Compton Clare - Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami.pdf

(582 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
1
875408744.002.png
Clare Compton
Cukiernia „Pod
Pierożkiem z Wiśniami”
Przełożyła Krystyna Tarnowska
Nasza Księgarnia 1976
2
875408744.003.png
1. Ania i Kicia jadą do Londynu
Po przeczytaniu tygodnika ilustrowanego od pierwszej do
ostatniej strony, w tym nawet kilku ogłoszeń, Ania nie miała co
robić. Siedziała przysłuchując się chrapaniu starego pana, który
spał w przeciwległym kącie przedziału. Pomyślała, że w tym
chrapaniu słychać melodię. Staruszek wydawał z siebie
najpierw pomruk, zaraz po tym rozlegało się sapnięcie i
dziwaczny gardłowy klekot, a na zakończenie długi gwizd
przez nos. Ania czekała na każdy z tych dźwięków powtarzając
sobie w kółko, jakby to był refren piosenki: pomruk, sapnięcie,
klekot, gwizd.
W innej sytuacji uważałaby, że to strasznie śmieszne, i
bałaby się spojrzeć na Kicię, która siedziała naprzeciwko, bo
mogłaby zacząć chichotać. Ale dzisiaj Ani wcale nie było do
śmiechu. Kici też chyba nie. Zerknąwszy na nią Ania
zobaczyła, że Kicia bawi się w „panią robiącą na drutach”, jak
to sama nazywała. Miała kłębek mocno przybrudzonej różowej
włóczki i kościane druty. Jej krótkie nóżki, w białych
skarpetkach i pantofelkach zapiętych na pasek, poruszały się w
takt pracowitego postukiwania drutów; od czasu do czasu
marszczyła okrągłą buzię, odymała wargi i liczyła oczka.
Naśladowała jak najdokładniej osobę robiącą na drutach i
Ania niekiedy zapominała, że to tylko udawanie. Najwyższa
pora, żeby Kicia nauczyła się posługiwać drutami. Ktoś, kto ma
dość lat, żeby pójść do szkoły, ma dość lat, żeby robić na
drutach. Kilka osób, w tym Ania i panna Tomkins z
przedszkola, robiły, co mogły, żeby ją tego nauczyć. Ale Kicia
dalej wolała udawać, podobnie jak dalej wolała, żeby ją
nazywano Kicią, chociaż wszyscy dorośli uważali, że powinno
ją się nazywać jej prawdziwym imieniem, które brzmiało
Prudencja. Może dlatego wszyscy w dalszym ciągu nazywali ją
Kicią, że tak w niczym nie przypominała osoby, która mogłaby
mieć na imię Prudencja. Ania westchnęła. Czasem przychodziło
3
875408744.004.png
jej do głowy, że wcale niełatwo jest być starszą siostrą Kici.
Zwłaszcza teraz, kiedy ojciec wyjeżdża na pół roku do
Australii, a one zostają w kraju.
Ania poruszyła stopą, bo zaczęła jej drętwieć, i
przypomniała sobie, że tydzień temu wszystko szło normalnie.
Ona i Kicia budziły się co rano w małym domku, odległym o
sześć mil od Brystolu, i zaraz przychodziła pani Parks, żeby im
ugotować śniadanie i zająć się domem, jak to robiła co dzień,
odkąd Ania sięgała pamięcią. Pan Hutchens, biurowy kolega
tatusia, przygotowywał się do podróży, miał przez pół roku
pracować w australijskim oddziale ich biura w Melbourne. Ale
wpadł pod samochód i zabrali go do szpitala, i to nie on, tylko
tatuś poleci samolotem do Melbourne, a ona z Kicią spędzą te
pół roku u ciotecznej babki Zofii. Przedstawiona w prostych
słowach perspektywa wydawała się tak okropna, że dreszcz
przebiegł Anię i pismo ilustrowane zsunęło jej się z kolan na
podłogę. Tatuś podniósł wzrok znad gazety.
- Jesteśmy prawie na miejscu - powiedział wyglądając
przez okno - i trzeba przyznać, że zgodnie z rozkładem.
Doskonale zdążę na lotnisko, pod warunkiem, że ktoś wyjdzie
po was na dworzec.
Ania podniosła pismo i starała się nie wyglądać na tak
nieszczęśliwą, jak się z pewnością czuła. Widocznie nie bardzo
jej się to udawało.
- Głowa do góry, staruszko - powiedział tatuś. - Sześć
miesięcy to niedługo. Przeleci piorunem, a w kwietniu
będziemy już razem.
Dorośli mają chyba zupełnie inne poczucie czasu,
pomyślała Ania. Jak może ktoś mówić, że wieczność trwająca
sześć miesięcy przeleci piorunem! Zaczęła liczyć miesiące na
palcach: październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec.
Mój Boże, od kwietnia oddziela ją cała zima! Pomyślała o
ostatniej zimie, o tym, jak strasznie długo obie z Kicią nosiły
4
875408744.005.png
grube palta i wysokie buty. Byłoby okropnie rozstać się z
tatusiem na sześć miesięcy, nawet gdyby mogły nie wyjeżdżać
z małego domku niedaleko Brystolu, ale konieczność
zamieszkania w obcym mieście u krewnej, której ani ona, ani
Kicia nie pamiętają, pogarszała jeszcze sprawę.
- Liczę na dużo miłych, długich, interesujących listów -
powiedział tatuś składając gazetę. - I nie wysilaj się na ładną
kaligrafię, chodzi tylko o to, żebym miał o was jak najwięcej
wiadomości. A jeżeli Kicia nie da sobie rady z pisaniem, niech
mi rysuje obrazki.
Kicia zamrugała oczami, ale nie odpowiedziała. Pewnie w
ogóle nie słucha, pomyślała Ania. Wargi Kici poruszały się,
liczyła oczka. Tory kolejowe biegły teraz między wysokimi
budynkami. Ania nigdy w życiu nie widziała tylu dachów i
kominów, i wież kościelnych. Wydawało się, że dachy są
ustawione jedne na drugich, a widać je było wszędzie, jak
daleko Ania sięgała okiem. Ten Londyn musi być naprawdę
ogromny, większy od Brystolu, a przecież Brystol wydawał jej
się strasznie dużym miastem, kiedy pojechała tam w zeszłym
roku z panią Parks, żeby kupić nowe palto. Ania nie wiedziała
dlaczego, ale widok wszystkich tych obcych, nieprzyjaznych
dachów i sama wielkość Londynu pogarszały jeszcze sytuację.
- Jaka ona jest... ta cioteczna babka Zofia? - spytała Ania.
Nagle pomyślała, że tego już za wiele - obce miasto i na
dodatek obca stara krewna.
- Zofia? Och, bardzo miła. Swoją drogą, dawno jej już nie
widziałem. Póki mieszkała na północy kraju, podróż do nas
trwała za długo. Pamiętam, że wybierała się na chrzciny Kici,
ale w ostatniej chwili nic z tego nie wyszło. Naturalnie teraz,
odkąd mieszka w Londynie, dużo łatwiej się do niej dostać.
Ania była bliska rozpaczy. Całe to mówienie o miastach i
chrzcinach - przecież to nie określa człowieka!
- Ale jaka ona jest?
5
875408744.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin