13_cz2_07. Bartosz 'Rorsarch' Boroński - Cywilizacja III.pdf

(496 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 7
Bartosz 'Rorsarch' Boroński
Cywilizacja, część 3
857154820.002.png
— Co było dalej? — spytał Rorsarch.
— Nie mam pojęcia, szukam go, ale nikt nie chce mi wierzyć w tę
historię z robotami. – odpowiedział mu Franek.
— Ja ci wierzę. Nie pytaj, dlaczego. — odparł Rorsarch
Karawanę zatrzymał solidny mur, najeżony strażnikami. Kiedy
zobaczyli, że to karawana, otworzyli bramę i wpuścili ich do osady.
Ograniczona murem, Łódź była małą osadą, która normalnie zostałaby
opuszczona, gdyby nie fakt, że mieli sprawne zakłady chemiczne, w
których produkowano składniki do wytwarzania naboi, tak poszukiwane
przez Radom po uruchomieniu fabryczki amunicji. Okolica była uważana
za groźną, działał tu gang najeźdźców, Dzikich Kobr. Bezwzględni,
próbowali wciąż zająć osadę i przejąć zakłady, aby móc potem
sprzedawać te surowce za o wiele wyższe ceny. Radomscy Strażnicy,
którzy przybyli z karawaną, mieli zostać tutaj i wzmocnić obronę osady,
tak ważnej dla ich miasta. Sama Łódź nie była duża, kilkanaście chat,
zbrojownia, zakłady chemiczne, koszary i mały sklep połączony z barem.
Rorsarch skierował tam swoje pierwsze kroki i kiedy zamówił alkohol
spotkał się z pewnym problemem.
— Poproszę setkę wódki. – zaczął.
— Przyjezdny? – spytał barman.
— Tak, zostanę tu najprawdopodobniej jakiś czas.
— Wiedz, że u nas wszystko drogie, alkohol jest sprowadzany z
Radomia, w ramach wymiany za surowce, amunicja tak samo. Więc to
będzie dwanaście żetonów.
Rorsarch z ciężkim sercem wyjął garść srebrnych krążków i położył
na ladzie. Zabrał te ponadmiarowe i wypił napój, który był wódką Kamila.
Ceny były tu zabójcze, przekonał się o tym, gdy zapoznał się z ofertą
sklepu. Poszedł do koszar, chcąc się zaciągnąć do jakiejś pracy, bądź do
obrony miasta, byleby dostał miejsce do spania i jedzenie, bo na swoich
zasobach pieniężnych nie przetrwałby długo, gdyż większość majątku
zostawił w swoim pokoju. Do tego dochodził Komediant, który też musiał
jeść. Wszedł do koszar i pogadał z dowódcą.
— Szukam jakiejkolwiek pracy, macie coś?
— Nieźle uzbrojony jesteś, więc możesz spokojnie iść na mury i
rozwalać tych pierdolonych najeźdźców. Jeśli nie chce ci się tego robić, to
rusz dupsko na Pustkowia i znajdź ich kryjówkę, bazę, cokolwiek gdzie
możemy się udać i ich rozpierdolić.
857154820.003.png
— Obie opcje są ciekawe, jednak druga wydaje mi się lepsza dla
mnie. Zrobię to w zamian za łóżko i jedzenie dla mnie i psa.
— Pies? Nie widziałem żadnego od dawna, ale skoro go masz, to
dobra. Ale jak będziesz się opierdalał, to przysięgam, że oddasz nam
wszystko, co wydamy na twoje utrzymanie.
— Spokojnie, zaczynam od zaraz, kilka dni posiedzę na murach i
zobaczę skąd przychodzą.
— Rób, co chcesz, bylebyś ich eliminował i znalazł ich kryjówkę.
Masz tu, — podał mu emblemat w kształcie pistoletu. – to pokaże, że
jesteś z naszych sił zbrojnych, więc będziesz mógł siedzieć na murach.
— To ja już pójdę. – powiedział, wpinając znaczek do swojego
płaszcza. Ruszył w stronę murów, na których zajął stanowisko i
obserwował okolicę przez lornetkę. Koło wieczora zauważył kilku ludzi, w
metalowych pancerzach i hełmach, uzbrojonych w wyrzutnie rakiet.
Pokazał to żołnierzom na swoim odcinku.
— O kurwa, ja pierdolę, rakieciarze! Alarm kurwa, potrzebujemy
snajperów! – zaczął krzyczeć żołnierz.
— Spokojnie, jestem snajperem. Strzelać? – spytał Rorsarch.
— Wal jak tylko możesz, te ich pierdolone pancerze ciężko przebić.
Rorsarch wycelował w głowę jednego z najeźdźców i strzelił.
Najeźdźca upadł na ziemię, ale wstał i ruszył dalej, na co jego kompani
rozproszyli się i w piątkę, bo tylu naliczył, zbliżali się do miasta. Rorsarch
kontynuował ostrzał, zaraz wspomogła go dwójka snajperów. Po pięciu
strzałach wyeliminował dopiero jednego, snajperzy również nie
próżnowali, ale nie mieli noktowizorów, a zapadający zmrok nie ułatwiał
zadania. Nagle usłyszał szum i zobaczył rozbłysk koło jednego z
przeciwników. Usłyszał tylko ‘Padnij, kurwa!’ i rozbrzmiała eksplozja
gdzieś blisko. Zaczęli strzelać z rakiet. Snajperzy dobili dwóch ludzi, ale
pozostała dwójka zaczęła strzelać z wyrzutni w kierunku miasta. Kolejna
rakieta trafiła w inne stanowisko strzeleckie, rozrywając na strzępy trójkę
tamtejszych ludzi a eksplozja rozrzuciła ich członki po okolicy, czego
doświadczył Rorsarch, obrywając czymś, co niegdyś było ludzką ręką.
Najprawdopodobniej. Najeźdźcy po oddaniu jeszcze kilku strzałów,
demolując mur, zaczęli się wycofywać, co wykorzystał Rorsarch i wraz ze
snajperami zastrzelił czwartego. Podczas tego natarcia stracili trójkę
ludzi, umocnienia a chaty po tej stronie osady były uszkodzone.
Tymczasem na horyzoncie dostrzegł kolejną grupkę ludzi, tym razem ze
zwykłą bronią. Przekazał to żołnierzom, którzy ściągnęli wsparcie.
857154820.004.png
Rorsarch wraz ze snajperami rozpoczął eliminację, bardzo trudną, gdyż
na takiej odległości noktowizor ledwo co pomagał a najeźdźcy szybko się
rozproszyli. Gdy podeszli bliżej, wystrzelono kilka flar, które pozwoliły
strzelcom wyborowym na zabicie kilku kolejnych, na co ci odgryźli się
ostrzałem z karabinów i kilkoma granatami, z czego jeden wpadł do
okopu, w którym ukrywali się żołnierze i rozerwał ich na kawałeczki.
Liczebność obsługi ich odcinka właśnie spadła o połowę, najeźdźcy zaczęli
ukrywać się za pobliskimi gruzami a kilku weszło do okopu. Wiedząc, że
snajperką nic nie zdziała, wyjął pistolet i zaczął ostrzeliwać się zza własnej
osłony, planując się przemieścić nieco w głąb osady, aby stamtąd móc
ostrzelać ich z karabinu. Ciężki ogień maszynowy szybko ostudził jego
zapał, jednak żołnierze nie dawali za wygraną i również strzelali, starając
się przy pomocy granatów zniszczyć te osłony z gruzu, które pozostały.
Rorsarch zabił jednego najeźdźcę i ranił kolejnego, który wpadł pod lufę
jakiegoś żołnierza. Napastników pozostała grupka, ale liczba obrońców
również spadła, zmrok nie ułatwiał im zadania. Dzięki noktowizorowi
Rorsarch był w lepszej sytuacji, zaczynając się przemieszczać między
osłonami i skutecznie wybijać najeźdźców, bądź wykurzać ich zza osłon
granatami. Jego szaro-czarny ubiór go maskował, zdjął tylko swoją białą
chustę, aby uniknąć wykrycia. Podczołgał się do opuszczonego okopu i
kiedy tylko jakiś najeźdźca, wpadł tam, mając zamiar ostrzelać miasto,
przy pomocy noża szybko się go pozbył, przejmując jego granaty.
Strzelanina już dogasała, jak zauważył napastnicy zaczęli uciekać, ale był
zbyt daleko od karabinu, który zostawił na swoim stanowisku, aby ich
powstrzymać. Wrócił do umocnień, po drodze pomagając zbierać trupy i
broń. Stracili dwudziestu dwóch ludzi, napastnicy zostawili natomiast
tylko trzynaście ciał. Kilku ludzi było poważnie rannych, natomiast
Rorsarch oberwał odłamkiem w nogę podczas strzelaniny, nie było to
jednak nic groźnego, sam się opatrzył i zszył swoje spodnie. Miał zamiar
udać się do koszar, gdy przypomniał sobie o Komediancie. Gdzie on jest?!
Po chwili usłyszał groźne szczeknięcia i gdy pobiegł w miejsce, z którego
dochodziły, zobaczył swojego psa stojącego nad twarzą jakiegoś leżącego
najeźdźcy, który obficie krwawił z odgryzionej ręki, leżącej obok. W
ściśniętej dłoni leżał nóż, Komediant zapewne zaatakował go i
unieszkodliwił a teraz go pilnował i wzywał pana. Rorsarch zawołał kilku
ludzi, którzy zabrali leżącego człowieka a on sam z psem poszedł spać do
koszar. Rano zjadł śniadanie razem z psem i zakomunikował dowódcy, ze
opuszcza miasto i idzie poszukać kryjówki najeźdźców. Osada nie
857154820.005.png
znajdowała się w ruinach Łodzi, była położona kawałek od ruin, więc
okolica była słabo zabudowana a nieliczne budynki zostały wysadzone,
aby atakujący nie mogli się za nimi schować. Jednak taki atak jak
wczorajszy poważnie uszkodził mury i gdyby szturm był lepiej
zorganizowany, mogliby się przebić do miasta. Nadeszli z północy, tam
też skierował swoje kroki. Gdy szedł przez jakieś opuszczone miasteczko,
nagle jego towarzysz zaczął warczeć na pobliski domek. Rorsarch wyjął
pistolet i przy pomocy buta otworzył drzwi, po uprzednim obejrzeniu
okolicy przez okno. Gdy otworzył drzwi, Komediant wpadł do budynku i
poleciał do kuchni, z której usłyszał gniewne okrzyki i szczekanie psa.
Wszedł do kuchni, celując z broni przed siebie. Zobaczył stojącego na
krześle zieloniaka, który miotał przekleństwa w kierunku Komedianta,
który skakał i próbował go ugryźć.
— Komediant! Spokój!
Pies posłuchał i wrócił do pana, nie spuszczając jednak wzroku z
napromieniowanej istoty.
— Czego chcesz, człowieku? Nigdy nie widziałeś zieloniaka? To
napatrz się i wypieprzaj stąd, nie mam ochoty na pogawędki.
— Spokojnie, poza tym to ja mam broń, a ty nie, więc nie gorączkuj
się. Mieszkasz sam w tym mieście?
— Tak, skoro już wiesz wszystko to wypad stąd.
— Czekaj, mam jeszcze jedno pytanie. Pojawiają się tutaj najeźdźcy?
— Tak i dlatego wolę siedzieć cicho. Wystarczy?
— Powiedz mi jeszcze skąd nadchodzą a sobie pójdę.
— Zwykle od tamtej strony. — powiedział zieloniak wskazując przez
okno palcem, a raczej tym co z niego zostało. Ogółem jako istota wyglądał
bardzo żałośnie, skóra odpadała z niego kawałkami, ale na jej miejsce
wyrastała nowa, równie zielona jak ta co leżała obok niego. Martwiejąca
tkanka strasznie śmierdziała, choć najwyraźniej jej właścicielowi to nie
przeszkadzało.
— Dziękuję i do widzenia. – powiedział Rorsarch, obrócił się na
pięcie i wyszedł. Skierował się w stronę, z której mieli nadchodzić
najeźdźcy, zatrzymując się w międzyczasie na posiłek. Napoił i nakarmił
psa, sam zjadł trochę suchych racji żywnościowych i wyruszył dalej.
Powoli zapadał wzrok, więc postanowił zaszyć się w jakiejś piwnicy bądź
domu, ponieważ okolica była bardzo niebezpieczna. Znalazł opuszczoną
piwniczkę, włączył czujnik ruchu i zasnął. Znów męczyły go koszmary,
znów obudził się i pies z radości zaczął lizać go po masce i okularach.
857154820.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin