Boy-Żeleński Tadeusz - Plotka o 'Weselu' Wyspiańskiego.pdf

(214 KB) Pobierz
903223843.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
TADEUSZ BOY-ŻELEŃSKI
Plotka o Weselu Wyspiańskiego
Przez tych dwadzieścia z górą lat, które upłynęły od powstania Wesela , napisano o nim
wiele pięknych i mądrych zapewne rzeczy; dzieło to posiada całą swoją literaturę, licz-
niejszą z pewnością niż którykolwiek inny ze współczesnych utworów. Ale literatura ta
obraca się raczej w sferze ideologii Wesela ; mniej stosunkowo zajmuje się jego stroną
genetyczną¹ i, można rzec, anegdotyczną. Tłumaczy się to zapewne tym: w porze, kiedy
najwięcej o Wesel pisano, anegdota ta była stosunkowo bardzo bliska, geneza Wesela
uważana była za coś, co jest znane; zarazem szczegółowe jej omawianie było — wobec
współczesności osób, które poeta miał na myśli — czymś jakby niedyskretnym. Odbi-
ją to sobie z nawiązką przyszłe generacje historyków literatury: można sobie wyobrazić,
co za żer znajdą przyszli „weselologowie” w egzegezie i komentarzu do tej sztuki. Już
stąd widzę, jak jakiś młody uczony zostanie docentem polonistyki za obszerną rozprawę,
w której wykaże metodą naukową, że Lucjan Rydel² nosił binokle, a że „Kurdesz” to był
np. gatunek wódki specjalnie ulubiony w kołach Młodej Polski. Strach pomyśleć, co za
fantazje będą czytały z pietyzmem nasze prawnuki na temat tego lub owego szczegółu
z Wesela . I wydaje mi się, że dziś, kiedy ustna tradycja poczyna już zanikać, ale kiedy ist-
nieje jeszcze sporo uczestników tej epoki, byłaby może pora, aby ktoś zechciał dokonać
tego, czego w ramach tego szkicu oczywiście dokonać nie mam pretensji, tj. aby ktoś
zebrał wszystkie materiały rzeczowe, mogące pomóc do należytego zrozumienia Wesela .
Albowiem, jeżeli drobiazgowe dociekanie elementów, które złożyły się na dany utwór,
może się niekiedy wydać niewinną, ale dość jałową rozpustą historyczno-literacką, to nie
tutaj. Albowiem stosunek poety do rzeczywistości był w Wesel inny niż zazwyczaj: aneg-
dota była nie punktem wyjścia, ale samym najistotniejszym materiałem twórczym. Mało
kiedy dane nam jest tak głęboko zapuścić ciekawe spojrzenie w warsztat poety. I każde-
mu, kto patrzał z bliska na ludzi i wydarzenia splatające się w Wesele , czymś najbardziej
podziwu godnym jest to właśnie, jak drobnymi, lekkimi dotknięciami Wyspiański umiał
codzienną rzeczywistość przeczarować w poezję, jak mało odbiegając od anegdoty umiał
jej nadać olbrzymie rozpięcie symbolu.
Sądzę, iż niezatracenie pamięci o tej rzeczywistości Wesela posiada znaczenie i dla
teatru. Czyż nie jest zadaniem pracy aktorskiej i reżyserskiej odgadywanie zamierzeń au-
tora, zdobywanie — refleksją czy intuicją — drogi do tego, co autor w daną figurę chciał
włożyć, jak ją sobie wyobrażał? Jakże cenne są dla nas bodaj te zwięzłe uwagi o postaciach
sztuki, które pomieścił Beaumarchais na wstępie do Wesela igaa .
Otóż tu, w Wesel Wyspiańskiego mamy tę wiedzę gotową, niemal zupełną; cho-
dzi tylko o to, aby jej nie zatracić; wiemy, ponad wszelką wątpliwość, jak sobie poeta
wyobrażał każdą ze swoich figur: gospodarza, poetę, pana młodego etc. Wiemy, gdyż
w każdej z nich widział odbicie żywej osoby.
Do jakiego stopnia Wyspiański w ten właśnie sposób patrzał na swój utwór — oświe-
tli następujący szczegół — kiedy zbliżała się premiera Wesela w Krakowie, Wyspiański
przyniósł do teatru tekst przeznaczony na afisz: otóż na afiszu tym widniały po imieniu
i nazwisku żywe, działające osoby; np. „pani Domańska” zamiast Radczyni etc. Z trudem
¹ stoa geetya — geneza, pochodzenie.
² yel a (–) — poeta, dramatopisarz, znawca sztuk plastycznych.
903223843.002.png 903223843.003.png
 
zdołano mu wytłumaczyć, że takiego afisza dać nie można, oraz nakłonić go do zastą-
pienia nazwisk ogólnikami. Zosia, Maryna, Haneczka zachowały na afiszu i w książce
autentyczne imiona swoich oryginałów. Posiadam agment rękopisu z Wesela , zawie-
rający scenę Stańczyka z Dziennikarzem; dziennikarz nie nazywa się tam „dziennikarz”,
ale poprostu „Dolek”, tak jak przyjaciele nazywali Rudolfa Starzewskiego³. Zatem Wy-
spiański nie tylko — jak to zwykle czynią pisarze w tworach imaginacji — nie zacierał
tu związków z rzeczywistością, ale je jakby podkreślał.
Powstanie Wesela przypomina poniekąd powstanie Paa aesa tak, jak je kreśli
Poeta
tradycja. Wedle tradycji, Mickiewicz zamierzał napisać szlachecką anegdotę, która rozrosła
mu się pod piórem w ów nieśmiertelny poemat i stała się żywym wcieleniem Polski.
Można by podejrzewać, iż Wyspiański, biorąc pióro do ręki, zamierzał tu napisać złośliwy
pamflecik na swoich znajomych; w trakcie pisania geniusz poezji porwał go za włosy
i ściany Bronowickiego dworku rozszerzyły się — niby nowe Soplicowo — w symbol
współczesnej Polski.
Dla tych, którzy znają Wyspiańskiego jedynie z jego pism, nie dość może żywo wy-
Ptak
stępuje pewien jego rys, który w obcowaniu osobistym, w rozmowie, zdawał się nie-
mal dominującą cechą jego inteligencji: mianowicie złośliwość, najprzedniejsza dowci-
pem złośliwość, wyostrzona i lśniąca jak brzytwa. Rozmowa jego iskrzyła się od takich
cięć, które zadawał swoim brzęczącym, cichym głosikiem i z cienkim uśmieszkiem na
wargach. Przypominam sobie np. takie powiedzenie: była mowa o Asnyku⁴; na co Wy-
spiański „brząknął”: „Asnyk… tak… Asnyk, to taki wypchany orzeł; ma wszystko, dziób,
skrzydła, tyle tylko że nie poleci”. Każdy, kto znał Asnyka bodaj z fotografii, ten oceni,
ile malarskiego „chwytu”, a może i literackiej trafności zawierało to piekielnie złośliwe
określenie.
Takiej złośliwości, mimo że zrównoważonej innymi składnikami, jest w Wesel (jedy-
nym może pod tym względem większym utworze Wyspiańskiego) mnóstwo; ale tylko ci,
co dobrze znają osoby i fakty, mogą ocenić ostrze mnóstwa drobnych szpileczek, jakimi
utwór ten jest najeżony.
Niepodobna mi — jak wspomniałem — w ramach niniejszego szkicu przedstawić
całych realiów „ Wesela ”, nawet tych, które mogą mi być dostępne; że jednak żyłem jak
najbliżej w środowisku, które odmalowane jest w Wesel , oraz byłem jednym z dość
szczupłej garstki uczestników owego słynnego weseliska Lucjana Rydla, przypomnę tu
ten i ów rys, z którego sztuka ta powstała.
Zacznijmy od terenu akcji.
Bronowice jest to, jak wiadomo, wioska o pół mili od Krakowa, nie różniąca się,
zdawałoby się, niczym od innych wsi w Krakowskiem, a jednak posiadająca pewną wła-
ściwość, która zaważyła w polskiej literaturze i sztuce. Mianowicie, od niepamiętnych
czasów, Bronowice należą do parafii kościoła Panny Maryi w Krakowie. Modlą się zwy-
kle Bronowiczanie w pobliskim wiejskim kościołku, ale śluby biorą z paradą u Panny
Maryi w Krakowie. Wówczas to, przez długą ulicę Karmelicką, przez cały Rynek Kra-
kowski, zajeżdżają przed kościół owe wozy chłopskie wyładowane białymi sukmanami,
„bajecznie kolorowymi” gorsetami, kierezjami, wieńcami, czepkami, w asystencji szum-
nych⁵ drużbów na koniach, tworząc istotnie porywający grą swoich barw i zamaszystością
fantazji obraz.
Któż mógł najlepiej odczuć odrębne piękno i charakter tego ludu, jeśli nie malarze?
Epoka, w którą się cofam, dziesięć lat przed akcją Wesela , około roku  — był to
okres, kiedy w krakowskiej akademii, na przekór epigonom Matejki, fabrykującym tzw.
„kobyły” historyczne, rodziła się, pod bokiem samego Mistrza, dość surowym okiem pa-
trzącego na te igraszki, szkoła pejzażu polskiego. Dolatywały z zachodu pierwsze jaskółki
impresjonizmu; słowa: „kolor, światło, plein-air⁶” dźwięczały jak nowe, rewolucyjne ha-
sła. Otóż, między tą młodą malarią⁷ a Bronowiczanami zawiązały się nici porozumienia;
³ taeski ol (–) — dziennikarz, od  redaktor konserwatywnego „Czasu”; zginął śmier-
cią samobójczą, czego jednym z powodów mogła być miłość do żony Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
syk a (–) — czołowy poeta polskiego pozytywizmu.
sy — wystawny, efektowny, bogaty.
pleiai — dziś popr.: plener.
alaia — tu: żart. rzeczownik zbiorowy oznaczający malarzy.
- Plotka o Wesel Wyspiańskiego
parobczaki i dziewuchy wiejskie coraz częściej zjawiali się jako modele w pracowniach
malarskich. W zamian malarze puszczali się za miasto, aby chwytać naturę, światło, na
gorącym uczynku. W owej epoce z r. , „chłopomania”, która tak rozwinęła się póź-
niej, nie istniała jeszcze zupełnie. Toteż interesującym i bardzo charakterystycznym jest,
iż zetknięcie surduta⁸ z siermięgą⁹ dokonało się na zupełnie innej drodze: na drodze przy-
mierza kolorów z paletą: to było pierwotne przymierze „pana Włodzimierza”. Ideologia
społeczna i polityczna przyszła dopiero później.
Taki więc orszak ślubny przejechał przez Kraków w lecie r. ; i na całe miasto
gruchnęła wieść: Włodzio Tetmajer¹⁰ ożenił się z wiejską dziewczyną. My, ludzie dzisiejsi,
nie odczuwamy już dostatecznie zgrozy, jaką fakt ten musiał przejąć ówczesny Kraków.
Młody i pełen przyszłości malarz, świetny i piękny młodzieniec z „dobrej rodziny” —
z chłopką!
Po „bajecznie kolorowym” ślubie przyszła szara rzeczywistość. Małżeństwo Tetmajera
Małżeństwo
zaczęło się od bardzo ciężkich warunków materialnych. On był młodym jeszcze malarzem,
zresztą kupowanie obrazów nie było wówczas w Krakowie jeszcze w modzie. Rodzice żony
mieli dużo dzieci i ledwie parę zagonów. Młodzi przeszli straszliwą biedę, mieszkali kątem
u rodziców, bez mała w jednej izbie z inwentarzem. Tetmajer znosił heroicznie ten czas
próby. Dopiero po kilku latach zdobył się na wystawienie własnego dworku złożonego
z trzech izb i kuchni, mało co różniącego się od zwykłej wiejskiej chałupy. Poza tym
małżeństwo to ułożyło się bardzo prosto i szczere. Nie kształcił forsownie swojej Hanusi,
nie „podnosił” jej do siebie, zostawił ją taką, jaką była, jaką ją pokochał. Żył z nią po
prostu, płodząc regularnie po bożemu dzieci, i metoda ta okazała się najskuteczniejszą, aby
młodziutką dziewczynę wiejską urobić nader szybko na taktowną i rozsądną towarzyszkę
człowieka i artysty.
Nie obyło się to małżeństwo bez ciężkich przejść rodzinnych. Ojciec Tetmajera, starzec
ośmdziesięcioletni, niegdyś świetny ułan z  roku, później marszałek szlachty nowotar-
skiej, nie mógł mu nigdy przebaczyć tego kroku, dokonanego bez jego wiedzy; synowej
nigdy nie chciał widzieć na oczy.
Małżeństwo Tetmajera stanowiło przez szereg lat niewyczerpany przedmiot rozmów
Język
i dociekań krakowskiej sosjety¹¹. Pamiętam, jak pewna dama, księżniczka Czetwertyńska
z domu, posiadaczka włości na Ukrainie, wypytywała z żywym zaciekawieniem matkę
Tetmajera: „ itesoi ee aae ¹², a po jakiemu oni mówią z sobą? Czy pan Wło-
dzimierz umie po rusku?” Zacna dziedziczka z kresów była święcie przekonana, że chłopi
na całym obszarze ziem polskich mówią po rusku! Z czasem oswojono się z tym mał-
żeństwem, i z kolei wytworzyła się inna mania, przykrzejsza dla Tetmajera: ulubionym
spacerem krakowian, mniej lub więcej mu znajomych, było odwiedzać go w Bronowi-
cach. Należało to do „szyku” opowiadać: „Byłem dziś u Tetmajerów, jakaż to miła osoba
ta Tetmajerowa, jak ona się wyrobiła etc.”. Nieraz, w niedzielę, Tetmajer, ostrzeżony przez
stojącą na czatach córeczkę, zaparłszy¹³ drzwi chałupy, chował się z całą rodziną w życie
przed nadchodzącymi gośćmi. Śmialiśmy się, pamiętam, długo z pewnego miejskiego
literata, który, wybrawszy się do Bronowic i zastawszy, dzięki tej chytrej samoobronie
Tetmajerów, tylko małą Isię, zaczął jej bardzo kwieciście mówić o pięknie natury, że ona
sama jest jak te kwiaty polne, etc., na co sześcioletnia Isia odpaliła mu arcystaropolską
propozycją.
Osiadłszy w Bronowicach, Tetmajer zżył się ze wsią najzupełniej po bratersku, wszedł
pod urok polskiego „Chłopa-Piasta”, nauczył się go rozumieć i z nim pracować. Cieszył
się zaufaniem nie tylko swojej wsi, zasiadał w Radzie powiatowej, posłował do parlamen-
tu. W ogóle Tetmajer miał niesłychaną łatwość wżywania się w każde środowisko; równie
st — rodzaj przedłużanej marynarki, uznawany za elegancki strój na przełomie XIX i XX w.
sieiga — wierzchni strój z grubego materiału, na przęłomie XIX i XX w. charakterystyczny dla chłopów.
¹⁰ etae Woiie (–) — artysta malarz, działacz ludowy i polityk.
¹¹ soseta (z .) — towarzystwo.
¹² itesoi ee aae (.) — Niech mi pani powie, droga pani.
¹³ ape — tu: zamknąć.
- Plotka o Wesel Wyspiańskiego
swobodnie czuł się we aku w salonach, jak w siermiędze na wsi, w Paryżu, jak w Bro-
nowicach. Ale, przez osobliwą i jakąś bardzo polską kombinację, ten „chłopoman”, ten
pionier ruchu ludowego, w gruncie zachował typ najczystszej szlachetczyzny, skorygo-
wanej jedynie wdziękiem artysty. Typ ten z latami coraz więcej się zaznaczał; stopniowo
Tetmajer stał się jedną z najbardziej charakterystycznych polskich figur, ze swoją swadą
i humorem, z temperamentem równie zapalnym jak łatwo ulegającym depresji, z to-
warzyską rozlewnością i upodobaniem do „gwarzenia przy szklenie”. Sławne były jego
„kurdesze” i inne staropolskie pieśni, jego improwizowane mówki najautentyczniejszym
makaronizmem XVII w. Było w tym jego animuszu coś z Zagłoby, ale Zagłoby, który
już czytał Sienkiewicza i bawi się po trosze sam sobą; przy tym coś z rozpieszczonego
dziecka, które wie, że co szlachcic nawarcholi, to artyście przebaczą. Bez końca można
by opowiadać anegdot o Tetmajerze; za czasów jego posłowania w Wiedniu śpiewaliśmy
niegdyś w „Zielonym Baloniku¹⁴” jego „ostatni zajazd na Francensringu”. Proszę sobie
np. wyobrazić miny jego kolegów parlamentarnych, kiedy, po jakimś osobistym zatargu
z ministerium, ten ludowiec oświadczył w swoim klubie, że nie będzie korespondował
z ministrem po niemiecku, ale, jako szlachcic polski, po łacinie…
Jedną mam jeszcze pokusę opowiedzieć anegdotę o Tetmajerze, gdyż może lepiej niż
wszelkie charakterystyki maluje tę bardzo kochaną i polską postać. Zjechały więc do
Bronowic jakieś „misje”, ciągały baby do kościoła i trzymały je tam godzinami, upew-
niając, że „choć dzieciątko w domu zostanie bez opieki, Pan Jezus nie da mu krzywdy
uczynić”. Męska ludność Bronowic była mocno niezadowolona z tej dezercji od garnków
i kołysek, a może i z innych prywacji¹⁵ nałożonych przez surowe praktyki religijne. Otóż,
Tetmajer, namontowany, kropnął list do proboszcza Panny Maryi, prałata Krzemińskie-
go, oznajmiając, ni mniej, ni więcej, że postanowił, wraz z dwiema córkami, Jadwigą
i Anną, „opuścić łono katolickiego kościoła i przyjąć inny (nieokreślony bliżej) obrządek
chrześcijańskiego wyznania”.
Przespawszy się, Tetmajer musiał mieć nieco nieczyste sumienie po tym liście, i po-
szedł się zwierzyć przezacnej opiekunce wszystkich artystów i innych wariatów, Sewero-
wej Maciejowskiej.
— A cóż z trzecią, z Klimą? — spytała Sewerowa. (Tetmajer miał wówczas trzy córki).
— Wie pani, odpowiedział całkiem szczerze, choć nieco zakłopotany pan Włodzi-
mierz, Klima była chrzczona w kościele na Piasku, tam jest taki zacny proboszcz, ma taką
pyszną wódkę paloną na miodzie, nie chciałem mu robić przykrości i z Klimą dałem już
pokój.
Oczywiście poczciwa Sewerowa poszła do prałata Krzemińskiego i załagodziła tę apo-
stazję — list uznano za niebyły.
Obok tych gości z miasta, przed którymi Tetmajer krył się w życie, zachodziła do
Bronowic coraz liczniej gromadka innych, których chętnie witał i przygarniał. Był to
artystyczny światek krakowski, literatura, malarstwo. Ten i ów najmował w Bronowicach
izdebkę u chłopa i malował tam przez lato. Tańczono, śpiewano, pito; goście ci wnosili do
Bronowic mnóstwo wesołości i gwaru. Żona Tetmajera miała dwie siostry, obie, jak i ona,
bardzo urodziwe. Z jedną na wpół zaręczył się utalentowany malarz i kolega Tetmajera, de
Laveaux¹⁶, suchotnik¹⁷; wyjechał dla studiów zagranicę i tam umarł. O drugą, Jadwisię,
posunął w konkury Lucjan Rydel, poeta, i pojął ją w małżeństwo w  lat po ślubie
Tetmajera, w roku . Ale i wesele to, i małżeństwo, nie były podobne do tamtego.
Lucjan Rydel, cieszący się zasłużonym mirem¹⁸ wśród publiczności, zacny i kocha-
ny człowiek, był w kołach artystów w Krakowie postacią zdecydowanie komiczną. Przez
dziwny kaprys przyroda połączyła w nim wybitny talent rymotwórczy z usposobieniem
najmniej poetycznym, najbardziej — jak wówczas się mówiło — filisterskim, mieszczań-
skim. Ale największe piętno komizmu dawało mu jego przysłowiowe gadulstwo, grani-
¹⁴ ieloy aloik — pierwszy polski kabaret literacki, założony w r. ; do jego zespołu dołączył w pewnym
momencie Tadeusz Boy-Żeleński.
¹⁵ pyaa — ograniczenie, obywanie się bez czegoś.
¹⁶ e aea ik (–) — malarz, uczeń Józefa Mehoffera, zmarły na gruźlicę.
¹⁷ sotik — gruźlik.
¹⁸ i — szacunek, poważanie.
- Plotka o Wesel Wyspiańskiego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin