Kellerman Jonathan - Album morderstw.pdf

(1780 KB) Pobierz
1092862136.001.png
JONATHAN KELLERMAN
ALBUM MORDERSTW
(Przełożył: Przemysław Bieliński)
AMBER
2003
1
Kiedy dostałem album morderstw, myślami ciągle jeszcze byłem w Paryżu -
mieście czerwonego wina, nagich drzew, szarej rzeki, miłości. Pamiętałem wszystko, co
się tam zdarzyło. A teraz to.
Robin i ja wylądowaliśmy na lotnisku Charles’a de Gaulle’a w ponury
styczniowy
poniedziałek.
Nasza
wycieczka
była
moim
pomysłem
-
prezentem-niespodzianką. Załatwiłem wszystko w jeden wariacki wieczór -
zarezerwowałem bilety w Air France i pokój w małym hotelu na obrzeżach Ósmej
arrondissement , spakowałem nasze rzeczy w walizkę i pognałem dwieście kilometrów
autostradą do San Diego. Pojawiłem się w pokoju Robin w Del Coronado tuż przed
północą, z tuzinem szkarłatnych róż i szerokim uśmiechem, voila !
Otworzyła mi drzwi ubrana w białą koszulkę i czerwony sarong, z
rozpuszczonymi kasztanowymi włosami; zmyła makijaż, a w jej czekoladowych oczach
czaiło się zmęczenie. Uścisnęliśmy się, a potem ona spojrzała na walizkę. Kiedy
pokazałem jej bilety, odwróciła się, żeby ukryć łzy. Za oknem huczał czarny, nocny
ocean, ale Robin nie przyjechała tu opalać się na plaży. Wyjechała z Los Angeles,
ponieważ ją okłamałem i zaryzykowałem życie. Słuchałem, jak płacze i zastanawiałem
się, czy da się to kiedykolwiek naprawić.
Spytałem, co się stało. Jakbym nie miał z tym nic wspólnego.
- Jestem tylko... zaskoczona - odparła.
Zamówiliśmy kanapki, Robin zasłoniła okna, a potem się kochaliśmy.
- Paryż - powiedziała, zakładając hotelowy szlafrok. - Nie mogę uwierzyć, że to
wszystko zrobiłeś. - Usiadła, przeczesała włosy i znów wstała. Podeszła do łóżka,
pochyliła się nade mną, dotknęła mnie. Pozwoliła szlafrokowi opaść na podłogę, objęła
mnie nogami. Zamknęła oczy, gdy jej pierś dotknęła moich ust. A kiedy po raz drugi w
milczeniu ocknęła się z rozkoszy, opadła na łóżko obok mnie.
Bawiłem się jej włosami. Zasnęła, kąciki jej ust uniosły się do góry w uśmiechu
Mony Lisy. Za kilka dni mieliśmy tłoczyć się w kolejkach, wśród przypominających
roboty tłumów innych turystów, wyciągając szyje, żeby zobaczyć choćby skrawek czegoś
prawdziwego.
Uciekła do San Diego, bo tam mieszkała jej koleżanka z liceum - trzykrotnie
zamężna dentystka, Debra Dyer, aktualnie zakochana w bankierze z Mexico City (“Ma
tyle białych zębów, Alex!”). Francisco zaproponował im wyprawę na zakupy do Tijuany
i nieokreślonej długości wakacje w domu przy plaży na Cabo San Lucas. Robin
wiedziała, że będzie się czuła jak piąte koło u wozu, wykręciła się więc od wyjazdu i
zadzwoniła do mnie, żebym do niej przyjechał.
Nie przyszło jej to łatwo, czuła się winna, że mnie zostawiła. W moich oczach
wyglądało to jednak zupełnie inaczej. To ja powinienem ją przeprosić.
Wpakowałem się w tę niewesołą sytuację przez złe planowanie. Polała się krew i
ktoś umarł. Usprawiedliwienie tego wszystkiego nie było wcale takie trudne: zagrożone
było życie niewinnych ludzi, dobrzy wygrali, ja wyszedłem z tego cały. Ale kiedy Robin
odjechała w swojej ciężarówce, musiałem spojrzeć prawdzie w oczy.
Moje przygody nie miały wiele wspólnego ze szlachetnymi intencjami, wynikały
po prostu ze skazy osobowości.
Dawno temu zdecydowałem się na psychologię kliniczną, najbardziej siedzące
zajęcie jakie znałem, wmawiając sobie, że chcę spędzić resztę życia, lecząc emocjonalne
rany. Ale od ostatniej długoterminowej terapii, jaką przeprowadziłem, minęły całe lata.
Nie dlatego że, jak sam starałem się przekonać, stałem się nieczuły na ludzkie
nieszczęście. Nie miałem żadnego problemu z nieszczęściem. Moje drugie życie
dostarczało mi go w nadmiarze.
Prawda była nieubłagana: kiedyś pociągała mnie ludzkość i wyzwanie, jakim jest
psychoterapia. W końcu jednak siedzenie w gabinecie, odliczanie, godzina po godzinie,
trzech kwadransów rozmowy i przetrawianie cudzych problemów zaczęło mnie nudzić.
W pewnym sensie to, że zostałem psychoterapeutą, bardzo mnie dziwiło. Byłem
dzikim chłopakiem - kiepsko sypiałem, byłem nadpobudliwy, miałem wysoki próg bólu i
skłonności do ryzyka. Uspokoiłem się trochę, kiedy odkryłem książki, ale szkolne mury
były dla mnie więzieniem, postarałem się więc skończyć edukację jak najszybciej, żeby
od tego uciec.
Skończywszy liceum w wieku szesnastu lat, kupiłem za uciułane w czasie wakacji
pieniądze stary samochód, zignorowałem łzy matki i grymas dezaprobaty ojca
oznaczający wotum nieufności i opuściłem równiny Missouri. Teoretycznie udawałem
się na studia, ale tak naprawdę ciągnęły mnie niebezpieczeństwa i pokusy Kalifornii.
Zmieniałem skórę jak wąż. Wciąż pragnąłem czegoś nowego.
Nowość zawsze była dla mnie jak narkotyk. Łaknąłem bezsenności i szaleństwa,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin