Kava.Alex-Trucizna.pdf

(1892 KB) Pobierz
Tytuł oryginału:
Whitewash
Pierwsze wydanie:
Mira Books, 2007
Redaktor prowadzący:
Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne:
Ewa Godycka
Korekta:
Urszula Gołębiewska
Ewa Godycka
© 2007 by S.M. Kava
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp.
z o.o., Warszawa 2007, 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła
w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises
II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest
całkowicie przypadkowe.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-238-9681-4
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.
Alex Kava
T
RUCIZNA
/ Whitewash /
przełożyła Katarzyna Ciążyńska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czwartek, 8 czerwca
EcoEnergy Industrial Park
Tallahaasee, Floryda
Doktor Dwight Lansik nie miał najmniejszej ochoty patrzeć w dół. Nie
cierpiał zapachu unoszącego się spod stalowej kratownicy, który przypominał
dziwną mieszankę woni smażonej wątróbki, kanału ściekowego i zepsutego
mięsa. Wiedział, że ten smród prędko go nie opuści, nawet jeśli będzie stał
długo pod prysznicem i szorował się tak mocno, aż jego skóra zrobi się
czerwona i obolała. To właśnie z tego powodu zazwyczaj unikał kładek i
pomostów nad srebrnoszarymi kontenerami i labiryntem łączących je rur.
Wystrzegał się zwłaszcza spacerów nad zbiornikiem z potężną otwartą
pokrywą, który kojarzył mu się z wielką uśmiechniętą paszczą, kiedy
wrzucano do niego ładunek z ostatnich tego dnia ciężarówek. Niestety, akurat
w tym miejscu Ernie Walker, szef produkcji, wyznaczył mu spotkanie.
To właśnie cały Ernie. Nawet jeśli zwraca się do kogoś z jakąś kretyńsko
banalną sprawą, zawsze musi robić to ostentacyjnie. W minionym tygodniu
zmusił Dwighta do spotkania dokładnie pod rurą odpływową, by Dwight sam
poczuł, że była za bardzo rozgrzana.
– Ernie, mogłeś mi po prostu powiedzieć, że ta cholerna rura jest za
gorąca – warknął Dwight, a Ernie tylko wzruszył ramionami i odparł:
– Lepiej samemu się przekonać.
Ernie miał rację, choć Dwight niechętnie to przyznawał. Gdyby nie został
ściągnięty do strefy dekompresji, nigdy by nie odkrył rzeczywistego
problemu, o wiele poważniejszego niż nadmiernie rozgrzana rura
odpływowa. No bo niby kiedy i w jaki sposób? Pracował przecież w
laboratorium, tam było jego miejsce i tam wolał przebywać, analizując i
wyliczając czas i temperaturę gotowania. Zajmował się recepturami i
wzorami.
Jego żona, Adele, często z niego żartowała. To wspomnienie zabolało go.
Adele nie było już od roku, a on nadal bardzo za nią tęsknił. Tak, żartowała –
a może go prowokowała – że Dwightowi wystarczy jedno spojrzenie, by
określić skład każdego organizmu opartego na związkach węgla, włączając w
to jego samego. Przyznawał, że to prawda. Ważył zaledwie siedemdziesiąt
kilogramów i wiedział, że składa się na to dokładnie czternaście kilogramów
tłuszczu, niecałe trzy kilo gazu, niespełna trzy kilo związków organicznych i
prawie czterdzieści dziewięć kilogramów wody. Ale takie rzeczy Dwight i
tak powinien wiedzieć. Za to z pewnością nie można było od niego
oczekiwać, że będzie miał pojęcie o tym, czy każdy zawór do zmniejszania
ciśnienia jest w pełni sprawny ani czy któraś z kolumn destylacyjnych nie
została zapchana. To wchodziło w zakres kompetencji Erniego.
Do obowiązków Erniego nie należało z kolei grzebanie w programach
komputerowych, które kontrolują proces produkcji i dyrygują nim –
kolejność działań i temperatura, poszczególne etapy przetwarzania, to, jak
długo i jak szybko wsad przesuwa się rurami, a także, co dzieje się z
ostatecznym produktem i odpadami. Nie, to nie leżało w kompetencjach
Erniego, do tego uprawniony był wyłącznie Dwight. To on, twórca tego
programu, jako jedyny miał prawo i możliwość zmieniania go i wnoszenia
poprawek. Ale te chciwe dranie znalazły sposób, żeby to obejść, żeby go
zignorować. Teraz Dwight miał tylko nadzieję, że Ernie nie odkrył kolejnego
charakterystycznego sygnału, na który on jeszcze nie zdążył zareagować.
Nagle Dwight chwycił się barierki, by utrzymać równowagę. Czyżby
stalowa krata pod jego stopami zaczęła wibrować?
Obejrzał się na drabinę na końcu kładki. Czy słyszałby, jak Ernie wspina
się po chwiejnych metalowych szczeblach? Ochronne zatyczki w uszach
tłumiły hałas urządzeń, szum i pobrzękiwanie rur i zwojów wężownic, które
wiły się zygzakiem od zbiornika do zbiornika, syczenie hydrauliki i jęk
wirników, a nawet chlupot płynu w dole. A jednak, chociaż kładka
zachybotała się przez moment, na jej końcu nikogo nie było widać.
Dwight czekał – lada chwila spodziewał się zobaczyć na szczycie drabiny
dłonie Erniego. Z łoskotom podjechała kolejna cysterna, biegi zazgrzytały,
chmura oparów benzyny uniosła się w górę. Kładka znów się zakołysała. Być
może to tylko wibracje spowodowane przez samochód. Albo wyobraźnia
Dwighta.
Poprawił okulary ochronne i zerknął na zegarek. Dzień pracy dobiegł
końca. Gdzie, do diabła, podział się Ernie? Dwight miał nadzieję, że wyjdzie
trochę wcześniej, a teraz zapowiada się, że utknie w korku. Ten człowiek w
hotelu Marriott na lotnisku będzie musiał na niego poczekać. A zresztą, co z
tego? Czy powinien się tym przejmować? I tak bez niego nie zaczną, nic bez
niego nie zrobią. Po kilku krótkich rozmowach telefonicznych zorientował
Zgłoś jeśli naruszono regulamin