Bochiński Tomasz - Raj 3,13.pdf

(161 KB) Pobierz
Tomasz Bochiński
Raj 3,13
Evita Q szedł krótkim, wykładanym dywanami
korytarzem. Drzwi windy stały otworem, w złotej
ażurowej klatce czekał staruszek windziarz, w liberii, z
czapką w dłoni. Na każdym kroku luksusy w stylu retro.
World System Television stać było na to i na wiele
więcej. W końcu nie kto inny był właścicielem Nowego
Nowego Programu Kosmicznego z Transportem. Nie
wspominając o takim drobiazgu, jak jedyna kolonia
ludzka na Marsie. Tylko zjednoczona, ponadnarodowa
telewizja miała jeszcze naprawdę duże pieniądze. I wolę,
by ich użyć w sposób niebanalny. A choć nie stała na jej
straży ani jedna dywizja, nic – bez udziału czy choćby
aprobaty WST – zdarzyć się w szczęśliwym XXII wieku
nie mogło.
Drzwi windy zamknęły się za Evitem. Windziarz z
zawodowym uśmiechem ukłonił się, włożył czapkę i
nacisnął samotny guzik. Klatka z lekkim zgrzytem ruszyła
ku najwyższemu piętru tysiącmetrowej Wieży Światła.
Podróż miała potrwać ładnych parę minut, ale to też
stanowiło znamię luksusu. Pośpiech był dla maluczkich,
czarnoroboczych. Bonzowie nie spieszyli się nigdy i
nigdzie. Evita skrzywił usta w uśmiechu, jego przybycie
do gmachu WST zostało nagrane już tygodnie temu.
Widzowie na świecie obejrzą je wkrótce. I zobaczą za
kilkanaście minut, jak bohater stąpa po czerwonym
dywanie w powodzi kwiatów, gdy tymczasem
wpuszczony został bocznym wejściem dla VIP-ów. Nic
nie pozostawiono przypadkowi, przecież co najmniej
kilkunastu maniakalnych zabójców ostrzyło sobie na
niego zęby. Zabić Evitę Q podczas programu, a najlepiej
na tymże czerwonym chodniku! Szczyt marzeń i sławy,
popularność i chwała, i niezmierzone pieniądze! Znaczy,
gdyby się udało po zamachu pozostać przy życiu. I
zapewne część z morderców wedrze się do głównego
hallu, gdzie czekać będą na nich sprzężone karabiny
maszynowe i miotacze ognia. A telewizja rzecz nagra i
wyemituje wraz z przeprosinami dla „kochanych
widzów”, że musiała w trosce o bezcenne życie Evity Q
pokazać nieprawdę. Usatysfakcjonowana krwawą jatką,
wymyślną egzekucją wykonaną na zamachowcach,
publiczność z pewnością wybaczy. Zwłaszcza że do tego
czasu program z Q będzie już przebrzmiałą sprawą.
– Z całym szacunkiem... bardzo nie fair postąpili ci od
audycji „Tańcz, lewituj, tańcz” – odezwał się nagle
windziarz.
Evita spojrzał zdumiony. Jednak uspokoił go
charakterystyczny gest ludzi legalnych, jaki wykonał
uśmiechnięty pracownik WST. Lekko potarł miejsce
wszczepu, tuż poniżej ucha. No tak, Q przyjął, że
staruszek windziarz jest bioformantem – jakimś
nastoletnim prolem przekształconym do funkcji
windziarza. Powinien wiedzieć – najbogatszą instytucję
świata stać na prawdziwego staruszka, który zapewne
czterdzieści albo i więcej lat przewoził ludzi między
piętrami. Facet w śmiesznej liberii był mu równy, a kto
wie, czy summa summarum nie powiodło mu się w życiu
lepiej.
– Wyrzucenie głównego tancerza przed końcem
sezonu nie jest standardowym zachowaniem, ale teraz – Q
zaśmiał się nieco sztucznie – plują sobie w brodę. Od
kiedy pracuję w Programie Zbawienie, WST zdążyła
usunąć cały zarząd „Tańcz... ” Ale – dodał w nagłym
przypływie szczerości – gdy mnie wywalili, nie było
wesoło.
– Rozumiem – windziarz też obdarzył go uśmiechem,
być może nawet równie szczerym – to w końcu pana fach.
Nie wiem, co bym zrobił, gdybym został zwolniony.
– Och, przyjęliby pana do programu Geriatdance z
otwartymi rękoma.
Obaj wybuchli śmiechem.
Do programu tanecznego starców rekrutowano
minimum osiemdziesięciolatków i nie więcej niż
dwadzieścia procent nie lądowało potem w hospicjum.
Zdarzało się, że konkurencji nie ukończył nikt, połamane
ręce i nogi, uszkodzone kręgosłupy, rozbite czaszki. Dużo
śmiechu. Naprawdę wielka oglądalność.
– To już wolę, wie pan, swoją windę. Ale też
zazdroszczę, jeśli panu się uda... chętnie bym
zaryzykował wraz z panem. Cóż, będę trzymał kciuki.
Evita pokiwał głową; sympatyczny człowiek, warto
zabrać takie wspomnienie ze sobą.
– Może mnie pan wysadzić wcześniej? Tak z pięć
pięter? Do programu jeszcze sporo czasu.
Windziarz uśmiechnął się porozumiewawczo. I
dotknął wszczepu. Winda przejechała jeszcze z dwieście
metrów i stanęła – samotny guzik oczywiście okazał się
tylko dekoracją.
– Na tym piętrze po lewej ręce ma pan pomieszczenia
obsługi technicznej – rzekł i mrugnął okiem. – Całkiem
ładna ta obsługa! – dodał, zdjął czapkę, skłonił dostojnie
siwą głowę i otworzył drzwi.
Szare, stylizowane na betonowe, ściany korytarza
rozświetlonego tylko rzędem niebieskich lampek mogłyby
przygnębiać, gdyby nie fakt, iż Evita doskonale wiedział,
ile kosztowało upodobnienie zaplecza WST do
zabytkowych budowli sprzed wieku. Ledwie postawił dwa
kroki, gdy tuż przed nim w feerii barw wybuchła IndRe.
Naga kobieta o skórze koloru błękitu lodowca wykonała
wysoce erotyczne ruchy biodrami i zamarła na ułamek
sekundy z dłońmi stulonymi u gładkiego podbrzusza.
Potem uniosła puste dłonie i uśmiechając się kusząco,
wyszeptała: inhibitory Maxi Ma sprawią, że będziesz
czysta. Po czym znikła. Evita nieco się zdenerwował.
Indywidualne reklamy powinny być jednak lepiej
adresowane, przed chwilą miał ochotę na jakiś pożyw,
teraz już nie. Zaraz pewnie wyskoczy reklama absorbenta
kałowego, by ustąpić miejsca wizji Pachnących Przebosko
Łatwych Wiatrów. IndRe uwielbiały działać trójkami
tematycznymi. Szybkim ruchem dotknął wszczepu i
zamknął dostęp. Co prawda kontrakt z WST nakazywał
oglądanie reklam, tak by mogli twierdzić: nawet Evita Q,
podróżnik do krańców Wszechświata, ogląda nasze spoty,
ale... do eksperymentu pozostało niecałe piętnaście minut.
WST już nie zerwie kontraktu.
Mijał szeregi drzwi, uchylił nawet jedne czy drugie.
Za nimi, pośród zda się bezsensownej bieganiny,
pracowała skomplikowana maszyneria. Obsługiwały ją
wyłącznie kobiety, oficjalnie dlatego, że tylko ich
delikatne systemy neuronowe dały się bezawaryjnie
sprzęgać z wewnętrzną siecią, a tak naprawdę można było
zatrudnić ludzi legalnych płci żeńskiej za jedną trzecią
stawki. Przez chwilę Evita rozważał, czy ma ochotę na
szybkie spełnienie. Każda z pracownic dałaby sobie
połowę pamięci wymazać, gdyby tylko mogła go
przelecieć.
„Wiecie kogo zaspokoiłam ostatnio? Samego Evitę
Q!”
Zrezygnował jednak, chciał wyruszyć czysty – jak po
użyciu Maxi Ma – uśmiechnął się w duchu sarkastycznie.
Pośród ciszy podążył awaryjnymi schodami ku studiu.
Zostało już niewiele czasu. Organizatorzy doskonale
wiedzieli, gdzie się znajduje, i jak dotąd pozostawili go w
spokoju. Postanowił więc wkroczyć na scenę minutę
przed terminem. Jednak nie oparł się kolejnym drzwiom,
chciał coś ze sobą zabrać, wspomnienie, uśmiech, błysk
Zgłoś jeśli naruszono regulamin