Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07 Izabela Gierszewska SZATAN BOI SIĘ MYSZY ISKRY WARSZAWA 1974 Kilian zbudził się z przykrym uczuciem niepokoju. Za oknami wcišż huczał wiatr, uderzałw szyby okien, napierał z furiš na dom. Gdzie na dole tłukły się o framugę nie zamknięte drzwi. Powoli napływały do jego wiadomoci fragmenty zdań, strzępki rozmów, aż przypomniał sobie wczorajszy wieczór i rozmowę z siostrzeńcem. Zaciskajšc gniewnie wargi odrzucił na bok kołdrę i spucił nogi z łóżka. Nacišgnšł na siebie szlafrok i zerknšł na sšsiednie łóżko. Lidka spała jeszcze. Jej nakremowana wieczorem twarz, nabrzmiała od snu, była prawie brzydka. Z niechęciš odwrócił oczy. Cicho wysunšł się z małżeńskiej sypialni i zszedł na dół po skrzypišcych schodach. Była dopiero pišta rano, kiedy już ubrany, umyty i ogolony wszedł do izdebki swego pracownika Grybiera. Stary kończył włanie niadanie i omal nie udławił się kęsem chleba zobaczywszy go w drzwiach. Zerwał się od stołu i stanšł po żołniersku na bacznoć. Wiatr, cholera, jakby się kto powiesił burknšł Kilian gniewnie zamiast powitania. Grybier milczał z szacunkiem. Zjadłe niadanie? Stary kiwnšł twierdzšco głowš. No to posłuchaj: pojedziesz zaraz na pocztę, poczekasz, aż jš otworzš, i wylesz telegram. Tak to załatw, żeby nikt w domu nie dowiedział się o tym. Twarz na kłódkę, kapujesz? Jasne powiedział Grybier i natychmiast poczšł wcišgać na ramiona ciepłš kurtkę. Kaflowy piec w jadalni intensywnie promieniował ciepłem, ale mimo to Albin w obawie przed przeziębieniem jak zwykle owišzał szyję wełnianym szalikiem. Stary ciemięga pomylał Kilian lekceważšco. Cala rodzina była już zebrana przy niadaniu. Humor jednak nie dopisywał nikomu, chociaż w jadalni było ciepło, przytulnie, pachniało apetycznie kawš i wieżym pieczywem. Kazik siedział nad kubkiem kawy skrzywiony i blady, jakby miał dolegliwoci żołšdkowe, a ta mała Agnieszka, jego żona, była podobna do wystraszonego wróbla. Kilian obrzucił badawczym spojrzeniem wszystkie twarze. Wstał dzi trochę wczeniej niż zwykle, teraz poczuł apetyt i nie miał wcale ochoty, by rodzinka przeszkodziła mu w spokojnym zjedzeniu solidnego niadania. Było dla niego jasne, że zostali czym wyprowadzeni z rwnowagi, ale pal ich licho, ma prawo pożywić się spokojnie we własnym domu, a na rodzinne kwasy będzie jeszcze czas po niadaniu. Na razie zdołał wyeliminować z myli wczorajszy wieczór i umylnie nie patrzył więcej na Kazika. Ta sprawa też może trochę poczekać. Nalał sobie kawy i poprosił o masło. Solidny kawałek cielęciny na zimno, obrzeżony przezroczystš, żółtawš galaretš przycišgnšł jego uwagę. linka napłynęła mu do ust. Jasiu! Ja ci muszę o tym powiedzieć! głos pani Lidki zabrzmiał wysokš, histerycznš nutš. Bšd tak uprzejma i podaj mi cielęcinę powiedział nie zwracajšc uwagi na jej słowa i wpatrujšc się pożšdliwie w mięso. Wycišgnšł rękę po półmisek. Pani Lidka spełniła probę męża marszczšc brwi. Jasiu... Chrzan! Podała chrzan ze łzami w oczach. Janku, Zofia wyjechała! Krzyżyk na drogę wymamrotał z pełnymi ustami. Lidka z Ludwikš wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Zofia prowadziła cały dom przypomniała Lidka. Widocznie teraz znalazła sobie przyjemniejsze zajęcie odparł beztrosko. Albin zachichotał. Kilian rzucił Ludwice drwišce spojrzenie. Kłóciłycie się? Nikt nie powiedział jej złego słowa. Zabrała rzeczy? Tak. To jest bardzo dziwne, wujku! do rozmowy wtršciła się Agnieszka. Kilian westchnšł bolenie. Czy wiecznie musicie mi zawracać głowę waszymi babskimi sprawami? Odsunšł od siebie talerz. Mnie się to nie podoba, wujku, że Zofia wzięła rzeczy i nikt nie widział, kiedy wyszła z domu. Czy rzeczywicie nikt tego nie widział? zdziwił się. Nikt. Kilian powiódł po zebranych podejrzliwym wzrokiem. Hm, co to znowu za historia! pomylał nagle zaniepokojony. Na dobre zapomniał o niadaniu. Co mu przyszło na myl. Może Grybier podrzucił jš do miasta wozem? Nie widzielicie dzisiaj rano Grybiera? zapytał z przekornym błyskiem w oczach. Ależ tak! zawołała Ludwika. Widziałam go dzisiaj rano. Kogo wiózł. Co ty powiesz? Brał wóz bez mojej wiedzy? O której to było godzinie? Ludwika zaczerwieniła się. Czy ja wiem? Może to nie było dzisiaj? zaczęła się wycofywać. Kilian rozemiał się szyderczo. Stara kłamczucha pomylał. W każdym razie należy to sprawdzić powiedział głono. Pogadam z nim po niadaniu. Zapalił papierosa. Okropna z nas rodzina zauważył. Mówicie, że nie było żadnej awantury i raptem Zofia wymknęła się z domu, ukradkiem, jak złodziej. Musiałycie zalać jej porzšdnie sadła za skórę. Mówiłam ci, Ludwiko, że on będzie zaraz mylał Bóg wie co westchnęła Lidka. A ty, Albinie? Nie wiedziałe o tym, że Zofia ma zamiar wyjechać? Albin poprawił szalik mrugajšc powiekami. Nie, nie interesowałem się tym, co porabia Zofia. Ostatnio lesię czuję. Jak wreszcie przyjedzie ten twój lekarz, Lidko, muszę się go poradzić. Coraz częciej miewam bóle głowy. To może być niebezpieczne. Wiele chorób zaczyna się włanie w ten sposb... Ten wiecznie to samo skrzywił się Kilian. Pani Lidka wstała i podeszła do Agnieszki. Ty chyba niczego nie zauważyła? zapytała obejmujšc jš. Widziałam Zofię wczoraj wieczorem w kuchni. Poszłam tam przed dziesištš napić się mleka. Zofia nie wyglšdała na osobę, która ma zamiar uciec od nas potajemnie, to chyba nie było w jej stylu. Ja... ja... mylę, że mógł się jej przydarzyć jaki wypadek. Co masz na myli? zdziwiła się pani Lidka. Czy ja wiem... nie wiem... Boję się czego. Ostatnio zrobiło się u nas nieprzyjemnie, jakby co wisiało w powietrzu... co złego... Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ta mała dostała histerii rzekła cierpko Ludwika. Kazik spojrzał na żonę z niepokojem. Naprawdę tak mylisz? Tak mylę. I ty, Kazik, zmieniłe się, jeste taki jaki dziwny... Powinna mi była wczeniej powiedzieć, że gnębiš cię takie myli. Głos Kazika był przytłumiony zdenerwowaniem. O! Zanosi sięna małżeńskš scenę powiedziała pani Lidka udajšc przerażenie. Dalibycie spokój! Ludwika oparła się o poręcz krzesła. Wracajšc do wyjazdu Zofii ja uważam, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Jest nadziejaże prędzej czy póniej ona napiszei cała sprawa się wyjani. Kilian zamylił się ponuro. Co niedobrego dzieje się w moim domu. Agnieszka ma rację. Zofia w gruncie rzeczy mało mnie obchodzi, to przecież kuzynka Lidki, ale ponieważ zamieszkała u mnie. ja ponoszę za niš odpowiedzialnoć. Dobrze zrobiłem, że wysłałem telegram do Stanisława. Kazik od pewnego czasu co knuje, teraz zniknęła Zofia i, trzeba przyznać, w doć zagadkowy sposób... Czyżby wyjazd Zofii miał jaki zwišzek z podejrzanym zachowaniem Kazika? Pokłócili się? Obraził jš? Nie, to nie powd do ucieczki. Przyszłaby raczej do mnie na skargę. Kilian poczšł bawić się zapalniczkš. Naprawdę nie dokuczalicie Zofii? zapytał raz jeszcze. Pani Lidka wzniosła oczy ku górze. Jeste niemożliwy! Mam absolutnie czyste sumienie! Wiesz przecież, jaka ona była. Wpadła biedaczka w dewocję i w zwišzku z tym wiele rzeczy nie podobało się jej. Cóż mogłam na to poradzić? Zofia miała poza tym kompleks ubogiej krewnej, a dostawała przecież od ciebie zupełnie przyzwoitš pensję za prowadzenie domu i mogła sobie zaoszczędzić ładnš sumkę. Odeszła, trudno powiedziała Ludwika. Trzeba pogodzić się z niejednym przykrym faktem w życiu. Młody mężczyzna, który przyjechał po południu do miasteczka, skończył włanie obiad w restauracji Nowoczesna", zapłacił i wyszedł na ulicę. Przy krawężniku zatrzymała się akurat wolna taksówka. Młody człowiek wsiadł do wozu. Gdzie pan uważa? zapytał kierowca naciskajšc starter. Aleja Manifestu Lipcowego 52. To niby do klasztoru"? Do ,,klasztoru"? zdumiał się pasażer. Kierowca rozemiał się. Zaraz widać, że pan nietutejszy. Ten klasztor to już ruina, panie, tylko tak się mówi, dla orientacji. Tam mieszka ogrodnik, prawda? No chyba, że mieszka. Mówiš, że tam mnisi kiedy byli, jak klasztor, ma się rozumieć, nie był jeszcze w ruinie. Moja szwagierka u nich w kuchni pracuje. Za kucharkę jest. Będzie pan u nich mieszkał? Tak. Oni tam majš dosyć miejsca, kamienica jest, jak się patrzy. Pan do pracy u ogrodnika? Lubię kwiaty wyjanił pasażer krótko. Kierowca ze zrozumieniem kiwnš! głowš. Za to jest dobra forsa. Ma pan łeb! Zaraz będziemy na miejscu powiedział po pauzie. Za tamtym zakrętem zobaczy pan ruiny, a obok dom Kiliana. Minęli zakręt. Zaczęto od nowa padać, wichura jakby spotęniała. Pasażer popatrzył z zainteresowaniem na miejsce, w którym miał do spełnienia pewne1 zadanie. Widok za szybš taksówki był raczej przygnębiajšcy. Nad murami zrujnowanego klasztoru przepływały, gnane północnym wiatrem, ciężkie, ołowiane chmury. Ogołocone z lici drzewa rosnšce w pobliżu ruin wycišgały ku niebu drżšce, mokre gałęzie. Szmat czarnej, uprawionej ziemi cišgnšł się od szosy aż po horyzont, okalał wzgórze 7. resztkami klasztoru i podchodzi! w pobliże ponurego domu z ciemnoczerwonej cegły. Z lewej strony budowli, w pewnej od niej odległoci, znajdowała się duża cieplarnia, której wysoki komin wypluwał w powietrze smugę żółtawego dymu. Dalej czernił się masš drzew jaki zagajnik. Po prawej stronie stały solidne budynki gospodarskie otoczone równie solidnym ogrodzeniem. Skręcili teraz z szosy w bocznš drogę wysypanš leszem. Dom by! coraz bliżej. Zatrzymali się wreszcie przed frontem budynku. Przybysz odprawił taksówkę i wszedł na schody przed frontowymi drzwiami. Nacisnšł dzwonek. ...
manymarek