Desmond Morris - Zachowania intymne.rtf

(616 KB) Pobierz
Morris, Desmond - Zachowania intymne

MORRIS DESMOND

 

 

 

Zachowania intymne

 

( Przełożył Paweł Pretkiel)

 

 

SCAN-dal


WSTĘP

 

Intymność oznacza bliskość, i od razu muszę wyjaśnić, że traktuję to dosłownie. Zgodnie z moją terminologią akt intymności dokonuje się zawsze wtedy, gdy dwie osoby wchodzą ze sobą w kontakt cielesny. Niniejsza książka dotyczy natury tego kontaktu, czy będzie to uścisk dłoni czy zespolenie miłosne, poklepanie po plecach, uderzenie w twarz, wykonanie manikiuru czy też interwencja chirurgiczna. Każdemu fizycznemu kontaktowi dwojga ludzi towarzyszy coś szczególnego i właśnie to coś postanowiłem przestudiować.

Stosuję metodę zoologa ze specjalnością etologa, zwłaszcza w zakresie obserwacji i analizy zachowań zwierząt. Tu ograniczam się do zwierzęcia ludzkiego -postawiłem sobie za zadanie obserwowanie tego, co robią ludzie. Nie tego, co mówią -nawet gdy mówią -o tym, co robią, lecz jedynie tego, co rzeczywiście robią.

Metoda jest dość prosta -korzystanie z własnych oczu -ale zadanie nie jest tak łatwe, jak się wydaje. Mimo samodyscypliny nieustannie narzucają się nam pewne słowa i z góry wyrobione sądy. Dorosłemu człowiekowi z trudnością przychodzi obserwowanie jakiegokolwiek zachowania ludzkiego tak, jakby widział je po raz pierwszy, ale tak właśnie musi postępować etolog, jeśli ma wnieść coś nowego do rozumienia zagadnienia. Problem jest oczywiście tym trudniejszy, im bardziej znajome i zwyczajne jest dane zachowanie; ponadto, im bardziej intymne jest dane zachowanie, tym bardziej jest ono nacechowane emocjonalnie, i odnosi się to nie tylko do uczestników, lecz także do obserwatora.

Być może dlatego tak mało było dotąd badań nad zwyczajną ludzką intymnością, mimo że są one tak ważne i ciekawe. Dużo wygodniej jest studiować coś tak odległego od ludzkich spraw jak, powiedzmy, zachowanie pandy wielkiej związane z pozostawianiem przez nią śladów węchowych na danym terytorium albo też zachowanie zielonego acouchi związane z zagrzebywaniem pożywienia. Jest to łatwiejsze niż obiektywne i naukowe badanie czegoś tak "dobrze znanego" jak obejmowanie się ludzi, matczyny pocałunek czy pieszczoty kochanków. W coraz bardziej zatłoczonym i bezosobowym środowisku społecznym coraz istotniejsze staje się jednak ponowne rozważenie, jaką wartość mają bliskie stosunki osobiste, a co za tym idzie postawienie sobie rozpaczliwego pytania, "co się stało z miłością?". Biologowie nie kwapią się do używania słowa "miłość", jakby odzwierciedlało ono jedynie jakiś romantyzm uwarunkowany kulturowo. Tymczasem miłość jest faktem biologicznym. Związane z nią subiektywne, emocjonalne radości i cierpienia są może głęboko ukryte i tajemnicze, a przez to trudno dostępne dla badań naukowych, ale zewnętrzne znaki miłości i związane z nią działania dają się łatwo obserwować; nie istnieje więc powód, dla którego nie można by ich badać, tak jak bada się każdy inny rodzaj zachowania.

Mówi się niekiedy, że próba wyjaśnienia, czym jest miłość, prowadzi do wniosku, że właściwie miłość nie istnieje, ale sąd taki jest zupełnie nie uzasadniony. W pewnym sensie ubliża to miłości, gdyż sugeruje, że nie wytrzymuje ona próby oglądu w jaskrawym świetle, niczym starzejąca się, ukryta pod makijażem twarz. Ale w dynamicznym procesie tworzenia się silnych więzi między dwojgiem ludzi nie ma nic złudnego. Jest to coś, co dzielimy z tysiącami innych gatunków zwierząt i co przejawia się w relacjach rodzice-dzieci, w relacjach seksualnych i w bliskich związkach między przyjaciółmi.

Nasze intymne spotkania odbywają się przy udziale czynników werbalnych, wzrokowych, a nawet węchowych, ale nade wszystko -kochanie polega na dotykaniu i kontakcie cielesnym. Często mówimy o tym, w jaki sposób mówimy, i nierzadko usiłujemy zobaczyć, w jaki sposób widzimy, ale nie wiadomo dlaczego rzadko dotykamy sposobu, w jaki dotykamy. Być może dotyk jest czymś tak elementarnym -często nazywany bywa matką zmysłów -że mamy skłonność to traktowania go jako czegoś oczywistego. Niestety, prawie niezauważenie staliśmy się coraz mniej dotykalni, coraz bardziej oddaleni od siebie, a tej niedotykalności fizycznej towarzyszy dystans psychiczny. Wygląda to tak, jakby współczesny mieszkaniec miasta włożył na siebie uczuciową zbroję i trzymając delikatną jak aksamit rękę w żelaznej rękawicy, poczuł się uwięziony i oderwany od uczuć nawet swoich najbliższych towarzyszy.

Nadszedł czas, by dokładniej przyjrzeć się tej sytuacji. Czyniąc to, postaram się nie wyrażać swoich własnych opinii, lecz opisać zachowanie tak, jak jawi się ono obiektywnemu oku zoologa. Ufam, że fakty przemówią same za siebie, i to na tyle wyraźnie, że czytelnik sam będzie mógł wyciągnąć własne wnioski.


I. KORZENIE INTYMNOŚCI

 

Dorosła istota ludzka może porozumiewać się ze mną wieloma różnymi sposobami. Mogę przeczytać to, co ktoś napisze, usłyszeć wypowiedziane przez kogoś słowa, usłyszeć czyjś śmiech lub płacz, dostrzec wyraz na czyjeś twarzy, obserwować czyjeś działanie, wyczuć zapach używanych przez kogoś kosmetyków i poczuć czyjś uścisk. W mowie codziennej tego rodzaju interakcje można określić jako "nawiązywanie kontaktu" lub "utrzymywanie kontaktu", mimo że tylko ostatnia z nich rzeczywiście odnosi się do kontaktu cielesnego. Pozostałe należą do kategorii działań na odległość. Używanie wyrazu "kontakt" w odniesieniu do takich czynności jak pisanie, mówienie czy sygnalizacja wzrokowa jest obiektywnie biorąc dziwne, a zarazem dość pouczające. Można by z tego wnosić, że kontakt cielesny uznajemy za podstawową formę komunikowania się.

Istnieją jeszcze inne tego rodzaju przykłady. Często używamy takich określeń jak "wstrząsające doświadczenia", "boleśnie dotknąć", "zranione uczucia" czy wreszcie "trzymać kogoś za twarz". W żadnym z tych wyrażeń nie chodzi o jakikolwiek wstrząs, dotknięcie, ranę czy trzymanie w sensie fizycznym, ale nie ma to, jak się zdaje, żadnego znaczenia. Metafory ze sfery kontaktu fizycznego pozwalają adekwatnie wyrażać rozmaite uczucia występujące w różnych kontekstach.

Można to wyjaśnić dość prosto. We wczesnym dzieciństwie, zanim nauczyliśmy się mówić czy pisać, dominował kontakt cielesny. Największe znaczenie miał bezpośredni związek cielesny z matką, co pozostawiło w nas swój trwały ślad. Jeszcze wcześniej, w łonie matki, zanim nauczyliśmy się widzieć czy wąchać, nie mówiąc już o mówieniu czy pisaniu, fizyczny związek z matką decydował o naszym życiu. Chcąc zrozumieć wiele dziwnych i często pełnych zahamowań sposobów nawiązywania wzajemnych kontaktów fizycznych w życiu dorosłym, musimy cofnąć się do początku, kiedy byliśmy zaledwie embrionami w ciałach naszych matek. Ta właśnie rzadko dostrzegana intymność w łonie matki pomoże nam zrozumieć intymność okresu dzieciństwa, którą zwykle uważamy za oczywistą. Przejawy intymności dziecięcej, zbadane na nowo i ujrzane świeżym okiem, pomogą nam zrozumieć przejawy intymności w życiu dorosłym, które tak często intrygują nas, wprawiają w pomieszanie, a nawet zakłopotanie.

Pierwszymi wrażeniami, które odbieramy jako istoty żywe, są odczucia związane z intymnym kontaktem fizycznym -pławieniem się w bezpiecznym zaciszu ścian macicy. Dlatego też na tym etapie pobudzenie rozwijającego się systemu nerwowego przybiera formę zmieniających się doznań związanych z dotykiem, naciskaniem i ruchem. Cała powierzchnia skóry nie narodzonego jeszcze dziecka zanurzona jest w ciepłych wodach płodowych. W miarę jak dziecko rośnie, jego powiększające się ciałko coraz mocniej naciska na narządy matki, a miękki uścisk otaczającego je matczynego łona z każdym mijającym tygodniem staje się silniejszy. Ponadto, w ciągu całego tego okresu rozwijające się dziecko poddawane jest rozmaitym naciskom związanym z rytmicznym oddechem matki i łagodnymi, regularnymi ruchami kołyszącymi, wywołanymi jej chodzeniem.

Pod koniec ciąży, w ciągu trzech miesięcy poprzedzających poród, dziecko potrafi już słyszeć. Wciąż jeszcze nie ma ono nic do oglądania, posmakowania lub powąchania, ale w ciemnościach matczynego łona dobrze rozpoznaje wszelkiego rodzaju odgłosy. Gdy w pobliżu brzucha matki powstanie jakiś głośny i ostry dźwięk, niepokoi on znajdujące się wewnątrz dziecko, które zaczyna się wtedy poruszać. Ruch ten można łatwo zarejestrować za pomocą odpowiednio czułych przyrządów, a bywa on na tyle silny, że matka sama jest w stanie go wyczuć. Oznacza to, że w tym okresie przedporodowym dziecko niewątpliwie słyszy bicie serca matki, czyli siedemdziesiąt dwa uderzenia na minutę. Ulegnie to wpojeniu jako główny dźwiękowy sygnał życia w łonie matki.

Są to więc nasze pierwsze rzeczywiste doświadczenia życiowe -otaczający nas zewsząd ciepły płyn i pełny uścisk, kołysanie się w rytmie poruszającego się ciała i dźwięk rytmicznych uderzeń pulsującego serca. Nasza przedłużona ekspozycja na te doznania, przy braku innych konkurencyjnych bodźców, wyciska na naszych umysłach trwały ślad, który kojarzy się z bezpieczeństwem, wygodą i bezczynnością.

Ten stan wewnątrzmacicznej błogości brutalnie i gwałtownie przerywa chyba najbardziej traumatyczne doświadczenie życiowe, jakim są narodziny. W ciągu kilku godzin macica zamienia się z przytulnego gniazdka w naprężający się i uciskający umięśniony worek, największy i najsilniejszy mięsień ciała ludzkiego -nawet w porównaniu z bicepsami sportowca. Łagodny uścisk, który odczuwało się jako miłe objęcie, staje się teraz miażdżącym zaciskiem. Nowo narodzone niemowlę nie prezentuje na powitanie szczęśliwego uśmiechu, lecz napiętą, wykrzywioną twarzyczkę doprowadzonej do ostateczności ofiary tortur. Jego płacz -jakże słodka muzyka dla uszu niecierpliwie oczekujących rodziców -jest w gruncie rzeczy dzikim krzykiem strachu, będącego skutkiem nagłej utraty intymnego kontaktu cielesnego.

W chwili narodzin dziecko wygląda jak sflaczały, miękki i wilgotny worek, ale niemal natychmiast wciąga powietrze i wykonuje pierwszy oddech. Pięć czy sześć sekund później zaczyna płakać. Jego główka, nóżki i ramionka zaczynają poruszać się coraz energiczniej i przez następne trzydzieści minut kontynuuje swój protest w postaci nieregularnych napadów gwałtownych ruchów kończyn, chwytania, grymasów i wrzasków, by wreszcie, całkowicie wyczerpane, zapaść w długi sen.

Na pewien czas dramat przycicha, ale po przebudzeniu się dziecko wymaga wiele opieki, intymności i kontaktów z matką, które mogłyby mu zrekompensować utracone wygody łona. Matka lub osoby, które ją w różny sposób wspomagają, dostarczają owych substytutów macicy. Najbardziej oczywistym z nich jest zastąpienie uścisku łona uściskiem matczynych ramion. Idealne objęcie matczyne otacza noworodka ze wszystkich stron, stwarzając mu kontakt z matką jak największą powierzchnią ciała, nie utrudniając mu jednak oddychania. Istnieje ogromna różnica między obejmowaniem a zwykłym trzymaniem dziecka. Niewprawny dorosły, który trzyma dziecko tak, że nie zapewnia mu kontaktu z własnym ciałem, wkrótce przekona się, jak drastycznie ogranicza to wartość tej czynności jako środka dającego poczucie komfortu. Matczyna pierś, ramiona i ręce muszą doskonale odtwarzać utracone łono, w którym do niedawna nurzał się noworodek.

Czasami samo objęcie nie wystarcza. Potrzebne są inne elementy przypominające łono. Matka zaczyna bezwiednie kołysać delikatnie dziecko z boku na bok. Działa to bardzo kojąco, ale jeśli nie przynosi skutku, matka wstaje i zaczyna przechadzać się z wolna tam i z powrotem, kołysząc dziecko w ramionach. Od czasu do czasu może też unieść je lekko do góry. Wszystkie te przejawy intymności uspokajają płaczącego noworodka, a to dlatego, że w jakiś sposób powtarzają chyba niektóre rytmy, jakie odbierało dziecko w łonie matki. Najpewniej skutecznie naśladują one delikatne ruchy kołyszące, jakie odczuwało, gdy matka chodziła. Jest w tym jednak pewne ale, to mianowicie, że rytm kołysania jest znacznie wolniejszy niż rytm normalnego chodzenia. Co więcej, "noszenie dziecka na rękach" odbywa się także w tempie znacznie wolniejszym niż tempo przeciętnego zwykłego przechadzania się.

Ostatnio przeprowadzono pewne doświadczenia, aby ustalić, jakie jest idealne tempo kołysania dziecka w kołysce. Przy bardzo wolnych lub bardzo szybkich rytmach ruchy te miały niewielki lub nie miały żadnego wpływu kojącego, ale gdy mechaniczna kołyska została ustawiona na rytm od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu przechyleń na minutę, następowała wyraźna zmiana, a obserwowane niemowlęta natychmiast się uspokajały i mniej płakały. Chociaż matki w różnym tempie kołyszą swoje dzieci w ramionach, typowa częstotliwość kołysania jest niemal identyczna z częstotliwością stosowaną w omawianych doświadczeniach, a tempo, w jakim chodzimy, nosząc dziecko na ręku, także jest zbliżone. Natomiast przeciętna prędkość chodzenia w normalnych warunkach zwykle przekracza sto kroków na minutę.

Dlatego wydaje się, że jakkolwiek te działania uspokajające mogą przynosić ukojenie, gdyż naśladują ruchy kołyszące, jakie dziecko odczuwa w łonie matki, ich tempo wymaga jakiegoś innego wyjaśnienia. Poza chodzeniem matki nie narodzone dziecko odbiera jeszcze dwa rodzaje doznań o charakterze rytmicznym: ciągłe unoszenie się i opadanie piersi matki podczas oddychania i stałe uderzenia jej serca. Rytm oddychania -od dziesięciu do czternastu wdechów na minutę -jest zbyt wolny, aby mógł mieć jakieś znaczenie, natomiast rytm bicia serca -około siedemdziesięciu uderzeń na minutę -to chyba właśnie to, o co chodzi. Wydaje się, że ten właśnie rytm, czy się go słyszy czy też wyczuwa, jest najistotniejszym czynnikiem kojącym, żywo przypominając noworodkowi utracony raj, jakim było matczyne łono.

Istnieją jeszcze dwa fakty uzasadniające ten pogląd. Po pierwsze, zarejestrowane bicie serca, odtwarzane niemowlęciu z naturalną prędkością, również działa uspokajająco, nawet przy braku jakichkolwiek ruchów kołyszących czy bujających. Gdy ten sam dźwięk odtwarza się szybciej, w tempie ponad stu uderzeń na minutę, a więc w tempie chodu, przestaje on działać uspokajająco. Po drugie; jak pisałem w Nagiej małpie, obserwacje wykazały, że ogromna większość matek trzyma niemowlę, opierając jego główkę o lewą pierś, w pobliżu serca. Świadomie czy nie matki umieszczają więc uszy swoich dzieci jak najbliżej źródła dźwięku -bijącego serca. Dotyczy to zarówno matek prawo-jak i lewo-ręcznych, dlatego też bicie serca jest chyba jedynym wyjaśnieniem adekwatnym do faktów.

Można to łatwo wykorzystać dla celów handlowych -wyprodukować mianowicie mechaniczną kołyskę poruszającą się z prędkością odpowiadającą biciu serca lub wyposażoną w małe urządzenie odtwarzające -odpowiednio wzmocnione -zarejestrowane bicie serca. Model de luxe, łączący obie funkcje, byłby niewątpliwie jeszcze skuteczniejszy, a niejedna udręczona matka mogłaby po prostu włączyć takie urządzenie i odprężyć się, gdy tymczasem przyrząd automatycznie i niezawodnie usypiałby dziecko, podobnie jak automatyczna pralka skutecznie pierze ubranka niemowlęcia.

Urządzenia takie zapewne wkrótce się pojawią i niewątpliwie będą wielce pomocne dla zapracowanych współczesnych matek, jednak ich nadużywanie niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo. To prawda, że mechaniczne uspokajanie jest czymś lepszym niż jego brak, zarówno dla nerwów matki jak dobrego samopoczucia dziecka, a jeśli z powodu nadmiaru czasochłonnych obowiązków matka nie ma innych możliwości, uspokajanie takie jest pożądane. Ale istnieją dwa powody, dla których tradycyjne uspokajanie przez matkę będzie zawsze lepsze niż jego mechaniczny substytut. Po pierwsze, matka dokonuje czegoś więcej, niż potrafiłaby kiedykolwiek zrobić maszyna. Jej działania uspokajające są bardziej złożone i mają w sobie pewne cechy, o których jeszcze będziemy mówić. Po drugie, intymny związek między matką a dzieckiem, który występuje zawsze, gdy matka pociesza je, nosząc, obejmując i kołysząc, stwarza podstawę przyszłych silnych więzi między nimi. To prawda, że w ciągu pierwszych kilku miesięcy życia niemowlę reaguje pozytywnie na każdego przyjaźnie nastawionego dorosłego. Chętnie przyjmuje ono każdy przejaw intymności od innych osób, bez względu na to, kim one są. Jednakże przed upływem roku dziecko uczy się, kim jest jego matka, i zaczyna odrzucać przejawy intymności ze strony obcych. Wiadomo, że zmiana ta u większości niemowląt zachodzi mniej więcej w piątym miesiącu życia, ale nie zachodzi ona nagle, a poszczególne niemowlęta bardzo znacznie różnią się w tym względzie między sobą. Dlatego trudno przewidzieć moment, w którym niemowlę zacznie reagować selektywnie na własną matkę. Jest to okres o podstawowym znaczeniu, gdyż od bogactwa i intensywności kontaktów cielesnych między matką a niemowlęciem w tym czasie będzie zależała siła i jakość ich późniejszej więzi.

Rzecz jasna, zbyt częste uciekanie się do mechanicznych matek w tym kluczowym okresie może być szkodliwe. Niektóre matki uważają, że dziecko przywiązuje się do nich, ponieważ dostarczają mu one pożywienia i innych podobnych dóbr, naprawdę jednak tak nie jest. Obserwacje dzieci pozbawionych matek i doświadczenia z małpami wykazały niezbicie, że czułe przejawy intymności, których źródłem jest delikatne ciało matki, tak istotne w tworzeniu podstawowej więzi, mają też wielki wpływ na pozytywne zachowania społeczne w dalszym życiu. W owych krytycznych kilku miesiącach życia nie można przesadzić w nacechowanych miłością kontaktach cielesnych; matka, która ignoruje ten fakt, boleśnie przekona się o tym później, podobnie jak jej dziecko. Trudno zrozumieć ten wypaczony, a pokutujący jeszcze w naszej cywilizowanej kulturze pogląd, głoszący, że płaczące dziecko lepiej zostawić samo sobie, aby "nie zdobyło nad nami przewagi".

Należy jednak pamiętać, że gdy dziecko podrośnie, sytuacja się zmienia. Bywa, że matka wykazuje nadopiekuńczość i hamuje dziecko właśnie wtedy, gdy powinno się ono usamodzielniać i uniezależniać. Najgorsze możliwe wypaczenie polega na tym, że matka jest niedostatecznie opiekuńcza, rygorystyczna i wymagająca wobec niemowlęcia, a potem staje się nadopiekuńcza i przesadnie lgnie do dziecka, gdy jest ono starsze. Jest to całkowite odwrócenie naturalnego porządku, według którego tworzy się więź, a niestety w dzisiejszych czasach taka kolej rzeczy nie należy do rzadkości. Gdy starsze dziecko lub nastolatek "buntuje się", można przypuszczać, że gdzieś w tle tkwi ów wypaczony wzorzec wychowania. Niestety, gdy to już się stało, często jest za późno, by naprawić wcześniej wyrządzone zło.

Naturalna kolejność, jaką tu opisałem -najpierw miłość, a potem wolność -ma podstawowe znaczenie nie tylko u człowieka, ale u wszystkich wyższych naczelnych. Matki małp zwierzokształtnych i człekokształtnych utrzymują ze swoim potomstwem nieprzerwany intymny kontakt cielesny przez wiele tygodni po urodzeniu. Jest to o tyle łatwiejsze, że małpie noworodki są silne i mogą samodzielnie na długo uczepiać się matek. Noworodki wielkich małp człekokształtnych, takich jak goryle, potrzebują nieraz kilku dni, by móc skutecznie uczepić się matki, ale później, pomimo swej wagi, potrafią to robić z niezwykłą wytrwałością. Mniejsze małpy zwierzokształtne robią to od chwili narodzin; sam kiedyś widziałem, jak rodząca się właśnie małpka kurczowo trzymała się już ciała matki, podczas gdy tylna część jej ciałka tkwiła jeszcze w macicy.

Ludzki noworodek nie jest tak sprawny fizycznie. Ma on słabsze ramionka, a krótkie paluszki u nóg nie są chwytne. Matka ludzka ma więc z tym większy problem. W ciągu pierwszych miesięcy to właśnie na niej spoczywają wszelkie działania mające na celu utrzymanie cielesnego kontaktu z dzieckiem. Zachowały się jedynie szczątki odziedziczonego po przodkach niemowlęcego wzorca czepiania się, co stanowi elementarną pozostałość dawno minionej, ewolucyjnej przeszłości, ale nawet one nie mają dziś żadnego praktycznego zastosowania. Utrzymują się tylko przez nieco ponad dwa miesiące po porodzie i znane są jako odruch chwytania i odruch Moro.

Odruch chwytania pojawia się wcześnie, gdyż już sześciomiesięczny płód posiada silny chwyt. Zaraz po urodzeniu stymulacja dłoni skutkuje mocnym zaciśnięciem rączki, a chwyt jest na tyle silny, że dorosły może dzięki niemu unieść do góry całe ciałko noworodka. Jednakże -nie tak jak u młodej małpki -owo uczepienie się nie trwa długo.

Odruch Moro można zademonstrować, zdecydowanie i szybko opuszczając dziecko na niewielką odległość ku ziemi -jakby imitując upuszczanie -jednocześnie podtrzymując je od spodu. Ramionka noworodka gwałtownie wyciągają się wtedy do przodu, przy czym rączki są otwarte, a paluszki szeroko rozpostarte. Potem ramionka znów się zamykają, jak gdyby usiłowały objąć coś konkretnego. Widać tu wyraźnie ewolucyjny ślad czynności czepiania się występującej u naczelnych, którą tak sprawnie i skutecznie posługuje się każda zdrowa młoda małpka. Niedawno przeprowadzone badania demonstrują to jeszcze wyraźniej. Gdy niemowlę czuje, że się je upuszcza, a jednocześnie trzyma się je za rączki i pozwala się chwytać, jego pierwszą reakcją nie jest wyrzucenie ramionek do przodu, poprzedzające ruch obejmowania, lecz natychmiastowe silne uczepienie się. T o samo zrobiłaby przestraszona młoda małpka, gdyby trzymając w lekkim uchwycie futerko odpoczywającej matki, poczuła, że zaniepokojona czymś matka nagle zerwała się na nogi. Małpie niemowlę w identyczny sposób zacisnęłoby swój chwyt, przygotowując się do szybkiego przeniesienia się wraz z matką w bezpieczne miejsce. Przed upływem ósmego tygodnia życia niemowlę ludzkie ma jeszcze w sobie tyle z małpy, że może demonstrować pozostałości tej reakcji.

Jednakże z punktu widzenia matki ludzkiej te "małpie" reakcje stanowią przedmiot jedynie akademickiego zainteresowania. Mogą one zaciekawić zoologów, ale w praktyce w żaden sposób nie ułatwiają rodzicom ich zadań. Jak więc należy postępować w tej sytuacji? Istnieje kilka możliwości. W tak zwanych społeczeństwach pierwotnych w ciągu pierwszych miesięcy życia niemowlę pozostaje na ogół niemal w stałym kontakcie z ciałem matki. Gdy matka odpoczywa, dziecko pozostaje w jej rękach lub też w rękach jakiejś innej osoby. Gdy matka śpi, dziecko znajduje się na tym samym posłaniu. Gdy matka pracuje lub znajduje się w ruchu, dziecko jest do niej solidnie przywiązane. W ten sposób zapewnia mu ona niemal nieustanny kontakt charakterystyczny dla innych naczelnych. Matki społeczeństw cywilizowanych nie są w stanie w całej rozciągłości stosować się do tych zasad.

Jedną z możliwości jest szczelne zawinięcie dziecka w pieluszki i w becik. Jeśli matka nie może zapewnić dziecku w każdej godzinie dnia i nocy błogiego uścisku swoich ramion czy ścisłego kontaktu ze swoim ciałem, może ona przynajmniej dostarczyć mu błogiego uścisku gładkiej i miękkiej materii, która jest środkiem zastępującym wnętrze utraconego łona. Zwykle myślimy o ubieraniu noworodków jako o metodzie zapewnienia im ciepła, ale chodzi tu o coś więcej. Równie ważny jest "uścisk" materiału, w który zawinięte jest dziecko i który wchodzi w kontakt z powierzchnią jego ciałka. Toczą się jednak ożywione dyskusje nad tym, czy owo owinięcie powinno być ścisłe czy luźne. Opinie o tym, jak szczelne winno być owo postnatalne łono z materiału, znacznie różnią się w poszczególnych kulturach.

W dzisiejszym świecie zachodnim nie akceptuje się na ogół ciasnego spowijania, nawet noworodka owija się lekko, aby mógł swobodnie poruszać się i wymachiwać kończynami, gdy ma na to ochotę. Specjaliści wyrażają obawę, że spowijanie niemowlęcia "może krępować jego ducha". Znaczna większość zachodnich czytelników zgodziłaby się z tym skwapliwie, ale bliższe zbadanie sprawy nie potwierdza tych obaw. Starożytni Grecy i Rzymianie ciasno spowijali swoje niemowlęta, ale nawet najzagorzalszy wróg powijaków musi przyznać, że było wśród nich niemało wolnych duchów. Do końca osiemnastego wieku trzymano w powijakach również niemowlęta brytyjskie, a wiele niemowląt rosyjskich, jugosłowiańskich, meksykańskich, lapońskich, japońskich i indiańskich trzyma się w nich do dzisiaj. Ostatnio poddano ten problem badaniom naukowym, w toku których za pomocą odpowiednio czułych przyrządów sprawdzano uczucie dyskomfortu niemowląt w powijakach i bez powijaków. Stwierdzono, że spowijane dzieci rzeczywiście były spokojniejsze, co przejawiało się wolniejszym biciem serca, zmniejszoną prędkością oddechu i rzadszym płaczem. Dłużej też spały. Należy przypuszczać, że spowijanie lepiej przypominało ścisły uścisk łona, jakiego doświadczają dojrzałe płody w ostatnich tygodniach ciąży.

Wszystko to wydaje się potwierdzać opinie zwolenników spowijania, ale trzeba przypomnieć, że nawet największy płód nigdy nie podlega w łonie matki takiemu ściśnięciu, żeby od czasu do czasu nie mógł kopać i poruszać się. Każda matka, która wyczuwa w sobie te ruchy, zdaje sobie sprawę, że nie "spowija" ona swego nie narodzonego dziecka do tego stopnia, by je unieruchomić. Umiarkowane spowijanie noworodka jest chyba bardziej naturalne niż silne krępowanie stosowane w niektórych kulturach. Co więcej, zwolennicy spowijania niepotrzebnie przedłużają nieraz ten zabieg znacznie ponad zalecaną miarę. Może to być pożyteczne w pierwszych tygodniach, ale później może zakłócić procesy prawidłowego rozwoju mięśni i kształtowania się postawy. Tak jak płód musi kiedyś opuścić naturalne łono, tak noworodek musi wkrótce opuścić łono sztuczne, bo inaczej "nie zdąży" na następny etap rozwojowy. Mówimy zwykle o noworodkach niedonoszonych lub przenoszonych, mając na myśli chwilę porodu, ale pożyteczne jest zastosowanie tych pojęć także do późniejszych etapów rozwoju dziecka. Jeśli potomstwo ma szczęśliwie przebyć owe kolejne fazy, w każdej z nich, od niemowlęctwa do dojrzewania, muszą być stosowane właściwe formy intymności, kontaktu cielesnego i pielęgnacji. Inaczej -jeśli przejawy intymności wyprzedzają etap lub są w stosunku do niego opóźnione -mogą pojawić się kłopoty w dalszym życiu.

Dotychczas przyglądaliśmy się niektórym stosowanym przez matkę sposobom odtwarzania pewnych przejawów intymności z okresu łonowego, ale błędne byłoby mniemanie, jakoby wygody wczesnego okresu postnatalnego były dla dziecka jedynie przedłużeniem wygód okresu płodowego. Takie przedłużenie to tylko fragment całości obrazu. Właściwe etapowi niemowlęctwa formy dbałości o komfort dziecka, to pieszczenie, całowanie i głaskanie, a także utrzymywanie ciałka niemowlaka w czystości przy zastosowaniu delikatnego dotyku, ruchów pocierania, wycierania i innych łagodnych form tarcia. Także uścisk jest czymś więcej niż tylko uściskiem. Obejmując dziecko ramionami, matka często jednocześnie poklepuje je rytmicznie jedną ręką po pleckach -we właściwym tempie i z właściwą siłą, ani zbyt silnie, ani zbyt słabo. Błędem byłoby sądzić, że ma to jedynie wywołać "odbicie się". Jest to jedna z najczęstszych reakcji matki o znacznie szerszym zastosowaniu. Zawsze gdy dziecko zdaje się potrzebować pociechy, matka obejmując je poklepuje jeszcze po pleckach. Nierzadko jednocześnie kołysze je i buja, a często grucha też cichutko do dziecka i nuci mu, zbliżając usta do jego główki. Te charakterystyczne dla niemowlęctwa działania pocieszające mają duże znaczenie, gdyż, jak się przekonamy, pojawiają się one później, już w życiu dorosłych, w rozmaitych formach, czasami zupełnie jawnych, a czasami bardzo zawoalowanych, jako rozmaite przejawy intymności. Są to zachowania macierzyńskie tak automatyczne, że rzadko się o nich myśli czy rozmawia. Dlatego też zazwyczaj nie dostrzega się ich nowych funkcji w późniejszym życiu.

Poklepywanie wywodzi się ze zjawiska, które badacze zachowań zwierząt określają jako ruch intencjonalny. Najlepiej można to zilustrować na przykładzie zwierząt. Gdy ptak zamierza pofrunąć, porusza głową, co stanowi element odlotu. W toku ewolucji to poruszanie głową uległo wyolbrzymieniu, stając się dla innych ptaków sygnałem zwiastującym zamiar odlotu. Ptak, zanim rzeczywiście odleci, przez dłuższą chwilę wykonuje gwałtowne ruchy głową, uprzedzając swych towarzyszy, że zamierza ich opuścić, i umożliwiając im przygotowanie się do odlotu wraz z nim. Innymi słowy, sygnalizuje on zamiar lotu, a takie poruszanie głową określa się jako ruch intencjonalny. Jak się wydaje, w podobny sposób wykształciło się u matek poklepywanie jako szczególny przejaw więzi, stanowiący często stosowany ruch intencjonalny, sygnalizujący gotowość mocnego przytulenia się. Każde klepnięcie matczynej ręki komunikuje: "Zobacz, tak właśnie przytulę cię, by chronić cię przed niebezpieczeństwem, bądź więc spokojny, nie martw się". Każde klepnięcie jest powtórzeniem tego sygnału i pomaga uspokoić niemowlę. Ale jest w tym coś jeszcze. Znów pomocny będzie przykład z ptakami. Gdy ptak jest lekko zaniepokojony, ale nie na tyle, by zaraz odlecieć, może zaalarmować swoich towarzyszy za pomocą kilku łagodnych ruchów głową, pozostając jednak przy tym na miejscu. Innymi słowy, w ten sposób ptak wysyła jedynie sygnał w postaci ruchu intencjonalnego, nie podejmując właściwej akcji, jaką jest lot. U ludzi to właśnie stało się z czynnością poklepywania. Ręka poklepuje plecy, następnie przestaje, potem poklepuje znowu i znowu przestaje. Nie następuje potem kontynuacja w postaci pełnego objęcia, mającego chronić przed niebezpieczeństwem. Tak więc komunikat matki do dziecka brzmi nie tylko: "Nie martw się, tak cię przytulę w razie niebezpieczeństwa", lecz także: "Nie martw się, nie ma żadnego niebezpieczeństwa, bo inaczej przytuliłabym cię jeszcze mocniej niż teraz". Powtarzające się poklepywanie działa więc podwójnie kojąco.

Ciche gruchanie czy mruczenie jako sygnał kojący działa jeszcze inaczej. I znów pomocny może być przykład ze zwierzętami. Gdy niektóre ryby znajdują się w nastroju agresywnym, objawiają to opuszczeniem przedniej części ciała i podniesieniem części tylnej. Gdy te same ryby sygnalizują brak agresji, robią coś przeciwnego, to znaczy unoszą głowę, a opuszczają ogon. Ciche gruchanie matki także działa na zasadzie przeciwieństwa. Głośne, hałaśliwe dźwięki są u naszego gatunku, podobnie zresztą jak u wielu innych, sygnałami alarmowymi. Krzyki, wrzaski, chrapania i ryki są powszechnymi wśród ssaków sposobami informowania o bólu, niebezpieczeństwie, strachu i agresji. Używając tonów, które są przeciwieństwem tych dźwięków, ludzka matka może przekazywać komunikaty przeciwne, a mianowicie to, że wszystko jest w porządku. Gruchając i nucąc, może ona stosować komunikaty słowne, ale oczywiście słowa nie mają tu większego znaczenia. Zasadniczy sygnał kojący przekazywany jest niemowlęciu za pośrednictwem tych właśnie łagodnych, cichych i słodkich dźwięków.

Innym ważnym wzorcem zachowań intymnych, występującym w okresie postnatalnym jest podawanie dziecku piersi (lub butelki ze smoczkiem) do ssania. Dziecko czuje wówczas w buzi coś ciepłego i miękkiego, z czego można wycisnąć słodki i ciepły płyn. Buzia dziecka odczuwa ciepło, język smakuje słodycz, a usta wyczuwają miękkość. W ten sposób życie dziecka wzbogaca się o jeszcze jeden ważny rodzaj pociechy, czyli przejaw elementarnej intymności. To samo zjawisko, choć w różnych przebraniach, pojawi się później, już w kontekstach życia dorosłego.

Takie więc są najważniejsze przejawy intymności u ludzi w fazie niemowlęcej. Matka obejmuje, nosi, kołysze, poklepuje, pieści, całuje, głaszcze, myje i karmi piersią swoje potomstwo, a także grucha do niego, mruczy i nuci mu. Jedynym pozytywnym działaniem kontaktowym ze strony niemowlęcia jest w tym okresie ssanie; ale dziecko wysyła dwa ważne sygnały funkcjonujące jako zaproszenie do . intymności i zachęta do ścisłego kontaktu. Sygnałami tymi są płacz i uśmiech. Płacz inicjuje kontakt, a uśmiech pomaga ten kontakt utrzymać. Płacz mówi: "chodź tutaj", a uśmiech -"zostań ze mną".

Płacz bywa niekiedy niewłaściwie rozumiany. Ponieważ pojawia się wtedy, gdy dziecko jest głodne, jest mu niewygodnie albo coś je boli, przyjmuje się, że są to jedyne treści, jakie płacz komunikuje. Gdy dziecko płacze, matka często automatycznie uznaje, że chodzi o jeden z tych trzech problemów, co niekoniecznie musi być prawdą. Komunikat głosi jedynie "chodź tutaj", nie mówi dlaczego. Dziecko może płakać również, gdy jest syte, jest mu wygodnie i nie odczuwa żadnego bólu -chcąc tylko zainicjować intymny kontakt z matką. Gdy matka, po nakarmieniu dziecka i upewnieniu się, że jest mu wygodnie, kładzie je z powrotem, może ono natychmiast wznowić sygnalizowanie płaczem. U zdrowego niemowlęcia znaczy to tylko tyle, że nie otrzymało odpowiedniej porcji intymnego kontaktu cielesnego i będzie protestowało tak długo, aż to uzyska. W pierwszych miesiącach zapotrzebowanie na taki kontakt jest wysokie, a niemowlę ma na szczęście do dyspozycji silnie działający sygnał zachęty, czyli uśmiech zadowolenia, którym nagradza ono matkę za jej starania.

Uśmiech jest czymś, co wyróżnia niemowlęta ludzkie spośród innych naczelnych. Niemowlęta małp nie uśmiechają się. Po prostu nie potrzebują one uśmiechu, gdyż są wystarczająco silne, aby uczepić się sierści swych matek i być blisko nich dzięki własnym działaniom. Niemowlę ludzkie nie jest zdolne tego dokonać i musi w jakiś sposób zwiększyć swoje szanse na przyciągnięcie uwagi matki. Uśmiech stanowi powstałe w procesie ewolucji rozwiązanie tego problemu.

Płacz i uśmiech uzyskują wsparcie ze strony sygnałów wtórnych. Płacz człowieka z początku przypomina płacz małp. Płaczące małpie niemowlę wydaje z siebie serię rytmicznych pisków, którym jednak nie towarzyszą łzy. W ciągu kilku pierwszych miesięcy życia niemowlę ludzkie płacze tak samo, bez łez, ale po tym okresie wstępnym do sygnału głosowego dołączają się łzy. Później, w życiu dorosłym, łzy mogą pojawiać się niezależnie od głosu, jako bezgłośny sygnał, ale u niemowlęcia głos i łzy występują wspólnie, jako jedno zjawisko płaczu. Nie wiadomo dlaczego rzadko mówi się o tym, że człowiek jako jedyny wśród naczelnych płacze łzami, ale z pewnością musi to mieć jakieś specjalne znaczenie dla naszego gatunku. W pierwszym rzędzie jest to oczywiście sygnał wzrokowy, wzmocniony dzięki nieobecności włosów na naszych policzkach, przez co połyskiwanie i ściekanie łez jest tak dobrze widoczne. Ale ważna jest też reakcja matki, która wtedy zwykle "osusza oczka" niemowlęciu. Polega to na delikatnym wycieraniu łez ze skóry na buzi, co jest czynnością kojącą i przejawem intymnego kontaktu cielesnego. Być może, taka jest właśnie dodatkowa funkcja znacznie wzmożonego wydzielania gruczołów łzowych, co powoduje tak częste wilgotnienie buzi małego człowieczka.

Jeśli komuś wydaje się to teorią nieco naciąganą, warto sobie uzmysłowić, że u ludzi, jak też u wielu innych gatunków, matka ma silny popęd do czyszczenia ciała potomstwa. Gdy dziecko się zmoczy, matka je osusza, i dlatego wydaje się, że obfitość łez wykształciła się jako coś w rodzaju "substytutu moczu" i ma na celu wywołanie podobnej intymnej reakcji w trudnych chwilach. W odróżnieniu od moczu łzy nie oczyszczają organizmu ze zbędnych substancji. Wydzielane w niewielkich ilościach, czyszczą i chronią oczy, ale gdy płyną obficie podczas płaczu, ich jedyna funkcja polega chyba na przekazywaniu sygnałów, i wtedy można je uznać wyłącznie za formę zachowania. Podobnie jak uśmiech, zdają się one funkcjonować głównie jako zachęta do intymności.

Uśmiech wspierają takie sygnały wtórne jak gaworzenie i wyciąganie rączek. Niemowlę uśmiecha się, rechocze i wyciąga rączki ku matce, wykonując ruchy intencjonalne, poprzedzające przytulenie się do niej, i w ten sposób zachęca ją, by je podniosła. W odpowiedzi matka odwzajemnia się. Oddaje więc uśmiech, "grucha" do niemowlęcia, wyciąga ręce, by go dotknąć lub podnieść. Podobnie jak płacz z łzami, zespół uśmiechów pojawia się dopiero mniej więcej w drugim miesiącu życia. W gruncie rzeczy pierwszy miesiąc życia dziecka można by nazwać "stadium małpim", gdyż charakterystyczne dla człowieka sygnały pojawiają się dopiero po upływie pierwszych kilku tygodni.

Gdy dziecko osiąga trzeci i czwarty miesiąc życia, zaczynają pojawiać się nowe formy kontaktu cielesnego. Znikają wczesne "małpie" zachowania, odruch chwytania i odruch Moro, a pojawiają się bardziej wyrafinowane formy ukierunkowanego chwytania i przytulania się. W prymitywnym odruchu chwytania rączka niemowlęcia automatycznie obejmowała każdy przylegający do niej przedmiot, teraz działaniem pozytywnym staje się nowy rodzaj chwytania, chwytanie selektywne -niemowlę koordynując ruchy rąk ze wzrokiem, sięga po konkretny interesujący je przedmiot i chwyta go. Często jest to jakaś część ciała matki, zwłaszcza włosy. W takim ukierunkowanym chwytaniu dziecko dochodzi do perfekcji przed upływem piątego miesiąca życia.

Podobnie automatyczne, nie ukierunkowane ruchy czepiania się, charakterystyczne dla odruchu Moro, ustępują ukierunkowanemu obejmowaniu, które polega na przytulaniu się dziecka właśnie tylko do ciała matki i dostosowaniu ruchów do zajmowanej przez nią pozycji. Takie ukierunkowane czepianie się ustala się zwykle przed upływem szóstego miesiąca życia. W okresie dzieciństwa, po stadium niemowlęctwa, rzecz jasna ubożeje sfera elementarnej intymności cielesnej. Potrzeba bezpieczeństwa, którą tak dobrze zaspokajał rozległy kontakt cielesny z matką, napotyka teraz na coraz silniejszą konkurencję, jaką jest potrzeba niezależnego działania, odkrywania świata i badania otoczenia. Nie można tego oczywiście dokonać, tkwiąc w ramionach matki. Niemowlę uniezależnia się, na czym musi ucierpieć elementarna intymność. Ale świat wciąż jest miejscem przerażającym i dlatego dziecku potrzebna jest jakaś inna forma intymności -pośrednia, zdalnie sterowana -by przy względnej niezależności zachować jednocześnie poczucie pewności i bezpieczeństwa. Komunikowanie się za pomocą dotyku ustępuje miejsca coraz bardziej precyzyjnej komunikacji wzrokowej. Ograniczające i krępujące środki bezpieczeństwa, jakim są obejmowanie i przytulanie, zastępuje dziecko mniej ograniczającym środkiem, jakim jest wymiana spojrzeń, którym towarzyszy odpowiedni wyraz twarzy. Wspólny uścisk zostaje zastąpiony przez wspólny uśmiech, wspólny śmiech oraz wszelkiego rodzaju miny, jakie potrafi przybierać twarz człowieka. Twarz w uśmiechu, która wcześniej stanowiła zachętę do objęcia, obecnie zastępuje to objęcie. W istocie sam uśmiech staje się symbolicznym objęciem, działającym na odległość. Pozwala to niemowlęciu funkcjonować w sposób mniej skrępowany, a przy tym odnowić uczuciowy kontakt z matką za pomocą jednego tylko spojrzenia.

Następne doniosłe stadium rozwojowe przychodzi, gdy dziecko zaczyna mówić. W trzecim roku życiu, po opanowaniu podstawowego słownictwa, do kontaktu wzrokowego dołącza się "kontakt" słowny. Dziecko i jego matka mogą teraz wyrażać uczucia wobec siebie nawzajem za pomocą słów.

W miarę rozwoju tego stadium nieuniknione jest dalsze ograniczenie przejawów intymności elementarnej, mających postać kontaktów cielesnych. Przytulanie wydaje się zbyt dziecinne. Gwałtownie rosnąca potrzeba eksploracji, niezależności i odrębnej, indywidualnej tożsamości w coraz większym stopniu tłumi pragnienie uścisków i pieszczot. Gdy rodzice w tym okresie nadużywają elementarnych kontaktów cielesnych, dziecko odczuwa je nie ty...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin