Necel Augustyn - W pogoni za ławicami.pdf

(615 KB) Pobierz
N ECEL A UGUSTYN
1011431066.002.png
W POGONI ZA ŁAWICAMI
Rozdział I
PO ostatnich deszczach, pełną kałuż dro- IlBp^gą wiejską szedł młody mężczyzna z marynar-
llgS^Hskim worldem na plecach. Stąpał ostrożnie, I En^ starając się nie ubłocić pięknie
Wypucowanych trzewików, i za każdym krokiem narzekał głośno:
— Co za ~błoto, w Hamburgu ulice czyste jak posadzka ' w kościele.
— Kto to taki, że tak narzeka na naszą wieś? — pyta​ły rybaczki oglądając się ciekawie za
przybyszem.
— Pewnie jaki pon, bo melonik u niego jakby w samym Gdańsku mieszkał — odpowiadali
rybacy.
* Nikt nie poznał w przybyłym Tony Mrocha, syna ubo​
giego rybaka. Tonę osiem lat temu powołano do wilusio- wej marynarki wojennej. Po trzech latach
dosłużył się mata i został zwolniony, ale wtedy zaciągnął się sam do marynarki handlowej w
Hamburgu. Wypływał na wszyst​kie strony świata. Nieźle mu się nawet wiodło na statkach jego
cesarskiej mości. Był pilny, posłuszny, znał swój zawód, wkrótce też zdobył uznanie zwierzchników
i sto​pień bosmana, ale nieoczekiwanie dla samego siebie któ​regoś dnia tak zatęsknił za rodzinną
wioską, za swoimi, że spakował cały swój dobytek do marynarskiego worka i pomimo protestów
zwierzchników, którzy wcale nie chcieli ni stąd, ni zowąd tracić doskonałego sygnalisty, zmustrował
z wilusiowej łajby.
Tona doszedł do checzy rybackiej należącej do starego rybaka Krupa, gdzie mieszkał jako lokator
ojciec Tony.
Krup był wdowcem, miał dwie córki i syna i wcale nie nazywał się Krup, tylko Korba. Teraz już
chyba nikt nie pamiętał prawdziwego nazwiska starego, ogólnie nie łu​bianego rybaka. Złośliwe
przezwisko przylgnęło na amen.
Przydomek swój otrzymał po wojnie niemiecko-francu- skiej, kiedy to walczył pod Strasbourgiem i
Belfortem w armii księcia Fryderyka Karola i choć tyle świata wi​dział, wciąż tylko — pytany i nie
pytany — gadał o ar​matach Kruppa. Stąd poszło przezwisko.
Dziś Krup był stróżem nocnym. Co wieczór o godzinie dziewiątej wychodził na wieś i gwiżdżąc
obchodził ją od końca do końca. Do niego należało też ściąganie podatków od właścicieli psów i kar
od rodziców za niewysyłanie dzieci do szkoły. A że rybacy równie niechętnie płacili podatki, jak i
kary, Krup szybko znienawidził i dzieci, i psy z całej wsi. Ta nienawiść do psów i dzieci udzieliła
się i jego starszej córce, Weronice. Nie było dziecka ani psa w okolicy, którego by nie zbeształa albo
1011431066.003.png
i szturchnęła. Toteż Tona, mieszkający z rodzicami w jednej checzy obok Krupy, jeszcze w
chłopięcych latach dał Weronice miano “Szczuka”.
— A co słychać u gospodarza? — zapytał po serdecz​nym przywitaniu z matką i ojcem. — Czy
Weronika wy​szła już za mąż?
Matka odwróciła się od kominka, na którym smażyła jajecznicę dla syna. Spojrzała, jak wyjmował
z worka garnitury, jeden za drugim, i kładł do skrzyni.
— Korba jak Korba. Nic się nie zmienił, choć ma już przeszło sześćdziesiątkę. A Szczuka nie
lepsza od starego. Nie wyszła za mąż, bo każdy ma na nią długie zęby. Brudna i pyskata, ale silna
niby chłop. Dwa korce żyta uniesie jak nic. /
Tona głęboko się zamyślił. Przypomniało mu się, że to on sam wymyślił przydomek dla
dziewczyny.
Może jej zrobiłem wielką krzywdę — pomyślał. — Nie wyszła za mąż, bo nikt nie chce żony z
takim mianem.
— Szkoda — odezwał się po chwili — jak byłem mały, razem nosiliśmy jedzenie naszym ojcom,
kiedy w jednej maszoperii łowili łososie. Bawiłem się z nią na strądzie w piachu. Żal mi jej.
— Dobra z niej karzenica — odezwała się matka — ale kłamliwa. Rybaczki mówią, że na starość
będzie z niej czarownica. Wiadomo, Szczuka.
— Widzę, jaką jej krzywdę zrobiłem nazywając ją Szczuką — powiedział Tona. — Bóg i ludzie
mi nie wy​baczą, jeśli tej krzywdy nie naprawię.
— Chcesz jej dać pieniądze? — zdziwiła się matka.
— Nie, nenko. Jak mnie zechce, pojmę ją za żonę.
— Co zrobisz? — nie zrozumiała rybaczka.
— Jak mnie zechce, pojmę ją za żonę — powtórzył zdecydowanie Tona.
— Nie rób tego, synku, abyś potem nie przeklinał dzi​siejszej godziny.
Tonie żal było matki, wiedział, że chciałaby dla niego innej dziewczyny za żonę. Żeby ją pocieszyć,
dodał tylko:
— To stary Krup winien, że Weroniki ni ludzie, ni psy nie lubią. Bił dziewczynę i kazał pracować
nad siły. Sam widziałem, jak zaprzęgał ją do brony albo i do pługa. Z innymi ludźmi to i ona będzie
inna. Nie wierzę, żeby na dobre słowo odpowiadała złym.
— Prawdę mówisz, chłopcze, Krup ją wyzyskiwał — odezwał się ojciec Tony, Michał, który już
ostatni rok rybaczył w maszoperii. Zadowolony był, że syn wrócił wreszcie ze świata i zastąpi go
1011431066.004.png
teraz w połowach. — Gdy​byś mógł Weronikę wybawić z rąk ojca, Pan Bóg w nie​bie pamiętałby o
tym.
Syn rad, że ojciec przemówił za Weroniką, chciał żelazo kuć, póki gorące.
— Przywiozłem nieco grosza ze sobą, kupię nową checz — ciągnął. — Gdybym pojął taką karzenicę
za żo​nę, nie byłoby u nas biedy.
— Niech się dzieje wola Boża — rzekła matka. — Może masz rację, synku.
Jeszcze tego dnia udał się młody marynarz ze swym ojcem Michałem do gospodarza.
— Tyle sztormowych dni przeżyliśmy pod jednym da​chem, toteż chyba nie odmówisz, kiedy
poproszę dla mego syna o rękę twej córki Weroniki — zaczął Michał.
Krup wybałuszył oczy na pięknego młodzieńca, a po​tem spojrzał na córkę.
— Tatku, ja go chcę — odezwała się Weronika. — Byleby dotrzymał słowa, bo takim, co kieliszka
nie wy​piją, nie można za bardzo wierzyć.
— Tak, tak — potwierdził Krup. — Narzekają na nie- ' go rybacy. Wrócił z Hamburga i ani piwa nie
postawił.
Czy aby z niego chłop jest?
W tej chwili Tona wyciągnął z kieszeni kanciastą butel​kę pełną kornusu i postawił na stole.
— Tu jest budla, a w budli słowo — rzekł.
— W takim wypadku mowa się zmieni — odezwał się Krup.
Za kilka dni narzeczeni dali swarzewskiemu księdzu na zapowiedzi. Tego samego dnia udało się
Tonie kupić checz, która się odróżniała od innych: miała dach pokryty dachówką, dwa pokoje, w
każdym pokoju po dwa okna i podłogę z desek, i oddzielną kuchnię. W drugim końcu checzy było
małe pomieszczenie na sieci, chlewek na jed​ną krowę i zagroda dla świń.
Z oszczędności Tony pozostało jeszcze osiemdziesiąt ma​rek, które przeznaczył na zakup łodzi.
Pozostałoby mu więcej, ale Krup postanowił swej córce wyprawić oka​załe wesele. Polecił
przyszłemu zięciowi kupić beczkę piwa, dostarczyć większej ilości kornusu, papierosów i moc
tabaki do zażywania, co zresztą tradycyjnie nale​żało do obowiązków pana młodego. Do obowiązków
na​rzeczonego należało też kupienie welonu. Tona zaś kupił dla przyszłej żony cały strój ślubny i
wynajął od karcz​marza salę, w której zazwyczaj odbywały się tańce.
W dzień ślubu pod dom weselny od samego rana scho​dzili się i zjeżdżali weselnicy. Pięknie
przystrojonych bryczek naliczono aż dwadzieścia. Krup sprowadził je od gburów z całej okolicy.
Czterech młodych muzykantów tak głośno grało, że słyszano ich w sąsiednich wsiach.
1011431066.005.png
.— Takiej dobrej muzyki we wsi jeszcze nie było — mówili rybacy.
— Co za wesele wyprawia ten stróż nocny — dziwiły się rybaczki.
Gdy Krup udzielił swej córce błogosławieństwa, a ojciec Tony i matka położyli swe spracowane
dłonie na głowach nowożeńców, młoda para siadła do strojnej bryczki. Ślub​ny orszak ruszył do
swarzewskiego kościoła. Na czele orszaku jechał drabiniasty wóz z grajkami, a za wozem ciągnął się
długi szereg bryczek. Młoda para jechała na samym końcu. Wystrojona oblubienica co chwila
popra​wiała welon na tłustych, nie umytych włosach i drapała się w policzek, na którym sterczała
wielka brodawka z kilkoma nierównymi włosami, czarna od brudu szyja odcinała się od bieli
weselnej sukni. Ale Tona nie zwra​cał uwagi na wygląd żony, trapiło go co innego.
Pięknie mnie teść urządził — myślał sobie — zamiast
nam pomóc, uszykował ciężką pracę. Chyba jesieni nie starczy, aby odrobić te bryczki. Za każdą
trzeba będzie odharować po parę dni przy wykopkach. Ile tego razem jest? Chyba więcej jak pół
kopy?
Tona spojrzał na długą linię powozów, na których pół pijani parobcy trzaskali batami.
Nie miał jednak wiele czasu na smutne rozmyślania, bo dojeżdżali właśnie do kościoła.
Młode małżeństwo nie miało wesołego miodowego mie​siąca. Weronika skoro świt zrywała się z
pościeli, by biec na odrobek na gburskie pola, a wracała nocą prawie. Tona zaś zastawiał żaki w
maszoperii. Musieli żyć i mu​sieli spłacić gburskie bryczki.
Wkrótce po ich ślubie umarł stary Michał. Tona głębo​ko przeżył śmierć ojca.
— Biedny ojciec — mówił do matki. — Nawet nie na​cieszył się własnym dachem nad głową.
Dochodziło już do świętego Marcina i ciąg węgorza ustał. Weronika częściowo zdołała odrobić
furmanki. Mło​dy Mroch postanowił zdobyć sobie łódź. Dowiedział się skądś, że łódź można nabyć w
Chałupach.
Pewnego pogodnego poranka Weronika przygotowała Tonie śniadanie, zawiązała mu starannie do
czerwonej, zatabaczonej chusteczki cztery wilusie i odprawiła strą- dem w stronę Półwyspu
Helskiego.
Szmaragdowe morze lekko pluskało o zoloj. Chmary ptactwa morskiego, które przyciągnęło już z
dalekiej północy, robiły niesamowitą wrzawę. Tona szedł wzdłuż zoloj u wpatrując się w morze.
Dwu i trzymasztowe szlary z lekkim pochyłem posuwały się na zachód. Od kilku dni dmuchała
pogodna zyda. Wszystkie załadowane barki i szkunery płynęły z towarem do Holandii, Belgii i
Anglii. Tylko takich transatlantyków, na jakich pływał, nie było, niestety, widać. Owszem,
gdzieniegdzie kopcił parowy statek, ale były to tylko małe kurpy.
Doszedł tak do Cetniewskiego Haku, tu zobaczył roz​ciągnięte do suszenia żaki. W jednym z nich
poruszał się uwięziony zając.
1011431066.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin