Nowy34.txt

(12 KB) Pobierz
6

Wallie przykucnšł na szczycie trapu. Ze statku cumujšcego naprzeciwko Szafira wyładowywano podniszczone bršzowe paŹkunki i długie bele płótna żaglowego. Ładunek mógł posłużyć jako barykada i zarazem osłona. Fala siedziała na skrzyni, ale jej towarzyszka gdzie zniknęła. Może poznała, że w długim zawiŹništku leżšcym obok żeglarki jest miecz.
Drogę od strony, z której nadchodził wróg, tarasowały stosy worków ze zbożem i wóz z beczkami. Nnanji kucnšł za workami. Wybór miejsca był dziwny. Dlaczego Czwarty nie zaczaił się od strony miasta, na wypadek gdyby czarnoksiężnicy próbowali uciekać do wieży? Fala i Mata ukryły się za wozem.
Po lewej stronie Wallie nie dostrzegł żadnego ze swoich woŹjowników, ale widok zasłaniały mu dwie fury: jedna wyładowaŹna żółtymi koszami, a druga czerwonymi cegłami. Między nimi przeciskał się wóz z tarcicš, przy głonym akompaniamencie wyŹzwisk, którymi obrzucali się wonice. Obok Szafira stary domoŹkršżca pchał wózek z rybami. Kolejne dwa pojazdy zbliżały się z prawej, a za nimi szli czarnoksiężnicy. Nad ciżbš widać było żółte kaptury.
Tłum wyranie się przerzedził. Dostrzegłszy miecze, najprze-zomiejsi szybko się oddalili. Rzecznych Ludzi i mieszkańców Ov czekał test lojalnoci. Dlatego Nnanji wybrał akurat to stanowiŹsko. Gdyby wrogowie zostali ostrzeżeni, wycofaliby się razem z jeńcem. Wallie aż dostał gęsiej skórki na tę myl. Czwarty nieŹwštpliwie rzuciłby się w pocig.
Szermierz po raz ostatni obrzucił spojrzeniem pokład. ŻeglaŹrze kryjšcy się za sztabami zerkali na niego z niepokojem. Wallie pokazał im znak będšcy miejscowym odpowiednikiem kciuka w górze i w tym momencie ujrzał Honakurę. Kapłan stał przy maszcie i umiechał się błogo.
- Zejd pod pokład! - ryknšł Wallie.
Honakura wydšł usta i potrzšsnšł głowš.
- Zbieram wielkie czyny tak samo jak cuda!
- Zbierzesz pioruny, stary głupcze! Id chociaż do dziobówki i schowaj się za kabestanem.
Kapłan rzucił mu urażone spojrzenie, ale poczłapał na dziób.
Wóz z drewnem pokonał przeszkody i znajdował się teraz na wysokoci Szafira. Na szczęcie samolubny wonica jechał rodŹkiem drogi. Fury nadjeżdżajšce z przeciwka musiały go mijać od strony Walliego. W wolne miejsce od razu wlał się tłum pieszych.
Pierwszy z dwóch wozów przemknšł z turkotem obok statku, roztaczajšc silny zapach piwa. Drugi posuwał się ostrożniej ze względu na ładunek: pojemniki z homarami.
Wkrótce ukazali się czarnoksiężnicy. Żółci, jeden czerwony i bršzowi maszerowali trójkami w dwóch szeregach, uważnie obŹserwujšc statki i tłum. Wszyscy mieli ramiona skrzyżowane przed sobš, a dłonie chowali w rękawach. W rodku szedł Katanji, drobny i ledwo widoczny między rosłymi postaciami. Wallie doŹstrzegł, że prawa ręka nowicjusza spoczywa zabandażowana na temblaku. Na jego szyi wisiała lina, której koniec trzymał bardzo wysoki Pišty.
Walliemu mocniej zabiło serce, w ustach zaschło. Wyraniej zobaczył jeńca, gdy przejechał wóz z homarami. Katanji był blaŹdy, twarz miał posiniaczonš i zakrwawionš. Oczy wlepiał w zieŹmię, żeby nie patrzyć na Szafira. Magowie najwyraniej urzšdziŹli wstępne przesłuchanie.
Łotry!
- Czarnoksiężnicy! - ryknšł. - Jestem posłańcem Bogini!
Stanšł na brzegu trapu, żeby wrogowie mogli dojrzeć jego nieŹbieski kilt. Uniósł miecz.
Czarnoksiężnicy pobiegli wzrokiem ku miałkowi. Zobaczyli Siódmego i grupkę uzbrojonych ludzi. Zareagowali instynktowŹnie, wycišgajšc broń z rękawów. Na ten widok przechodnie podŹnieli wrzask i rzucili się do ucieczki.
- Atak! - krzyknšł Wallie i padł na deski.
Huk! Seria głonych wystrzałów. Sztaby zadrżały. Nad pokładem przeleciały kawałki drewna. Wallie chwycił kosz omotany czarnym płótnem i wystawił go przez reling, żeby cišgnšć kolejŹne pioruny, lecz nic się nie wydarzyło. Wstał i nie zginšł.
Przewidział chaos, ale nie taki. W powietrzu gęstym od dymu niosło się rżenie koni i krzyki. Spłoszone zwierzęta wierzgały i tratowały ludzi. Lekki wóz z homarami został wręcz cinięty na furę z piwem. Beczki posypały się kaskadš na drogę. Inna fura skręciła gwałtownie w prawo, prosto na czarnoksiężników, przeŹjechała po belach płótna żaglowego i wywróciła się na bok. KoŹsze wypadły między beczki i kłębišcy się tłum.
Siódmy znajdował się w połowie trapu, kiedy ujrzał, że Nnanji przebija mieczem pierwszego czarnoksiężnika. Gdzie Katanji?
Nagle Wallie dostrzegł poród dymu błysk czerwieni. Pišty oddaŹlał się w stronę miasta. Wallie zostawił swojš armię i rzucił się w pocig.
Klnšc, omijał albo przeskakiwał beczki i kosze, które teraz byŹły przeszkodš zamiast barykadš. Pišty z jeńcem przewieszonym przez bark lawirował wród tłumu ogarniętego panikš, towarów, wozów i spłoszonych koni. Wallie pędził za nim, roztršcajšc przechodniów, ale wielki czarnoksiężnik okazał się dobrym bieŹgaczem mimo obcišżenia. Szermierz dogonił go na samym końŹcu nabrzeża i podcišł mu nogi mieczem.
Czarnoksiężnik runšł jak długi, przygniatajšc nowicjusza. Błyskawicznie przekoziołkował i sięgnšł do rękawa. Wallie ujŹrzał twarz wykrzywionš nienawiciš. Kopnšł z całej siły. PierwŹszy czarnoksiężnik, którego spotkał, został wyeliminowany z walki, być może okaleczony, ale nie zabity. Szermierz dotrzyŹmał obietnicy, którš złożył w Aus.
Katanji usiadł oszołomiony i rozdygotany.
- O, lord Shonsu! - zawołał na widok Siódmego i wybuchnšł płaczem.
Wallie obejrzał się i zobaczył kaptury. Z wieży przybywały poŹsiłki. Schował miecz do pochwy, przerzucił sobie Katanjiego przez ramię i pucił się biegiem w stronę Szafira.
Nabrzeże opustoszało, a przydałby mu się teraz tłum dla osłony. Wallie biegł najszybciej, jak mógł. Czekajšc na huk wyŹstrzałów, zaczšł kluczyć, choć przed sobš miał wolnš drogę. Usłyszał jęk nowicjusza. Stwierdził, że niebieski kadłub jest jeszcze daleko, na końcu drogi pełnej wozów i towarów. SzpaŹler utworzony przez burty statków, maszty i żagle zdawał się nie mieć końca.
Tuż za nim rozbrzmiał okrzyk i trzask pioruna. Wallie runšł na ziemię, kopnięty w plecy z siłš słonia. Nieszczęsny Katanji po raz drugi posłużył jako mata dla olbrzyma.

Od upadku Walliemu zagrzechotały wszystkie koci. PółprzyŹtomny, mógł tylko leżeć i łapać powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Raptem chwycono go za ramiona. Wokół nadgarstków zaŹtrzasnęło się co zimnego.
- Siódmy! - zawołał rozradowany głos. - Wstawaj, szermierzu!
Słowom towarzyszyły dwa kopniaki wymierzone w żebra. Chwilę póniej dwignięto go z ziemi. Walliemu kręciło się w głowie, każdy chrapliwy oddech był agoniš. Wokół stali czarnoksiężnicy najróżniejszych kolorów, nawet zielony.
- Szermierz siódmej rangi!  Szósty o małej pomarszczonej twarzy zamiał się z satysfakcjš. - Jeste mile widzianym goŹciem, panie! Dostarczysz nam niejednej rozrywki!
Cholerne kajdanki! Wallie zachwiał się i podniósł wzrok. ZoŹbaczył, że Katanji, też postawiony siłš na nogi, jest ledwo żywy. Bandaż przesiškł krwiš.
- Pućcie chłopca!
- On pójdzie na przekšskę - odparł czarnoksiężnik. - Będziesz mógł sobie popatrzyć. Shonsu, czy tak? Trudno cię zabić, szerŹmierzu! Tym razem nie zamierzamy się spieszyć.
Nagle zmarszczył brwi i spojrzał za siebie.
Wallie usłyszał dudnienie. Skupił wzrok i próbował cokolŹwiek dojrzeć przez różnobarwnš wirujšcš mgłę. Nadjeżdżał jaki wóz. Furman okładał konie batem, drugi mężczyzna wyŹmachiwał mieczem. Z nimi stała cała gromada uzbrojonych luŹdzi. Kolejni wskakiwali w biegu. Szermierze! Zbiegali po traŹpach statków i gonili pojazd.
Z odległoci miliona kilometrów, miliona lat, Siódmy usłyszał słabiutkie wołanie. Głos brzmiał znajomo. Główny czarnoksi꿏nik zaczšł wywrzaskiwać rozkazy. W tym momencie Wallie zroŹzumiał krzyk rozbrzmiewajšcy w jego głowie: Odwróć ich uwaŹgę! Graj na zwłokę!".
- Czcigodny... Ratharozo! - Odniósł wrażenie, że ma w ustach martwš rybę zamiast języka.
Szósty umilkł i spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Dobra robota! Jak... Zresztš mniejsza o to. Póniej mi poŹwiesz. Wszystko powiesz.
Odwrócił się w stronę szarżujšcego pojazdu.
- Zwołano zjazd, czarnoksiężniku.
Tym razem mężczyzna spiorunował go wzrokiem.
- Nie możesz tego wiedzieć!
- Bogowie mi powiedzieli. Mylisz, że twoje gołębie sš lepsze od bogów? - wiat wirował coraz szybciej. - Atrament i pióra, miękka skóra?
Zdobył punkt. Kilku czarnoksiężników spojrzało na niego z rozdziawionymi ustami.
- Skšd o tym wiesz, Shonsu?
- Siarka, węgiel drzewny, koński mocz...
Na twarzach ukrytych pod kapturami pojawiły się gniew i strach.
Dudnienie było coraz głoniejsze. Szósty się ocknšł i zaczšł wydawać rozkazy. Szermierz odepchnięty na bok drogi potknšł się i upadł ciężko na stos pakunków. Poczuł ogień w plecach. Z gardła wyrwał mu się krzyk. Maszty zakołysały się, niebo poŹciemniało...
Jeniec pomylał, że zwymiotuje, ale opanował mdłoci i wyŹkręcił głowę, żeby widzieć, co się dzieje. Głuche dudnienie zbliŹżało się, wóz nabierał szybkoci, okrzyki były coraz wyraniejsze. Mimo mgły zasnuwajšcej oczy Wallie rozpoznał Oligarro. Potężny żeglarz kierował końmi, trzaskajšc z bata. Chudzielcem, który wrzeszczał i wywijał mieczem, okazał się Nnanji. Kucyk powiewał za nim jak czerwona choršgiew. Oprócz szczurów wodnych ze statków wysypywali się uzbrojeni szermierze, w tym kilku wolnych w pełnym rynsztunku. Oligarro nie był jedynym kłamcš w porcie.
Rydwan Bogini jechał coraz szybciej, zabierajšc po drodze wojowników. Nagle jeniec spostrzegł, co próbujš zrobić wrogoŹwie. Omiu czarnoksiężników ustawiło się w poprzek drogi. Wszyscy trzymali w rękach pistolety. Katanji stał chwiejnie tuż za nimi, zbyt oszołomiony, by zrozumieć, co mu grozi. Wallie dwignšł się z ogromnym wysiłkiem. Głowa pękała mu z bólu. Podskoczył do chłopca, chwycił go za skute nadgarstki, odcišgŹnšł na skraj pirsu i powalił na ziemię.
- Gotowi! - krzyknšł Szósty.
Magowie wycišgnęli przed siebie ręce. Wóz pędził dalej poŹród kurzu, hałasu i zamieszaniu. Wallie dost...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin