136 - Wojt Albert - Wyrok.pdf

(1701 KB) Pobierz
1036703484.001.png
1036703484.002.png
I
Porucznik Michał Mazurek po raz któryś z kolei zerknął na
zegarek. Dochodziła dopiero północ i koniec służby wydawał
się czymś tak odległym, ze oficer wolał nie liczyć godzin,
które musiał jeszcze przesiedzieć w komendzie. Prawdę
powiedziawszy bardzo nie lubił nocnych dyżurów. Gdyby
chociaż koledzy z „prewencji" dostarczyli do milicyjnego
aresztu jakąś „grubą rybę" z dzielnicowego półświatka, czas
upłynąłby znacznie szybciej. Tej jednak nocy mimo pełni lata
panował nu Żoliborzu wyjątkowy spokój, a zatłoczone zwykle
cele świeciły pustką.
Mazurek ziewnął, schował do szuflady biurka przejrzaną
już kilkakrotnie gazetę i ciężko podniósł się z krzesła. W
braku lepszego pomysłu postanowi) zajrzeć do pokoju
oficera dyżurnego. Z przyzwyczajenia zamknął drzwi na
klucz, szybko przemierzył niezbyt długi korytarz i chwilę
później był już na miejscu. W środku oprócz kapitana
Nalewaka siedzieli sierżant Kuligowski i kapral Sędzisz.
O tej porze wizyta załogi radiowozu w komendzie nie
wróżyła nic dobrego. Cała trójka miała mocno skwaszone
miny. porucznik domyślił się więc. że sierpniowa noc nie jest
tak spokojna, jak na to wyglądało.
— Coś was ugryzło? — zagadnął ciekawie. — Czyżby ktoś
wam spłatał brzydkiego psikusa?
— Owszem — odburknął z wyraźną niechęcią oficer
dyżurny. — Jakaś łachudra obrobiła sklep Z materiałami przy
Krasińskiego.
— Nie gadaj? — Mazurek z niedowierzaniem pokręcił
głową. — Jak żyję nic pamiętam, żeby ktoś włamywał się do
tego sklepu. Żeby jeszcze podwędzili gotowe fatałaszki... Ale
po diabła koniu materiały?
— Paserowi wszystko można opylić — westchnął Nalewak.
— A zresztą nie w tym problem. Gorzej, że chłopaki nie mają
zielonego pojęcia, czyja to sprawka. Komendant będzie
wściekły
— Cholerny pech! — wtrącił się Kuligowski. — Godzinę
temu sklep był w porządku. Gdybyśmy przejeżdżali
Krasińskiego kilka minut po dwudziestej trzeciej,
drapnęlibyśmy ptaszka na gorącym uczynku.
— A teraz szukaj wiatru w polu — wpadł mu w ton
porucznik.
— Na to wygląda — przyznał sierżant ponuro. —
Wystrychnął nas łobuz na dudka, ale jeszcze trafi kosa na
kamień! — w nagłym przypływie energii poderwał się z
miejsca. — Wracamy, Janek, do gabloty — skinął na
Sędzisza. — Pojeździmy trochę po Żoliborzu, to może coś się
wyjaśni.
Kapral bez sprzeciwu ruszył do wyjścia, zanim jednak
funkcjonariusze zdążyli opuścić pokój, na biurku oficera
dyżurnego rozdzwoni! się telefon. Kapitan machinalnie
sięgnął po słuchawkę, ale w ostatniej chwili zdecydował, że
lepiej włączyć głośnik. O tej porze mógł się spodziewać tylko
prośby o interwencję, nie było więc sensu powtarzać później
wszystkiego kolegom.
—Na Niegolewskiego, naprzeciwko ogródka Jordanowskie-
go, jest jakaś poważna awantura — usłyszeli głos starszego
zapewne mężczyzny. — Byłem właśnie na spacerze z
pieskiem i na własne oczy widziałem, jak chuligani okładali
się pięściami. Może panowie przemówicie im do rozsądku,
bo strach tamtędy przechodzić. — Gdzie się biją? — przerwał
Nalewak, wprawnym ruchem otwierając leżący na biurku
notatnik. — Ilu ich jest?
— Przecież mówię, że na Niegolewskiego, — powtórzył
tamten skwapliwie. — Widzieliśmy z sąsiadem dwóch, ale nie
daję głowy, czy nic było ich więcej.
— Pańskie personalia?
— Nie rozumiem?...
— Proszę podać swoje nazwisko i skąd pan telefonuje.
— Dzwonię od siebie z domu. — w głosie mężczyzny
zabrzmiała widoczna uraza. — Jestem zbyt poważnym
człowiekiem, żeby robić milicji kawały — dorzucił gniewnie.
— Zresztą łatwo możecie wszystko sprawdzić. Mieszkam w
alei Wojska Polskiego róg Stołecznej.
Rozległ się trzask odkładanej słuchawki i w pokoju na
moment zapanowała cisza.
— Facet nie podał jednak swego nazwiska... — sceptycznie
zauważył Mazurek.
— Lepiej sprawdzić — powiedział Nalewak. Gość mógł się
nadziać na jakąś drakę w melinie ..Królewicza" i podniósł
raban. Zresztą Niegolewskiego jest blisko tego sklepu z
materiałami...
— Znaczy, że mamy jechać? — upewnił się Kuligowski.
— Jasne.
— To i ja rozprostuje kości — zaproponował porucznik. —
Może przyjdzie mi coś mądrego do głowy, kiedy rzucę okiem
na ten sklep.
— Czemu nic — bez wahania zgodził się kapitan. — W
komendzie na razie nic po tobie, a na sprawach o włamania
zęby zjadłeś. Poza tym we trzech łatwiej wam pójdzie
interwencja, gdyby rzeczywiście coś się lam działo.
Niespełna piętnaście minut później Kuligowski zatrzymał
radiowóz na ulicy Niegolewskiego. Wbrew zapewnieniom
telefonującego dookoła nic było widać żywej duszy. Mazurek
zaklął pod nosem i właśnie miał zamiar zaproponować
sierżantowi, żeby pojechali dalej, kiedy nagle coś go tknęło.
Pomyślał, że nie zawadzi przespacerować się na tyły domu i
zajrzeć przez okno do mieszkania Królewicza.
Wysiedli z samochodu. Kuligowski i Sędzisz zostali na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin