Card Orson Scott - Opowiadania 03 Chaos.txt

(416 KB) Pobierz
ORSON SCOTT CARD

Opowiadania 03 Chaos

(Przekład: Piotr W. Cholewa)
 
WSTĘP

Pomińmy kwestię, dlaczego kto w ogóle staje się pisarzem. Sama arogancja wiary, że inni ludzie powinni płacić za czytanie naszych słów, dowodzi, że my, pisarze, nie nadajemy się do życia w przyzwoitej społecznoci. Jednak niewiele jest społecznoci wynagradzajšcych skromnoć i pogardzajšcych tymi, którzy wpychajš się w wiatło reflektorów. Natomiast wszystkie ludzkie społecznoci tęskniš za tymi, co opowiadajš historie; a tych, których historie lubimy, skłonni jestemy dobrze wynagradzać. Równoczenie ci, co opowiadajš, bez przerwy na nowo okrelajš i definiujš społeczeństwo. A społeczeństwo płaci nam za kšsanie ręki, która karmi. Jestemy ptakami, które niszczš i na nowo odbudowujš każde gniazdo na drzewie.
Dlatego zapomnijmy o pytaniu, czemu zostałem pisarzem. Zamiast niego zadajmy łatwiejsze: dlaczego postanowiłem pisać science fiction?
Prosta odpowied brzmi, że wcale nie postanowiłem. Niektórzy rodzš się do fantastyki, inni wybierajš fantastykę, a jeszcze innym fantastyka zostaje wmuszona. Ja należę do tej trzeciej kategorii. Z wyboru byłem dramatopisarzem. Owszem, zaczšłem studiować archeologię, jednak szybko odkryłem, że być archeologiem niekoniecznie oznacza być Thorem Heyerdahlem czy Yigaelem Yadinem. Oznacza raczej sortowanie omiu miliardów skorup. Oznacza przesypywanie góry łyżeczkš do herbaty. Krótko mówišc, oznacza pracę. A zatem nie jest to dziedzina dla mnie.
W czasie dwóch semestrów, jakie zajęło mi dokonanie tego odkrycia, wysłuchałem czterech wykładów o teatrze na każdy wykład z archeologii, i włanie w teatrze spędzałem większoć czasu. Uczęszczałem do szkoły Brighama Younga, więc zanim jeszcze rozpoczšłem studia, brałem udział w uniwersyteckich zajęciach teatralnych. Przez wszystkie lata studiów zajmowałem się produkcjš i występowałem na scenie. Jako aktor nie osišgnšłem wiele - byłem zbyt intelektualny, nie potrafiłem w dostatecznym stopniu wykorzystywać ciała, na scenie nie wypadałem więc swobodnie. Ale że wietnie czytałem na przesłuchaniach, stale dostawałem role. I kiedy zrezygnowałem z archeologii, teatr na mnie czekał. Po raz pierwszy wiadomie podjšłem decyzję opartš na mojej autobiografii. Zamiast analizować swoje uczucia (które i tak zmieniały się co godzina) albo układać miesznš listę za" i przeciw", która zawsze wydaje się taka racjonalna, po prostu spojrzałem na kilka ostatnich lat życia. Przekonałem się, że jedyne, do czego stale wracałem, nie dbajšc, czy przyniesie mi jakškolwiek korzyć, to teatr. Zmieniłem więc kierunek studiów, w ten sposób okrelajšc własnš przyszłoć.
Pierwszym skutkiem tej decyzji była utrata stypendium. Studiowałem na Uniwersytecie Brighama Younga z pełnym stypendium prezydenckim - czesne, ksišżki, mieszkanie. Musiałem jednak utrzymywać wysokš redniš, co wprawdzie było łatwe w przedmiotach naukowych, ale diabelnie trudne w subiektywnym wiecie sztuki. Sprawa była wyjštkowa - żaden z prezydenckich stypendystów nie zajmował się dotšd sztukš, nie istniał więc mechanizm przeliczania subiektywnych ocen. Jeli pracowałem ile sił nad tematem akademickim, dostawałem bardzo dobry. Kropka. Żadnych problemów. Ale pracujšc nad sztukš mogłem zaharować się na mierć, starać się ze wszystkich sił, a mimo to otrzymać dostateczny, ponieważ wykładowca nie zgadzał się z mojš interpretacjš, nie odpowiadało mu moje rozegranie akcji albo zwyczajnie mnie nie lubił i kto zechciałby się kłócić? Nie było w tym nic mierzalnego. Zatem studia artystyczne kosztowały mnie sporo pieniędzy. Nauczyły też, że nie da się zadowolić krytyka, który postanowił nie lubić twojego dzieła. Musiałem starannie dobierać wykładowców albo godzić się na złe oceny. Robiłem jedno i drugie.
Ale jeli nie pracowałem dla stopni i nie próbowałem zmienić się tak, by pasować do z góry przyjętych przez wykładowców założeń, jakie powinno być moje dzieło, to, nad czym właciwie pracowałem? Odpowied uwiadamiałem sobie stopniowo, ale kiedy już jš zrozumiałem, nigdy się nie cofnšłem. Odrzuciłem sugestię jednego z profesorów literatury, że człowiek powinien pisać dla siebie. Jego zachowanie było oczywistym zaprzeczeniem wzniosłej idei tworzę dla siebie i dla Boga". Przez pół życia wciskał swoje teksty każdemu, kto tylko zechciał je przeczytać albo wysłuchać. Człowiek ten uwiadomił mi to, czego sam się już domylałem: sztuka to dialog z publicznociš. Jedynym powodem tworzenia sztuki jest przedstawienie jej innym ludziom; a przedstawia się jš innym ludziom po to, by ich zmienić. To, co tworzę, musi zmieniać wiat, uznałem, inaczej nie warto się tym zajmować.
W cišgu roku od uzyskania dyplomu pisałem sztuki. Nie planowałem tego. Nie uznawałem pisania za sposób zarabiania na życie. W mojej rodzinie pisanie było czym, co się po prostu robi. Tato często kupował Writer's Digest"; parę razy, jako nastolatek, brałem udział w ich konkursach. Głównie jednak uważałem, że pisanie to skecze i obrazki w szkole albo przy kociele - mormoni zawsze cenili teatr. Pisanie oznaczało też, że mogę, jeli tylko mam jakie pojęcie o temacie, bez większego kłopotu stworzyć pracę egzaminacyjnš. Ale to przecież nie zawód.
Jako poczštkujšcy reżyser przeżyłem frustracje zwišzane z realizacjš nieodpowiednich scenariuszy. Kiedy asystowałem przy studenckiej produkcji kwiatów dla Algernona, znalazłem w końcu profesora - reżysera - który przyznał mi rację: drugi akt był straszny. Czytałem opowiadanie i zachwyciło mnie, dlatego tak mocno byłem rozczarowany błędnymi wyborami, jakich dokonał autor adaptacji. Za zgodš reżysera wróciłem do domu i napisałem drugi akt na nowo. Wykorzystalimy mojš wersję.
Mniej więcej w tym samym czasie (tak mi się wydaje) uczęszczałem na zajęcia z interpretacji, obejmujšce też teatr czytelnika. Podobała mi się koncepcja ogołocenia sceny i pozwolenia aktorom - w zwykłych ubraniach, bez przygotowania - na odegranie historii przed publicznociš. W ramach zajęć napisałem adaptację Tell Me that You Love Me, Junie Moon Marjorie Kellogg. Uwielbiałem tę ksišżkę, a adaptacja była (i wcišż jest) jednym z moich najlepszych utworów, ponieważ zachowuje zarówno fabułę, jak i ostry styl pisania. Poprosiłem o zgodę na reżyserowanie przedstawienia. Odpowiedziano mi, że na interpretacji nie przewiduje się reżyserowania przez studentów. Tylko na jednych zajęciach uczniowie mogš reżyserować sztukę, odbyłem już te zajęcia, zaliczyłem na dostateczny i to wszystko.
Ale to nie było wszystko. Mój wykładowca, Preston Gledhill, okazał zrozumienie, nagišł trochę przepisy i dostałem swoje przedstawienie: dwie noce w Teatrze Eksperymentalnym, gdzie robiłem teatr czytelnika tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Publicznoć miała się w odpowiednich miejscach. Szlochali na końcu. Oklaski na stojšco były zasłużone. Aktorzy do dzi pamiętajš - ja również - że stworzylimy co niezwykłego. Owszem, wykorzystałem cudzš opowieć, ale ta studencka produkcja po raz pierwszy przekonała mnie, że potrafię stworzyć scenariusz i przedstawienie, które publicznoć przyjmie do siebie. Zmieniłem ludzi.
Po tych dwóch udanych adaptacjach postanowiłem na poważnie spróbować dramatopisarstwa. Charles Wnitman, w tamtych czasach (póne lata szećdziesište) ulubieniec studentów, wykładał też dramatopisarstwo i był goršcym entuzjastš teatru mormońskiego. Uważał, że zajmujšcy się teatrem młodzi mormoni powinni tworzyć sztuki dla własnej społecznoci. Zgadzałem się z nim - i wcišż się zgadzam. Nigdy nie przestałem tworzyć mormońskich sztuk, często dajšc im pierwszeństwo przed bardziej widocznš i lukratywnš karierš w wiecie". Wykłady Whitmana otworzyły luzę: napisałem kilkanacie sztuk. Próbowałem swych sił w realizmie, komedii, dramacie wierszem, jednoaktówkach - we wszystkim, co nie uciekało na drzewo i pozwoliło się pisać. Adaptowałem opowieci z historii mormonów i z Księgi Mormona; wykorzystywałem historie z życia własnego i rodziców. A przez cały ten czas wcišż uważałem się głównie za aktora i reżysera.
Z faktu, że pisałem wiele sztuk, nie wynika jeszcze, że byłem dramatopisarzem. Projektowałem też kostiumy, robiłem charakteryzacje, budowałem dekoracje. Nie zajmowałem się wiatłem z tego tylko powodu, że cierpiałem na zdrowy lęk przestrzeni. Nie, nie byłem dramatopisarzem, byłem teatralnym człowiekiem do wszystkiego. wiadomš decyzję o pisarstwie podjšłem jednak dopiero pewnego dnia, kiedy z grupš kolegów siedzielimy na Wydziale Teatralnym - chyba było to jakie zebranie, ale nie pamiętam. Mijajšcy nas przypadkiem profesor zwrócił się do mnie: A więc chcesz zostać dramatopisarzem?" Co w tych słowach mnie uraziło. Pomylałem, że stworzyłem z tuzin sztuk wystawianych przy pełnej sali. Byłem pisarzem w takim samym stopniu, w jakim on był aktorem, reżyserem czy nauczycielem - ponieważ spróbowałem tego i zdołałem usatysfakcjonować publicznoć. Odpowiedziałem więc doć chłodnym tonem: ,,Nie chcę być dramatopisarzem. Ja jestem dramatopisarzem".
Wkrótce potem odbywały się akurat jego zajęcia i wobec całej grupy nawišzał do naszej rozmowy. Niektórzy z was zostanš aktorami, niektórzy reżyserami, a niektórzy dramatopisarzami", powiedział. Po czym wskazał mnie palcem. Z wyjštkiem tego oto Scotta Carda, który już jest dramatopisarzem". Wszyscy się miali. Drwina, jakš - zdawało mi się - usłyszałem w jego głosie, rozgniewała mnie i rozczarowała. Potem dowiedziałem się, że ten komentarz miał wyrażać szacunek; póniej pracowalimy razem nad kilkoma projektami. Wtedy jednak odbierałem wszystko z paranojš typowš dla przeczulonych, dojrzewajšcych chłopców. Uznałem jego słowa za wyzwanie. Rozmylałem o nich przez kilka dni. Tygodni. W końcu doszedłem do wniosku, że przecież jestem dramatopisarzem, a wszystkie inne zajęcia teatralne sš nieistotne. Mogłem osišgnšć w nich sukces lub ponieć porażkę, ale nie zrobiłoby to wielkiej różnic...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin