Ewa wzywa 07 - 056 -Szczerba Ryszard - Alibi.txt

(148 KB) Pobierz
I

 
Mężczyzna drgnšł. Ból, pulsujšcy gdzie pod pokrywš czaszki, przywracał mu powoli wiadomoć. Zamknięte powieki izolowały od otoczenia, lecz nie potrafiły zahamować narastajšcego lęku. Gdy palcami dotknšł twarzy - wyczuł lepkš ma.
Powoli sięgnšł do klamki drzwiczek. Otwarły się nadspodziewanie łatwo. Spróbował poruszyć nogami. Choć wydały się jakie obce - wyczuł, że może nimi władać bez specjalnego bólu.
Całym ciałem zwalił się w prawo, w bok. Dłońmi dotknšł wilgotnej trawy. Zanurzył w niej twarz i to przyniosło mu ulgę. Póniej powoli podniósł się i niepewnie stanšł na nogach. Lecz znów musiał pochylić się ku ziemi. Ogarnęły go mdłoci.
Po kilku minutach wyprostował się po raz wtóry. Raz jeszcze przesunšł dłoniš po twarzy, rozmazujšc krzepnšcš krew. Chciał krzyknšć lub może tylko co powiedzieć, lecz z krtani wydobył się nieartykułowany bełkot.
Przez chwilę wpatrywał się w rosnšce opodal drzewo. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało. Niczego nie pamiętał. I może włanie dlatego zaczšł narastać w nim podwiadomy lęk, przechodzšcy coraz bardziej w intensywne uczucie strachu. Ogarnęła go jedna myl: uciekać!
Rozejrzał się wkoło. W dali dostrzegł wiatła ulicznych latarni. Zataczajšc się ruszył w tym kierunku.
Szedł wolno, potykajšc się raz po raz o jakie nierównoci terenu. Gdy wreszcie dobrnšł do szerokiej wielkomiejskiej arterii ocienionej drzewami, nie rozpoznał okolicy, w której się znalazł.
Zatrzymał się tuż przy krawędzi chodnika, próbujšc uporzšdkować myli. Lecz pomimo wysiłku, niczego nie mógł sobie przypomnieć.
I wówczas dostrzegł narastajšce wiatła jadšcego ze znacznš szybkociš pojazdu...
Dwie godziny póniej w Wydziale Kontroli Ruchu Drogowego Stołecznej Milicji Obywatelskiej, zwanym powszechnie w skrócie WKRD, zmęczony całonocnym dyżurem oficer dochodzeniowy w stopniu kapitana kończył przesłuchiwanie młodego mężczyzny.
-" Zachował się jak wariat! - raz po raz powtarzał w najwyższym zdenerwowaniu przesłuchiwany. - Nie mogłem przewidzieć, że wyskoczy wprost pod samochód. Próbowałem hamować. Zarzuciło mnie. Rozumie pan, mgła zaczęła osiadać na asfalcie. Dlatego uderzyłem go bokiem. Nie widziałem go, zanim nie wtargnšł na jezdnię. Widocznie stał w miejscu ocienionym drzewami. Nie mogę przecież odpowiadać za czyny wariata?
- Proszę pana - przerwał mu prowadzšcy przesłuchanie - nawet jaskrawe naruszenie porzšdku drogowego przez innego użytkownika drogi nie zwalnia kierowcy od obowišzku zachowania najdalej idšcej ostrożnoci. Orzecznictwo Sšdu Najwyższego jest w tej sprawie jednoznaczne. A ten, którego pan uderzył, na pewno nie jest wariatem. Jechał pan z nadmiernš szybkociš, a widocznoć nie była najlepsza.
- Ale to było o drugiej w nocy. Dokładnie o drugiej! Drogę miałem zupełnie pustš. Nie mogłem przewidzieć, że nagle kto wyskoczy na jezdnię i rzuci się pod samochód. Dosłownie jak samobójca. Jeli on jest normalny, to pewnie był pijany. Przecież musiał mnie widzieć! Jechałem majšc włšczone wiatła drogowe.
 Nie warto krzyczeć - powiedział zmęczonym głosem prowadzšcy przesłuchanie. - Ja też jestem kierowcš i dlatego nie mam ochoty znęcać się nad panem. Ale nie jeżdżę Wybrzeżem Gdyńskim, nawet nocš, z szybkociš 80 kilometrów na godzinę. O.graniczenia szybkoci istniejš po to, by ich przestrzegać. Warunki drogowe nakazywały przecież większš ostrożnoć. Była mgła i lisko. Dlatego ja panu rozgrzeszenia nie dam. Stu siedemdziesięciu zabitych i prawie dwa tysišce rannych w samej Warszawie w okresie roku to chyba zbyt dużo? Pana samochód zostanie zatrzymany do czasu zbadania go przez biegłych. I pan także będzie zmuszony pozostać chwilowo u nas. To nieuniknione. W poniedziałek przedłożę sprawę prokuratorowi, który zadecyduje, co dalej.
Przesłuchiwany opucił z rezygnacjš głowę.
f -Ś Czy on żyje? - zapytał po chwili milczenia.
 Nie wiem. Przewieziono go do Szpitala Praskiego. Pół godziny temu żył jeszcze. No cóż! Na tym zakończymy wstępne przesłuchanie. Proszę protokół przeczytać i podpisać, o ile zgadza się pan z jego treciš. A póniej proszę spokojnie zaczekać w korytarzu. I raczej nie robić głupstw.
Gdy podejrzany wyszedł, kapitan Jan Smolak raz jeszcze przejrzał spisany przez siebie protokół. Pracował już szósty rok w Wydziale Kontroli Ruchu Drogowego i tego rodzaju sprawy przechodziły dziesištkami przez jego ręce. Spokojny i flegmatyczny, niezwykle skrupulatny, o charakterystycznej, nieco przedwczenie pokrytej zmarszczkami twarzy i lekko już siwiejšcych włosach, w stosunku do podejrzanych zachowywał się niemal kurtuazyjnie, wielu wyranie współczujšc, co nie oznaczało, by był dochodzeniowym typu "łagodny".
Pracujšc w milicji uzyskał wyższe wykształcenie prawnicze. Proponowano mu wielokrotnie powrót do Wydziału Kryminalnego, w którym działał ponad dziesięć lat, lecz on z uporem odmawiał. Interesowały go wypadki drogowe. W problematyce tej czuł się najswobodniej.
- Jeli rzeczywicie tak było, jak on to przedstawia, prokurator chyba warunkowo umorzy dochodzenie - zamruczał Smolak do siebie. - Oczywicie o ile ten drugi nie umrze. Bo jeli umrze, sprawa trafi do sšdu. wiadków nie ma, lady mogš wprawdzie wyjanić szybkoć pojazdu w momencie rozpoczęcia hamowania oras wskazać miejsce, w którym doszło do wypadku, ale czy uda się nam odtworzyć prawidłowo jego przyczyny? Dlaczego ten drugi tak nagle i bez zastanowienia wtargnšł na jezdnię? Mgła nie była zbyt gęsta i powinien był dostrzec wiatła nadjeżdżajšcego pojazdu.
Po raz nie wiadomo już który zdał sobie sprawę, że w tego rodzaju przypadkach interesujšcš staje się nie tyle osobowoć ofiary, ile osoba sprawcy wypadku. Choćby ten! Inżynier, człowiek z przyszłociš. Wie, czym może grozić każde naruszenie przepisów drogowych, a mimo to ich nie przestrzega. Gdy wypadek spowoduje kierowca pijany lub prowadzšcy swój pojazd z brutalnš bezwzględnociš - problem odpowiedzialnoci staje się jednoznaczny. Gdy jednak wina kierowcy sprowadza się do wszechogarniajšcego stwierdzenia "nie zachował dostatecznej ostrożnoci"?
Sięgnšł po pudełko z papierosami. Pozostały mu tylko dwa "giewonty". Zacišgnšł się dymem i znów powrócił mylš do zakończonego niedawno przesłuchania.
Kierowca nie pozostawił rannego bez pomocy. Sam telefonicznie powiadomił pogotowie lekarskie i milicyjne. Niby spełnił tylko swój obowišzek, a przecież o czym to wiadczy. Ciekawe, czy jego samochód nadawał się po tej kraksie do dalszej jazdy? Trzeba to będzie zbadać.
Smolak poczuł, że ogarnia go sennoć. Ostatnie godziny dyżuru zawsze znosił najgorzej. Tak jak kierowca nad ranem, gdy już dojeżdża .do celu. Spojrzał na zegarek. Była pišta dziesięć. Do zakończenia dyżuru pozostały mu tylko dwie godziny.
Spišł protokół przesłuchania z notatkš o zgłoszeniu wypadku i meldunkiem wozu patrolowego, nadanym drogš radiowš. Dokumenty włożył do obwoluty akt dochodzeniowych. Oparł głowę o blat biurka, poprawił się raz i drugi na niezbyt wygodnym fotelu.
Dzwonek telefonu wyrwał go z drzemki. Niechętnie sięgnšł po słuchawkę.
- Jest nowy meldunek z Wybrzeża Gdyńskiego! - usłyszał głos sierżanta Pawlaka. - W odległoci może dwustu metrów, niedaleko brzegu-Wisły, znaleziono drugi rozbity samochód. To jeszcze nie wszystko, kapitanie. Nasi meldujš, że sš tam także zwłoki...
-Ś Przygotuj mi jaki pojazd! - przerwał mu Smolak. - Albo nie, nie trzeba. Pojadę swoim. A tego czekajšcego w korytarzu zatrzymaj. Zdaje się, że mam niedzielę z głowy.
\	II
Porucznik Władysław Janikowski, kierownik grupy techniczno-dochodzeniowej, która na miejsce wypadku przyjechała specjalnym ambulansem WKRD MO - spitszył się bardzo. Tej wrzeniowej nocy iloć zgłoszonych wypadków drogowych była wyjštkowo duża. Jednoczenie, mimo nocnej mgły, zapowiadała się pogodna niedziela i lada moment mógł znów zaczšć narastać weekendowy ruch na nadwilańskiej trasie.
Zdarzenie, które badali, nie zapowiadało się interesujšco. "Normalne" potršcenie pieszego, który Wtargnšł niespodziewanie na jezdnię; wypadek, jakich notuje się kilka lub kilkanacie w cišgu doby w Warszawie.
Niewielki zespół Janikowskiego był sprawny, zgrany i dowiadczony. Każdy wiedział sam, co ma robić.
lady hamowania i polizgu, wyranie zarysowane na asfaltowej jezdni, obramowano miałkš kredš; plamę krwi oraz miejsce, do którego zostało odrzucone uderzeniem pojazdu ciało - oznaczono dodatkowo specjalnymi numerkami. Póniej całoć sfotografowano kamerš stereoskopowš Wilda 1, owietlajšc badany teren specjalnymi pochodniami. Ta współczesna i szybka technika pozwalała na utrwalenie wszystkiego, co dostrzegło niezawodne "oko" kamery fotograficznej, rejestrujšc jednoczenie odległoci i wymiary badanych przedmiotów.
Volkswagena-1200, zwanego powszechnie "garbusem", którym to kierowca spowodował wypadek z pieszym, a następnie sam wylšdował na chodniku uderzajšc w latarnię ulicznš - po sfotografowaniu umieszczono na wózku holowniczym, na sztywnym holu, niczego nie ruszajšc wewnštrz wozu. Miał być odtransportowany do WKRD. Tam zbadajš go póniej biegli od spraw techniki samochodowej i ewentualnie technicy kryminalistyczni. Wszystko to przyspieszało badanie, a jednak zajmowało*niemało czasu.
Janikowski ponaglał więc swoich współpracowników, bo głos dyspozytora przekazywał drogš radiowš coraz to nowe informacje o kolejnych wypadkach drogowych.
- Słyszy porucznik? - z warszawska zagadnšł go kierowca ambulansu. - Ale noc! Na trasach wylotowych raz po raz nadmiernš szybkociš, a widocznoć nie była najlepsza.
 Ale to było o drugiej w nocy. Dokładnie o drugiej! Drogš miałem zupełnie pustš. Nie mogłem przewidzieć, że nagle kto wyskoczy na jezdnię i rzuci się pod samochód. Dosłownie jak samobójca. Jeli on jest normalny, to pewnie był pijany. Przecież musiał mnie widzieć! Jechałem majšc włšczone wiatła drogowe.
 Nie warto krzyczeć - powiedział zmęczonym głosem prowadzšcy przesłuchanie. - Ja t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin