4 Wiele rzeczy wydarzyło się jednoczenie. Tomiyano i Katanji wysunęli wiosła przez otwory w burcie, Wallie uderzył czarnoŹksiężnika deskš w głowę. Na pokładzie rozbrzmiały okrzyki. Nnanji, który zastšpił brata, i kapitan naparli na wiosła. Holiyi wskoczył przez luk towarowy i wylšdował z hukiem na kracie. Gryfon odbił od nabrzeża. Wallie rzucił się na pomoc Nnanjie-mu, a Holiyi Tomiyano. Łoskotowi spadajšcego trapu towarzyŹszył wrzask, a po nim plusk. Drugi czarnoksiężnik stanšł przed Boginiš. Wyrzucono bezużyteczne wiosła i statek zaczšł płynšć siłš rozpędu. - Padnij! - ryknšł Wallie, ale i tak wszyscy już leżeli na cuchŹnšcych kratach. Rozległa się kanonada. Na zbiegów posypała się fontanna drzazg. Z brzegu dobiegły chaotyczne odgłosy znane z Ov: rżeŹnie koni, krzyk ludzi, rumor przewracajšcych się wozów... Żaglowiec kołysał się łagodnie na falach, niesiony pršdem i popychany wiatrem. Ile czasu zajmie ponowne naładowanie piŹstoletów? Czy wiatr się utrzyma? A może Gryfon zderzy się z inŹnym statkiem i zostanie zaatakowany przez oddział rozsierdzoŹnych czarnoksiężników? Jeniec był nieprzytomny. Nie podnoszšc się, Wallie zwišzał mężczynie ręce na plecach. Hałas na nabrzeżu przycichł. Czarnoksiężnicy już powinni załadować broń. Dlaczego nie strzelajš? Wallie zerwał się i poŹpędził do drabinki. Stanšwszy na drugim szczeblu, dostrzegł obŹce maszty, ale w dużej odległoci. Następnie w polu widzenia ukazała się wieża i dachy magazynów, czarne na tle ciemniejšŹcego nieba. Wallie doszedł do wniosku, że znaleli się już poza zasięgiem muszkietów. Wszedł wyżej. Teraz dopiero zrozumiał zadowolenie Tomiyano. Statki cumoŹwały na obu końcach portu, a porodku było dziwnie pusto. TrzeŹci oczywicie skorzystał z okazji i zajšł najlepsze miejsce. Każdy kapitan by tak postšpił. Pułapka! Wallie rykiem wezwał na pomoc żeglarzy i zaczšł mocować się z linami. Ludzie biegali w poszukiwaniu schronienia, przeraŹżone konie stawały dęba, ale nabrzeże szybko pustoszało. Tomiyano i Holiyi wyskoczyli z ładowni i rzucili się do staŹwiania żagli. Dšł niezbyt silny wiatr. Gryfon sunšł leniwie po woŹdach Rzeki, kierujšc się ku rodkowi nurtu. Walliemu chodziły po plecach nieprzyjemne dreszcze, gdy obserwował port i czekał. Znajdowali się poza zasięgiem pistoletów, ale nie dział. Na dwóch najbliższych statkach powiewały czerwone flagi, które ostrzegały, że należy się trzymać poza oznakowanym obszarem... Nnanji i Thana wychynęli z luku. Wallie krzyknšł, żeby się 'schowali, ale tuż za nimi pojawiła się Doa, bez więzów. Niemal jednoczenie nad magazynami uniosły się trzy słupy czarnego dymu, a chwilę póniej dwa następne. Rozległ się doŹnony huk. Konie znowu wpadły w panikę. Wallie wypatrzył mknšcy w górę czarny punkcik. - To bardzo duże pioruny, bracie - powiedział Nnanji. Wokół statku wzbiły się fontanny wody. Gryfonem zakołysało. Pył wodny zmoczył pokład. Blisko! Załadowanie modzierzy nie wymagało wiele czasu. Wallie już miał na końcu języka rozkaz, żeby zejć pod pokład, ale doŹszedł do wniosku, że tam kule armatnie zabijš ich równie łatwo jak na górze. Wszyscy zaczęli kaszleć, kiedy napłynęła chmura czarnego dymu. - Zwrot! - krzyknšł Wallie. Tomiyano próbował się spierać, ale Siódmy na niego wrzasŹnšł. Gryfon zmienił kurs. Na jego drodze wyrosło pięć wodnych grzybów. Wallie ujrzał parę nadlatujšcych kuł i pokazał je towaŹrzyszom. Wydawało się, że spadajš bardzo długo. Modzierze miały mniejszš szansę trafienia w statek niż armaty, ale mogły poczynić znacznie większe szkody, na przykład wybić dziurę w stępce. Lecšca poziomo kula przebiłaby kadłub na wylot, chyŹba że uderzyłaby w maszt. Kolejne fontanny. Jedna tuż przed dziobem. Na żagle i pokład spadła ulewa, aż statek zadrżał i mocno się przechylił. Katanji i Thana stracili równowagę. Wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki. Tomiyano zaklšł z wciekłociš i z własnej woli skorygoŹwał kurs. Wallie zajrzał do ładowni i stwierdził ze zdumieniem, że jest w niej bardzo mało wody. Miał nadzieję, że piranie nie przeżyły brutalnego transportu, bo inaczej jeniec w minutę zostałŹby oskubany do koci. Zbyt wolno uciekali! Istniała obawa, że czarnoksiężnikom w końcu uda się który strzał, nim Gryfon znajdzie się w bezŹpiecznej odległoci. Dlaczego namierzenie celu zajmuje im tyle czasu? Członkowie wyprawy byli weteranami zaprawionymi w bojach. Kurczowo ciskali poręcze i w napięciu obserwowali brzeg, ale nie zdradzali oznak paniki. Wallie zerknšł na Doę i od razu spostrzegł, że nie musi się martwić. Siódma miała mokrš suknię i włosy w nieŹładzie, ale oczy jej błyszczały z podniecenia. Gdy zauważyła jego badawczy wzrok, umiechnęła się radonie i zawołała: - Cudownie! Zadziwiajšca kobieta! Najwyraniej Gryfon przybył akurat w momencie, kiedy czarŹnoksiężnicy szykowali się do powitania wrogiej armii. Wolne miejsca do cumowania miały zwabić statki i wystawić je na ostrzał. Stšd zapewne obecnoć Siódmego w porcie. - Nnanji? Słyszałe, żeby w miecie czarnoksiężników był więcej niż jeden Siódmy? - zapytał Wallie obojętnym tonem. - Nie, bracie. - Więc zdajesz sobie sprawę, kogo mamy w ładowni? - Rotanxi! - krzyknšł mistrz. - Czarodziej! Ten sam, który przysłał kilty do zamku? Nim Wallie zdšżył odpowiedzieć, z drzwi magazynu buchnšł dym. Tym razem kule leciały poziomo. Gdy rozległ się huk, rzeka zawrzała za rufš i po obu stronach statku. Nie było fontann, a białe obłoczki mgły szybko się rozwiały. Szrapnele! Wallie zadrżał. BoŹgowie skšpili cudów, ale nie żałowali wybrańcom szczęcia. Czarnoksiężnicy przygotowali się do odparcia ataku szermierzy, a nie zniszczenia uciekinierów, więc poczštkowo działa były ustaŹwione w takiej pozycji jak modzierz i załadowane kulami, barŹdziej skutecznymi na dużš odległoć. Przerobienie ich na armaty musiało trochę potrwać. Szrapnele, bez porównania groniejsze dla ludzi, zmiotłyby do czysta pokłady statków. Gdyby je wystrzelono, kiedy Gryfon znajdował się bliżej, zostałyby z niego trociny. Powoli, bardzo powoli, oddalali się od portu. - Pod pokład! - ryknšł Wallie. - Wszyscy! Tylko kapitan nie posłuchał rozkazu. Wallie spróbował przejšć od niego ster. Doszło do sprzeczki. Nim rozstrzygnięto sprawę, czarnoŹksiężnicy ponowili próbę. Tym razem strzały padły daleko od celu. Wallie odetchnšł z ulgš i wytarł czoło. Szrapnele już nie mogły ich dosięgnšć. Tego dnia szczęcie było po stronie szermierzy. Wysoki, ogorzały czarnoksiężnik o krzaczastych siwych brwiach i surowych rysach twarzy musiał w normalnych okoliczŹnociach sprawiać imponujšce wrażenie. Wallie oceniał, że m꿏czyzna jest dobrze zakonserwowanym siedemdziesięciolatkiem. Jeniec poruszył się i jęknšł. Wallie rozwišzał mu ręce i zdjšł ciężkš szatę z niezliczonš liczbš kieszeni, wypchanych tajemniczyŹmi przedmiotami. W kusej bawełnianej koszuli, która nie maskowaŹła wydatnego brzucha i nie zakrywała pajškowatych nóg pokrytych żylakami, Siódmy przeistoczył się w żałosnego starca. Na siwych rzadkich włosach zaschła w dwóch miejscach krew, ale nie było wiŹdać innych ran. Wallie odział nieprzytomnego w szatę, którš uszyła Lae, przerzucił go sobie przez ramię i wyniósł na pokład. Puls, renice... Mężczyzna był w niezłym stanie. Zaczšł mruŹgać i pojękiwać. Wallie posadził go, opierajšc o szalupę. Spojrzał na Nnanjiego. Na jego twarzy dostrzegł satysfakcję, którš można by obdzielić zwycięskš armię. - Pilnuj go, mistrzu! Jeli choć na chwilę spucimy z niego wzrok, wyskoczy za burtę, a chcemy go mieć żywego! Zszedł pod pokład i za chwilę wrócił ze zdobycznš szatš i butelkę wina. Wiatr się wzmógł. Słońce jeszcze balansowało na horyzoncie, zabarwione na czerwono z powodu wulkanicznego pyłu, który unosił się w powietrzu. Cała eskapada zajęła dużo mniej czasu, niż się wydawało. Bohaterowie miewajš szczęcie! Przypomniawszy sobie, jak blisko Gryfona wybuchł szrapnel, Wallie stłumił w soŹbie uczucie triumfu i odmówił w duchu modlitwę dziękczynnš. Usiadł obok Tomiyano, naprzeciwko jeńca. Pozostali członkoŹwie wyprawy paplali i rechotali, cieszšc się ze zwycięstwa. Tylko Doa zachowywała powagę. Przyglšdała się czarnoksiężnikoŹwi i z roztargnieniem czesała mokre włosy, podczas gdy Wallie przesuwał tęsknym wzrokiem po jej cudownych nogach, wiadoŹmy, że budzš się w nim pierwotne instynkty. Kobieta dostrzegła zainteresowanie mężczyzny i posłała mu kokieteryjny umieszek. Z pewnociš nie był szczery, ale Walliemu mocniej zabiło serce. Podał w kršg butelkę wina i zaczšł oglšdać szatę rozłożonš na deskach. Była przemoczona i cuchnęła zęzš. Nagle jedno z wyŹbrzuszeń poruszyło się, kiedy go dotknšł. Wallie ostrożnie zajrzał do kieszeni, potem sięgnšł do rodka i wyjšł ptaka. - To gołšb. I ma na nodze obršczkę. Obecni wymienili spojrzenia. Wallie włożył ptaka z powrotem do kieszeni i sprawdził następnš. - A to co? Siódmy nasadził znalezisko na nos, wzbudzajšc ogólnš wesoŹłoć. Okulary to pierwszy krok ku teleskopom. Wszyscy oczywiŹcie musieli je przymierzyć. - A to jest... - Chciał powiedzieć pióro do pisania", ale nie znalazł odpowiedniego terminu. - Gęsi... pędzelek? W tej butelŹce pewnie jest atrament. Zgadza się! Słowo, którego użył na okrelenie atramentu, dokładnie oznaŹczało wydzielinę omiornicy. W tej samej kieszeni znalazł jeszcze kawałki welinu, tak delikatne, jakby je zrobiono ze skóry ptaka. Wallie zamiał się pod nosem na wspomnienie dzieciństwa i gwiazdkowych przyjęć, kiedy ojciec chował niespodzianki w cebrze z otrębami. Teraz miał więcej zabawy. - Obiecajcie, że nikomu o tym nie powiecie. Gdy wszyscy zgodnie kiwnęli głowami, Wallie narysował na skrawku welinowego papieru siedem mieczy. - Co to oznacza? - spytał. - Szermierza siódmej rangi - odpowiedział chór głosów. Potem próbował naszkicować gryfona, ale wyszedł mu ciężarny wielbłšd. - A to? Pełnš skupienia ciszę przerwał Katanji. - Siódmy miecz? - Tak! Wallie wyjšł gołębia z kieszeni i wetknšł zwinięty papier za obršc...
sunzi