2008-5-31 - Saltowitalizm czy saltomortalizm.odt

(44 KB) Pobierz

Saltowitalizm czy saltomortalizm?

Broszurę Piotra Kendziorka Lenin i rewolucja. O próbie nowego odczytania pism Lenina przez Slavoja Żiżka, redakcja „Dalej!” opatrzyła wstępem, w którym ostrożnie dystansuje się od jej „kontrowersyjnej” zawartości, podkreślając jednocześnie oparcie własnej tożsamości politycznej na tradycji „antyautorytarnego marksizmu”. Oznacza to usytuowanie się pomiędzy dwiema postawami, które redakcja „Dalej!” zdaje się na równi odrzucać, a mianowicie między „emocjonalnym gestem prostej identyfikacji z tradycją marksizmu bolszewickiego” a „totalnym jego odrzuceniem”.

Dla „kulturalnej” redakcji „Dalej!” nomina sunt odiosa. Któż miałby trwać przy tradycji bolszewizmu z czysto emocjonalnych względów? Któż to miałby odrzucać go totalnie? Brzmi to jak zarzut pod czyimś (czyim?) adresem, ale tak naprawdę to redakcja „Dalej!” pisze o sobie. Obie te postawy są jej własnymi postawami. Najlepiej obrazuje to właśnie omawiana tutaj broszura Piotr Kendziorka.

Autor odrzuca bowiem totalnie marksizm bolszewicki, jednocześnie ukazując swoje emocjonalne przywiązanie do tej tradycji, z której wyrósł. Podkreśla, że najtrwalsze „okazało się dziedzictwo opozycji trockistowskiej, której przedstawiciele z czasem odrzucili autorytarny bagaż historycznie ukształtowanej ideologii leninizmu. Wyrazem tego stanu rzeczy było, m.in. pełne zaakceptowanie przez Lwa Trockiego w latach 30. zasady pluralizmu politycznego jako podstawy funkcjonowania demokracji socjalistycznej.”

Opozycja trockistowska przetrwała, podczas gdy inne nurty „antyautorytarne” rzekomo zeszły ze sceny. Dlaczego opozycja trockistowska przetrwała, kiedy inne znikły (skąd znikły?), o tym nasz autor już milczy. Kendziorek zapomina bowiem dodać, że ewolucja owych innych nurtów trwała nadal aż do odrzucenia nie tylko „autorytarnych wypaczeń” marksizmu, ale i samego marksizmu, nie mówiąc już o całokształcie dzieła Lenina. Dla Pannekoeka, np., krytyka idzie tak daleko, że generalnie winą za niepowodzenia ruchów rewolucyjnych w Europie obarcza on Lenina i bolszewizm. W tym sensie trockizm przetrwał wyłącznie z braku konkurencji na swoim polu. Fakt trwania walki o ideały społeczne przyświecające komunistom od Marksa po Lenina jest dla Kendziorka pomijalny w tłumaczeniu trwałości trockizmu. Zaś aktualność Trockiego wyrażająca się w analizie zdegenerowanego państwa robotniczego upadła wraz z zakończeniem przewidzianej przezeń ewolucji biurokracji. Do czego mają się więc dziś odwoływać spadkobiercy coraz bardziej widmowej tradycji? Powrotu do „ortodoksyjnego marksizmu” nie ma, ponieważ jest on kojarzony ze stalinizmem, a więc tradycją autorytarną. Szczególnie, że Marks – według tradycji o nie zaszarganej reputacji – też był autorytarystą.

Bo przecież istnieją inne tradycje, które nie są obarczone tego typu spuścizną wymagającą odrzucenia dwóch trzecich jako dziedzictwa autorytaryzmu, a pozostałej jednej trzeciej jako koncepcji o charakterze wprawdzie naukowym, ale zbyt błahym i nadwerężonym zębem czasu („… jakkolwiek marksowska teoria kapitału nic nie straciła na aktualności, to jej powiązanie z perspektywą emancypacji ludzkości wydaje się znacznie bardziej problematyczne”, Kendziorek, s. 13), aby stanowiła jakiś powód dla trwania przy definiowaniu siebie jako marksisty.

Co więcej, posttrockiści ewoluowali wszakże po śmierci swego mistrza. Nietrudno zauważyć, że równoległa ewolucja ruchów lewicowych odbywała się swoim torem, a z czasem pole, na którym trockizm czy posttrockizm miał coś do powiedzenia stało się ugorem obrosłym chwastami. Doszlusowanie posttrockistów w obszar uznanej lewicowości odbyło się na zasadzie doewoluowania się ich w obszar lewicowości definiowanej przez nurty stojące od zawsze w opozycji do marksizmu, wykuwające swą tożsamość w walce z jego przeciwstawianiem „partykularyzmu” klasy robotniczej uniwersalizmowi demokracji postburżuazyjnej (sedno „problematyczności” wartości perspektywy emancypacyjnej koncepcji Marksa). Nazywanie swoją tradycją prostej (czy również emocjonalnej?) rejterady na pozycje wrogie wobec własnej tradycji jest co najwyżej wyrazem tego, że własna ewolucja nie została jeszcze zakończona. Broszura Kendziorka ma szansę skończyć z tą schizofrenią.

W związku z tym, trudno oprzeć się wrażeniu nieszczerości deklaracji o wadze debaty, którą miałaby zapoczątkować broszura P. Kendziorka. „Antyautorytarny marksizm” to wszakże oksymoron, coś na kształt wyrażenia gorący lód. Szczególnie po lekturze broszury P. Kendziorka, choćby sam autor nie podsuwał takiego wniosku explicite.

Co więcej, takie wnioski odnoszą się również do tradycji trockizmu. Kamyk trącony nogą pociąga za sobą lawinę. Cóż obiecuje dziś przynależność do tradycji trockistowskiej? Poza finansowym „wspomaganiem” i turystyką polityczną, rzecz jasna. To zresztą przestało już być wyróżnikiem. Cóż poza uwikłaniem się w te same problemy przywiązywania przestarzałej już wagi do błyskotliwej analizy totalitarnego panowania biurokracji, do której powstania Trocki przyczynił się przecież na równi z Leninem, jeśli przyjmiemy już krytykę tego ostatniego?

Z innej strony patrząc, ryzyko związane z ewentualnym „powrotem do źródeł” czy poszukiwania „marksistowskiej ortodoksji” jest zbyt duże. Historyczne debaty, których czas bezpowrotnie minął, mogą prowadzić tylko do dalszego pogłębienia krytyki Lenina krytyką marksizmu, a co za tym idzie, i trockizmu. Trudno liczyć na to, że historyczni krytycy bolszewizmu zatrzymają się w krytyce Trockiego ze względu na jakieś zahamowania „emocjonalne”.

Próby pogodzenia „antyautorytarnego marksizmu” z bolszewizmem bez Lenina, które mają legitymizować tendencje posttrockistowskie jako wiarygodne w ramach systemu demokratycznego, są oparte na zbyt kruchych podstawach, aby wystawiać je na ryzyko nieobliczalnej debaty. Nawet najsurowsze potępienie stalinizmu i „marksizmu stalinowskiego” blednie w obliczu powszechnie przyjmowanej tezy o ciągłości pomiędzy Leninem a Stalinem.

Co więcej, już u Żiżka, Stalin jawi się jako przywódca, który zapoczątkował okrężną, acz bolesną, ale przecież nieuniknioną w warunkach stworzonych przez utopistę Lenina, drogę wyprowadzania świata, który dostał w spadku, ze ślepego zaułka historii.

W obliczu „końca historii”, czyli ostatecznej bezprzedmiotowości sporu Trockiego ze Stalinem, tracą na znaczeniu epitety „stalinizm”, „stalinowiec”, którymi posttrockizm lubił szafować na lewo i prawo. Jeżeli w myśli Lenina nie pozostało wiele do wypaczenia w kwestii autorytaryzmu, to trudno na poważnie zarzucać Stalinowi taką zbrodnię, a cóż dopiero budować na niej swoją odrębną, nieskażoną tożsamość lewicową.

Jest to rzadki przypadek odbudowywania wstecz dziewictwa jakiegoś nurtu politycznego poprzez etapowe przyjmowanie stałej i niezmiennej od początku krytyki i liczenia na zachowanie poważania dzięki rejteradzie na całej linii. Skuteczną krytykę stalinizmu, osadzoną w tradycji marksizmu i leninizmu, można przeprowadzić jedynie na gruncie powrotu do ortodoksyjnego marksizmu, co nie oznacza marksizmu bezrefleksyjnego czy bezkrytycznego, ale biorącego pod uwagę zasadnicze podziały klasowe i filozoficzne. Z tymi ostatnimi wiąże się kwestia linii podziału na idealizm i materializm jako podziału politycznego, w której to kwestii również pozwalamy sobie nie zgodzić się z Kendziorkiem oraz bodajże całą sforą wściekłych filozofów, dla których praca Materializm a empiriokrytycyzm jest kamieniem obrazy.

Oczywiście, jeśli ktoś potrafi przyznać się do błędu, to tylko dobrze o nim świadczy. Ale w przypadku redakcji „Dalej!” chodzi o coś zgoła innego. Chodzi o mimikrę bez przyznawania się do błędu. Najlepiej nie poruszać niebezpiecznych (i kontrowersyjnych) tematów.

Nie ma w tym ani odwagi, ani uczciwości.

Czasami jednak prowokacja jest zbyt dokuczliwa, aby jej nie ulec – jak to miało miejsce w przypadku P. Kendziorka, który nie wytrzymał reanimacji trupa przez Żiżka.

Taktyka przemilczania i straszne skutki jej zignorowania, czyli mowa jest srebrem, a milczenie złotem

Wydanie Rewolucji u bram odczytuje Kendziorek jako możliwość przełamania „dotychczasowego niemal monopolu prawicy różnych odcieni w sferze obiegu idei w okresie po upadku tzw. realnego socjalizmu”. Prowokacja (intelektualna), za jaką prawicowi intelektualiści poczytali sobie książkę Żiżka, miała wzmocnić ów efekt przełamania. Jednak cena, jaką przyszło zapłacić za ową szansę, czyli „pozytywne odwołanie się Żiżka do postaci Lenina jako teoretyka i przywódcy Rewolucji Październikowej”, okazała się wygórowana nawet dla trockisty Kendziorka, nie mówiąc o innych sympatykach środowiska „Krytyki Politycznej”, którzy uznali, że dla podtrzymania „generalnej otwartości części polskiej inteligencji i intelektualistów … wobec idei lewicowych, szczególnie tych, które zostały usankcjonowane intelektualnie poprzez szerszą recepcję w zachodnich środowiskach akademickich”, wystarczyłoby przetłumaczyć dowolną inną książkę tego autora (patrz choćby Agata Bielik-Robson).

Tym bardziej, że – jak pisze Kendziorek – „rozgłos towarzyszący odbiorowi książki Żiżka w naszym kraju jest zjawiskiem tym bardziej frapującym, że nie znajduje on analogii w jej recepcji w zachodnim obiegu intelektualnym, zarówno ogólnym, jak i lewicowym”. Wytłumaczeniem tego ewenementu, czy inaczej wypadku przy pracy, może być to, że akurat tym dziełem Żiżka zainteresowało się krytycznie środowisko nie mieszczące się w intelektualnym spektrum pluralistycznych poglądów tzw. nowej radykalnej lewicy. Po ukazaniu się w Internecie tłumaczenia wstępu i części posłowia do Rewolucji u bram, wybór książki z punktu widzenia zespołu „KP”, pragnącego utrzymać wiodącą pozycję na nowej radykalnej lewicy, był przesądzony (i wymuszony). Faktycznie, o Leninie nikt w tym środowisku nie chciał dyskutować traktując temat, podobnie jak Piotr Kendziorek – taki sam reprezentant tzw. nowej radykalnej lewicy – za dawno wyczerpany i zamknięty.

Prowokacyjny temat okazał się jednak na tyle nośny, że wywołał burzę w szklance wody, która wylała się na stół, przy którym zasiadali przedstawiciele głównego nurtu, poruszając polskie środowisko lewicowe w stopniu, w jakim nie zdołała tego osiągnąć ożywiona wszakże na Zachodzie dyskusja nad książką Negriego i Hardta (budząc poniekąd zdziwienie naszego autora). Środowisko „KP” szybko jednak postarało się wytrzeć wodę rozlaną na pański stół odżegnując się od Lenina i karnie równając w szeregu sowietologicznym, popierając tezę – mającą zresztą placet Żiżka – o harmonijnej ciągłości między Leninem a Stalinem.

O ile słaba recepcja Negriego i Hardta jest wytłumaczalna niezaprzeczalnym zacofaniem polskiej nowej radykalnej lewicy w stosunku do jej zachodniego odpowiednika i wiadomo, że upłynie jeszcze dużo wody zanim wielość stanie się podstawowym problemem egzystencjalnym ludzi żyjących w jakimkolwiek kontakcie z rzeczywistością, o tyle konieczność pacyfikacji dyskusji o Leninie, choćby w ostrożnym kontekście nakreślonym przez Żiżka, a nośnej ze względu na widzialne gołym okiem kłopoty z lewicową tożsamością eklektycznie łatane dzięki konfrontowaniu problemów różnorodnych grup kulturowych z abstrakcyjnie zdefiniowaną demokracją, okazała się zagadnieniem palącym i wywołującym zaściankowe, nadwiślańskie emocje.

Trudno zgodzić się z hipotezą Kendziorka, że różnica między Polską a Zachodem w tej kwestii wynika z tego, że „na Zachodzie nie udało się prawicy ustanowić tak silnej hegemonii idei antykomunistycznych i prawicowych, denuncjujących wszelkie pozytywne odniesienia do Rewolucji Październikowej jako wyraz ciągot totalitarnych, jak to miało miejsce w Polsce i większości innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej” (s. 5).

Ryzykując zaliczenie nas do degradującej towarzysko i filozoficznie koncepcji prymatu materialnego nad idealnym (Lenin), stwierdzimy, że z punktu widzenia burżuazji i jej interesów, nawet najbardziej wywrotowe idee nie niosą żadnego realnego zagrożenia, jeśli są totalnie nieskuteczne. W przeciwieństwie do Europy Zachodniej, obszary objęte materialnym wpływem Rewolucji Październikowej i jej następstw, choćby w najbardziej zdegenerowanej formie, są nosicielem grzechu pierworodnego – zamachu na świętą własność prywatną. Grzechu pierworodnego się nie wybacza. A cóż jest do wybaczania tym, którzy sami się autocenzurują i w swoim antykomunizmie licytują się z zawodowymi antykomunistami?

W przeciwieństwie do P. Kendziorka, nie uważamy, aby publikacja Żiżka miała wartość przede wszystkim ze względu na przełamanie monopolu prawicy w sferze obiegu idei. Rozumiemy wagę, jaką postmarksiści przywiązują do narracji, do języka, jako do jedynych adekwatnych w ich przekonaniu narzędzi konstruowania, a więc i wpływania na rzeczywistość społeczną. Jednak z punktu widzenia takiego celu, jak go nakreślił P. Kendziorek, wybór przez Żiżka bohatera swojej opowieści, jest całkowicie nietrafiony. O ile nie uzna się słoweńskiego filozofa za człowieka niezbyt rozgarniętego, powinniśmy raczej przyjąć za dobrą monetę tłumaczenie owego wyboru, jakie on sam podaje. Chodzi mianowicie o kryzys, jaki przeżywa współczesna lewica złapana w pułapkę totalnej niemożności przezwyciężenia marazmu, pustki tożsamościowej i braku skuteczności w działaniu.

Piotr Kendziorek nie widzi problemu

Tymczasem P. Kendziorek całkowicie abstrahuje od kondycji lewicy, skupiając się na opisie – za Antonem Pannekoekiem i Karlem Korschem – straszliwych spustoszeń, jakie poczynił względem ruchu rewolucyjnego leninizm, bolszewizm, ba, materialistyczna tradycja Oświecenia.

Należy przy tym uczciwie zaznaczyć, że w swojej krytyce Żiżka, Kendziorek jest przekonujący i trafnie punktuje nowolewicowe spłycenia zasadniczej myśli Marksa w kwestii fetyszyzmu, powstawania wartości czy relacji wartości użytkowej i wymiennej. Należałoby jednak konsekwentnie dodać do tego krytykę nowolewicowych wniosków, jakie wypływają z takiego przeinaczania koncepcji Marksa. Skoro nie zrobił tego, Kendziorek niech to zrobi inny przedstawiciel nowej lewicy, T. R. Wiśniewski: „… wprawdzie marzenie o jednolitym projekcie wyzwolenia człowieka okazało się nieuzasadnione, jednak nie musi to oznaczać rezygnacji z nieustannych prób cząstkowego eliminowania szczególnie wyrazistych przejawów represji wobec ludzkich jednostek. Tu właśnie, w ciągłej walce o minimalizowanie cierpienia płynącego z nieuzasadnionego panowania leży … przestrzeń społecznej aktywności właściwa jednostkom i społecznym formacjom odwołującym się do pojęcia lewicowości.” (T. R. Wiśniewski, „Lewica postmodernistyczna”).

Akurat krytyczna postawa wobec takiego światopoglądu istnieje u Wiśniewskiego, jak i samego Żiżka. Dla tego ostatniego stanowi nawet desperacki punkt wyjścia dla zainteresowania się potworem Leninem. Tymczasem P. Kendziorek, ze stoickim spokojem, analizuje antydeskryptywizm Żiżka, chwali próbę „najpoważniejszego zmierzenia się z koncepcjami teoretycznymi słoweńskiego filozofa” podjętą przez Sławomira Sierakowskiego, wykazuje jego (Żiżka) przystawanie do „konstruktywistycznej koncepcji świata społecznego” Laclau’a i Mouffe, wszystko po to, aby umiejętnie i słusznie wykazać sprzeczność, w jaką wikła się Żiżek, kiedy z tych pozycji usiłuje posiłkować się marksizmem. Nie zauważa jednak, jak sam wpada w tę samą pułapkę, kiedy to z aprobatą cytuje Żiżka, który „akceptuje standardową krytykę filozoficzną leninowskiej teorii odbicia, będącą TRWAŁĄ SKŁADOWĄ [podkreślenie nasze] ‘marksizmu zachodniego’: ‘A zatem zamiast leninowskiego (skrycie idealistycznego) pojęcia obiektywnej rzeczywistości jako istniejącej ‘na zewnątrz’, oddzielonej od świadomości warstwami złudzeń i zniekształceń oraz dostępnej poznawczo poprzez proces nieskończonych przybliżeń, powinniśmy stanąć na stanowisku, że ‘obiektywna’ wiedza o rzeczywistości jest niemożliwa właśnie dlatego, że my (świadomość) jesteśmy już zawsze częścią jej samej, znajdujemy się w jej środku – tym, co nas oddziela od obiektywnej wiedzy na temat rzeczywistości, jest właśnie ontologiczne zanurzenie w niej” (za Kendziorkiem, s. 17).

Zapewne przejawem autorytaryzmu będzie powiązanie tej obowiązującej wykładni z koncepcją Laclau’a i Mouffe: „Społeczeństwo jako obiektywna struktura nie istnieje, gdyż jego momentem konstytutywnym są (zbiorowe) działania komunikacyjne polegające na konstytuowaniu określonych obiektów jako pewnych całości, które zostają ‘zobiektywizowane’ i są reprodukowane w sieci tekstów i instytucji (gdzie ich nazwy stają się elementem społecznej praktyki)” (Kendziorek, s. 6/7).

Ba, Kendziorek pisze dalej (słusznie): „Problem z aplikacją tego wywodu do Żiżkowskiej koncepcji społeczeństwa … polega na tym, że przyjął on … jako punkt wyjścia analizy i krytyki współczesnego kapitalizmu marksowską teorię kapitału. Tymczasem nie da się pogodzić tej teorii z ideą, iż kapitał jako fakt społeczny jest tylko kontyngentnym efektem nazwania pewnego skądinąd nie ustrukturyzowanego obiektywnie stanu rzeczy, polegającego na istnieniu pieniądza, towarów, fabryk, robotników, umowy o pracę, prawa własności itd.” (s. 7)

Nie da się pogodzić TRWAŁEJ SKŁADOWEJ marksizmu zachodniego z marksizmem. Czy co innego miał na myśli Lenin, kiedy pisał swoją krytykę empiriokrytycyzmu, jak to, że nie da się rosyjskiego machizmu pogodzić z materializmem Marksa? Co wolno Kendziorkowi, to nie Leninowi.

Krytyka tego momentu ma charakter doniosły z filozoficznego punktu widzenia. Pozornie świat kapitału wygląda w ten sposób, że cyrkulujący pieniądz pomnaża się w procesie owej cyrkulacji. Ten proces dokonujący się poza świadomością ludzi jako wynikający z obiektywnych praw ekonomii opisującej stosunki między rzeczami, których bezwiednymi nośnikami są ludzie, poddaje Marks krytycznej analizie. Takie rozumienie i objaśnianie owego procesu nazywa fetyszyzmem i odsłania fakt, że to nie stosunki między rzeczami, ale między ludźmi są istotą procesu kreowania wartości.

Mamy tu odrzucenie przez Marksa prymitywnego materializmu, albowiem powierzchniowe badanie rzeczywistości okazuje się fałszywe, nie chwytające prawdziwych relacji czy prawidłowości. Trudno jednak do końca zgodzić się z Kendziorkiem, że Żiżek oddala się w tym miejscu od Laclau’a i Mouffe, ponieważ trzyma się Marksa. Najpierw mówi on, za Marksem, że ludzka siła robocza ma własność uprzedmiotowiania „w towarach wartości wykraczającej poza wartość wszystkich nabytych na rynku elementów produkcji”, z drugiej twierdzi, że „skierowanie towarów do sfery cyrkulacji, gdzie stają się one przedmiotem przekształcenia w ogólną wartość społecznego bogactwa, jakim jest pieniądz, tworzy podstawę dla pomnożenia wartości w stosunku do jej pierwotnej wielkości” (s. 8).

Otóż zgodnie z Marksem (i Kendziorkiem) sprawa wygląda tak, że wartość ulega pomnożeniu w sferze produkcji, a nie w sferze cyrkulacji (nie należy mylić cyrkulacji towarów z cyrkulacją kapitału). Błąd ten ma znaczenie dla dalszych wywodów. Jeżeli wszystko ulega utowarowieniu, włącznie z „seksem, jedzeniem, komunikacją” etc., a utowarowienie jest równoznaczne, bądź stanowi „podstawę dla pomnożenia wartości” (i ma to być zgodne z Marksem), to nowolewicowe wywody typu: „we współczesnym kapitalizmie przekształceniu w towar, będący obiektem wymiany rynkowej i służący pomnażaniu wartości przez instytucje kontrolujące ten proces, ulega sam proces życiowy indywiduów” stają się idealistycznym (excusez le mot) bełkotem szukającym pozorów zgodności z klasykiem.

W odróżnieniu od zachodnich postmarksistów, Żiżek (i Wiśniewski) widzą nieadekwatność ujęcia kwestii społecznej przez lewicę do rzeczywistych wyzwań. Żiżek kończy więc jako enfant terrible wśród politycznie poprawnych nowolewicowych przyjaciół, zaś Wiśniewski udaje, że krytyka jego odnosi się tylko do… postmodernizmu: „… postmodernistyczną diagnozę kondycji współczesności stanowi stwierdzenie niemożności wypracowania przez nowoczesną tradycję europejską jakichkolwiek spójnych, całościowych strategii interpretacyjno-diagnostycznych, na których można by oprzeć wartościową koncepcję społecznej praktyki. Ani tradycja liberalna, ani opozycyjna wobec niej postawa radykalnie negująca zasadę indywiduum ugruntowanego na pojęciu własności nie potrafiła, zdaniem postmodernistów, uniknąć pułapek myślenia ‘totalizującego’, wynikającego ich zdaniem z oświeceniowej tradycji rozumu ‘tożsamościowego’, tzn. takiego, który bądź explicite, bądź implicite zakłada zdolność do pełnego, pojęciowego ujęcia rzeczywistości. W tej sytuacji, wszelkie uzurpacje Rozumu do sprawowania kontroli nad społecznymi procesami poznawczymi okazują się nieuzasadnione, a sam Rozum zostaje albo po prostu wyklęty jako narzędzie panowania, albo przynajmniej potraktowany jako jedno z wielu narzędzi analizy rzeczywistości, którego status zostaje zrównany z innymi, takimi jak właśnie poczucie estetycznego smaku, intuicja moralna, współczucie czy też poczucie solidarności z innymi. Wobec takiej diagnozy upada nawet teoretyczna możliwość skonstruowania powszechnie ważnej teorii emancypacji, która tym samym zostaje odesłana do lamusa przebrzmiałych ‘wielkich narracji’, charakterystycznych dla świata nowoczesnego. Świat ponowoczesny, to świat ‘myślenia różnicą’, świat pokawałkowanej teorii i takiejże praktyki.” (Wiśniewski, op. cit.).

Tu, gdzie niektórzy widzą problem, Kendziorek jest bezkrytyczny. Chodzi wszakże o przezwyciężenie autorytarnej przeszłości. To zadanie przesłania Kendziorkowi trzeźwość spojrzenia. W momencie, kiedy jego formacja osiągnie upragniony cel, nikogo już tam nie będzie.

Niepowstrzymane obroty o 360 stopni

Trudno nie zauważyć tu prawidłowości, która jak Nemezis ciąży na krytykach Lenina – zaczynając od wodza rewolucji dochodzą oni nieodmiennie do „przezwyciężenia” również i Karola Marksa, co sugerowałoby jakiś wewnętrzny związek pomiędzy myślami obu tych autorów, bardziej nierozerwalny, niżby się na pozór wydawało.

Dialektyka, nie mówiąc już o materializmie dialektycznym, jest w równym stopniu nosicielem autorytarnych zalążków, co Partia w koncepcji Lenina. Jak pisze P. Kendziorek, właśnie prymitywnie materialistyczne stanowisko Lenina nadało potencjał totalitarny instytucji partii leninowskiej. Kendziorek nie jest tu oczywiście oryginalny. Krytykę pracy Lenina Materializm a empiriokrytycyzm podjął już Pannekoek, a jego przemyślenia przyjął za swoje Korsch. Rzecz jasna, krytycy Lenina z lewa nie przyjmują za swoje koncepcji empiriokrytyków. Jednak, co ciekawe, jako trafną odpowiedź marksistowską na to zjawisko wymienia Pannekoek wyłącznie przemyślenia J. Dietzgena twierdząc, że załatwiają one sprawę.

Pannekoek, Korsch, ale i Kendziorek nie zatrzymują się na dłużej nad sprawą marksistowskiej odpowiedzi, a skupiają (wszyscy, jak jeden mąż) na kwestii owego autorytarnego potencjału, który zalągł się w myśli Lenina w wyniku jego niezdolności do przekroczenia XVIII-wiecznego materializmu. Nawet jeżeli empiriokrytycy nie mają racji, to sedno sprawy nie tkwi w tym, ale w fakcie, że książka Lenina odegrała zasadniczą i złowrogą rolę w kształtowaniu i uzasadnianiu późniejszej polityki państwa radzieckiego wobec swobodnej myśli naukowej czy filozoficznej. Stało się tak za sprawą stronniczego (partyjnego), a więc ideologicznego prymatu państwowotwórczej filozofii materializmu (prymitywnego) nad wolnością dyskusji.

Tymczasem Żiżek, według Kendziorka, zupełnie niepotrzebnie, wdał się w dywagacje merytoryczne wokół tematu książki Lenina, jakby to była istota sprawy.

Jednak sam tok rozumowania P. Kendziorka wskazuje na istotne, mimo wszystkich zaklęć, znaczenie leninowskiej linii podziału zarysowanej w Materializmie i empiriokrytycyzmie między idealizmem a materializmem. Przekonanie o niemożności przekroczenia granicy nakreślonej przez doświadczenie zmysłowe, wyjścia poza wrażenia przy głęboko agnostycystycznym przekonaniu o niepoznawalności świata leżącego poza wrażeniami, jest podstawą cytowanej przez Kendziorka „krytyki filozoficznej leninowskiej teorii odbicia, będącej trwałą składową ‘marksizmu zachodniego’”. Z tej krytyki wynika wszakże konstruktywistyczna koncepcja świata społecznego, której Kendziorek nawet nie próbuje godzić z marksizmem.

Bezpłodność lewicy

Tu właśnie tkwi sedno bezpłodności współczesnej lewicy. Nie mogąc zdobyć się na powiedzenie czegoś pewnego o świecie obiektywnym – gdyż oznaczałoby to wypowiadanie się o „rzeczy samej w sobie” – lewica nie jest w stanie stworzyć całościowej koncepcji emancypacyjnej. Utopijność koncepcji Lenina, twierdzi Żiżek, była jednocześnie jej siłą. Dzisiejszej lewicy nie stać na taką utopię.

Zaś Kendziorka nie stać na podjęcie problemu jałowości współczesnej radykalnej lewicy. Opowieść Kendziorka kończy się tam, gdzie dopiero rozpoczyna się fascynujący temat. Dlaczego bycie (post)trockistą pozostaje dla Kendziorka wartością samoistną, chociaż wikła się w ten sposób w nieustającą sprzeczność między tradycją „autorytarną” a „nieautorytarną”? Istnieją przecież formacje nie uwikłane w ten konflikt wewnętrzny. Dlaczego, jeśli ocenia – wbrew Pannekoekowi i Korschowi – że prawdziwe oblicze Lenina-autorytarysty ujawniło się już całe lata wcześniej niż ukazało się tłumaczenie książki Materializm a empiriokrytycyzm, a więc dostępne zachodniemu czytelnikowi, nie uważa, że należałoby wyciągnąć wnioski z autorytarnych tendencji zwalczających się grup posttrockistowskich nie mających na swoje usprawiedliwienie nawet żadnej walki idei, a tylko nagie pragnienie władzy i dominacji?

Książka Żiżka na gruncie zachodnim jest bezpłodna, albowiem nawołuje do wzięcia z Lenina formy wyrzucając treść (ową treść, której sednem jest grzech pierworodny komunizmu). Nawołuje do nałożenia kostiumu i masek z Rewolucji pour épater le bourgeois. Te wszystkie kwestie, które tak podniecają nową lewicę, są rozwiązywalne w ramach walki o prawa człowieka, czyli w ramach i w ograniczeniach demokracji. Lewica jednak rozpada się przy okazji na grupki interesów partykularnych, które wzajemnie sobie przeszkadzają w staraniach o uznanie w ramach demokracji burżuazyjnej. Są bowiem walką o przywileje, a walka o przywileje jest grą o sumie zerowej, albowiem nie narzuca zmiany paradygmatu, ale tylko zmianę łaski pańskiej. Z punktu widzenia marksizmu, można by powiedzieć, że jest to gra o nowy podział ograniczonej i niezależnej od tej gry wartości dodatkowej.

Żiżek, wyśmiewając zadęcie poszczególnych interesów grupowych, mówi o pewnej koniecznej w społeczeństwie pokorze wobec zastanych instytucji i o pozytywach konserwatywnej drogi wygładzania kantów władzy zwierzchniej poprzez różne zwyczajowe formy przystosowania – humor, kontrolowana agresja mająca rytualne znaczenie itp. Wierzy jednak w koniec historii, jakim jest spełnienie praw człowieka. Nam jednak wydaje się, że więcej zdrowego rozsądku wykazuje w tym względzie Hannah Arendt, która twierdzi, że coś takiego, jak prawa człowieka, nie istnieje poza praktycznym ich wyrazem, jakim są zawsze prawa obywatela.

Żiżek pisze o różnicy kulturowej między dwoma systemami, które uważa skądinąd za jednakowo totalitarne – między komunizmem a faszyzmem. Faszyzm był już systemem małpującym pewne zewnętrzne gesty socjalizmu, pozbawionym prawdy wewnętrznej tego ostatniego. Sentymentalizm Hessa zderzony z brutalnością Lenina jest tego symbolem. Sentymentalizm Brechta zderzony z realnymi problemami budowy państwa radzieckiego pokazuje słabość przywdziewania kostiumów i masek, którą to receptę przecież sam proponuje lewicy. Co więcej, proponuje pozbycie się maski sentymentu i zastąpienie tego maską szorstkości rewolucyjnej. Żiżek – spec od lewicowego PR-u?

Wydaje się, że ma sam wątpliwości czy warto reanimować tego trupa. Któż dziś na lewicy odnajdzie podmiot historii zdolny zjednoczyć tę formację na gruncie interesu materialnego? Do tego potrzeba utopii, a przy dzisiejszym poziomie samoświadomości lewicy nie może być mowy o wierze w utopię. Szczególnie, że Kendziorek postuluje za Gramscim postawienie „kwestii ideologii jako obszaru, który nie jest związany z żadnymi apriorycznie i nieuchronnie ukonstytuowanymi podmiotami społecznymi, lecz sam jest obszarem kształtowania się konkretnych form politycznej i społecznej podmiotowości” (Kendziorek, s. 39).

Utopia („Inny świat jest możliwy”) ma znaczenie tylko jako straszak na prawicę, żeby ta zgodziła się ideologicznie na redystrybucję dochodu materialnego. Wszak Żiżek wypowiada to, co stanowi sedno obaw lewicowych w obliczu kapitalizmu: „wewnętrzna przeszkoda/antagonizm, będąca ‘warunkiem niemożliwości’ pełnego rozwoju sił produkcyjnych , jest jednocześnie ‘warunkiem możliwości’: jeśli zniesiemy tę przeszkodę, wewnętrzną sprzeczność kapitalizmu, nie uwolnimy pędu do produkcji, ale stracimy tę siłę, która wydaje się generowana i jednocześnie tłumiona przez kapitalizm – jeśli usuniemy przeszkodę, potencjał tłumiony przez tę przeszkodę zniknie” (za: S. Sierakowski, „Dziecięce choroby lewicowości”, w: S. Żiżek, Rewolucja u bram, Warszawa 2006, s. 10).

Sekunduje mu Kendziorek mówiąc o zmistyfikowaniu przez Lenina ekonomicznej i politycznej sfery życia. Ba, technokratyczny ekonomizm Lenina idzie w parze czy też wynika z błędnego postawienia kwestii podmiotu emancypacyjnego przez Marksa. Przegięcie Lenina było może tylko sposobem na poradzenie sobie w praktyce z owym błędem. Kendziorek słusznie wskazuje na koncepcję podziału w komunizmie związaną z „bonami pracy” (skądinąd stanowiącymi kamień węgielny koncepcji Proudhona). Wyliczanie czasu indywidualnego pracy niezależnie od społecznie niezbędnego czasu pracy – jako sprzeczność w koncepcji – wymaga na pewno namysłu. Niemniej wyciąganie z tego wniosku o niemożności przezwyciężenia kapitalizmu (czy raczej – mechanizmu rynkowego) ze względu na niezdolność systemu produkcji nie opartego na motywie maksymalizacji zysku do przetrwania jest nieuzasadniona z powodu innych argumentów dostarczanych przez teorię Marksa. A jednak stanowi sedno lęków nowej lewicy prowadzących do jej nerwicy. To, że Żiżek potrafił je sformułować i otwarcie wypowiedzieć, jest zapewne wynikiem jego treningu psychoanalitycznego. Podobnie jest z jego powołaniem się na Lenina – potrafił przezwyciężyć inne tabu lewaków na tle nerwicowym.

Tabu i lęki nowej lewicy

Według Laclau i Mouffe, „pomysł całkowitej przebudowy społeczeństwa jest skrajnie niebezpieczny. Zawsze lepiej rozpoczynać od istniejącego porządku politycznego, aby go przekształcić, zradykalizować. W przypadku liberalnej demokracji strategia powinna polegać na zmuszaniu rządów do odpowiedzialności za swoje ideały i na formułowaniu krytyki z wewnątrz.” (za Sierakowskim, s. 16). Odpowiedź Żiżka – zdaniem Sierakowskiego – przypominałaby zapewne odpowiedź Lenina przeciw krytykom „drugiego kroku”, czyli przejścia od rewolucji lutowej do rewolucji komunistycznej: że „opcja demokratyczna” sama ma charakter utopijny: „W obecnych warunkach rosnących nierówności, dyskryminacji, terroryzmu i przemocy ideały demokratyczne, o których mówią Laclau i Mouffe, są nie do utrzymania i konieczny jest radykalny drugi krok, inaczej zwyciężą konserwatywni populiści.” (Sierakowski, s. 16).

Problem w tym, że „rządy” (czyli zarząd komisaryczny burżuazji) nie uważają konserwatywnego populizmu za jakiś nadzwyczajny kłopot. Kłopotem nie jest także ani nierówność, ani dyskryminacja, natomiast jest nim terroryzm i przemoc pozapaństwowa. Konserwatywny populizm jest formą okiełznania niezadowolenia z nierówności i dyskryminacji oraz niedopuszczenia do eskalacji przemocy rodzącej się z rozpaczy wynikłej z biedy. Utopijna jest koncepcja „zmuszania rządów do odpowiedzialności za swoje ideały”, ponieważ ideałem rządu jest pragmatyzm władzy. Jeżeli gwarantem demokracji liberalnej jest „zmuszanie”, czyli obywatelski nacisk na rządy, to ma znaczenie fakt, czy nacisk ten odbywa się w kwestiach neutralnych czy istotnych strukturalnie dla systemu.

A propos, w swej krytyce pracy Lenina, A. Pannekoek kładł nacisk na to, że Lenin zwalczał rosyjskich machistów pod hasłem, że staczają się oni na pozycje fideizmu. Fi donc, mówił Pannekoek, zarzut fideizmu jest zarzutem z lamusa XVIII-wiecznego racjonalizmu, o którym dziś już wiemy, że był autorytarny. Co ciekawe, Kendziorek nie przywołuje tego argumentu Pannekoeka. Czy przez przypadek?

Czy populiści są groźniejsi od Kościoła?

Przeglądając zawartość książki Lenina można w niej znaleźć coś więcej, niż tylko to, co da się wyczytać z przedmowy Instytutu Marksizmu-Leninizmu.

Nacisk na rząd sprowadza się do nie przejmowania rządu we własne ręce. Jeżeli ktoś uważa, że utopią jest komunizm (mniejsza w tej chwili, jak jest on pojmowany), to nie ma sensu przejmowanie władzy, gdyż każda władza zacznie się rządzić własnymi prawami i prawdziwi demokraci będą musieli nieodmiennie zwiększać swój nacisk na rząd przypominając mu o „jego” ideałach. Łatwiej naciskać na rządy podatne na argument demokracji niż na rządy mające usprawiedliwienie w nadzwyczajnych warunkach i okolicznościach budowy nowego systemu.

Walka o prawa mniejszości dowolnego typu nie wymaga przebudowy systemu, a więc nie jest utopijna. Niestety, w warunkach erozji lewicy (jej ewidentnie papierowej siły) skuteczność nacisków jest mała, nawet w kwestiach błahych z punktu widzenia burżuazji.

Argument o utopijności rozwiązań demokratycznych, o słuszności odrzucenia demokracji ze względu na jej fasadowy charakter, ma istotnie wagę wyłącznie w obliczu wielkich planów i wizji społecznych. A ponieważ taka wizja obejmuje alternatywę dla demokracji burżuazyjnej, czynienie jej zarzutu z „braku demokratyczności” jest śmieszne.

Jak każda próba przezwyciężania przestarzałych koncepcji, przezwyciężanie demokracji burżuazyjnej ma za punkt wyjścia powrót do źródłosłowu, do pierwotnego znaczenia i celu demokracji, a mianowicie do wymuszenia warunków równego startu i równych szans dla ludu. Demokracja, to DYKTATURA ludu mająca określony cel historyczny i społeczny. Niepowodzenie w jego realizacji i przedłużające się istnienie prowadzi do tego, że współczesny mechanizm demokracji przeczy swej istocie. Mechanizm demokracji polega na hamowaniu zmian i utrwalaniu status quo. Jak mówi Żiżek: „wciąż zmieniać, tak aby wszystko pozostało bez zmian”.

Uznanie liberalizmu (w przeciwieństwie do neoliberalizmu) oraz demokracji pociąga za sobą uznanie – mniej czy bardziej uświadomione – hipotezy „końca historii”. W ramach demokracji możliwe jest rozwiązanie wszelkich bolączek społecznych – tak brzmi aksjomat radykalnej demokracji. Wystarczy tylko te bolączki poklasyfikować, a następnie wysuwać jako poszczególne grupy postulatów, aby osiągnąć efekt ich dopełniania czy wypełniania istoty demokracji. Mądre rządy spełniają w tym schemacie funkcję rozsądnych rodziców, którzy wysłuchują kaprysów dzieci i oceniają, które z nich są możliwe do spełnienia, a które jeszcze nie. „Mądrość” władz staje się samoistnym mechanizmem, zewnętrznym niczym prawidłowość przyrodnicza w odniesieniu do subiektywnych wiązek społecznych woli partykularnych (wrażeń). Mamy tu namiastkę „niewidzialne...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin