Kniaź_Patiomkin.doc

(479 KB) Pobierz

Tadeusz Miciński

 

KNIAŹ PATIOMKIN

Opis: http://www.pbi.edu.pl/img/0.gif

 

Kraków 1906. —

Nakładem Księgarni D. E. Friedleina.

Rysunek art. Stefana Filipkiewicza. —

Czcionkami Drukarni Literackiej, pod zarządem L. K. Górskiego

 

AKT PIERWSZY.

 

(W oddziale maszyn pod pomostem błyszczą stalowe kotły, wrą tłoki. Mrok  przeraźliwie jasno, gdy roztworzą piece, wtedy widać maszynistów, palaczy, majtków, żołnierzy, którzy czytają broszurę.)

 

ZWENIGORODZKI (czyta) :

"Wasze prawo, wasza prawda, wasza sprawiedliwość nie są naszemi... "

 

KILKU NARAZ:

Praw Gorkij! My inni! I między nami jest mogiła. Tam żyją uciskiem i krzywdą, my chcemy dla wszystkich szczęścia!

(Wchodzi niewidzialnie feldwebel Tiszewskij )

 

FELDWEBEL:

Chciała wrona przez morze, ale utonęła!

(Milczenie przykre, chowają broszury i gazety.)

 

MAJTEK:

Uh, żar jaki!

 

PALACZ MITIENKO:

Spróbuj podrzucić węgla!

(Majtek otwiera wielkiemi cęgami piec i gdy żar buchnął, ucieka z wrzaskiem.)

 

MAJTEK:

Ach, ty Gehenna paliuszczaja!

 

MITIENKO:

Gołębiu wędrowny — tobie na masztach siadywać, na skrzydłach żagli bujać, na wodzie odpoczywać.

 

MAJTEK:

Ta gdzie gołąb, powiedzmy — niewolnik!

 

MITIENKO:

Oczyma choć spoczywasz na wodzie, a my tu w piecach 16 gorzej niż w tych, gdzie płonęli Daniel i młodzieńcy. Mnie nic. Lubię ogień — żar. (Staje przy otwartym piecu.) Tak świeci jakby z rąk dopiero-co Bożych wyszedł. Bieda tylko, że ot wzrok

Opis: http://www.pbi.edu.pl/img/0.gif

pociemniał. Was to już nie widzą. Ale mi za to wschodzą jakieś krwawe ogromne stepy, — wodospady zielone jak gaj, — fontanny, w których pełno jest pereł, — a teraz — o! leci jakiś deszcz, gdzie każda kropla jest to miłość.

 

FELDWEBEL  (śmieje się) :

Isz ty jaki — to na ten deszcz i bez parasola lubo!

 

MASZYNISTA RJEŚNICZENKO:

Mówcie dalej Mitienko! Słuchamy was, a czyja dusza leży jak świnia pod niechlujnym parasolem rządu — to niech tam czeka sądu!

 

FELDWEBEL:

Oho!!...

 

MITIENKO:

Ten mrok pełen maszyn mieni się mi jak cerkiew w nabożeństwie nocnem — i te stalowe machiny krzyczą — wyją jakąś ogromną pieśń.

 

WAKULINCZUK:

Słyszałem ją wśród lodów na zamarzłym okręcie: lody pękały tej nocy, strasznej, polarnej, długiej jak wieczność! Nasz okręt, uwięziony w lodach, miał wypłynąć. Huk przeraźliwy łamiących się brył zdał się nam wszystkim piosenką wyzwolenia.

 

FELDWEBEL  (ukazując na Mitienkę) :

Znak że oślepnie niezadługo; — nachodzą go sny!

 

MAJTEK I:

Matka Boska Iwierska go wyratuje! (Śmiech urągliwy kilku majtków.)

 

MAJTEK II:

Nie wyratuje nikt! Ta gdzie? Z cerkwi kamień zleci — zabije go, jak i cegła ze zwyczajnego domu lub kula z więzienia. Jeden mus wszędzie. Nazywa się to — kiedy świeca grzeje, kiedy mróz ziębi, kiedy wicher dmie...

 

FELDWEBEL:

Kiedy naczelnik bije, kiedy ty chlapiesz wódkę —

(Majtkowie śmieją się.)

 

MAJTEK III:

Wielkie mnóstwo jest tych musów.

 

MAJTEK II:

Załgałem się, wybaczcie, jedna siła. Ale jaka, nie pojmę jeszcze dokładnie. Ot, czerep nierozwinięty.

 

MAJTEK IV (do Mitienki) :

Na mnie teraz, wujaszku, będzie kolej oślepnąć!

MITIENKO:

Czemu tak?

 

MAJTEK IV:

Niechaj wydechną te czudowiszcza! Rozmawiałem na warcie z zamkniętym Sidorowym i mnie na rok przysądzili — w drodze łaski — tu do tego piekła, nie licząc ośmiu lat służby flotowej.

 

MITIENKO:

No nic, wrócisz, — jeszcze będziesz pracował na roli, — wrócisz Bóg da, — ożenisz się i będziesz żył śpiewając!

 

MAJTEK IV  (płacze): 

Ja już żonaty i u mnie dzieciątko zostało — rok miało, gdy mnie wzięto na tę przeklętą niewolę, — a teraz mu już trzeci roczek poszedł będzie miał dziewiąty gdy wrócę...

 

FELDWEBEL:

Nie padaj duchem! Będziesz miał co opowiadać o życiu, żeś za piecem nie siedział.

 

MAJTEK III:

Właśnie, że za piecem, — tylko w którym niema kaszy ani bab.

(Śmieją się)

 

MAJTEK IV:

A jeszcze ziemliak, sukin syn! Dwanaście wiorst od naszej wsi mieszka.

 

FELDWEBEL:

Kto taki?

 

MAJTEK IV:

A unter oficer, który wydał mnie!

 

FELDWEBEL:

Ciszej ty, czort!

 

MITIENKO:

On tobie nie tylko ziemliak, lecz i brat!

 

MAJTEK IV:

Jaki on mnie brat — wilk jemu brat z Briańskich lasów!

 

MITIENKO:

Jakto jaki? Przecież my wszyscy dzieci jednego Ojca Niebieskiego!

 

MAJTEK IV  (ponuro): 

Wszyscy — ale nie wszyscy! Czudowiszcza przeklęte!

 

MITIENKO:

Nie klnij brzydko.

 

MAJTEK IV:

Ta kogo szanować — oficera? który nas okrada na jedzeniu? Popatrzycie, jakie nam przywiózł leguminy Makarow, a mięso zgniłe. Ja myślę, że i sam jastrząb stierwiatnik nie chciałby

go dziobnąć. Na pudzie ukradł rubla — a pudów dwieście — ot i rachunek. My wymrzemy na cholerę., ale im co? My dla nich nie ludzie — też zgniłe mięso!

 

MAJTEK I (śpiewa i gra na bałałajce):

Pójdę ja tajnie na wiejskie mogiły —

do mogiłki mej matki ja piersią przypadną —

o matko rodzona — jakie życie zdradne —

dusza moja zatruta i głazem zgniecione są me ramiona

i oczy Demona w myśl mą się wświeciły!

 

RJESNICZENKO:

Nie pora serce szczypać, jak struny na bałałajce. Pamiętajcie cośmy uradzili na masowej — nas czterystu — i co ta kobieta towarzysz mówiła, że jedna noc stworzyła w nas ludzi.

 

FELDWEBEL

Ha, ha, ludzi tworzyć — to potrafimy!

 

MAJTEK I:

Ta nie o tem mowa, Wasilu Stiepanowiczu!

 

FELDWEBEL (ostro):

Nie ucz mię, boś dureń. Ja powiem wam anegdot!

Przychodzi na popa zdający seminarist, — mężczyzna duży, mocarny. Nu, egzamin! Pytają go to i tamto. Milczy jak ryba.

 

WAKULINCZUK:

Jak ryba? Z wyjątkiem makreli, która czasem też wydaje głos nie w porę!

 

FELDWEBEL:

Nareszcie przychodzi zapytanie: wszechmoc Boska — co to jest? Milczy jak Wakulinczuk, kiedy dostał od kapitana po żuchwie!

 

WAKULINCZUK:

No tak! dostał i przemilczał. Armaty też milczą, do czasu.

 

FELDWEBEL:

Ale na to żebyś przemówił, armato, trzeba cię dobrze już nabić z tyłu.

— No — poddaje nauczyciel — człowieka ty stworzyć możesz?

— Mogu! —

Ot tobie i raz! Nauczyciele przecierają szkła, nosy wycierają, widzą chłop mocny — nie wątpią.

— No — poddaje jeden dobry — a konia ty stworzyć możesz?

— Nie próbował! (Marynarze śmieją się.)

 

RJESNICZENKO:

Głupota jedna, Wasilu Stiepanowiczu, i wstyd.

 

FELDWEBEL:

Co?

 

RJESNICZENKO:

Zabawiasz głupstwami, a tu dzieło ważne — święte!

 

FELDWEBEL:

Jak przyjdzie do czego — ja gotów; ja mam teżuszy i oczy — wiem, co się gotuje w Rosyi... Niech-no zrzucę, tęczapkę., to będą mógł myśleć, ale teraz — wara, milcz! Ruki po szwam! Nikaks niet! Słuszaju-ś! I toczno tak, wasze Błagorodie.

 

MAJTEK IV:

Z jednej świni cztery szynki zawsze wykroisz. "

 

FELDWEBEL (groźnie):

Kto powiedział?

(Milczenie i śmiech.)

Wy nie zarywajcie ze mną, prachwosty! Ja przysięgał CariuOjcu, ja znam świętość służby i pierwszego, kto się ośmieli — ja bagnetem przedziurawię aż do kiszek, pojęli?

 

WAKULINCZUK (cicho):

Co to znaczy, Tiszewskij? Przysięgaliście nam współdziałać i porwać za sobą żołnierzy.

 

FELDWEBEL (też cicho):

Tu są szpiedzy. Tak muszę. A karku swego z wami na szubienicy dawać też nie myślę.

 

WAKULINCZUK:

Bądźcie łaskawi na górę...

 

FELDWEBEL:

Ja starszy! Ja gwizdnę i zawołam straż!

 

RJESNICZENKO:

Nie, ja tu starszy. Proszę wyjść. My tu równi a nam nie trzeba świstawek, bo piec jest napalony i tam łaźnia gotowa!

 

FELDWEBEL (cofa się): Żołnierze, marynarze — w stroj!

(Kilku formuje się.)

A ty Matiuszenko, ty Kuriłow!

 

MATIUSZENKO:

Słuchaj, Wasilu Stiepanowiczu, nie męcz ty nas, —

wiesz, że służba katorżna i trzeba choć z kim, choć kiedy słowo ludzkie — nie kazionne — zamienić. Siedź i ty z nami, tyś srogi, ale dobry — znamy cię.

 

FELDWEBEL:

Piecem mi grozicie, wy tacy? Znam i ja was. Ja przysięgał. Macie we mnie wroga. Kto wiemy — ze mną marsz!

 

MATIUSZENKO:

Nie zatrzymujemy.

(Feldwebel wychodzi z kilku marynarzami.)

Serwatka się wylała!

 

[podwójny odstęp]

 

(Po chwili.)

WAKULINCZUK:

Bieda  nasza końca niema! Bieda jest jak śnieżne pola. — Pomnicie wieś zimą, — te chaty małe z poczerniałej słomy, przywalone górami śniegu — i wokoło takie morze białe, śnieżne! W chałupie dym wypala oczy — zimno — jeść niema — i głodny położysz się znów spać. Małe pacholę musisz lecieć z bosemi nogami trzy wiorsty do szkoły, gdzie uczą ciebie, bijąc i uszy targając, — uczą imion carskich, imion kuzynów domu carskiego, wszystkich książąt i frejlin. Uczą starosłowiańskiej azbuki na ogłupienie twoje. I nauczywszy się, wyjdziesz znów na tę bezbrzeżną równinę — nad zamarzła rzekę — zacznie ci się w oczach ćmić niebo czarne — a z dalekiego lasu wilki wyją i biegniesz — biegniesz — do chaty. Krótka radość! Tam co? Piekło, dym — bat'ko pijany, matka przędzie po ciemku, zalewając się łzami, — bat'ko do niej zabiera się przy wszystkich dzieciach — strach patrzeć, a cielę na piecu beczy za mlekiem, prosięta wybierają na podłodze obierajmy, smród — i wtedy robi się jasno, bracia, że jest tylko jedna rzecz biała — ten śnieg, skrzący czarem śmiertelnym na wszystkich, aby posnęli.

 

MATIUSZENKO:

Nie tak, bracik! Gdy okna będą duże w chacie, rozszerzą się ściany i wyższy pułap; — gdy na ścianach nie tylko

obrazy ugodników świętych, którzy zasuszyli się w pieczarach, ale i malowidło, jak wygląda ziemia i jakie są drzewa niosące owoc i  jacy wielcy dobrzy ludzie oświecili nasz zwierzęcy mrok, a w oknie kwiaty, a dom duży i izby dwie albo trzy, — wtedy ludzie wyrosną w myślach po pracy nad ziemią — aż tam, gdzie świecą słońce i gwiazdy!

 

MAJTKOWIE:

Nie rozumiemy ciebie, mów prościej.

 

MATIUSZENKO:

No więc tak: na kominie z dymnikiem ogień się jarzy i dymu niema; — herbatę pijesz, a przy tobie dzieci twe czyste, umyte i mądre. I wróciłeś z pracy wielkiej, pracy ciężkiej, pracy świętej, gdzie nikt ciebie nie pędził, nie bił, jeno słońce nad tobą świeciło i taka radość wielka błogosławiąca wszystkiemu!

 

MAJTKOWIE:

Pojęliśmy! Cóż nam czynić?

 

MATIUSZENKO.

Jutro w lasach Tendry ogólny wiec marynarzy. Nie pohańbimy dzieła, pomnijcie bracia, że nasz "Kniaź" więcej znaczy, niż cała eskadra. Pomnijcie też, że miał on sławę złą reakcyjnego okrętu. I dotąd wszak zarząd rewolucyi jest na "Czerwonej Kati".

 

MAJTKOWIE:

Wstyd "Kniaziowi", żeby Katia wodziła jego sterem (śmieją się).

 

WAKULINCZUK:

Będziemy mieli czasu dość zęby szczerzyć, gdy nam śmierć wykrzywi twarze.

 

MAJTKOWIE:

Nam?

 

WAKULINCZUK:

Nie, myślałem ogólnie. Człowiek jest roślina bagnista, życie — moczar cuchnący, dusza — to smutne czarne jezioro pod ziemią, o którem mówią bajki.

 

MATIUSZENKO:

Co będzie z oficerami?

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin