KRYTYCY
Koniedya w 5ciu aktach wierszem
napisana przez
Jana Chęcińskieao
OSOBY:
STANISŁAW, redaktor gazety „Lewiatan".
GRZECHOTKA, „ „ „Ropucha".
PLEŚNICKI, „ „ „Karjatyda".
ZARYBEK, „ „ „Słonecznik".
ŻĄDEŁKO, redaktor gazetki „Figielek".
PETRONELA, siostra Stanisława
JADWIGA, jej pasierbica.
PANI SYLWINA.
KALINA, aktor.
CIENICKI, aktor.
MIGRENA, reżysser.
II goście Sylwiny.
III
DAMA I.
DAMA II.
WICEK, chłopiec z drukarni.
MICHAŁ
JACEK } Służba Sylwiny-
Rzecz w wielkiem mieście.
Między pierwszym a drugim aktem upływa trzy tygodnie, między
trzecim a czwartym miesiąc.
AKT PIERWSZY.
Pokój redaktorski u Stanisława. W głębi dwoje drzwi, z prawej
do redakcyi, z lewej wchód główny, między niemi szafa pełna ksią-
żek, na szafie globus. Dwoje drzwi bocznych w drugim planie, pod
oknem biurko, fotel i krzesło, z prawej kominek, przed nim kanapka,
stolik, parę krzeseł; Da biurku i stoliku potrzeby do pisania, papie-
ry, książki i gazety. Prawa i lewa strona uwiża się od artystów
występujących na scenę.
SCENA I.
STANISŁAW później WICEK.
STANISŁAW (siedzi przy biurku nad rewizyą gazety, po chwili nie
wstając woła:)
Wic! Wicek! Panie Wicek! Wielmożny Wincent !
Mości roznosicielu!
(zniecierpliwiony wstaje od biurka z rewizyą w- ręku i idąc nieco
w głąb woła silniej).
Hej ośle przeklęty!
Gdzieżeś tam?
WICEK (wbiegając z lewej w głębi).'
Jestem panie, byłem tutaj blisko.
STANISŁAW.
Aleś czekał aż trafię na twoje nazwisko.
Cóż w drukarni?
WICEK.
Już pierwsza strona na maszynie.
— 9 —
STANISŁAW (dając mu rewizyę).
Masz tu- resztę rewizyi, niecb się pan Jan zwinie
I niecbaj drugą stronę czemprędzej łomocą,
Żeby choć raz gazeta wyszła przed północą.
WICEK (śmiejąc się).
Przed północą?... eh! przecież...
STANISŁAW (obraca go za ramiona ku drzwiom
z prawej w głębi i wypycha z rewizyą).
Tak, tak śliczna lalo,
Żeby ją mogli czytać nim światło zapalą.
S C E N A II.
STANISŁAW (sam).
No, na dziś prawie gotów numer Lewiatana;
Lecz gazeta to paszcza nigdy niezapchana,
Beczka cór Danausa, kamień syzyfowy
Co się wciąż stacza gniotąc redaktorskie głowy.
(siada przy biurku i przerzuca leżące na niem broszury i rękopisma).
Zobaczmyź co pilniejsze... hm! to rzecz niełatwa,
Tutaj się wszystko ściga, ciśnie, dusi, gmatwa,
Wszystko się jak szalone rozgłosu domaga,
Rozum i głupstwo ludzkie, zasługa i blaga,
Wielkie sprawy ogółu i jednostek szczęście
Co się grzmocą na pióra, nie mogąc na pięście.
Ale dzisiaj sobota, mam wolniejszą głowę,
(odkładując grube rękopisma).
Spijcież do poniedziałku działa stofuntowe,
Weźmy lżejszy kaliber; ot stosik niemały
Książek do sprawozdania... (szuka). Gdzież mi sî$ podziały
Poemata—ah! tutaj... są, są różnej treści...
(przegląda broszury z wierzchu).
Elegie, (zdziwiony) Epopeja!—Liryka—powieści...
Pójdźcież dzieci Pulimnii, Kaliopy, Erato.
— 10 —
Jeźeliście prawemi, dam cukierków za to,
Lecz jeśli mi niesiecie rymowane brednie,
Tak was oćwiezę, że aż sam Apollo zblednie!
(bierze jedne broszurę i spogląda na tytuł).
„Sonety Hilaryona". Pseudonym znany,
To się gładko odczyta.
(odkłada na bok i bieize inny dość gruby tom).
Na Chrystusa rany!
(czyta tytuł).
„Krokodyle, poemat w stu pieśniach"—Aż w tylui
Autor—„Grzegorz z Kokoszyc"
(wzrusza ramionami, jok gdyby chciał powiedzieć że go nie zna, potem
rozcina pierwsze kartki i czyta).
„Przedmowa do Nilu".
(czyta chwilkę pocichu i wybucha śmiechem).
Gwałtu! a któż to przełknie! miłosierny Boże!
(śmieje się).
SCENA III.
STANISŁAW, ŻĄDEŁKO.
ŻĄDEŁKO (wchodzi głębią z lewej—n. s.)
Śmieje się niełechtany, więc w dobrym humorze,
(przystępuje z udaną powagą i mówi patetycznie).
Panu redaktorowi gazety Lewiatan,
fTytuł z Wrogiem ludzkości—według podań—zbratan),
Gazety... z owych... wielkich... co gdyby wypadło
Mogą zastąpić obrus albo prześcieradło.
W którego fałdach taki labirynt się mieści
Że w nim wszystko co mędrsze przepada bez wieści.
Redaktorowi z piórkiem złocistem i ostrem.
Przed którem, jako niegdyś tchórze przed Kagliostrem^
Drżą inne pisma, bo ich wyroki ochocze.
To piórko jak maczuga Herkula druzgocze,
Redaktorowi, co ma tę jedyną wadę,
— 11 —
(Którą przez wzgląd na siebie między cnoty kładę)
Że jest obrzydły leniuch—i że kiedy inni,
Poszarpią coś, oplują, zdepczą najniewinniej,
Zanim się on z uczciwą krytyką wygrzebie
Duchy pomordowanych już dawno są w niebie;
Panu Stanisławowi, przed którym tu stoję
Jak mysz przed słoniem, składam korne służby moje.
STANISŁAW (który słuchał z uśmiechem, wstaje
i mówi z taką samą przesadą).
Panu redaktorowi gazetki Figielek,
Szczypaweczki co liczy się, do bagatelek,
Gazetki, co wychodzić codzień się nie trudzi,
Tylko w święta dla miłej rozryweczki ludzi,
Dowcipem, jak hijena wypuszczona z klatki
Drapie ich, kąsa, błoci, źre, przypina łatki
Co jak szpic gdy brytany szarpią za pierś kogo,
Doszczekuje im gryząc w pięty swoją drogą;
Co wywleka na słodki ludzkości pożytek,
Ploteczki, skandaliki z najtajniejszych skrytek;
A złapawszy koncepcik, dowcip, (brylant rzadki)
Choćby nim zarumienił czoło własnej matki,
Chociażby nim ośmieszył rodzonego brata,
Niepuści, byle wypchnąć śmiech na gębę świata;
• Redaktorowi, co mnie swego przyjaciela,
Który mu do Figielka drukarni udziela,
Tnie jak osa: za jego szumne powitanie,
Składam hołd—i gotówką wypłacam się za nie.
(Widząe że Żądełko obciera czoło, dodaje ze śmiechem)
Masz!
ŻĄDEŁKO (niby obcierając pot).
Aj! aźem się spocił! dobrze żeśmy sami.
Ha zgryź prawdę...
ŻĄDEŁKO (żywo)
Za prawdę
(podają sobie recel.
Otwartość nie plami,
Choć prawda czasem przykra...
ŻĄDEŁKO (odcinając się).
Kole w oczki srodze
STANISŁAW (ze śmiechem).
Ale wiedzie do nieba —
ŻĄDEŁKO (z westchnieniem).
Po • ciernistej drodze.
Lecz cóż ci tę tyradę wepchnęło na usta?
ŻĄDEŁKO.
To żem chciał per augusta dotrzeć ad augusta;
Patrzaj, wpadła mi w ręce ta książeczka oto,
(wydobywa dwie broszurki, z których jedną chowatfiapowrót, drugą
zatrzymuje w ręku)
Dostrzegłem w niej natchnienia niefałszywe złoto,
I odgadłem autora... więc zanim ją spotka
Pan Pleśnicki, Zarybek, lub wielki Grzechotka.
Chciałbym byś ich uprzedził, a że znówniemogę
Liczyć na twoją szybkość, dałem ci ostrogę.
Pokaż.
(bierze książkę i czyta tytuł)
„Łzy i uśmiechy" —autor jakiś nowy,
„Powój"
To pseudonim.
— . 13 —
A niema przedmowy?
Jak ta, patrz to dla ciebie.
ŻĄDEŁKO (biorąc książkę).
Oj! dawaj Zoilu!
(zagląda).
„Krokodyle w stu pieśniach!"
(siada z prawej na kanapce i czyta—tymczasem Stanisław przy biurku
przegląda broszurę, którą mu dał Żądełko).
„Przedmowa do Nilu"
„Słuchaczu! wiesz ty
„Z mdłych podań reszty
„Jakie bałwany z tajno-fałdnych kotar,
„Do któ»yoh żaden śmiertelnik nie dotarł
„Ody Egipt patrzy zaszlochaną rzęsą,
„Z kąd weźmie chleba, by z nim spożyć mięso
„Takiego mułu na pierś mu natrzęsą,
„Że jego skarby gdy je w pieśni podasz,
„Oceni tylko Egipski gospodarz?
„Znasz groźno-szmerne fale wśród piramid ciszy?
„Oh! to nie Karlsbad, nie mdłe wody Wiszy
„To Nil tak dyszy!"
(śmiejąc się)
Aj! autorze daj buzi! a! to skarb najrzadszy!
Ten Egipt go się rzęsą zaszlochaną patrzy,
Tajno-fałdne kotary, groźno-szmerne fale
Dalibóg ja to żywcem w Figielku wypalę!
I to się zwie poezyą! i będą niejedni
Co dojrzą talent, przyszłość w tej olbrzymiej bredni!
STANISŁAW (nie odrywając się od czytania)
Jest, jest promyk natchnienia...
— 14 —
SCENA IV.
ŻĄDEŁKO, STANISŁAW, PETRONELA.
PETRONELA.
Co jeszcze przy biurku?
(zbliża się).
Ależ Stasiu, ty molu, ty przebrzydły nurku,
Przecież dzisiaj twój szabas, nie toń w atramencie,
Mam z tobą porozmawiać... niechże choó przy święcie...
STANISŁAW, (ciągle zajęty książką).
Zaraz, dobrze żeś przyszła moja Petronelko...
Przyszłam, bo mam...
STANISŁAW. ^M^^^^^^
Ja także mam dziś sesjjjp^wielką.
Owszem ale nim wyjdziesz...
Nie wyjdę, broń Boże.
Złó£ te książki i pomów...
Zaraz... zaraz złożę.
PETEONELA.
Zatem sessya tu?
Tu, tu, ważna niesłychanie,
Więc...
Rozumiem, więc sessyi trzeba dać śniadanie.
Zgadłaś, na kilka osób...
— 15 —
ŻĄDEŁKO (który dotąd siedział nieruszając się).
A wszystkiego sporo!
PETRONELA (odwraca się i spostrzega Żądełkę).
Ah! pan Żądełko.
ŻĄDEŁKO (wstaje, zostawiwszy książkę na stoliku i podaje rękę Pe-
troneli).
Sługa.
STANISŁAW (nie oiwracając się od biurka)!
Niedługo się zbiorą.
Tak, zbiorą się, wypiją, zjedzą, gębę utrą,
Nadymią...
' ^ Potem sessyę odłożą na jutro.
PETRONELA (do ŻąJełka).
Pewno! '
(do Stanisława).
Lecz gdy u siebie znów przyjmujesz gości,
Tembardziej muszę mówió.
S 1'ANISŁAW.
Chwilkę cierpliwości,
(do Żądelką uderzając w książeczkę).
Jest talent.
A jest, widzisz krytyków ozdobo!
Lecz pani Petronela ma pomówió z tobą,
Sessya przed sessyą... którą stawiając na względzie,
Będę dla pani milszym, jak mnie tu nie będzie;
Nieprawdaż? to przysługa...
PETRONELA (z uśmiechem).
Wielka, bardzo wielka.
Pobiegnę przypilnować na jutro Figielka.
(wychodzi bez kapelu-za w głąb na prawo).
— 16 —
I
SCENA V.
PETRONELA, STANISŁAW.
STANISŁAW (zostawiwszy książkę na biurku, wstaje).
Służę, ci lecz uprzedzam, że tylko minutką...
Więc mów jasno...
PETKONELA (kończąc).
A krótko.
Tak, jasno i krótko;
Jedno słówko.
PETRONELA (przerażona).
Co?
No... dwa.
W dwóch mniejszy ambaras,
Więc dwa: żeń się.
STANISŁAW (podobnież niby przerażony).
PETRONELA (pokazując na palcach że tylko dwa wyrazy).
Żeń się.
Dziś? natychmias? zaraz?
Ha! i ty nie rozwlekaj, co ja w słówku mieszczę,
Kiedy krótko, to krótko,—więc choćby dziś jeszcze.
STANISŁAW (z pewnem upodobaniem).
No! dziś jak dziś... lecz kiedy sama dzwonisz na to,
Możeby się i żenić...
— 17 —
PETRONELA (żywo).
Tak, ale bogato!
STANISŁAW. ,
Bogato?
Oczywiście.
Lecz gdzież Hesperyda,
Co do tkliwego serca złotych jabłek przyda?
Pomyśl.
Myślę i nic mi się nie przypomina;
Zresztą, powiem ci szczerze...
A pani Sylwina!?
Ona?
•
Wdówka jak łania.
Prawda, jak dwie łanie.
Wieś—w mieście kamienica...
I skórki baranie.
PETRONELA (z naciskiem).
Wiek w miarę.
STANISŁAW (przesadnie).
I autorka!
2
— 13 —
No, to że autorka,
Mniejsza,—nikt atramentem nie napełnił worka,
Z nią, i bez tego w złote porosnąłbyś pierze.
A wdówka prawie sama do ciebie się bierze,
Bierze, bierze!
PETRONELA..
A widzisz! więc nie bądź ciemięgą...
Bierze się, bo chce pochwał, a pisze nietęgo.
Ot, pleciesz.
Ale więcej o niczem nie marzy;
Ona się tak do wszystkich bierze gazeciarzy.
Prawda, na wszystkie strony mizdrzy się okrutaie,
Wszyscy też lecą do niej jak do miodu trutnie;
Lecz Sylwina za ciebie poszłaby w tej chwili,
Ożeń się z nią, niechby się raz już odczepili.
STANISŁAW (niechętnie).
Wiesz?... nie rozumiem.
Słuchaj, nie jesteś zbyt młody,
Trzeba ci już spoczynku, wygody, swobody,
Dotąd żyłeś dla drugich. Gdyś ukończył szkoły,
Obsiadł cię zaraz krewnych rój głodny i goły;
Potem, zaledwieś tutaj ciężkich trudów torem,
Został za marną płacę głównym redaktorem.
Los cię mną udarował z dodatkiem Jadwini.
— 19 —
Czyż się skarżę?
Dwie buzie.. to różnicę czyni;
Mnie choó po drugim mężu żal ściskał jak w kleszcze,
Miałam dobry apetyt—i dziś mam go jeszcze;
Jadwinię też poezye nakarmić nie mogą, ■
Więc razem z pasierbicą jesteśmy załogą...
STANISŁAW (przerywa).
Dajżeż pokój-.
Ciężarem;—na który masz sposób.
Ot, w twym domu się kręci bardzo wiele osób,
Ale Sylwina Krezus, lgną do jej tysięcy,
Innych nie widzą, jakby nie było nas więcej.
Nas?
A cóż? nas, nas, kobiet.
...
ABDITA