. . W saloniku Rosy stał mały bujak. Rewolwerowiec siedział na nim nagi, trzymajšc w ręku gliniany spodek. Palił papierosa i patrzył na wschód słońca. Nie był pewien, czy jeszcze kiedy będzie go oglšdać z tego miejsca. Rosa wyszła z sypialni, również naga, i stanęła w progu, spoglšdajšc na niego. Jak twoje koci, powiedz mi, proszę? Roland kiwnšł głowš. Ten twój olejek sprawia cuda. Nie będzie działał długo. Nie powiedział Roland. Jest jednak inny wiat, wiat moich przyjaciół, i może tam majš co, co podziała. Przeczuwam, że wkrótce się tam znajdziemy. Żeby znów walczyć? Tak sšdzę, tak. I już nigdy tu nie wrócicie, prawda? Roland spojrzał na niš. Nie. Jeste zmęczony, Rolandzie? miertelnie odparł. No to wróć na chwilkę do łóżka, dobrze? Zdusił papierosa i wstał. Umiechnšł się. Był to umiech młodego mężczyzny. Dzięki ci. Jeste dobrym człowiekiem, Rolandzie z Gilead. Zastanowił się, a potem pokręcił głowš. Przez całe życie umiałem szybko porwać za broń, ale w innych sprawach nie byłem tak dobry. Wycišgnęła do niego rękę. Chod, Rolandzie. Chod do mnie. I poszedł. Wczesnym popołudniem Roland, Eddie, Jake i Callahan odjechali wschodnim traktem który w rzeczywistoci w tym miejscu wiódł na północ wzdłuż krętej Devar-Tete Whye z łopatami schowanymi w zrolowanych kocach, przywišza- nych do siodeł. Susannah zwolniono z tego obowišzku ze względu na jej cišżę. Dołšczyła do Sióstr Pani Ryżu w parku, gdzie wzniesiono większy namiot i już rozpoczęto przygo- towania do obfitej wieczerzy. Kiedy odjeżdżali, w Calla Bryn Sturgis robiło się gwarnie jak podczas festynu. Lecz nie było wiwatów ani braw, kanonady sztucznych ogni ani zabaw na murawie. Nie spotkali Andy'ego ani Bena Slightmana, z czego byli zadowoleni. A Tian? zapytał Roland Eddiego, przerywajšc nie- zręczne milczenie. Spotkam się z nim na plebanii. O pištej. Dobrze rzekł Roland. Jeli nie skończymy do czwartej, możesz wracać sam. Pojadę z tobš, jeli chcesz powiedział Callahan. Chińczycy uważali, że jeli uratujesz komu życie, jeste już zawsze za niego odpowiedzialny. Callahan nigdy nie zastana- wiał się nad tym, ale po tym jak odcišgnšł Eddiego ze skraju przepaci przed Jaskiniš Przejcia, zaczšł podejrzewać, że jest w tym sporo prawdy. Lepiej zostań z nami poradził Roland. Eddie sam się tym zajmie. Mam dla ciebie inne zadanie. Tutaj. Poza kopaniem, oczywicie. Ach tak? A jakież to? Roland wskazał na kolumny kurzu, powstajšce i wirujšce przed nimi na drodze. Módl się, żeby ten przeklęty wiatr ucichł. Im prędzej, tym lepiej. A na pewno przed jutrzejszym rankiem. Martwisz się o wykop? zapytał Jake. Wykopowi nic się nie stanie odparł Roland. Mar- twię się o Siostry Pani Ryżu. Rzucanie talerzem nawet w sprzy- jajšcych warunkach wymaga precyzji. Jeli będzie wiał silny wiatr, kiedy przybędš tu Wilki, niebezpieczeństwo niepowo- dzenia... Machnšł rękš w kierunku zamglonego horyzontu, podkrelajšc swoje słowa fatal i stycznym, miejscowym ges- tem. Delah. Mimo to Callahan umiechnšł się. Chętnie się pomodlę rzekł ale spójrzcie na wschód, zanim zaczniesz się zamartwiać. Zróbcie to, błagam. Odwrócili się w siodłach. Kukurydza już została zebrana i łany pozostałych po niej, pozaginanych łodyg cišgnęły się aż do pól ryżowych. Za poletkami płynęła rzeka. A za rzekš kończyło się pogranicze. Tam wirowały czterdziestostopowe kolumny pyłu, drgajšc i czasem wpadajšc na siebie. W porów- naniu z nimi te po tej stronie rzeki wyglšdały jak niegrzeczne dzieci. Seminon często dociera do Whye, a potem zawraca oznajmił Callahan. Starzy ludzie mówiš, że docierajšc do rzeki, lord Seminon błaga lady Orizę, żeby go przyjęła, a ona często z zazdroci zagradza mu drogę. Widzicie... Seminon ożenił się z jej siostrš powiedział Jake. Lady Riza chciała sama za niego wyjć... byłby to mariaż wiatru i ryżu... i wcišż jest na niego wkurzona. Skšd o tym wiesz? zapytał rozbawiony i zdziwiony Callahan. Benny mi mówił odparł Jake i nie powiedział już nic więcej. Wspomnienie długich rozmów z przyjacielem (czasem na stryszku, czasem leżšc na brzegu rzeki) oraz legend, które sobie opowiadali, budziło smutek i żal. Callahan pokiwał głowš. Włanie tak. Sadzę, że w rzeczywistoci jest to zjawisko meteorologiczne... masy zimnego powietrza, ciepłe powietrze unoszšce się znad wody, co w tym rodzaju... ale cokolwiek to jest, teraz wyglšda na to, że zamierza wrócić tam, skšd przybyło. Wiatr sypnšł mu pyłem w twarz, jakby chciał dowieć, że się myli, i Callahan rozemiał się. Skończy wiać do rana, jestem prawie pewien. Tylko... Prawie to za mało, Pere. Chciałem powiedzieć, Rolandzie, że zdaję sobie z tego sprawę i chętnie się pomodlę. Dzięki ci. Rewolwerowiec odwrócił się do Eddiego i wskazał dwoma palcami lewej dłoni na swojš twarz. Oczy, tak? Oczy przytaknšł Eddie. I hasło. Nie dziewiętnacie, raczej dziewięćdziesišt dziewięć. Tego nie wiesz. Wiem rzekł Eddie. Mimo wszystko... uważaj. Będę. Po kilku minutach dotarli do miejsca, gdzie po ich prawej stronie kamienisty szlak zagłębiał się w usianš wšwozami krainę, w kierunku kopalni Gloria i Rudzik Dwa. Mieszkańcy zakładali, że tu zostawiš wozy, i mieli rację. Zakładali również, że dzieci i ich opiekunowie pójdš dalej szlakiem do jednej lub drugiej kopalni. W tej kwestii się mylili. Niebawem trzej z nich zaczęli kopać po zachodniej stronie drogi, a czwarty stał na straży. Nikt się nie pojawił bo ludzie mieszkajšcy tak daleko już schronili się w miecie i praca szła doć żwawo. O czwartej Eddie zostawił towarzyszy i wrócił do miasta na spotkanie z Tianem Jaffordsem. Na biodrze miał jeden z wielkich rewolwerów Rolanda. Tian miał kuszę. Kiedy Eddie kazał mu zostawić jš na progu plebanii, farmer obrzucił go niespokojnym i niepewnym spoj- rzeniem. On się nie zdziwi, widzšc mnie z rewolwerem, ale może nabrać podejrzeń, jeli zobaczy cię z kuszš wyjanił Eddie. Włanie taki miał być poczštek tej kampanii i teraz, kiedy się zaczęła, Eddie był zupełnie spokojny. Serce biło mu wolno i miarowo. Wszystko widział janiej i wyraniej, każdy cień rzucany przez poszczególne dbła trawy na trawniku pleba- nii. Słyszałem, że jest bardzo silny. I w razie potrzeby bardzo szybki. To będzie mój występ. To dlaczego tu jestem? Ponieważ nawet najsprytniejszy robot nie spodziewałby się kłopotów, widzšc mnie w towarzystwie takiego wieniaka tak brzmiałaby prawdziwa, ale niezbyt dyplomatyczna odpo- wied. Na wszelki wypadek odparł Eddie. Chod. Podeszli do wygódki. W cišgu kilku minionych tygodni Eddie korzystał z niej wiele razy i zawsze z przyjemnociš unosił się tam zapach miękkiej trawy i nie trzeba było się obawiać trujšcego bluszczu ale dotychczas nigdy nie przyglšdał się jej z zewnštrz. Była drewniana, wysoka i mocna, lecz nie wštpił, że Andy może roznieć jš w mgnieniu oka, jeli zechce. Jeli mu na to pozwolš. Rosa stanęła w tylnych drzwiach swojej chaty i spojrzała na nich, osłaniajšc oczy dłoniš. Jak leci, Eddie? Na razie niele, Rosie, ale lepiej wejd do rodka. Będzie nieprzyjemnie. Naprawdę? Mam tu kilka talerzy... Nie sšdzę, żeby w tym wypadku broń Pani Ryżu na co się zdała rzekł Eddie. Mylę jednak, że nie zawadzi, jeli zostaniesz w pobliżu. Skinęła głowš i bez słowa wróciła do chaty. Mężczyni usiedli obok otwartych drzwi wygódki, zaopatrzonych w nowy rygiel. Tian usiłował skręcić papierosa. Pierwszy rozpadł mu się w drżšcych palcach i musiał spróbować ponownie. Nie jestem w tym dobry powiedział i Eddie domylił się, że nie mówi o sztuce skręcania papierosów. W porzšdku. Tian spojrzał na niego z nadziejš w oczach. Tak uważasz? Tak, więc nie ma o czym mówić. Dokładnie o szóstej (Ten drań ma pewnie gdzie w sobie zegar odmierzajšcy czas z dokładnociš do jednej milionowej sekundy, pomylał Eddie) Andy wyszedł zza rogu plebanii, wyprzedzany przez swój długi i cienki cień. Zobaczył ich. Niebieskie oczy rozbłysły. Podniósł rękę w powitalnym gecie. Jego ramię połyskiwało w zachodzšcym słońcu, które nadało mu wyglšd unurzanego we krwi. Eddie też powitał go, pod- noszšc rękę, i wstał, umiechajšc się. Zastanawiał się, czy wszystkie mylšce maszyny, które jeszcze działały na tym , zrujnowanym wiecie, zwróciły się przeciwko swoim panom, a jeli tak, to dlaczego. Zachowaj spokój i pozwól mi mówić wycedził kštem ust. Tak, w porzšdku. Eddie! wykrzyknšł Andy. I Tian Jaffords! Jak miło was widzieć! I broń do obrony przed Wilkami! O rany! Gdzie ona jest? Złożona w kiblu odparł Eddie. Kiedy jš stamtšd wyjmiemy, będziemy mogli załadować jš na wóz, lecz jest ciężka... a w rodku jest ciasno i trudno się obrócić... Odsunšł się. Andy ruszył naprzód. Oczy mu błyskały, ale nie ze miechu. Jarzyły się tak jasno, że Eddie musiał zmrużyć powieki jakby patrzył w migajšce flesze. Na pewno zdołam jš wycišgnšć zapewnił Andy. Jak dobrze być pomocnym! Często żałowałem, że oprogramo- wanie nie pozwala mi... Stał w drzwiach wygódki, lekko uginajšc nogi, żeby wetknšć swojš metalowš głowę w drzwi. Eddie sięgnšł po broń Rolanda. Chłodna i gładka rękojeć z sandałowego drewna wydawała się idealnie dopasowana do jego dłoni. Błagam o wybaczenie, Eddie z Nowego Jorku, ale nie widzę tu żadnej broni. Nie przyznał Eddie. Ja też nie. Prawdę mówišc, widzę tylko pieprzonego zdrajcę, który uczy dzieci piosenek, a potem posyła je... Andy odwrócił się, niesamowicie zwinnie i szybko. Szum serwosilników w jego karku wydał się Eddiemu przeraliwie głony. Stali niecałe trzy stopy od siebie. To ci dobrze zrobi, ty st...
sunzi