Cullman Heater - Uroczy hulaka.pdf

(1364 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Heather Cullman
Uroczy hulaka
1
Londyn 1813
Pokochała go od pierwszego wejrzenia...
Jane Wentworth zacisnęła leżące na kolanach dłonie
i serce jej podskoczyło, gdy majordomus zaanonsował lor­
da Quentina Somerville'a, a ten wszedł do salonu. Ależ był
piękny tego ranka... Tak piękny, że zaparło jej dech.
Jego lordowska mość zawsze ubierał się nienagannie, ale
dziś stanowił uosobienie męskiej elegancji. Idealnie dopa­
sowany ciemnobłękitny surdut o najmodniejszych, niezbyt
długich połach, kamizelka w kolorze żywej czerwieni i nie­
skazitelnie biała, wykrochmalona koszula. Jane - zawsze
spragniona widoku tej imponującej postaci (zarówno w ca­
łości, jak w najdrobniejszych szczegółach) - ukradkiem
zwróciła wzrok niżej, podziwiając krój nankinowych
spodni i lśniące wysokie buty, idealnie dopasowane do mu­
skularnych łydek Quentina.
Doskonałość! Chodząca doskonałość! Podniosła oczy
nieco wyżej, podziwiając łańcuszek od zegarka, jego mi­
sterny wzór i zdobiące go klejnoty, kiedy lord Quentin za­
trzymał się przed niewielką kanapką, zwaną z francuska
tete-a-tete, na której siedziały we dwie: Jane i jej przyrod­
nia siostra, Clarissa Edwardes.
- Dzień dobry, panno Edwardes, panno Wentworth -
powiedział półgłosem i skłonił się.
Jak zawsze się zdarzało w obecności jej olśniewającego
idola, rozmowna w gronie rodzinnym Jane straciła mowę
i mogła odpowiedzieć jedynie sztywnym skinieniem głowy.
7
Jej przyrodnia siostra nie miewała podobnych ataków
nieśmiałości.
- O, lord Quentin! Jak to miło z pańskiej strony, że zło­
żył nam pan wizytę! - zawołała i obdarzyła go uśmiechem,
który podbił serca całej śmietanki towarzyskiej Londynu.
Gdyby Jane była w tej chwili zdolna do śmiechu, z pew­
nością rozbawiłby ją tupet, z jakim Clarissa użyła znów
zaimka „nam". Choć kochana siostrzyczka przeczyłaby te­
mu do upadłego, nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że
lord Quentin (podobnie jak dziewięciu innych znajdują­
cych się w salonie dżentelmenów) przybył tu po to, by uj­
rzeć Clarissę. Wyłącznie Clarissę!
Prześliczna, pełna życia przyrodnia siostra Jane, zwana
przez rodzinę i przyjaciół Rissą, była niewątpliwie królo­
wą londyńskiego sezonu. Jeśli zaś chodzi o Jane... no cóż,
słyszała nieraz szepty w rodzaju „to jej ostatnia szansa" al­
bo „beznadziejna stara panna". Nic dziwnego! To był jej
piąty sezon; podobnie jak podczas czterech poprzednich
nie zdobyła żadnego konkurenta.
Nie oznaczało to, że nie zainteresował się nią żaden
mężczyzna. Miała pokaźny posag, więc niejeden zadłużo­
ny nicpoń przejawiał ochotę na zawarcie bliższej znajomo­
ści. Jane była jednak zdania, że lepiej nie mieć żadnego mę­
ża niż dorobić się takiego, którego nie mogłaby ani kochać,
ani szanować. Zniechęcała więc z punktu każdego z łow­
ców posagowych. Poza tym nie zamierzała wyjść za niko­
go prócz tego jednego jedynego... który właśnie spoglądał
z uwielbieniem na jej przyrodnią siostrę. Jakże często Jane
marzyła o tym, że kiedyś Quentin spojrzy tak i na nią!...
Och, dobrze wiedziała, że to marzenie ściętej głowy!
W ciągu pięciu łat, które spędzili w tym samym kręgu to­
warzyskim, na rautach, wieczorach muzycznych i balach,
lord Quentin ani razu nie okazał Jane nawet cienia roman­
tycznego zainteresowania. A jednak marzyła o nim nadal,
czepiała się złudnej nadziei, że pewnego dnia ukochany od­
wzajemni jej uczucia. I choć wiedziała, że jest głupia, wma-
8
wiając sobie coś podobnego, nie mogła się powstrzymać.
Zresztą, cóż by to było za życie bez marzeń?
Obolała z gorzko-słodkiej tęsknoty Jane wciąż nie mo­
gła oderwać oczu od swojego bóstwa. Gdy Quentin dołą­
czył do roju wielbicieli Clarissy, Jane zdumiała się po raz
nie wiedzieć który, jak w porównaniu z jego męską urodą
bledli i nikli wszyscy inni panowie. O, tak: lord Quentin
Somerville był piękny. Bez wątpienia.
Podczas gdy Rissa olśniewała swych adoratorów dowci­
pem, z którego słynęła w towarzystwie, Jane przesłoniła oczy
rzęsami, by nie dostrzeżono jej zainteresowania, i nadal wpa­
trywała się z zachwytem w Quentina. Nie spoglądała nań po
to, by utrwalić sobie w pamięci jego postać czy twarz, gdyż
były już wyryte na zawsze w jej sercu. Patrzyła na Quenti­
na po prostu dlatego, że nie była w stanie odwrócić wzroku.
Spędzała więc czas tak samo jak zawsze, gdy składał im
wizytę: najpierw przyglądała mu się uważnie, potem przy­
pominała sobie, jak wyglądał w poprzednich sezonach,
a wreszcie zdumiewała się, że z roku na rok stawał się co­
raz piękniejszy. W tym sezonie prezentował się szczegól­
nie malowniczo (zdaniem Jane: niesłychanie romantycz­
nie). Zwłaszcza te włosy!
Wśród złotej młodzieży ostatnim krzykiem mody było
pisywanie wierszy i upodobnianie się wyglądem do po­
etów. Lord Quentin pozwolił więc rosnąć swoim włosom:
sięgały mu teraz do ramion. Jednak w odróżnieniu od in­
nych dżentelmenów, którzy w podobnej fryzurze wyglą­
dali po prostu niechlujnie, lord Quentin dorobił się wspa­
niałej grzywy naturalnie wijących się włosów o barwie
ciemnego mahoniu. Gęste, lśniące kędziory okalały przy­
stojną twarz i opadając na czoło podkreślały jego amety­
stowe oczy. Efekt był piorunujący.
Jane podziwiała właśnie ten efekt, gdy Quentin roze­
śmiał się z jakiegoś powiedzonka Rissy. Błysnęły mocne
białe zęby, na policzkach ukazały się szelmowskie dołki.
Jane poczuła dobrze jej znane trzepotanie w głębi brzucha.
9
Zaniepokojona swoją reakcją oderwała oczy od Quentina.
Przez sekundę szukała jakiegoś obiektu, na którym mogła­
by się skoncentrować - z wyjątkiem pięknego lorda.
Wreszcie wbiła wzrok we własne ręce. Niewiele brakowa­
ło, a jęknęłaby w głos.
Te okropne ręce! Zaciskały się nerwowo niczym u ja­
kiejś uciśnionej heroiny z powieści pani Smith! Modląc się
w duszy, by nikt nie zauważył tych zdradzieckich obja­
wów, Jane siłą rozwarła dłonie i zmusiła je do bezruchu.
Ledwie jako tako uporała się z rękoma, usłyszała własne
imię. Siostra o coś ją pytała.
Jane ogarniał lęk, gdy zmuszano ją do udziału w ogól­
nej konwersacji. Była pewna, że nie zdoła wykrztusić ani
słowa albo - co gorsza - wyrwie się z jakąś głupią uwagą.
Bardzo niechętnie podniosła wzrok.
- Lord Quentin pyta, czy już się przygotowujemy do
balu maskowego u lady Kirkham, który odbędzie się
w przyszłym tygodniu - wyjaśniła Rissa, starając się uśmie­
chem dodać siostrze odwagi. Dobrze wiedziała, co Jane
czuje do Quentina, i próbowała jej pomóc. Konwersując
z pięknym lordem zawsze wciągała siostrę do rozmowy.
Chociaż Jane doceniała dobre intencje Clarissy, podobne
sytuacje budziły w niej tylko lęk.
Nigdy w życiu nie powiedziałaby przyrodniej siostrze,
jakie wówczas znosi katusze. Rissa była dobrą, słodką dzie­
wuszką i zmartwiłaby się okropnie, gdyby wiedziała, że
sprawia siostrze przykrość. Ponieważ Jane gorąco kochała
Clarissę, wolałaby umrzeć, niż ją zasmucić. Zmusiła się
więc do uśmiechu i wykrztusiła:
- Tak.
Nastąpiła pauza: goście czekali grzecznie, co powie da­
lej. Kiedy Jane rozpaczliwie biła się z myślami, co by tu
jeszcze dodać, Rissa uścisnęła rękę siostry i pospieszyła jej
na ratunek.
- Jane wymyśliła niezwykle oryginalny kostium! Jaka
z niej zdolna dziewczyna: postanowiła przebrać się za... -
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin