Nowy30.txt

(22 KB) Pobierz
Choć Brota i Tomiyano byli handlarzami nie bawišcymi się w sentymenty, nie brakowało wiary w Boginię ani współczucia. Wczenie podnieli kotwicę, a ponieważ wiatry im sprzyjały, Szafir dopłynšł do Gi w cišgu dwóch dni.
Na wiecie istniały miasta z drewna i miasta z kamienia. Drewniane Gi leżało w dolinie między dwoma łagodnymi pasmaŹmi wzgórz. Powietrze już od paru godzin wypełniał ostry odór spalenizny. Gdy Szafir zbliżał się do portu, cała załoga wyległa na pokład i z przerażeniem patrzyła na zniszczenia.
Ujrzeli gigantyczne pogorzelisko, z którego gdzieniegdzie sterczały kominy i szkielety kilku wištyń bez dachów. PojedynŹcze smugi dymu wskazywały miejsca, gdzie zgliszcza jeszcze się tliły. Wokół niektórych kominów zachowały się osmalone szczštŹki cian. Wiatr unosił chmury popiołu i kręcił nimi z pogardš. Od kamiennego nabrzeża aż do wzgórz nie ostał się ani jeden cały budynek. Gdy patrzšcy ochłonęli ze zgrozy, dostrzegli tłumy zmierzajšce ku portowi, tysišce bezdomnych, głodnych i poszaŹrzałych jak ich miasto.
Wallie pierwszy znalazł się na brzegu. Nnanji deptał mu po pięŹtach. Zmusili ciżbę do cofnięcia się, żeby statek mógł przycumować. Ludzie byli brudni i oszołomieni. Twarze mieli pokryte sadzš. Przepychali się i krzyczeli. W każdej chwili groził wybuch paniki.
Siódmy obnażył miecz i wymachujšc nim nad głowami, weŹzwał szermierzy. W końcu trzech czy czterech przedarło się przez cisk. Byli równie umorusani i ogłupiali jak cywile. Wallie nie mógł rozpoznać ich rang, a nie miał czasu na oficjalne powitania i saluty. Zaczšł wykrzykiwać rozkazy, które natychmiast spełniano. Wkrótce zapanował jaki taki porzšdek. Groba paniki zmalała. Wallie wskoczył na pachołek cumowniczy i oznajmił, że nadpłyŹwajš statki z żywnociš. Polecił przekazać nowinę dalej i zrobić miejsce na nabrzeżu.
Tego dnia załoga Szafira zwijała się jak w ukropie, pomagajšc ofiarom. Płótno żeglarskie porwano na płachty wielkoci namioŹtu, w mniejsze kawałki materiału sypano gwodzie. Jedna osoba dostawała narzędzie lub woreczek gwodzi, a kwestię współpraŹcy pozostawiono zainteresowanym. Żeglarze harowali jak nieŹwolnicy portowi, znoszšc towar na brzeg. Z Amb i Ov zaczęły przybywać statki z żywnociš, drewnem, a nawet bydłem, wysłaŹne przez kapłanów albo kierowane Rękš Bogini. Na nabrzeżu urzšdzono rzenię. Wallie zebrał wszystkich rzecznych szermieŹrzy, stworzył małš armię i zaprowadził porzšdek. Odszukał miejŹscowego dowódcę, ale okazało się, że starszy mężczyzna jest poŹgršżony w żałobie. Siódmy usunšł go ze stanowiska i wyznaczył zastępcę. Nikt nie kwestionował jego prawa do wydawania rozkaŹzów. Pod wieczór na równinie stanęły namioty i szałasy. TymczaŹsem Szafir pokrył się szarym pyłem i cuchnšł spaleniznš jak Gi.
Nawet w takiej sytuacji Brota znalazła okazję zrobienia intereŹsu. Kilka magazynów miało na składzie bršzowe sztaby z uchwyŹtami na wszystkich rogach. Wiele przetrwało ogień i leżało w stoŹsach poród zgliszcz. Pišta kupiła cały zapas, niewštpliwie po korzystnej cenie. Nie musiała wynajmować tragarzy. Setki m꿏czyzn czarnych od sadzy garnęło się do pracy za miedziaka. Wkrótce, zlani potem, wyglšdali jak zebry.
Wieczorem żeglarze z Szafira rozpostarli brudne żagle. Zmęczeni, umorusani i przygnębieni, wypłynęli na otwartš wodę i czyste powietrze. Pożar był gorszy niż piraci.
Wallie stał przy burcie obok równie wyczerpanego Nnanjiego i po raz pierwszy naprawdę cieszył się, że jest szermierzem siódŹmej rangi. Sama władza go nie pocišgała, ale czasami mógł jš wykorzystać do dobrych celów.
Wkrótce zjawiła się Jja, czysta i rozkoszna w czarnym bikini. Bawiło jš, że wygrała losowanie, pokonujšc w kolejce do pryszŹnica swojego wszechwładnego właciciela. Wychyliła się mocno do przodu, żeby uniknšć pobrudzenia, cišgnęła usta i pocałoŹwała ukochanego. Zamiała się i wróciła do pomocy przy dzieŹciach.
Wallie westchnšł i niby od niechcenia rzucił:
- Szkoda, że niewolnice nie mogš nosić klejnotów! Kupiłbym Jji najpiękniejsze na wiecie. Trudno o łatwiejszy sposób uhonoŹrowania kobiety.
Zerknšł na towarzysza i dostrzegł rozbawione spojrzenie. Szybko odwrócił głowę. Nnanji przejrzał jego mały podstęp.
- Dziękuję, bracie. Powinienem sam był o tym pomyleć.
Wallie czuł, że twarz mu płonie pod warstwš sadzy.
- Wybacz, Nnanji. Wcišż traktuję cię jak Drugiego, na któreŹgo natknšłem się w wištyni. Zapominam, że od tamtego czasu przebyłe długš drogę.
- Jeli jš przebyłem, to tylko dzięki tobie.
Adept wrócił spojrzeniem do zniszczonego Gi. Po policzku, nie do wiary, ciekła mu łza, rzebišc cieżkę w szarym pyle.
Bóg Deszczu nie spoczšł przez całš noc. Umył olinowanie, ale zostawił po sobie pasiaste żagle i zabłocony pokład. Następnego dnia załoga wzięła się do porzšdków, piewajšc rzeczne szanty w porannym słońcu.
Wallie stał w rzędzie z żeglarzami i machał szczotkš jako pierwszy w historii wiata szermierz siódmej rangi wykonujšcy takie zadanie. Byłby całkiem szczęliwy, gdyby nie pracował obok pewnej smukłej dziewczyny. Ani na chwilę nie mógł zapoŹmnieć o jej kształtnej figurze w szafranowym bikini, wspaniałej urodzie, klasycznym profilu, lnišcych czarnych lokach i długich rzęsach, bo Thana w tajemniczy sposób nagle stała się leworęczŹna i co parę minut tršcała go niechcšcy bokiem albo ramieniem.
- Przepraszam, panie - szeptała.
- Cała przyjemnoć po mojej stronie - odpowiadał szermierz.
Wiedział, że dziewczyna robi to celowo i wie, że on reaguje i też wie, że ona wie, i tak dalej. Ciekawe, czy Shonsu lepiej poŹtrafił panować nad instynktami? Raczej nie, ale z pewnociš nie przejmował się takimi drobiazgami.
Z dziobówki wyszedł Nnanji i długimi krokami ruszył przez pokład. Za nim truchtał Katanji w pełnym rynsztunku, starajšc się nadšżyć za mentorem. Przynajmniej raz miał niepewnš minę. W powietrzu wisiały kłopoty. Czwarty nawet nie zwrócił uwagi na Thanę.
- Byłbym wdzięczny, gdyby nam towarzyszył, panie bracie. Muszę porozmawiać z paniš Brotš.
- Jeli chwilę wytrzymasz, pójdę po buty.
Lecz adept już maszerował na rufę. Wallie zerknšł na PierwŹszego. Katanji z udawanš nonszalancjš przewrócił oczami. Obaj podšżyli za Czwartym.
Brota siedziała za sterem jak wielka czerwona purchawka, a jej księżycowa twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu. Wallie nie zdziwił się, gdy ujrzał, że Thana i Honakura pospieszyli za niŹmi. Oboje lubili przebywać tam, gdzie działo się co ciekawego. Pięć osób ustawiło się półkręgiem przy ławce sternika.
- Zasłaniacie! - warknęła Pišta.
Nnanji rzucił jej gniewne spojrzenie, ale usiadł tak jak wszyŹscy. Punkt dla Broty, stwierdził Wallie w mylach. Teraz górowaŹła nad nimi, a siedzšc niżej, trudno jest zachować buńczucznš poŹstawę. Wcale nie musiała mieć dobrej widocznoci. Szafir płynšł w górę niemal pustej Rzeki. Poza kilkoma żaglami rysujšcymi się na bezchmurnym niebie była tylko niebieska woda, złote jesienŹne wzgórza i zamglone szczyty daleko na północnym zachodzie.
Chwilę póniej zjawił się Tomiyano. Oparł się o reling i zmierzył delegację podejrzliwym, a zarazem cynicznym wzrokiem. Brota w karmazynowej szacie wydętej przez wiatr. Mały, zasuszony Honakura w czerni. Piękna Thana w skšpym żółtym stroju. Ciemnowłosy Katanji sprawiajšcy wrażenie bardziej niadego z powodu lnišco białego kiltu. PomarańŹczowy kolor jeszcze podkrelał bladoć Nnanjiego, a wzbuŹrzenie potęgowało jego zwykłš niezręcznoć. Tomiyano w bršzowej przepasce biodrowej stanowił milczšcš publiczŹnoć. I wreszcie potężny Shonsu w niebieskim kilcie. Niemal komplet rang. Brakowało tylko zieleni Szóstego. Czyżby zaŹnosiło się na wydarzenie inspirowane przez bogów? Siedem było magicznš liczbš.
Nnanji zerknšł na mentora.
- W dniu, kiedy zostałe ranny, bracie, wzišłem twoje pienišŹdze na przechowanie. Swoje dałem nowicjuszowi, żeby się nie pomieszały. Czterdzieci trzy złote monety i trochę drobnych. Kiedy sprzedałem Krówkę, dołożyłem mu kolejne dziesięć. Katanji miał pięć własnych. W Wo poprosiłem go o zwrot trzech monet, a dzisiaj o resztę pieniędzy.
Oczywicie, zamierzał kupić Thanie prezent.
- Pięćdziesišt trzy twoje i pięć jego to razem pięćdziesišt osiem - powiedział Wallie, wiedzšc, że matematyka nie jest mocŹnš stronš protegowanego. - Minus trzy to pięćdziesišt. Tyle jest ci winien?
Nnanji z ponurš minš kiwnšł głowš.
- Tak, tylko że zamiast nich ma to.
Wysypał z sakiewki dużš garć lnišcych rubinów, szmaragŹdów i pereł. Rozległ się pomruk zdumienia. Nnanji pogrzebał palcem w górze kosztownoci.
- Trzy sztuki złota i trochę srebrnych - stwierdził, wybrawszy monety.
- Oczywicie, klejnoty sš warte więcej niż pięćdziesišt - zauŹważył mentor. - Z pewnociš nowicjusz zwróci ci pienišdze, gdy tylko dotrzemy do wolnego miasta.
Spojrzenie Czwartego było lodowate.
- Ja chcę wiedzieć, skšd je wzišł, bracie. Mówi, że nie ukradł, ale podobno obiecał pani Brocie, że nic nie powie. To włanie mnie martwi!
- Nigdy wczeniej ich nie widziałam - owiadczyła Brota pospiesznie.
Przesunęła wzrokiem po horyzoncie, jakby szukała punktów orientacyjnych. Nikt nie kwapił się do zabrania głosu. Wallie doŹszedł do wniosku, że jest to sprawa między Nnanjim a jego braŹtem, ale był ciekaw, jak Czwarty jš załatwi.
Nie otrzymawszy pomocy od Siódmego, adept wzišł głęboki oddech i powiedział:
- Pani, raczysz mi wyjanić, jak protegowany może cokolwiek trzymać w tajemnicy przed mentorem? Czy uważasz, że to godne szermierza domagać się od niego zachowania sekretu?
Punkt dla Nnanjiego.
Brota chrzšknęła, nie patrzšc na szermierza.
- Nie! Lecz nie przypominam sobie, żebym czego takiego żšŹdała. O ile pamiętam, było zupełnie inaczej. To ja mu obiecałam, że nic ci nie powiem.
Nnanji rzucił bratu triumfujšce spojrzenie. Katanji starał się robić wrażenie małego chłopca zagubionego w wiecie dorosŹłych. Był mniej przekonujšcy niż kiedy. Tygodnie spędzone na Rzece sprawiły, że urósł...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin