Kraszewski JI - 3 Bracia Zmartwychwstańcy t.3.pdf

(806 KB) Pobierz
1036718003.001.png
Józef Ignacy Kraszewski
Bracia Zmartwychwstańcy.
Powieść z XI wieku.
TOM TRZECI .
Rozdział 1.
W pierwszej swej wycieczce tak nieszczęśliwej do lasu Jaksowie nie śmieli już wypraszać się
więcej za furtę klasztorną. Nie tyle się lękali Domolusa, który nie widywał nikogo, jak nieco
lekkomyślnego Jaśka z Tęczyna, i nie bez przyczyny. Nie przeczuwali jednak, że to, co mogło być
niebezpieczeństwem, szczęśliwym obrotem do przyspieszenia ich wyzwolenia przyczynić się miało.
Życie też klasztorne, zrazu tak straszne, znośniejszym się z każdym dniem stawało. Wszyscy ojcowie,
z którymi się choć trochę rozmówić mogli, tak dla nich byli uprzejmi, tak weseli, tak dobrej myśli, że
obcując z nimi, mimo woli smutku się pozbywało. Młody Odo był im tłumaczem i przewodnikiem,
kilku też innych zakonników po trosze się już rozmówić umiało.
Nie zbywało na przedmiotach obudzających ciekawość. Klasztor był ich pełnym. Każdy niemal z
braci świętego Benedykta miał jakieś zajęcie. Chodząc po celach mogli się przypatrywać ze
zdumieniem, jak się w rękach wprawnych kruszce w żądane kształty wyginały posłuszne, jak się w
ogniu topiły bezbarwne mieszaniny żywymi krasząc kolory. Andruszka mniej był może ciekaw tych
rzemiosł, które za poślednie majsterstwa uważał, nie godne, by się nimi wojak zajmował; Jurgę
zajmowały te tajemnice i bawiło przypatrywanie się mnichów zajęciom rozlicznym.
Szczególny jednak urok miało dlań pismo, te znaki nieme, tajemnicze, które myśl, w sobie
spowiniętą, mogły nieść na drugi koniec świata i w wieki odległe. Nie przystało mu uczyć się go,
lecz patrzeć lubił w wielkiej izbie, gdy wszyscy ojcowie zajęci byli wielką robotą, jak to tam szła
praca podziałem raźnie i pięknie. Niekiedy do pośledniejszych zajęć z ochotą się braciszkom
ofiarował, a oni śmieli się wesoło z tego niezgrabnego nowicjusza.
W klasztorach benedyktynów, których przepisywanie rękopismów było niemal głównym zajęciem,
dzieliła się praca na wiele rąk i głów, począwszy od najpośledniejszej do najważniejszej i
najzawikłańszej.
Jurga mógł się tu przypatrzeć, jak ojciec Arnolf, staruszek niezbyt już silny i przygarbiony, nic więcej
nie robił, tylko atrament i kolory przygotowywał. Cały dzień czuwał nad nimi, odświeżał, rozrzedzał,
dosypywał, dolewał. Znano go nawet lepiej pod nazwą Ojca Atramentariusa niż pod jego imieniem
zakonnym.
Drugi braciszek siedząc u okna strugał trzciny i zacinał pióra. Ten miał
młodsze oczy i pewniejszą rękę. Jak każdy inny, i on od piór każdej godziny mógł
być oderwanym do noszenia wody albo nawet rąbania drew i szedł z takim pośpiechem a ochotą jak
by do najmilszej sprawy.
Osobny stół miał ojciec Teodoryk, który pargamin czyścił i wygładzał. Tu i siły było potrzeba i
zręczności.
Nad niejedną buntowniczą skórką dobrze się musiał namęczyć, lecz pociechę też miał, gdy szorstka i
twarda w rękach jego stała się śnieżystą i połyskującą. Z niej dopiero inny brat wycinał pod miarę
równe kartki, przeznaczone do złożenia kodeksu. Z jednego kawałka szły często i ogromne karty do
chorałów i graduałów, i malutkie zrzynki na pośledniejsze użytki.
Ze stołu tego przechodził pargamin do ojca Rubryki. Ojciec Rubryka siedział
wygodnie i czerwonymi liniami kreślił na białych kartkach przyszłe wiersze rękopismu. Dowodził
on, jak zresztą każdy z ojców, iż najważniejszą ze wszystkich spełniał czynność. Śmiejąc się jedni po
drugich dopominali się uznania, iż gdyby nie oni, nie byłoby rękopismów, a w istocie wszyscy się na
nie składali.
Kilku młodszych braci pisało i nad nimi Jurga stawał najdłużej, przypatrując się z podziwieniem, jak
pod ich palcami rodziły się te znaki dziwnie powyginane, niektóre rozrosłe, wystrojone w purpurę i
złoto, otoczone floresami jak dworem jakim, poczwarkami, stworzonkami, dziwacznymi wzory.
Czasem jeden z piszących miejsce zostawił próżne na tego magnata drugiemu bratu, który najzręczniej
umiał wypieścić naczelnika liter i wystroić go odświętnie.
Jurga te wielkie głoski nazywał królami i książęty, resztę wojskiem, co szło za nimi.
Cóż dopiero było mówić, gdy wypadła cała karta zamalowana figurami,
których znaczenie tłumaczyli mu ojcowie. Tu trzeba było misterstwa wielkiego i barw rozlicznych a
świetnych. Nie jeden raz zmęczył się biedny kunsztmistrz na to, aby w końcu westchnął boleśnie
znajdując dzieło swe innym, niż je w duszy nosił.
Boleść Chrystusowa nie dość mu była bolesną, piękność Matki Boskiej nie dosyć piękną, anioły nie
dosyć powietrzne. Więc smucił się on, drudzy go pocieszali, a Jurga podziwiał, jak ręka ludzka w tak
drobnych rozmiarach tyle pomieścić mogła.
Szło potem dzieło pracy rąk tylu do tego, co je czytał po głosce i poprawiał
mozoląc się więcej może niż ten, co je przepisywał.
Na ostatek w rogu pod oknem siedzący z pomocnikami staruszek wiązał
rozpierzchłe karty, zbijał je w całość i okrywał okładzinami, do wartości kodeksu zastosowanymi. I
było się tu czemu napatrzyć, bo choć często prosta deska drewniana służyła dla ochrony, obciągano ją
kosztowną materią jedwabną, obijano klamrami srebrnymi i mosiężnymi. Rękopisma przeznaczone
dla książęcych i pańskich kaplic ubierano w kość słoniową, blachy srebrne i kamienie drogie.
A gdy w pocie czoła wywiedziona na świat księga skończoną była i odnieść ją miano do przeora, co
za radość! Jak się każdy cieszył, co się do tego choć w cząstce jakiejś przyłożył! Pysznił się ojciec
Atramentarius i braciszek Rubryka, i ten, co gładził skórę, i ten, co pióra zacinał.
Nikt powiedzieć nie mógł, ażeby skarb ten drogi był jego dziełem. Składali się nań wszyscy. Może
też zwyczaj tego podziału pracy u ojców benedyktynów miał na celu właśnie, by nią żaden dumnym
być nie miał prawa. Wiadomo z reguły zakonnej, iż ilekroć postrzegał przełożony, że braciszek
zręcznością w kunszcie jakim mógł się wbić w pychę, odejmował mu pracę tę, a dawał inną, aby
pokorę przypominał i nauczył jej.
Jurga bawił się braćmi i zabawiał ich razem. Nie wzbraniano mu przesiadywać w tej izbie, którą był
sobie upodobał. Znajdował go tu często przeor i uśmiechał mu się zapytując, czy się też czego nie
nauczył.
― Nic, Przewielebny Ojcze ― śmiał się wojak sam ze siebie ― jedno, co umiem, to krew
czerwieńszą od najpiękniejszych z tych farb przelewać.
― Ażebyś to wiedział, Jak śliczne rzeczy, jak ciekawe nawet dla rycerza znajdują się w tych
skórkach ― mówił przeor ― jakie się tu opisują przygody osobliwe, czyny wielkie, boje sławne
Odo, który był przytomny, dodał po cichu.
― Żeby nasz gość mógł przeczytać lub usłyszeć te śliczną historię Waltera, którą mnich w Sankt
Gellen tak pięknie wierszem opisał.
― Tym ciekawszą by ona dla niego była ― dodał przeor ― iż tu pono na Tyńcu ów Walter życie
swe miał zakończyć.
― O historii Walgierza Wdałego ― przerwał Jurga ― już mi Jaśko z
Tęczyna wspominał, ale jej nie znam.
― Tak mówią, że ów Walter i Walgierz jedną są osobą ― dodał przeor. ―
Baśnie o nim prawią. Najpiękniejsza jednak ta, którą nasz brat z Sankt Gallen ułożył
wierszem godnym dawnych poetów...
Tego dnia skończyło się na pobieżnej wzmiance o Walgierzu, lecz Jurga wyszedłszy z biblioteki
zaniósł znudzonemu Andruszce wiadomość o historii, o której mu wspomniano, a ten mocno się nią
zajął, jako czyny rycerskie i nadzwyczajne przygody opiewać mającą. Nieszczęściem trudno tu było
kogo uprosić, co by płynniej mógł zrozumiałym językiem wytłumaczyć braciom poemat o Walgierzu.
Odo, choć dobrej woli, źle mówił po polsku, inni ani czasu, ani języka po temu nie mieli.
Jurga chodząc do księży ciągle się o tego Walgierza dopytywał. Ten i ów coś mu więcej o nim
przebąknął, lecz tylko ciekawość podrażnił, a nie zaspokoił. Przeor aż się śmiejąc litował nad Jurgą,
iż tak pięknej baśni nie będzie mógł poznać, gdy przypadek nastręczył niespodzianego i ochotnego
pośrednika między spragnionymi a niedostępnym dla nich źródłem.
Jednego dnia Odo wbiegł z oznajmieniem o księdzu z Krakowa, który się ofiarował wieczorem w
izbie gościnnej opowiedzieć im szeroko dzieje owego pana na Tyńcu, tak sławnego w świecie całym.
Andruszka szczególniej się tym ucieszył, lubił on bardzo słuchać nawet baśni starych dziadów i
opowiadań bab starych, cóż dopiero, gdy mu tu rycerskie dzieje obiecywano. Oczekiwano spełnienia
Zgłoś jeśli naruszono regulamin