Hassel Sven - Batalion marszowy.pdf

(698 KB) Pobierz
SWEN HASSEL
Batalion marszowy
- To była hiszpańska wojna domowa powiedział Barcelona Blum, spluwając swobodnie przez
otwarty luk rosyjskiego czołgu, którym podróżowaliśmy. Zacząłem walczyć dla jednych, a
skończyłem walcząc dla drugich. Najpierw byłem „miliciano" w Servicios Especiales. Potem
schwytali mnie nacjonaliści i gdy przekonałem ich, że byłem tylko niewinnym Niemcem, który
został siłą wcielony do służby przez Generała Miaja, wepchnęli mnie do drugiego batalionu,
trzeciej kompanii i zmusili, bym teraz walczył dla nich. Choć proszę was, jeśli o mnie chodzi, to
nie było między nimi żadnej różnicy... W Especiales zgarnialiśmy wszystkich podejrzanych o bycie
faszystą albo sabotażystą i zabieraliśmy ich do Calle del Ave Maria w Madrycie. Ustawialiśmy ich
zwykle pod ścianą rzeźni, w której piasek był tak suchy, że krew wsiąkała weń w kilka sekund. Nie
trzeba było nic sprzątać... Zazwyczaj woleliśmy do nich strzelać jak stali, ale niektóre skurczybyki
tak się kuliły, że za cholerę nie można było ich ruszyć. W ostatnim momencie zawsze krzyczeli,
„Niech żyje Hiszpania!"... Rzecz jasna, jak wpadłem w łapska Nacjonalistów, to było tak samo,
tyle że odwrotnie. Jedyna różnica była taka, że kazali nam ich rozstrzeliwać siedzących i
odwróconych plecami. Ale w końcu i tak wszystko się sprowadzało do tego samego. Ci też krzyczeli
„Niech żyje Hiszpania!" zanim umierali. Najśmieszniejsze jest to, ze wszyscy uważali się za
patriotów. Ale jak już przyszło co do czego, to był tylko jeden sposób, by pokazać, że jesteś po
właściwej stronie. Musiałeś kogoś zadenuncjować. Nie miało najmniejszego znaczenia, kto to był,
grunt żeby kogoś sypnąć. I tak nie mieli żadnej szansy na obronę. Zawsze kazano im się zamknąć,
zanim jeszcze otworzyli usta...
Jak przyszedł koniec wojny, to zaczęliśmy mieć poważne problemy. Praktycznie zrobiła się
pięcioletnia lista oczekujących na rozwałkę. Musieliśmy przejąć areny do walki z bykami.
Wpędzaliśmy ich na arenę i kosiliśmy seriami z cekaemów. Mieliśmy cztery szwadrony Maurów do
pomocy. To byli dopiero morderczy skurwysyni... Po jakimś czasie nawet policja się dołączyła.
Każdy chciał postrzelać... A na końcu i tak wszyscy zdychali tak samo. Nie było tam różnicy, po
której stronie byłeś.
Zapadła chwila ciszy na refleksje. Potem odezwał się Mały, w typowy dla siebie, bezpośredni
sposób.
-Już mnie wkurwia ta pieprzona Wojna Domowa. Nie mieli tam żadnych panienek w tej Hiszpanii
czy jak?
Barcelona wzruszył tylko ramionami i przetarł oczy wewnętrzną stroną dłoni, jakby próbował w ten
sposób powstrzymać wspomnienia rzezi. Zaczął mówić o innych rzeczach. O pomarańczowych
gajach i winnicach i ludziach tańczących na ulicach. Wkrótce zapomnieli piekące zimno i lodowate
śniegi Rosji i choć na chwilę, czuli tylko słonce i piasek odległej Hiszpanii z opowieści Barcelony…
Rozdział 1
Po ogromnych, otwartych przestrzeniach stepów wiał wieczny wiatr, wzbijając śnieg w
kłębowiska białych wirów. Czołgi rozciągnęły się w długiej linii, jeden za drugim. Były teraz
nieruchome, a ich załogi kuliły się po zawietrznej stronie pojazdów, próbując choćby trochę się
zasłonić.
1015549443.002.png
Mały leżał pod naszym Panzer 4. Porta przyszykował sobie gniazdko pomiędzy śladami gąsienic
i siedział teraz jak śnieżna sowa, z szyją głęboko wciśniętą w ramiona. Między jego nogami,
fioletowy i szczękający zębami, przykucnął Legionista. Na razie nasze pośpieszne natarcie się
zatrzymało. Nikt z nas nie wiedział, dlaczego i szczerze powiedziawszy, to niewiele nas to
obchodziło. Wojna wciąż była wojną, nieważne czy kolumna posuwała się naprzód, czy stała. Nie
warto się przejmować. Julius Heide, który wykopał sobie dziurę w śniegu, zasugerował grę w oczko,
ale mieliśmy zbyt zmarznięte dłonie, by utrzymać w nich karty. Legionista miał poważnie odmrożone
palce i uszy, a lecznicza maść, którą stosowaliśmy, zdawała się tylko pogarszać odmrożenia. Porta
już pierwszego dnia wyrzucił swój przydział narzekając, że maść śmierdzi kocim gównem.
Po jakimś czasie pojawił się Stary, walcząc z wiatrem, by do nas dotrzeć. Wszyscy
spojrzeliśmy na niego wyczekująco, wiedząc, że przychodzi wprost od dowódcy.
- No i? Spytał Porta.
Stary nie odpowiedział od razu. Rzucił swój karabin na ziemię i ostrożnie usiadł obok na śniegu.
Następnym krokiem było rytualne zapalenie fajki, sławnej starej fajki z przykrywką na cybuchu, którą
Stary zrobił sam. Legionista podał mu swoją zapalniczkę. Była to najlepsza zapalniczka na całym
świecie, która znana była z tego, że jeszcze nigdy się nie zepsuła. Ona także była domowej roboty,
wykonana ze starego ołowianego pudełka, żyletki, kilku kawałków szmaty i kamyczka do zapalniczki.
- No i? Nalegał Porta niecierpliwiąc się. -Co powiedział?
Leżący pod czołgiem Mały zaczął się uderzać po udach, by pobudzić przepływ krwi.
-Jezu, to jest zabójcze! -Pomasował delikatnie zgrubiałą skórę na policzkach. - Czy ktoś tu nie mówił,
że wiosna jest tuż za rogiem?
-Jeszcze jak, cholerne święta są za trzy tygodnie! -Odpowiedział ponuro Porta.
-I mogę ci tu i teraz oświadczyć, że jedyny prezent, jaki dostaniesz, to będzie kulka w łeb od Iwana.
Zmartwiałymi palcami Stary wyjął z kieszeni kurtki mapę i ostrożnie zaczął ją rozprostowywać na
śniegu.
Macie. Tam właśnie ruszamy. Pokazał na punkt zaznaczony na mapie. Mały wyczołgał się ze swojego
legowiska, by też spojrzeć.
- Kotylnikowo powiedział Stary, stukając palcem w mapę Trzydzieści kilometrów za linią frontu. Z
Kotylnikowa ruszamy w kierunku jakiegoś miejsca zwanego Obilnoje, aby przyjrzeć się ruskim
żołnierzom. Zobaczymy, co robią i ilu ich to robi... Innymi słowy, ruszamy na rekonesans. No i gdyby
tak przypadkiem się okazało, że jesteśmy odcięci bez możliwości powrotu Stary uśmiechnął się miło
mamy rozkaz, by próbować nawiązać kontakt z Czwartą Armią Rumuńską, która jak się sądzi
powinna być gdzieś na południowy- zachód od Wołgi... No, przynajmniej teraz. Bóg jeden wie, gdzie
Rumuni będą, jak zechcemy do nich dołączyć. Pewnie zmazani z powierzchni ziemi. Chwila ciszy.
Głośne pierdnięcie Porty mniej lub bardziej wyraziło poglądy całej grupy.
-Kto ma nietoperza zamiast mózgu, ty czy dowódca? Iwany nie są ślepe, wiesz? Zauważą czołgi z
paru kilometrów. Stary ponownie uśmiechnął się z sympatią.
-Ale jest jeszcze coś. Poczekajcie aż usłyszycie wszystko. Wyjął fajkę z ust i zaczął się gruntownie
drapać w ucho ustnikiem. Pomysł polega na tym, żeby się przebrać w rosyjskie mundury i poruszać
się za ich liniami w dwóch zdobycznych T34.
Legionista usiadł gwałtownie.
-To prawie tożsame z samobójstwem. -Miał oskarżający ton głosu -Nie mają prawa tego zrobić. Jeśli
Iwan nas dorwie przebranych w jego ciuchy, to już po nas.
-To może być szybsza śmierć niż powolne zamarzanie na Kołymie mruknął Stary. Z dwojga złego to
chyba taką preferuję.
1015549443.003.png
Nie dając nam szansy na dalsze komentarze, postawił nas na nogi i powlekliśmy się w nieładzie w
kierunku pojazdu dowódcy. Kapitan Lander nie był zbyt długo z batalionem. Pochodził z Lesvig i
wiadomo było, że jest fanatycznym hitlerowcem. Podejrzane plotki mówiące o znęcaniu się kapitana
nad dziećmi dotarły do zawsze otwartych żołnierskich uszu na froncie. Porta, jak zwykle, był
jedynym, który dokopał się prawdy poprzez swojego przyjaciela Federsa. Wyłoniła się opowieść o
lodowatych kąpielach w pewnej „placówce korekcyjnej", z którą, jak na to wyglądało, Kapitan
Lander był związany. Nie byliśmy tym wszystkim specjalnie zdziwieni. Wielu, którzy wstąpili do
batalionu, miało przeszłe życia, o których woleli nie wspominać. Ludzie, którzy klepali cię po
ramieniu i nazywali przyjacielem, którzy z ochotą rozdawali swoje papierosy, którzy dostawali
paczki szynki i bekonu z Danii i którzy przechwalali się swoim podejściem do ludności na
okupowanych terytoriach - wszystkich ich prędzej czy później dościgała ich przeszłość i wtedy Porta
lub Legionista decydowali o ich przyszłości. Niektórzy dostawali cios nożem w plecy podczas
szturmu; niektórzy pozostawiani byli mrozowi; jeszcze inni byli przekazywani Iwanowi. Co Rosjanie
z nimi robili, nigdy się nie dowiedzieliśmy. Chyba to nawet lepiej.
Kapitan Lander czekał na nas, stojąc z szeroko rozstawionymi nogami, opierając na biodrach dłonie
osłonięte rękawicami. Był niewysokim, grubawym człowieczkiem około pięćdziesiątki, byłym
właścicielem małych delikatesów. Uwielbiał cytować biblię i wygłaszać uwznioślone przemowy.
Kiedykolwiek stawiał kogoś przed sądem polowym, mówił: „To dotyka mnie jeszcze bardziej niż
ciebie, ale taka właśnie jest wola Boga. Jego drogi są nieprzeniknione, gdy sprowadza zbłąkaną
owieczkę z powrotem na ścieżkę prawości".
Kapitan Lander dużo się modlił. Między posiłki zawsze wplatał długą modlitwę. Przed podpisaniem
rozkazów egzekucji rosyjskich cywili (uznanych wyłącznie przez niego za partyzantów) niezmiennie
przywoływał Ducha Świętego. Widok zniekształconych i pełnych kul ciał wywoływał jedynie
komentarz, że ci, którzy walczą mieczem, od miecza powinni zginąć. W dniu, w którym osobiście
zabił młodą dziewczynę, wyrzekł takie oto perły mądrości: „W królestwie Pana znajdziesz lepszy
świat niż tu". Pogładził ją delikatnie po włosach i musiał strzelić dwukrotnie, zanim udało mu się
wreszcie wysłać ją do wyżej wymienionego królestwa. W zasadzie wyglądało na to, że w jego
głowie panował zamęt i nie potrafił już odróżnić Boga od Adolfa Hitlera. Kapitan zachowywał
zdroworozsądkowy dystans od pola walki. Jego żelazny krzyż był zwyczajnie rezultatem kolosalnej
biurokratycznej faux-pas. Kiedy w pułku zapragnęli się dowiedzieć, jakie to akty heroizmu stały za
przyznanym odznaczeniem, podpułkownik Hinka otrzymał rozkazy bezpośrednio z samej góry na
Bendlerstrasse, by natychmiast przerwać dochodzenie. Stary złożył swój raport i kapitan Lander
zwrócił ku nam swe grobowe oblicze.
- Wojna wytłumaczył z powagą domaga się ofiar. Taka jest wola Boga. Jeśli wojna nie zabija, to nie
jest to wojna. Misja, na którą was wysyłam, bez wątpienia skończy się dla większości z was
śmiercią. Ale będzie to śmierć żołnierska. Honorowa śmierć.
- No to, kurwa, hurra mruknął Mały głośno.
Kapitan zamilkł na moment. Spojrzał na Małego w sposób, który wyrażał jego dezaprobatę, ale nie
pokazywał nawet cienia gniewu. Pamiętał doskonale szkołę oficerską w Dreźnie i wpojoną zasadę:
„oficer nigdy nie traci twarzy". Jako kadet Lander wypełnił dwadzieścia sześć zeszytów do ćwiczeń
notatkami z obserwacji na temat zachowań oficerów w każdej możliwej sytuacji, włącznie z sekcją
poświęconą w całości „jak zachować się podczas jazdy na rowerze". Teraz więc zadowolił się
spojrzeniem z góry w kierunku Małego i kontynuował swoją homilię.
-Śmierć może być piękna powiedział nam. Podniósł głos i krzyknął do spadających płatków śniegu
Może nawet być słodka! Tak, może nawet być słodka... Jest świętym obowiązkiem każdego
1015549443.004.png
niemieckiego żołnierza, by walczyć za ojczyznę. By oddać swe życie, gdy zostanie wezwany. Czego
więcej może chcieć żołnierz niż polec śmiercią bohatera?
-Mógłbym ci powiedzieć, gdybyś na serio chciał się dowiedzieć To znowu Mały.
Było jasne, że kapitan był zdenerwowany. Usta mu drżały, a twarz już sina od zimna przeszła teraz
gwałtownie od purpury do szkarłatu, by wreszcie zupełnie zblednąć.
-Byłbym zadowolony Kapralu, gdyby zechciał pan zachować milczenie do momentu, w którym się do
pana nie zwrócę.
- Tak jest! Powiedział Mały szybko. -Zachować milczenie -mruknął, jakby chcąc zakodować te
słowa w swojej pamięci. -Zachować milczenie do momentu, w którym pan Kapitan zechce się do
mnie odezwać.
Porta parsknął, a Legionista wykrzywił swą twarz w przerażającym uśmiechu. Steiner splunął
soczyście na pobliskiego trupa w połowie zasypanego przez śnieg. Kapitan Lander przygryzał teraz
dolną wargę. Swoją prawą ręką szukając uspokajającego dotyku pasa z bronią, wodząc palcem po
rękojeści swojego Waltera.
-Misja, która została wam powierzona, jest niezwykłej wagi i możecie być szczęśliwi i dumni, że to
właśnie wy zostaliście wybrani. Jest bez wątpienia wolą Boga, że wyruszycie na tyły rosyjskich linii.
- Boga? Głos Małego wyrażał zarazem żal i zdziwienie Ja myślałem, że to raczej wola naszych
generałów?
W jednej chwili dwadzieścia sześć zeszytów z notatkami na temat zachowań się oficerów znalazło
się w koszu. Lander stanął przed Małym trzęsąc się. Jego głowa znajdowała się na poziomie klatki
piersiowej Małego. Kiedy się odezwał, fontanna śliny wybuchnęła z jego ust.
-Niesubordynowany opoju! Dostaniesz trzy dni ciężkich robót! Bezczelność wobec oficerów nie
będzie tolerowana w niemieckiej armii! Jeszcze jedno słowo i zastrzelę cię na miejscu! Powtórz, co
powiedziałem.
Mały obdarzył nas udręczonym spojrzeniem.
-Jakże bym mógł? Zapytał potulnie. Jedno słowo i pan mnie zastrzeli.
Przez moment takie właśnie rozwiązanie wydawało się najbardziej prawdopodobne. Dłoń Landera
zawisła nad rewolwerem. Mijały sekundy.
-Na kolana! Mały cofnął się o krok i pochylił głowę, by lepiej przyjrzeć się kapitanowi.
- Kto, ja? Zapytał.
Kapitan wykrzyczał rozkaz po raz drugi, falsetem.
- Na kolana!
Mały posłusznie zwalił się w śnieg, jak upadający z wysoka worek ziemniaków. Landerwciągnął
głośno oddech, splunął pogardliwie i odwrócił się do wszystkich plecami.
-Ten człowiek jest hańbą dla naszego regimentu. Powinien zostać postawiony przed sądem polowym.
Mały zamruczał coś do siebie w śniegu, ale Lander albo tego nie usłyszał, albo postanowił go
ignorować. Dając sobie spokój ze swoimi zwyczajowymi biblijnymi wtrętami, przekazał nam
szczegóły chwalebnej misji, którą mieliśmy wykonać dla ojczyzny. Krótko mówiąc, mieliśmy się
przebrać w rosyjskie mundury i wyruszyć w dwóch zdobytych T34 za linię wroga. Było to jawne
pogwałcenie konwencji genewskiej, ale kapitan Lander machnął ręką i na nas i na konwencję. Było
jasne, że jeśli chodzi o niego, to on już uznał nas za „zaginionych, prawdopodobnie martwych".
Pierwszym problemem, na jaki się natknęliśmy, było znalezienie wystarczająco dużego munduru, by
wepchnąć weń słoniowate cielsko Małego. On sam stwierdził, że nie tyle chodzi tu o łamanie
konwencji genewskiej, co podstawowych praw człowieka każąc mu wcisnąć się w taki mundur.
Jeszcze na kilka minut przed odjazdem walczyliśmy, by naciągnąć na Małego parę rosyjskich spodni
1015549443.005.png
ewidentnie zaprojektowanych dla kogoś o skromniejszych proporcjach. Nie było słychać żadnych
fanfar, gdy nasza sekcja opuszczała resztę pułku. Nasze czołgi ruszyły po stepie i wkrótce znikły za
zasłoną śniegu.
-Więcej ich już nie zobaczymy takie były pewnie myśli tych, którzy obserwowali nasz odjazd.
Stękając czołg wciągnął się w górę po stromiźnie. Błękitne płomienie buchnęły z rury wydechowej,
dźwięk z silnika odbił się echem w górskiej dolinie. Adiutant Blum, BarcelonaBlum, który marzył o
hiszpańskim słońcu i gajach pomarańczy, otworzył jeden z bocznych luków i wyjrzał na zewnątrz.
-Noc i góry stwierdził ze wstrętem -Nic tylko cholerne, wielkie, zaśnieżone góry.
- I Ruski dodał Stary bez emocji -Mogę się założyć o twoje słodkie życie, że te wzgórza aż się od
nich roją.
-Sądzisz, że już jesteśmy za ich linią?
- Od kilku godzin.
Stary miał czoło mocno przyciśnięte do gumowej osłony okienka w wieżyczce. Od jakiegoś czasu
usiłował coś dojrzeć, ale śnieg był zbyt gęsty i widoczność spadła do zera.
-Wznoszę tylko modły, byśmy się nie wpakowali centralnie na pole minowe wyszeptał.
Mały mruknął gniewnie pod nosem i nasunął głębiej na czoło swój szary kapelusz. Melonik Małego
był dumą i ozdobą batalionu, choć byli i tacy, którzy twierdzili, że jest przyczyną niejednego ataku
apopleksji u niektórych oficerów, ale Mały nie godził się z nim rozstawać nawet na minutę.
-Słuchaj -odwrócił się z nadzieją do Legionisty. -Jaka jest szansa, że mógłbym się dostać do tego
ogrodu Allacha, o którym gadasz tak często?
-Niezbyt duża - odpowiedział Legionista. -Choć jeśli mógłbyś przestać grzeszyć i gdybyś zaczął się
modlić, to nie wątpię, że Allach znalazłby dla ciebie miejsce.
Porta parsknął wulgarnie.
-Allach nie chciałby takiej szumowiny, żeby mu pobrudziła ogród!
-Oprócz tego sądzę dodał Heide z powagą że jeśli wpuściłby Małego, to pomyślcie tylko, jakie
śmieci by się tam dostały zaraz za nim. Zanim byś się zorientował, gdzie jesteś, to już by nie był
ogród, tylko jedno wielkie wysypisko.
-Lepiej się zamknij -ostrzegł go Legionista, który był bardzo wrażliwy na punkcie religii. Allach wie,
co ma robić, bez pomocy typów w twoim rodzaju.
Stłumiony krzyk Starego sprowadził nas wszystkich na ziemię. Znowu byliśmy żołnierzami,
zawodowymi zabójcami. Wpadliśmy na tyły pułku rosyjskiej piechoty i Porta nacisnął hamulec
zaledwie kilka sekund przed kolizją. Rosjanie krzyczeli i machali do nas, ale warkot silników
skutecznie tłumił ich głosy i wkrótce ponownie zniknęli nam z oczu w oślepiającym śniegu. Z ulgą
zauważyliśmy pojawienie się drugiego czołgu, wielkiego ciemnego cienia w białym świecie. Nasze
pojawienie się nie wywołało alarmu wśród Rosjan. Najwyraźniej T34, którym jechaliśmy,
przystrojony w czerwone sowieckie gwiazdy robił pozytywne wrażenie. Stary powiedział przez
radio:
-Dystans między pojazdami.
Drugi czołg zwolnił, cień rozpłynął się i byliśmy świadomi jego obecności jedynie poprzez zgrzyt
gąsienic dochodzący przez radio.
- Tu Dora, tu Dora powtarzał Stary. - Kierunek216, prędkość 30. Bez odbioru.
Dźwięki drugiego czołgu nagle zamilkły i ponownie zapanowała cisza.
-Boże, jak cholernie zimno -powiedziałem. Jakby kogoś to obchodziło.
-Wysiądź i biegnij za nami krzycząc „Heil Hitler" zasugerował Porta. -Szybko się rozgrzejesz, jeśli
Ruscy są wciąż w pobliżu.
1015549443.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin