13_cz1_08. Adam Bełda - Zobaczyć Niebo.pdf

(1284 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 8
Adam Bełda
Zobaczyć niebo
857157129.002.png
857157129.003.png
Eliza wiedziała, że postępuje źle. Była przygotowana na to, że jeżeli
tylko nie uda jej się niepostrzeżenie wrócić do domu, mama będzie zła.
Dziewczynka nie lubiła, kiedy mama była zła – wiedziała, że inne dzieci
słuchały swoich rodziców – oczywiście jeśli miały szczęście ich mieć –
tylko dlatego, żeby nie dostać kary, jednak ona była posłuszna wyłącznie
ze względu na samopoczucie swojej matki. Po prostu bardzo nie lubiła,
kiedy ta, i tak obdarzona chyba najsmutniejszymi oczami na świecie,
kobieta załamywała ręce i z rezygnacją kręciła głową, pozwalając
dodatkowym kaskadom smutku wylewać się z tęczówek.
Ale musiała postąpić wbrew nakazom i bardzo surowym zakazom
obowiązującym wszystkich mieszkańców schronu, w szczególności takie
dzieci jak ona. Nie wiedziała, jak długo jeszcze potrwa oczyszczanie się
atmosfery i te wszystkie bzdury, o których dorośli nie mówili młodszym, a
które – sądząc po ich minach, kiedy szeptali do siebie – były
najważniejszymi rzeczami na świecie. A dopiero kiedy proces się
zakończy, dziewczynka będzie mogła zupełnie legalnie wyjść spomiędzy
dodatkowo wzmacnianych, groteskowo grubych ścian i zobaczyć niebo.
Niebo. Eliza słyszała o nim więcej bajek niż o czymkolwiek innym,
co istniało na zewnątrz. Po części dlatego, że na zewnątrz nie było poza
tym nic interesującego – i przekonała się o tym sama, godzinami
wpatrując się w jedyne dostępne jej okno, które niestety ustawione było
pod takim kątem, że choćby patrzyła na nie ze wszystkich stron, nie dała
rady dostrzec tego, co kryje się za wielkim, wciśniętym obok schronu
budynkiem. I to było właściwie wszystko, co miał do zaoferowania świat
poza schronem – walące się, czarne od jakiegoś dziwnego,
prawdopodobnie trującego osadu szkielety budynków chaotycznie
rozrzucone pomiędzy karłowatymi, powykręcanymi w dziwaczny sposób
drzewami, zupełnie niepodobnymi do tych majestatycznych, zielonych,
uginających się od jabłek, jakie widuje się na obrazkach książek.
Pozostawała tylko jedna warta obejrzenia rzecz. Właśnie niebo.
Było wielkie, błękitne, być może nieskończone, choć dziewczynka nie była
sobie w stanie wyobrazić, czym właściwie jest ta nieskończoność. Pływały
po nim podobne do baranków – te widziała tylko raz, na bardzo starym,
zdjęciu, ale niesamowicie się jej spodobały – chmury, w które podobno
godzinami można się było wpatrywać, wyobrażając sobie co właściwie
przypominają.
Eliza musiała to zobaczyć. To było w tej chwili najważniejsze
postanowienie w jej życiu i niedotrzymanie go z tak błahego powodu jak
857157129.004.png
fakt, że dorośli nie pozwalają opuścić schronu byłoby karygodne.
Zwłaszcza, że na zewnątrz już było bezpiecznie – sama przecież widziała
jak na zewnątrz wychodzili ludzie bez kombinezonów, trzymający w
rękach śmieszne latarki i małe, wyposażone w sprzęt pozwalający na
nagrywanie w doskonałej jakości trójwymiarowych filmów, komputerki
do zbierania danych. Owszem, kiedy wracali, zachowywali się dziwnie,
szeptali coś nerwowo i w żadnym wypadku nie wspominali o swojej
wędrówce ani słowa dzieciom, ale przecież, skoro zdecydowali się na
opuszczenie wentylowanego i wolnego od promieniowania bunkra,
powietrze nie może już zrobić Elizie krzywdy.
A wszystko poza powietrzem było nieważne – przed dzikimi
bestiami i wszystkim innym bez problemu ucieknie, czyż nie?
– I co, wyjaśniliście już te wszystkie dziwne zjawiska? – rozległ się
nagle całkiem blisko męski głos. Głos, którego właściciel na pewno nie
pozwoliłby małej dziewczynce opuścić schronu.
Eliza, niewiele myśląc, szarpnęła za klamkę szafki, która stała obok.
Znajdowała się właśnie w ostatnim przystanku przed śluzą pozwalającą
wyjść na powierzchnię, wcześniej bez problemu minęła strażników –
niezbyt przykładali się do swojej pracy, w końcu kto chciałby opuszczać
bezpieczny, dobrze chroniony bunkier tylko po to, żeby zobaczyć ohydny,
zniszczony wojną świat? Myślała, że teraz wystarczy tylko wcisnąć
przycisk i wyjść, w życiu nie wpadłaby na to, że teraz coś może jej
przeszkodzić.
– Ciągle nad tym pracujemy. Najpopularniejsza hipoteza mówi, że
w powietrzu nadal coś jest. Coś, co miesza ludziom w głowach. Sam
rozumiesz, halucynacje i wszystkie podobne bzdury. – Głosy
rozmawiających znajdowały się coraz bliżej.
Szafka, którą przed chwilą otworzyła dziewczynka, okazała się być
prawie pusta. Na samym dnie leżał złożony z idealną dokładnością
kombinezon, ponad nim zaś rozpościerała się niezbyt duża, ale całkowicie
wystarczająca przestrzeń. Eliza, mając nadzieję, że rusza się dostatecznie
szybko, schyliła się i położyła dłonie na podłodze. Raczkując jak małe
dziecko wpełzła do plastikowego schowka, po czym niezdarnie odwróciła
się i chwyciła za drzwiczki. Nie miały od wewnątrz żadnej klamki, więc po
prostu pociągnęła je, po czym, gdy nadała im stosunkowo dużą prędkość,
puściła, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby je zatrzasnąć. I że ów trzask
nikogo nie zaalarmuje.
857157129.005.png
– Nie wydajesz się tym zbyt przekonany – odezwał się drugi z
rozmawiających mężczyzn.
– Wszystko brzmi bardzo ładnie, problem w tym, że żadne analizy
nie wykryły kompletnie niczego w powietrzu. A ten cały syf, który
pokrywa ziemię, owszem, ma w sobie całkiem sporo trucizn i onkogenów,
ale niczego, co mogłoby wywołać omamy – wyjaśnił pierwszy z nich
dokładnie w momencie, w którym szafka się zamknęła. Szczęśliwie, nie
zrobiła tego na tyle głośno, by ktokolwiek zwrócił na to uwagę, choć Elizie
dźwięk plastikowych drzwiczek uderzających w zamek wydał się hukiem
nie mniejszym niż eksplozja bomby atomowej.
– Ale używamy starego sprzętu laboratoryjnego, jeszcze sprzed
wojny. Mógł coś pominąć.
– Zgoda, zwłaszcza że to może być pozostałość po jakiejś tajnej
broni. Wiesz, jak te taktyczne głowice neutronowe – stwierdził jeden z
mówiących.
Słowom towarzyszył już doskonale słyszalny odgłos kroków.
Dziewczynka, mimo iż nie mogła zobaczyć prowadzących dyskusję
mężczyzn – półmrok panujący w szafce dało się łatwo przebić wzrokiem,
ale zgniła zieleń drzwiczek okazała się znacznie odporniejszym optycznie
materiałem – była pewna, że właśnie weszli w korytarz, w którym jeszcze
przed chwilą stała.
– Więc w czym problem? – Rozmowa ciągnęła się dalej.
– Trudno to opisać. Ty możesz się śmiać, ale ja po prostu tam
byłem. Czułem to. To nie był zwykły haj, wierz mi. Czasem zdarzało mi się
przyćpać, zwłaszcza przed wojną, wtedy trzeba się było czasem uspokoić,
jeśli wiesz co mam na myśli. Jedni wybierali alkohol, inni rzucali się w
wir pracy, a tacy frajerzy jak ja sięgali po narkotyki. Od kokainy aż po
kwas. Trudno to wyjaśnić, po prostu uwierz, że potrafię odróżnić wizję
narkotyczną od czegokolwiek innego. I to nie była ona. – Na chwilę
wszystko, łącznie z tupaniem, ucichło, a po chwili poirytowany głos
pierwszego z mężczyzn dorzucił:
– Jaki był kod do tych drzwi? Zawsze zapominam.
– 7445 – zaraportował drugi – to głupie zabezpieczenie. Tak jakby
ktoś chciał stąd uciekać.
– To przecież logiczne. Każdy by chciał wyjść z ciepłego,
przytulnego schronu na radioaktywne ruiny – plunął ironią jeden z
rozmówców.
857157129.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin