Śmierć jubilera - Jerzy Edigey.pdf

(1731 KB) Pobierz
1090561566.001.png
1090561566.002.png
Początek całej historii
Droga była zupełnie pusta. Nic dziwnego. Nie sezon i
wtorek po południu. Kto miał przyjechać do Zakopane go,
zrobił to w sobotę. Kto stamtąd wracał, najczęściej tak
planował swój urlop, aby w poniedziałek stawić się do
pracy. Toteż teraz, w to wtorkowe popołudnie, szosą od
czasu do czasu przejechał jedynie autobus PKS. Rza dziej
ciężarówka lub prywatne auto.
Było już dobrze po czwartej po południu, bo po gorącym
dniu zaczęło się robić chłodniej, a tarcza słoneczna
zbliżała się do horyzontu. Jeszcze pół godziny i słońce
zniknie za górą. Wtedy temperatura szybciej będzie spa -
dała, aby w nocy ziemię pokryć szronem. Tak to zawsze
jest w październiku na Podhalu. W dzień piękne słońce i
upał, że można opalić się na Murzyna, w nocy natomiast
przymrozki.
Droga biegła w dół. Z jednej strony znajdowało się dość
strome zbocze, porośnięte młodym lasem. Z drugiej, aż do
wioski widocznej daleko w dolinie, łąka opadała tara sami
zielonych pól.
Na szczycie wzgórza ukazała się syrena. Samochód
wbrew przepisom jechał samym środkiem szosy. Teraz z
coraz większą szybkością zaczął zjeżdżać w dół. Naj -
widoczniej kierowcy bardzo się śpieszyło. Dokąd? Do szpi -
tala czy od razu na cmentarz?
Samochodzik jadący na pełnym gazie szosą opadającą
dość stromo dawno przekroczył wszelkie parametry szyb -
kości przewidziane dla tego rodzaju wozów. Wprost tań -
czył po całej szerokości drogi. Jeszcze trochę i skończy się
katastrofą. Kierowca straci panowanie nad maszyną.
W tej chwili z bocznej drogi, z zalesionego wzgórza
wyjechał rowerzysta. Stary góral w białych, dobrze przy-
brudzonych portkach, w granatowej, wytartej marynarce i
ozdobionym muszelkami kapelusiku, który także chyba
pamiętał przedwojenne czasy.
Góral nie widział samochodu, bo zasłaniały go drzewa.
On także jechał z góry i nawet nie pomyślał, że przed
wjazdem na szosę trzeba zwolnić i sprawdzić, czy droga
wolna. A kierowca wozu skupił swoją uwagę na tym, aby
nie wylecieć przy tej szybkości na pobocze, nie rozbić się o
jakieś drzewo lub nie stoczyć kilkadziesiąt metrów po
zielonej łące. Zaskoczenie było obopólne. Dla człowieka w
syrenie nagłe pojawienie się na środku szosy rowerzy sty
stało się taką samą niespodzianką, jak ten pędzący
samochód dla górala wjeżdżającego lekkomyślnie na
asfaltową drogę.
Zderzenie było nieuniknione. Góral już nie mógł zaha -
mować, a dla prowadzącego wóz jakikolwiek skręt kie -
rownicą przy tej szybkości równał się wyleceniu z szosy.
Człowiek w samochodzie tak lekkomyślnie rozwijający
nadmierną szybkość musiał być jednak dobrym kierowcą.
Spostrzegłszy w ostatnim momencie wyłaniającego się zza
drzew rowerzystę, spróbował ostatniego manewru. Dodał
jeszcze gazu. Może uda się przemknąć samochodem tuż
przed góralem?
Nie udało się!
Jedynie przednie koła i połowa samochodu zdołały
wygrać wyścig z czasem. Cyklista wpadł na
przejeżdżający w pędzie wóz. Rower odrzucony został
kilka metrów w bok, a człowiek, po uderzeniu głową'!
barkami o nadwozie auta, zatoczył łuk do tyłu, upadł na
szosę i znieruchomiał.
Samochód przejechał dalsze pięćdziesiąt metrów,
zanim kierowca zdołał go zatrzymać. Na tylnym biegu
podjechał do miejsca wypadku. Wyskoczył z auta i zbliżył
się do leżącego na boku, dziwnie podkurczonego górala.
Kierowca był mężczyzną w wieku około trzydziestu
pięciu lat. Wysoki, ubrany w ciemnoniebieski garnitur.
Szatyn o czole nieco podwyższonym, zapowiadającym
szybkie wyłysienie. Twarz okrągła, oczy piwne.
Góral leżał bez ruchu. Rysów twarzy me można było
odróżnić pod warstwą krwi, która zaczęła już na
czerwono farbować asfalt. To, co przed chwilą było
jeszcze rowerem, teraz przedstawiało sobą widok
nowoczesnej rzeźby zrobionej z kawałków rur i pasków
gumy.
Na widok swojej ofiary kierowca momentalnie wy -
trzeźwiał.
— Co robić? — przemknęło mu przez głowę. — Temu
człowiekowi żaden ratunek nie zda się na nic. Nawet nie
dowiodę, że góral nagle zajechał mi drogę. Czy zresztą
zapytają mnie o to?
Przecież wystarczy próba krwi. Ta ćwiartka, którą
wypił „na pożegnanie” z przyjaciółmi, będzie miała na
rozprawie sądowej głos decydujący.
Zresztą sam kierowca uczciwie w duchu przyznał, że
gdyby nie wódka, nie gnałby tak po wariacku z góry i
wtedy, kto wie, może mógłby wyminąć rowerzystę czy też
zatrzymać wóz, aby nie dopuścić do zderzenia.
Ale teraz te wszystkie „żeby, gdyby” przestały być
aktualne. Doszło do katastrofy. On jest po dużej porcji
alkoholu, a na ziemi leży zabity przez niego człowiek. Co
robić? Jak się ratować?
Właściciel syreny rozejrzał się dookoła. Szosa nadal była
zupełnie pusta.
Człowiek, który spowodował wypadek, zdecydował się
błyskawicznie. Dopadł swojej syreny, uruchomił motor i
wyciskając z niego ile się da, z największą szybkością
uciekł z miejsca wypadku.
— Tu zaraz — kombinował — musi być skrzyżowanie
dróg. Ta boczna szosa jest zawsze pusta. Trzeba skręcić w
lewo. A później na szosę prowadzącą do Wadowic. Byle się
tam dostać. Droga do Katowic będzie już dla mnie
bezpieczna. Po niej kręci się tyle wozów, że syrena pozo -
stanie nie zauważona i łatwiej zatrze za sobą ślady.
Uciekający pirat drogowy miał szczęście. Aż do skrzy -
żowania nie minęło go żadne auto. Także i po przejecha -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin