McCullough Colleen - Pieśń o Troi.pdf

(1470 KB) Pobierz
1157601994.001.png
COLLEEN MCCULLOUGH
PIEŚŃ O TROI
Tłumaczyła Justyna Grzegorczyk
Mojemu bratu Carlowi,
który zginął 5 września 1965 roku
na Krecie, ratując z morza tonącą kobietą
Śmierć nie znalazła w nim niczego, co nie byłoby piękne.
Homer, Iliada 22,73
ROZDZIAŁ PIERWSZY
OPOWIEŚĆ PRIAMA
Na całym świecie nie było miasta podobnego do Troi. Młody kapłan Kalchas posłany do egipskich
Teb w czasie swojego nowicjatu, wrócił rozczarowany piramidami zbudowanymi na zachodnim
brzegu Rzeki Życia. Troja, powiedział, jest bardziej imponująca, ponieważ wznosi się wysoko, a jej
budynki są domem żywych, a nie zmarłych. Jednak, dodał, istnieje pewna łagodząca okoliczność:
Egipcjanie mają gorszych bogów. Egipcjanie układają kamienie rękoma śmiertelników, podczas gdy
potężne mury Troi zostały wzniesione przez samych bogów.
Również płaski Babilon, powiedział Kalchas, nie może się z nią równać. Wysokość jego budowli
ograniczają rzeczne bagna, a mury wyglądają jak dzieło dziecka.
Nikt z żywych nie pamięta już, kiedy zbudowano nasze mury, tak dawno to było, lecz ich historię zna
każdy. Dardanos (syn króla bogów, Zeusa) wziął w posiadanie kwadratowy półwysep lądu na
północy Azji Mniejszej, gdzie Euxinus wlewa swe wody do Morza Egejskiego przez wąski przesmyk
Hellespontu. To nowe królestwo Dardanos podzielił na dwie części.
Południową część dał swojemu drugiemu synowi, który nazwał to dominium Dardanią i stolicę
ustanowił w mieście Lyrnessos. Część północna, choć mniejsza, jest o wiele, wiele bogatsza. Do niej
należy straż nad Hellespontem i prawo do pobierania ceł od kupców, którzy wpływają bądź
wypływają z Euxinusa. Ta część zwana jest Troadą. Jej stolica, Troja, mieści się na wzgórzu o tej
samej nazwie.
Zeus kochał swego śmiertelnego syna. Zatem, kiedy Dardanos modlił się do boskiego ojca, aby
obdarował Troję niezniszczalnymi murami, Zeus był rad, że może spełnić jego prośbę.
Dwaj bogowie znajdowali się wtedy w niełasce: Posejdon, władca mórz, i Apollo, władca światła.
Nakazano im zejść do Troi i zbudować wały obronne wyższe, grubsze i mocniejsze niż jakiekolwiek
na świecie. Nie było to zadanie dla delikatnego i wybrednego Apolla, który wolał
raczej grać na lirze, niż brudzić się i pocić. Wyjaśnił łatwowiernemu Posejdonowi, że gdy mury będą
rosnąć, on swą grą będzie pomagał mijać czasowi. I tak Posejdon kładł kamień na kamieniu, podczas
gdy Apollo mu przygrywał.
Posejdon za swoją pracę miał dostać wynagrodzenie, sto talentów złota, każdego roku składane w
jego świątyni w Lyrnessos. Król Dardanos przystał na to. Od niepamiętnych więc czasów rokrocznie
płacono świątyni Posejdona w Lyrnessos sto talentów w złocie. Pewnego razu, właśnie wtedy, gdy
mój ojciec, Laomedon, wstąpił na tron Troi, nastąpiło trzęsienie ziemi tak silne, że zawaliło pałac
Minosa na Krecie i zdmuchnęło wyspiarskie imperium Thery. Runęła również zachodnia część
naszych murów i ojciec najął greckiego inżyniera Ajakosa, by je odbudował.
Ajakos wykonał kawał dobrej roboty, choć nowe mury nie miały ani tej gładkości, ani piękna co
reszta wielkiego, ręką boską wzniesionego obwarowania.
Ojciec ogłosił, że kontrakt z Posejdonem (przypuszczam, że Apollo nie zniżył się, by prosić o
honorarium muzyka) został unieważniony. Okazało się bowiem, że mury nie były niezniszczalne.
Dlatego też przestał płacić sto talentów w złocie świątyni Posejdona w Lyrnessos.
Raz i na zawsze. Pozornie argument ten wydawał się silny, tylko że bogowie z pewnością wiedzieli
to, co i ja, choć byłem dopiero chłopcem - król Laomedon był nieuleczalnym skąpcem.
Nie miał najmniejszego zamiaru płacić tyle cennego, trojańskiego złota świątyni położonej w
konkurencyjnym mieście, znajdującym się we władaniu rywalizującej dynastii swoich krewnych.
Jako się rzekło, złota nie wypłacano. I przez ten cały czas, kiedy z chłopca wyrastałem na mężczyznę,
nic się nie zmieniało.
Nawet wtedy, gdy zjawił się lew, nikomu nie przyszło do głowy łączyć jego pojawienia z
obrażonymi bogami czy murami miasta.
Na południe od Troi, na zielonych równinach, mój ojciec miał stadninę koni. To był jego jedyny
kaprys - choć nawet ta słabostka musiała przynosić mu zysk. Niedługo po tym, jak Grek Ajakos
skończył odbudowywać zachodni mur, do Troi przybył człowiek z miejsca tak odległego, że nie
wiedzieliśmy o nim nic prócz faktu, że jego góry podpierają niebo, a trawy są słodsze od innych.
Przybysz przyprowadził ze sobą dziesięć koni - trzy ogiery i siedem klaczy. Takich koni nigdy u nas
nie widziano - duże, szybkie, wdzięczne, o długich grzywach i ogonach, pięknych pyskach, oswojone
i posłuszne. Wspaniale nadawały się do ciągnięcia rydwanów! Już w chwili, gdy padł na nie wzrok
króla, los ich opiekuna został przesądzony. Zginął w tajemniczych okolicznościach, a konie stały się
własnością króla Laomedona. Postanowił wyhodować rasę tak niezwykłą, żeby kupcy z całego
świata przybywali do niego po klacze i wałachy. Mój ojciec był
zbyt sprytny, żeby sprzedawać ogiery.
Przez środek końskiego pastwiska biegł stary, złowróżbny trakt. Był on niegdyś używany przez lwy,
które wiosną wędrowały na północ, z Azji Mniejszej do Scytii, a na zimę z powrotem do Karii i
Licji, gdzie mogły wygrzewać swe płowe cielska na słońcu. W wyniku polowań lwy zostały
całkowicie wybite - ich trakt stał się ścieżką do wodopoju.
Sześć lat temu do pałacu przybiegli bladzi z przerażenia chłopi. Nigdy nie zapomnę miny mojego
ojca, kiedy mu powiedzieli, że na skutek ataku lwa trzy z jego najlepszych klaczy leżą martwe, a
ogier został ciężko okaleczony. Laomedon nie był człowiekiem, który szukałby szybkiej, bezmyślnej
zemsty. Opanowanym głosem nakazał, by następnej wiosny wzdłuż szlaku rozłożył się oddział straży,
którego zadaniem miało być zgładzenie bestii.
To nie był zwykły lew! Każdej wiosny i jesieni podchodził ukradkiem, tak że nikt go nie widział.
Zabijał o wiele więcej zwierząt, niż domagał się jego żołądek. Zabijał dla czystej przyjemności.
Dwa lata od jego pojawienia się straż pałacowa przyłapała go na tym, jak zaatakował ogiera.
Zbliżali się do niego, tłukąc mieczami o tarcze. Chcieli zagonić go do narożnika, by móc użyć dzid.
On jednak wydał wojowniczy ryk, skierował się prosto na nich i przemknął między ich szeregami
niczym lawina po zboczu wzgórza. Królewskie zwierzę, zanim odeszło swoją drogą, zabiło siedmiu
spośród rozproszonych wojowników, samo nie odnosząc szwanku.
Z tej katastrofy wypłynęła jedna dobra rzecz. Pewien człowiek, poharatany pazurami, przeżył i
poszedł do kapłanów. Powiedział Kalchasowi, że bestia miała na sobie znak Posejdona.
Na jego płowym boku znajdował się czarny, trójzębny harpun. Kalchas natychmiast poradził się
wyroczni, a następnie ogłosił, że lew należy do Posejdona. „Biada trojańskiej ręce, która go
ugodzi!”, wołał Kalchas. „Lew jest karą zesłaną na Troję za cofnięcie Władcy Mórz corocznego
wynagrodzenia. Nie odejdzie, póki cała suma nie zostanie spłacona”.
Z początku mój ojciec ignorował Kalchasa i wyrocznię. Jesienią znowu nakazał straży wyjść i zabić
zwierzę. Nie wziął jednak pod uwagę strachu, jaki prości ludzie odczuwają przed bogami. Nie
chcieli iść, mimo że król zagroził strażnikom śmiercią. Wściekły, ale pokonany, poinformował
Kalchasa, że odmawia przekazania trojańskiego złota do Lyrnessos w Dardanii.
Niechaj kapłani lepiej wymyślą coś innego. Kalchas ponownie udał się do wyroczni, która
jednoznacznie obwieściła, że istnieje alternatywa. Posejdona usatysfakcjonuje, jeśli co wiosnę i co
jesień wybierzemy losowo sześć dziewic i zakute w łańcuchy zostawimy lwu na pożarcie.
Usatysfakcjonuje go to, oczywiście, tylko na jakiś czas.
Naturalnie król wolał dać bogu dziewczęta zamiast złota. Nowe zarządzenie weszło w życie.
Problem polegał na tym, że król nigdy tak naprawdę nie ufał opinii kapłanów, nie dlatego, że był
bluźniercą - dawał bogom to, co uznawał, że im się należy - ale dlatego, że nie lubił się narażać na
straty materialne. Zatem co wiosnę i jesień wszystkie piętnastoletnie dziewice zakrywano od stóp do
głów białymi całunami, aby nie można ich było rozpoznać, i prowadzono na dziedziniec Posejdona
Budowniczego Murów, gdzie kapłani spośród tych anonimowych, białych zawiniątek wybierali sześć
na ofiarę.
Układ funkcjonował. Dwa razy do roku przybywał lew i zabijał stłoczone, zakute w kajdany
dziewczęta, a konie pozostawiał w spokoju. Dla króla Laomedona była to niewielka cena w zamian
za ocalenie swojej dumy i ochronę własnych interesów.
Cztery dni temu wybrano kolejne sześć jesiennych ofiar. Pięć z nich to dziewczęta z miasta; szósta
jest z cytadeli, wysokiego pałacu. Najukochańsze dziecko mojego ojca, jego córka Hezjone. Kiedy
Kalchas przyszedł, aby przekazać mu wiadomość, król nie uwierzył.
- Chcesz mi powiedzieć, że byłeś takim idiotą, że nie zaznaczyłeś w żaden sposób jej całunu? -
zapytał. - Moja córka potraktowana tak jak cała reszta?
- Taka jest wola boga - powiedział spokojnie Kalchas.
- Nie jest wolą boga, aby moja córka została wybrana! Jego wolą jest, aby otrzymać sześć dziewic,
nic innego! Zatem wybierz inną ofiarę, Kalchasie.
- Nie mogę, wielki królu.
W tym względzie Kalchas był nieugięty. Boska ręka kierowała wyborem, a to znaczyło, że właśnie
Hezjone, a nie żadna inna dziewczyna spełniała warunki ofiary.
Choć nikt z dworu nie był obecny przy tej nerwowej i gniewnej rozmowie, jednak plotka o niej
wyślizgnęła się z cytadeli i rozeszła po całym mieście, wzdłuż i wszerz, i z góry na dół.
Przychylni dworzanie, jak na przykład Antenor, głośno potępiali kapłana, podczas gdy liczne dzieci
króla - ze mną, jego następcą, włącznie - uważały, że ojciec powinien się wreszcie poddać i zapłacić
Posejdonowi coroczne sto talentów w złocie.
Następnego dnia król zwołał naradę. Oczywiście uczestniczyłem w niej - następca tronu jest
zobowiązany przysłuchiwać się, gdy król wydaje sądy.
Nie wyglądał na zaniepokojonego czy zmartwionego. Król Laomedon, drobny mężczyzna, którego
młodość dawno już przeminęła, nosił długie, siwe włosy. Ubrany był jak zwykle w długą złotą szatę.
Głos, który z siebie wydobywał, nigdy nie przestawał nas zdumiewać, tak był głęboki, szlachetny,
melodyjny i silny.
- Moja córka, Hezjone - powiedział do zgromadzonych szeregów synów oraz bliskich i dalekich
kuzynów - wyraziła zgodę, by pójść na ofiarę. Tego żąda od niej bóg.
Może Antenor odgadł, co chciał powiedzieć król, ale ja nie, podobnie jak moi młodsi bracia.
- Mój panie! - zawołałem, zanim zdołałem się opanować. - Nie wolno ci! Kiedy są trudne czasy, król
może zgodzić się na ofiarę dla swego ludu, ale dziewicze córki należą do bogini Artemidy, a nie do
Posejdona!
Nie obchodziło go to, że jego najstarszy syn łaje go na oczach dworzan. Zacisnął
gniewnie wargi, a jego pierś wzniosła się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin