10005.txt

(60 KB) Pobierz
       Aleksander Żytinski
       Efekt Brumma
       
       
Rozdział 1. - Piszę list
        
        Właciwie w cuda nie wierzę. Oduczono mnie jeszcze w szkole. Wierzę w naukę i w wietlanš przyszłoć. A jednak czasem cuda się jeszcze zdarzajš i trzeba się z nimi liczyć.
        Mówišc krótko, pewnego razu znalazłem na swoim biurku list od szefa. Szef lubi ze mnš korespondować. To znaczy pisze wyłšcznie szef, a ja czytam. Szef często przesiaduje w laboratorium do pónych godzin i wtedy przychodzš mu do głowy różne myli. Rano je studiuję. Pietia! Zastanów się, czy nie należałoby wyjanić anomalii w obszarze podczerwieni międzystrefowym rozproszeniem. Albo co w tym rodzaju.
        Przeważnie nie reaguję zbyt popiesznie na pomysły szefa. Nigdy nie wiadomo, a nuż to zwyczajne zawracanie głowy? Szef często sam tak mówi. A raczej krzyczy, wbiegajšc do laboratorium: Wszystko, co wczoraj wymyliłem - zawracanie rzeki kijem. Po co zawracać kijem rzekę - pojęcia nie mam. Normalne zawracanie głowy, i to nie najgorsze.
        Ale tym razem było co nowego. Na biurku leżała koperta zaadresowana fioletowym atramentem. Zamaszycie napisany adres naszego instytutu, a zamiast nazwiska adresata widniało po prostu: Najważniejszy naczelnik. Ni mniej, ni więcej. Do listu spinaczem była przyczepiona karteczka z dyspozycjami:
        Pimenow. Zbadać sprawę. Podpis rektora.
        Turczin. Sprawdzić, o co chodzi. Podpis Pimenowa.
        Żołdadze. Odpowiedzieć w cišgu tygodnia. Podpis Turczina.
        Barsow. Nic nie rozumiem. Mam co innego na głowie. Podpis Żołdadze.
        P. Wierłuchin. Pietia, na miłoć boskš, zorientuj się w tym wszystkim i napisz odpowied. Podpis szefa.
        Wierłuchin - to ja. Niżej ode mnie w hierarchii służbowej naszego instytutu jest już tylko kosz na papiery. Dlatego nie napisałem kolejnej dyspozycji, tylko przeczytałem list. List mnie zainteresował.
        Tym samym fioletowym charakterem pisma list informował, że jego autor odkrył pršd elektryczny w kutym żelazie. W nawiasie sprecyzowano podkowa. Wynalazca podgrzewał podkowę nad wieczkš, co powodowało przepływ pršdu, i to bardzo silnego, W obu kierunkach. Tym pršdem autor listu ładował akumulator motocykla, a potem jedził na nim pół roku. Co, jak się okazuje, potwierdza teorię Brumma. Autor prosił o powtórzenie eksperymentu i wydanie opinii, która jest niezbędna do otrzymania patentu.
        Na dole był adres. Wie Kogutki Górne. Obwód Jarosławsk. Wasilij Fomicz Smirny.
        Jedno tylko pozostało dla mnie niejasne. Skšd w Kogutkach Górnych znajš teorię Brumma. Ja, na przykład, nie miałem o niej pojęcia.
        Wzišłem podręcznik. Teorii Brumma brak. Zajrzałem do encyklopedii fizyki. Na literę B. po Maxie Bornie znalazłem hasło: Hans Fryderyk Brumm, zmarły, jak się wyjaniło, dwiecie dwanacie lat temu. Co tam wykoncypował w swojej klasztornej celi, ponieważ był mnichem i, zdaje się, nawet alchemikiem. Póniej to wszystko zostało oczywicie wyszydzone i na jego teorii postawiono krzyżyk. A Wasilij Fomicz zamierza ten krzyżyk unieważnić. O ile dobrze zrozumiałem.
        Sprawa była nadzwyczaj prosta! Z miejsca usiadłem i napisałem: Szanowny towarzyszu Smirny! Ponieważ tacy wybitni uczeni jak Maxwell, Hertz i inni odrzucili teorię Brumma jako nienaukowš, nie możemy przyjšć pańskiej propozycji. Najwidoczniej w czasie dowiadczeń musiał pan popełnić jakie błędy.
        Jednym słowem co takiego nie istnieje, ponieważ w żadnym wypadku istnieć nie może. Załatwiłem Smirnego w pięknym stylu, a przy okazji jeszcze raz przygwodziłem Brumma!
        Następnie wypisałem pełny rejestr podpisów i tytułów naukowych z wymienieniem zajmowanych stanowisk. Wyglšdało to imponujšco. Rektor instytutu, członek korespondent. Prorektor, profesor, i tak dalej. A na dole skromniutko - młodszy pracownik naukowy Piotr Wierluchin.
        Zaniosłem list maszynistce i usiadłem zadowolony z siebie i swojej działalnoci. Kiedy przyszedł szef, krótko zameldowałem mu o Brummie i szef się umiechnšł. Nawiasem mówišc on również słyszał o Brummie po raz pierwszy - poznałem to po jego oczach.
        Gdyby wiedział, którym bokiem wyjdzie nam ten Brumm, toby się nie umiechał.
        W tym momencie wszedł Lisocki. Lisockiego wszyscy traktujš u nas poważnie. Lisocki bez przerwy pisze doktorat. Kiedy jeszcze byłem studentem, już wtedy słyszałem, że Lisocki pisze. Kiedy wreszcie napisze, będzie to co wstrzšsajšcego. Co w rodzaju Wojny i pokoju Lwa Tołstoja. Na posiedzeniach Lisocki zawsze powołuje się na trudnoci. Za to go włanie szanujš. Wszyscy sš zachwyceni, że człowiek już dziesięć lat przezwycięża trudnoci i że mu się do tej pory nie znudziło.
        Lisocki ma fenomenalny węch. Jeli w dowolnym laboratorium obchodzš czyje urodziny, zawsze tam wpada i prosi o tablice matematyczne. Po co mu te tablice, nie wiadomo. Oczywicie trzeba go poczęstować, inaczej nie wypada. Lisocki pije wytrawne wino oraz kawę, zjada ciastko, potem zabiera tablice, przeprasza, wychodzi. Tym razem, jestem pewien, też nieprzypadkowo zajrzał.
        - Co nowego w kwestii podczerwieni? - zapytał Lisocki. Jest mu dokładnie wszystko jedno, czy chodzi o podczerwień, czy o ultrafiolet, wiem o tym dobrze. Ale jako musi zaczšć.
        No i szef powiedział o Brummie. Dla hecy oczywicie. Lisocki również się pomiał, chwilę porozmawiał o telepatii, a wychodzšc wzišł encyklopedię fizyki. Powiedział, że chce odwieżyć w pamięci pierwszš zasadę termodynamiki.
        Laborantka Nela przyniosła mi list przepisany na firmowym blankiecie, szef i ja złożylimy podpisy i przesłalimy do Kogutków Górnych w charakterze oficjalnego dokumentu.
        List odszedł, zdšżylimy o nim zapomnieć. Wszystko szło swojš kolejš. Wrócił z wykładu Sasza Rybaków i przyssał się do swojego oscylografu. Gena, drugi asystent, zarzšdził dla swoich studentów kolokwium z fizyki ciała stałego, a ja, żeby było ciekawiej, podrzucałem studentom cišgaczki. Gena siedział bardzo zadowolony, że grupa tak dobrze opanowała materiał. Bez przerwy kiwał głowš i mylę, że go rozbolała.
        Pod koniec dnia pracy Brumm znowu wypłynšł na powierzchnię, nie wiadomo, z jakiej okazji. Okazało się, że Sasza Rybaków słyszał o efekcie Brumma. Zresztš Sasza słyszał o wszystkim, tak że nie ma się czemu dziwić. Na moment oderwał się od oscylografu, przetarł okulary i powiedział:
        - Jeszcze się przez niego napłaczesz. To bardzo chytra teoria.
        - Też co - powiedziałem. - Ta teoria dawno leży w grobie.
        Sasza chrzšknšł i popatrzył bez okularów gdzie w dal. Najwidoczniej w osiemnasty wiek, na miasto Kolonię, w którym żył kiedy Hans Fryderyk Brumm.
        
       
Rozdział 2. - Przeprowadzam eksperyment
        
        Po trzech tygodniach historia z Brummem weszła w nowš fazę. Szef przyszedł do pracy ponury i długo przekładał na stole papierki. Pomylałem nawet, że znowu nie przyjęli go do spółdzielni mieszkaniowej. Okazało się, że nie o to chodzi.
        - A więc tak, Piotrze Nikołajewiczu - powiedział szef. To spodobało mi się jeszcze mniej. Zwykle nie zwraca się do mnie tak oficjalnie.
        Szef wyjšł z aktówki kartonowš teczkę, a z teczki papiery. Od razu zauważyłem na samym wierzchu list ze znajomym fioletowym charakterem pisma, i koperta była identyczna Powinszowania z okazji ósmego marca! A na wiecie, jeli już o to chodzi, mamy obecnie wrzesień, Tym razem do listu było przypięte pisemko z gazety rejonowej. Nie liczšc dyspozycji rektora itp. Tyle, że dyspozycje były w tonie kategorycznym.
        Szef w milczeniu położył to wszystko przed moim nosem i zapalił papierosa. Czułem, jak z wolna się nagrzewa. Niczym kocioł parowy. Następnie szef podskoczył na krzele i ršbnšł pięciš w stół, wskutek czego fioletowe litery skoczyły gdzie w bok.
        - Przerażajšce! - krzyknšł szef. - Ciemnogród! Nie mam życzenia zajmować się alchemiš!
        - Nie szkodzi, szefie - powiedziałem - wszystko w życiu się przydaje. Niech pan się tylko nie denerwuje, na pewno to załatwimy.
        - Bardzo cię proszę, Pietia - poprosił szef. - Odpisz mu jako łagodnie. Co mu obiecaj.
        - Na przykład pomiertnš sławę - zaproponowałem.
        - W żadnym wypadku! - przeraził się szef. - Najlepiej jaki przyrzšd. Powiedzmy amperomierz... O Boże! - szef nerwowo zaczšł biegać po laboratorium. Zawsze wszystko bierze zbytnio do serca.
        W pimie z gazety pouczono nas, że z niedopuszczalnym lekceważeniem potraktowalimy list człowieka pracy. Okazuje się, że sami powinnimy empirycznie sprawdzić efekt Brumma, zamiast zasłaniać się jakim tam Maxwellem.
        - Brumm - brumm - brumm... - zanucił szef na melodię marsza.
        - On tu cytuje Engelsa - powiedziałem zaznajomiwszy się z listem Wasilija Fomicza do redakcji gazety rejonowej.
        - Brumm - brumm - brumm! - jeszcze głoniej zanucił szef. Odłożyłem na póniej swoje dowiadczenia i zajšłem się eksperymentem Wasilija Fomicza. Przede wszystkim należało zdobyć wieczkę. W katedrze wieczki nie było, ponieważ wyszły z użycia. Gena poradził mi sklep, a Sasza cerkiew. Z instytutu jest bliżej do cerkwi niż do sklepu, więc wybrałem cerkiew.
        Cerkiew jest czynna w bardzo dziwnych godzinach. Czasami jest zamknięta przez cały dzień, a czasem otwarta nawet w nocy. Miałem szczęcie, cerkiew włanie była czynna. Przed wejciem jaka staruszka handlowała wieczkami. wieczki były cienkie jak makaron i piekielnie drogie. Kupiłem pięć sztuk i staruszka przeżegnała mnie znakiem krzyża.
        Z podkowš sprawa wyglšdała znacznie gorzej. Po prostu nie wyobrażałem sobie, gdzie w miecie można dostać podkowę. Zadzwoniłem do informacji miejskiej, ale mi naubliżali za rzekome chuligaństwo. Wobec tego zamówiłem podkowę w warsztacie mechanicznym. Majs...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin