Bałucki Michał - Z obozu do obozu.pdf

(1220 KB) Pobierz
1105012566.001.png
Z OBOZU DO OBOZU
Powieść
Bałucki Michał
I.
Zmierzchać się już zaczynało, w saloniku było już prawie ciemno, przez otwarte okno widać
pogodne, jasno-seledynowe niebo.
Przy fortepianie siedział młody człowiek i grał jakąś smętną fantazyę przypominającą bolesne
mazurki Chopina i fantastyczne pieśni Schumana. Pod delikatnem dotknięciem jego drobnych,
kobiecych prawie rąk, struny fortepianu wydawały zaledwie cichy szmer godzący się harmonijnie z
ciszą letniego wieczoru.
Grający miał głowę nieco wzniesioną w górę i wzrok zapatrzony przed siebie, jak lunatyk.
Czasami po wiotkiej jego postaci przechodziły żywsze drgnienia, jak podmuch wiatru po spokojnej
wodzie; wtedy palce silniej, namiętniej naciskały klawisze i dobywały z nich wyrazistsze tony, a
głowa nagłym, energicznym ruchem odrzucała w tył jasne, bujne włosy. Po jakimś czasie czy wskutek
znużenia czy zamyślenia, ręce spoczęły bezwładne na klawiszach, a młody człowiek tak utonął
myślami w głębokiej zadumie, że niesłyszał lekkiego skrzypnięcia drzwi pobocznego pokoju i
szelestu jedwabnej sukni.
Do saloniku weszła młoda kobieta, wspaniałego wzrostu i poważna w ruchach.
Wśród zmroku, jaki był w saloniku, twarz jej matowej białości, obrzucona słabo i niejasno
światłem, wychylała się z cieniów jak Rembrandtowskie malowidło; linie jej profilu były poważne i
miały jakiś zakrój tragiczny.
Weszła do saloniku niespostrzeżona przez siedzącego młodzieńca i stanąwszy za krzesłem
pochyliła się zwolna ku niemu, a usta jej dotknęły jego czoła. Pocałunek ten zbudził go łagodnie z
zamyślenia, podniósł oczy w górę a ujrzawszy nad sobą twarz kobiety uśmiechnął się przyjaźnie i
wyciągając do niej ręce rzekł:
— A! to ty Jadwiniu!
— Może przeszkodziłam ci? spytała siadając obok niego. Może komponowałeś?
— Nie. W tej chwili myślałem o wczorajszym wieczorze u księstwa. Nie wytrzeźwiłem się
jeszcze moja droga z tego odurzenia, w jakie mnie wprawiły wczorajsze oklaski i pochwały.
Dziwnie to łachocze nerwy i upaja. Nie gorsz się moja droga tem, co mówię; nie jest to próżność
tylko, m y artyści potrzebujemy tego upajającego narkotyku, jak koń wyścigowy madery; to nam
dodaje ognia, zapału, natchnienia. Po wczorajszym wieczorze czuję się ożywiony, pełen animuszu do
pracy. Słyszałaś, księżna chwaliła bardzo moje rondo. A tobie jak się ono podobało?
— Wolę sonatę twoją. W rondzie jest za dużo chęci popisania się z techniką, z trudnościami, jest
chęć błyszczenia. Sonata ma więcej uczucia, jest głębszą.
— To prawda; a jednak widziałaś że rondo miało więcej powodzenia.
— W salonie. Zrobiła tę uwagę nieśmiało, jakby bała się go obrazić.
— Ja też nie dbam o inne pochwały. Salon, to wiat cały dla muzyki, tam wychowują się artyści,
tam ich umieją słuchać, ocenić i nagradzać.
Muzyka jak egzotyczna roślina, potrzebuje cieplarni, oszklenia, ostre powietrze ulicy szkodzi jej i
niszczy ją. Powiedz co wypieściło talent Chopina, jeżeli nie salony? Tu go też tylko rozumieją i
umieją grać. Odkąd utwory jego dostały się pod grube, mieszczańskie palce, parodyowano je i
potwornie skarykaturowano. Chroń Boże każdego artystę od takiej popularności. Czytałaś recenzyę
ostatniego koncertu nabazgraną przez jakiegoś mieszczucha, jakież tam brednie popisano o Chopinie.
— Nie wynika z tego, aby inni w tej klasie nie mogli znać się na Chopinie, lub na muzyce.
— Nie znają się, nie znają; powtarzał z dziecinną upartością i rozdrażnieniem, ci ludzie mają za
grube nerwy na to; chcąc ich poruszyć, trzebaby im trąbić za uszami same marsze lub polki.
— Władziu! Władziu! reflektowała go delikatnie siostra, jak ty się uprzedzasz łatwo i wydajesz
sąd pod wpływem chwilowego rozdrażnienia. Potępiasz ludzi, których nie znasz wcale, których
widujesz zaledwie przez okna powozu, lub z loży teatralnej.
— Nie pragnę bliższej znajomości z nimi; to też marzenia moje nie wybiegają nigdy po za sferę
naszych salonów. Tu chcę zdobyć sobie imię i uznanie, to jedyne pragnienie moje. Ach Jadwiniu,
mówił dalej oparłszy głowę na jej ramieniu, rozmarzony, a głos jego, w którym przed chwilą
przebiegała pogardliwa duma i lekceważenie, te raz zmiękł i stał się pieszczotliwym. Jadwiniu,
jakbym ja chciał zostać wielkim i sławnym.
Spowiadał się jej z najskrytszych marzeń swoich z dziecinną naiwnością, ona słuchała go z
zajęciem, pobłażaniem i współczuciem. Było coś macierzyńskiego w jej spojrzeniu i w obejściu z
bratem.
— Wczorajszy wieczór, mówił dalej Władysław, obudził we mnie i podsycił to pragnienie.
Czuję w sobie przypływ twórczych myśli, cudowne motywa chodzą mi po głowie. Dziś całą noc
pisałem.
— I dla tego byłeś tak blady przy obiedzie. Nie szanujesz się, mój drogi, to nie dobrze.
— To nic. Ja nie panna, obejdę się bez rumieńców.
— Ale temi bezsennemi nocami zaszkodzić sobie możesz na zdrowiu.
— O, nie. Taka praca nie wyniszcza wcale; owszem dodaje mi sił, życia, zdrowia; zwłaszcza,
jeżeli mi tak idzie po myśli jak dzisiaj.
— I cóż takiego pisałeś?
— Coś całkiem nowego, uwerturę do opery.
— Do opery?
— Tak, do opery fantastycznej, księżna poddała mi wczoraj tę myśl, żeby napisać operę, którą
amatorzy odśpiewają u niej w dzień imienin naszego opiekuna. Prawda że to szczęśliwa myśl? To też
uchwyciłem się jej skwapliwie i zaraz wziąłem się do roboty. Uwertura już prawie do połowy
ukończona; tylko z librettem mam kłopot.
— Więc nie masz jeszcze libretta?
— Mam niby, ale nie jestem z tego kontent. Pamiętasz ty ten śliczny poemat Antoniego: „nad
brzegami jeziora," który nam czytał w Zagórzu? Otóż coś podobnego chciałem zrobić, poemat,
zastosować do sceny; ale mi się to nie udało. Wiersz jakiś ciężki, niewdzięczny, forma niezgrabna. A
tu trzeba coś ledziuchnego, poetycznego z silnym kolorytem namiętności. Takim właśnie był poemat
Antoniego. Jaka szkoda, że go teraz nie ma w Krakowie, on by mi pomógł w kłopocie.
— Mnie się zdaje, że Antoni już musiał wrócić.
— Wrócił z Hajdelbergu? któż ci o tem mówił. — Zdaje mi się żem go widziała w przejeździe
do teatru.
Nie wiem czy przypadkiem czy umyślnie chusteczka batystowa upadła jej z kolan na ziemię i
podczas, gdy odpowiadała bratu, schyliła się aby ją podnieść.
— Ależ musiało ci się zdawać. Gdyby Antoni wrócił, byłby u nas niezawodnie; wszak znamy się
od dziecka prawie. A zresztą gdyby nie do nas, to do wuja z pewnością by przyszedł choć przez
prosty obowiązek wdzięczności; wszak wuj zajmował się nim przez czas długi.
— Antoni od trzech lat już nie pokazał się u nas.
— A to z jakiego powodu?
— Nie wiem; coś zaszło między nim i wujem naszym, poszło im podobno o politykę, czy o coś,
nie wiem dokładnie, bo wuj nie lubi o tem mówić. Było to właśnie wtedy, kiedyś ty siedział w
Paryżu. I ojciec Antoniego podziękował wtedy za służbę i odszedł.
— Niespodziewałem się tego po Antonim, rzekł Władysław zachmurzony.
— Czego się nie spodziewałeś?
— Niewdzięczności.
— Wszak niewierny kto winien.
— W każdym razie powinien był ustąpić. On ma wujowi wszystko do zawdzięczenia czem jest,
jeżeli już jest czemś; bo to był zawsze duch niespokojny, dziwaczny i ambitny. Mimo to chciałbym
się koniecznie z nim zobaczyć. Tyle lat przeżyliśmy razem, tyle wspomnień przyjemnych nas łączy. I
ty dzieliłaś z nami te dziecinne zabawny, pamiętasz?
Jadwiga zdawała się nie słyszeć tego pytania tak mocno zajęta była w tej chwili wyciąganiem
nitki z wystrzępionej szarfy jedwabnej. Władysław nie potrzebował odpowiedzi i nie czekając na
nią,, mówił dalej:
— Musze go odszukać i będę chciał pogodzić go z wujem. Szkoda, żeby taki dzielny i dobry
chłopak zmarniał, za wpływem wuja będzie mógł zrobić karyerę.
— I pisywać dla ciebie libretta. Oj ty, ty brzydki samolubie! mówiła grożąc mu palcem, jednak z
tonu jej głosu poznać można było, że jej się ten projekt bardzo podobał; a gdy służący wniósł lampę
do saloniku Władysław przy świetle spostrzegł, że Jadwiga miała twarz zarumienioną i
promieniejącą szczęściem i wesołością, co się u niej rzadko zdarzało.
Niezadługo po wniesieniu lampy zjawił się w saloniku, jak komar, co ciągnie za światłem, gość
jeden. Był to Niunio, współpracownik kunserwatywno - klerykalnego dziennika, ulubieniec
wszystkich dewotek i starych panien, które unosiły się nad jego pobożnością, stylem i niewinnością.
Niunio spokrewniony przez matkę z arystokratycznemi domami, zaczął karyerę swoją literacką, do
której go po trochu zmusiły finansowe okoliczności, od pielgrzymki do Rzymu, z kąd przywiózł sobie
błogosławieństwo Ojca św. odpust zupełny dla siebie i dla swoich potomków (rozumie się, gdyby na
takowe wstydliwość jego kiedykolwiek zdecydować się chciała) i artykuł o Rzymie przerobiony z
francuzkiego. To mu wyjednało wstęp do jednego dziennika klerykalnego, którego główny redaktor
ulegając natarczywym prośbom dewotek i księży, wziął Niunia pod swoją szczególniejszą opiekę i
obiecał wykierować na publicystę.
W chwili kiedy się nasza powieść zaczyna, Niunio doszedł już na tej drodze do tego, że pisywał
kroniki i nekrologi; a choć liczył już lat blisko czterdzieści, jednak zawsze przez przyzwyczajenie
nazywano go Niuniem i uważano za młodzieńca rokującego wiele w przyszłości. I on sam zdawał się
podzielać tę opinię o sobie, gdyż ubierał się jak młodzieniaszek w szerokie wykładane kołnierze,
niebieskie krawatki, w których jak go zapewniano, było mu bardzo do twarzy i nosił krótkie żakietki.
Ruchy jego były odpowiednio do kostiumu skromne, potulne, dziecinne prawie, a mowa słodka,
efektowana i pełna dziewiczej wstydliwości i ciągłych odwoływali się na swoją mamę, z którego to
powodu nieraz mamą żartobliwie go nazywano. Była to figura pocieszna i zabawna, z której po za
oczy pozwalano sobie żartować; w oczy jednak lub przy publicznych występach traktowano go z
powagą odpowiednią godności jaką piastował i respektowano go jako cząstkę opinii salonowej. To
też nie było jednego wesela, obiadu publicznego, pogrzebu, uroczystości w wyższym świecie, na
którejby się nie znajdował i nie chwalił z obowiązku. Ledwie która ze znakomitych, a nawet mniej
znakomitych osób towarzystwa wezwała doktora do siebie, już Niunio zbierał po znajomych
materyały do jej nekrologu i w skutek tej przezorności miał mnóstwo zapasowych nekrologów osób,
które dobrem jeszcze cieszyły się zdrowiem. Nekrolog Ojca św. już od dwóch lat leżał całkiem
wypracowany w biurku Niunia, oczekując napróżno publikacyi. Pomimo tych zajęć cmentarnych,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin