Shobin David - Dostawca.pdf

(1168 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
David Shobin
Dostawca
(Przekład: Tomasz Wiliusz)
1
 
Pamięci Jacka Shobina,
dobrego i szlachetnego człowieka
2
 
PROLOG
Chrząszcze były wprost piękne.
Długie na zaledwie pół centymetra, miały
niezwykłe ubarwienie - efektowną kombinację onyksu
i lawendy. Usztywniona, lśniąca pierwsza para
skrzydeł świeciła jak dwie wypolerowane tarcze.
Lawendowy pasek przecinał je niczym lampas, a dwie
groźne zielone plamy na głowie przywodziły na myśl
opalizujące guziki.
Kłębiące się w ciasnej skrzynce chrząszcze
tworzyły rozdygotaną masę kolorów. Były
padlinożercami, posiadały więc niezwykle wyczulony
węch, a w powietrzu wisiał ostry odór zgnilizny.
Wierciły się niecierpliwie w swoim więzieniu, lekko
poruszając wzniesionymi czułkami, w jakiś
prymitywny sposób świadome tego, co je czeka.
Mężczyzna położył zwłoki na stojącym obok stole
z nierdzewnej stali. Wcześniej wypatroszył je, obdarł
ze skóry. Zostały jednak jeszcze fragmenty chrząstki i
więzadeł, łączących kości. To właśnie nimi miały zająć
się chrząszcze. Mężczyzna ostrożnie przeniósł
emaliowaną skrzynkę na stolik i przechylił ją
3
 
ostrożnie. Chrząszcze, niczym hebanowe kulki,
wpadły do opróżnionej klatki piersiowej.
Nie jadły nic od wielu dni, więc gdy tylko
zwęszyły pokarm, ruszyły pospiesznie w stronę
gnijących szczątków. Były cudem ewolucji - nie
zmieniły się od milionów lat - i doskonale spełniały
wyznaczone
zadanie.
Gdy
odnajdowały choćby
najmniejszy skrawek tkanki, ich podobne do szczypiec
żuwaczki wbijały się w nią, by następnie rozdrobnić
ją ostrymi jak brzytwy szczękami. Radziły sobie
nawet z najtwardszymi chrząstkami. Setki chrząszczy
żarłocznie pochłaniały pokarm, niczym ławica piranii.
Podczas gdy część z nich zadowoliła się tym, co
znalazła wśród żeber, reszta ruszyła w górę
kręgosłupa, zatrzymując się dopiero u podstawy
czaszki.
W jej zagłębieniach i szczelinach zachowało się
jeszcze sporo tkanki. Roje chrząszczy rzuciły się do
otworu u podstawy czaszki, w pośpiechu gramoląc się
jeden przez drugiego. Kilkadziesiąt wdrapało się do
przewodów usznych, gdzie smakowite kawałki tkanki
przylegały do delikatnych kostek ucha wewnętrznego.
4
 
Inne żarłoczne owady przemykały niczym kraby po
kości skroniowej ku oczodołom. Choć nie było tam już
gałek ocznych, zawierały jednak obfitość pokarmu, od
mikroskopijnych resztek mięśni po cienkie nitki
więzadeł.
Uczta trwała godzinę. Kiedy mężczyzna wrócił,
szkielet był już czysty, wypolerowany, ogołocony do
kości. Najedzone chrząszcze zebrały się w grupkach
po dziesięć, dwadzieścia, niczym małe grudki węgla na
białym tle. Tu i ówdzie, ze szpar wyłaniali się zbłąkani
maruderzy, balansujący niepewnie na krawędziach
kości.
Mężczyzna przewrócił skrzynkę na bok. W
środku znajdował się cuchnący, gnijący ochłap. Po
kilku sekundach chrząszcze wychwyciły odór i stały
się niespokojne. Po chwili, niczym armia na
manewrach, ruszyły w stronę emaliowanego
pojemnika. Weszły do środka i rzuciły się na mięso w
żarłocznym szale. Kiedy wszystkie znalazły się w
skrzynce, mężczyzna zamknął ją i odstawił na półkę.
Nie niepokoił się o los chrząszczy.
Przed upływem tygodnia znowu zostaną
5
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin