Clive Cussler - Atlantyda odnaleziona (Dirk Pitt 15).doc

(2658 KB) Pobierz


CLIVE CUSSLER

ATLANTYDA ODNALEZIONA

(Atlantis Found)

Przekład: Paweł Wieczorek

Wydanie polskie: 2000

Wydanie oryginalne: 1999


Uderzenie

Rok 7120 p.n.e., dzisiejsza Zatoka Hudsona

Intruz przybył z daleka. Mgliste ciało niebieskie, stare jak wszechświat, powstało w gigantycznej chmurze lodu, skał, pyłu i gazu, kiedy cztery miliardy sześćset tysięcy lat temu rodziły się zewnętrzne planety Układu Słonecznego. Wkrótce po tym, jak rozproszone cząstki zamarzły w zbitą masę o średnicy ponad półtora kilometra, obiekt zaczął bezgłośnie zakreślać orbitę w próżni kosmosu. Okrążał odległe Słońce i zawracał w pół drogi do najbliższych gwiazd. Podróż trwała tysiące lat.

Jądro komety było mieszaniną zamarzniętej wody, tlenku węgla, metanu i poszarpanych bloków skał metalicznych. Brudna kula śniegowa, rzucona ręką Boga. Kiedy, wirując, minęła Słońce i przekroczyła apogeum orbity, zawracając w kierunku Ziemi, emitowane przez Słońce promieniowanie spowodowało metamorfozę jądra. Brzydkie kaczątko zmieniło się w piękność.

Po wchłonięciu ciepła i promieni ultrafioletowych, wysyłanych przez Słońce, zaczęła się tworzyć długa wstęga, która powoli przekształciła się w olbrzymi, świecący, błękitny ogon, ciągnący się za jądrem na przestrzeni ponad stu czterdziestu milionów kilometrów. Powstał także krótszy - szeroki na mniej więcej półtora miliona kilometrów - biały ogon pyłowy, który wił się wzdłuż boku komety, tworząc coś, co przypominało rybie płetwy.

Za każdym razem, kiedy kometa mijała Słońce, traciła kolejną porcję lodu i jądro się zmniejszało. Po dwustu milionach lat kometa straciłaby cały lód i rozpadła się, tworząc liczne meteory i chmurę pyłu - tej nie było jednak pisane kolejne wyjście poza Układ Słoneczny ani okrążenie Słońca. Nie była jej dana powolna, zimna śmierć w czarnych głębinach kosmosu. Życie tej komety miało dobiec końca w ciągu kilku minut. Przy ostatnim pokonywaniu orbity, mijając w odległości miliona czterystu pięćdziesięciu kilometrów Jowisza, została pchnięta w bok jego wielką siłą grawitacyjną i skierowana na kurs kolizyjny z trzecią planetą od Słońca, zwaną obecnie przez jej mieszkańców Ziemią.

Wpadła w atmosferę ziemską pod kątem czterdziestu pięciu stopni, z prędkością dwustu dziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę, a ziemska grawitacja jeszcze ją przyspieszała. Kiedy szeroka na piętnaście kilometrów, ważąca cztery miliardy ton kula zaczęła rozpadać się pod wpływem tarcia, powstała przed nią jaskrawo świecąca fala uderzeniowa. Siedem sekund później zniekształcone ciało niebieskie, zmienione w oślepiającą kulę ognia, uderzyło w powierzchnię Ziemi. Skutki były straszliwe. Bezpośrednim efektem wyzwolenia ogromnej ilości energii kinetycznej przy uderzeniu było wydrążenie zagłębienia dwa razy większego od Hawajów, skąd zderzenie wybiło ziemię, a woda wyparowała.

Glob zadrżał od wstrząsu tektonicznego o sile dwunastu stopni w skali Richtera.

Wyrzucone w górę miliony ton wody oraz osadu z dna morskiego pomknęły przez dziurę nad miejscem uderzenia komety do stratosfery - wraz z gigantyczną chmurą fragmentów rozpalonych do czerwoności skał, wystrzelonych na trajektorie suborbitalne, skąd spadały z powrotem jako płonące meteoryty. Burze ognia zniszczyły wiele puszcz na całym świecie. Wulkany uśpione przez tysiące lat zaczęły nagle wybuchać i wyrzucać oceany lawy, która rozlewała się na przestrzeniach obejmujących miliony kilometrów kwadratowych i pokrywała teren skorupą o grubości trzystu metrów, a często nawet większej. Do atmosfery wyrzucone zostało tyle dymu i pyłu, które potem porywiste wichry rozwiały po całym globie, że światło słoneczne niemal przez rok nie mogło przebić się do powierzchni Ziemi. Planetę spowił całun ciemności, a temperatura spadła poniżej punktu zamarzania wody. Zmiany klimatyczne nastąpiły w każdym zakątku kuli ziemskiej, i to w niezwykle gwałtowny sposób. Temperatura na wielkich polach lodowych i lodowcach północy wzrosła do ponad trzydziestu, nawet prawie czterdziestu stopni Celsjusza. Lód roztopił się błyskawicznie. Zwierzęta strefy tropikalnej i umiarkowanej wyginęły w ciągu jednego dnia. Wiele - takich jak mamuty - zamarzło tam, gdzie stało, pasąc się na letniej łące, z jeszcze niestrawionymi trawami i kwiatami w żołądkach. Drzewa zostały zamrożone - z liśćmi i owocami - w sposób niewiele odbiegający od tego, w jaki dziś przygotowuje się mrożonki. Przez wiele dni siły wyzwolone uderzeniem kosmicznego obiektu wyrzucały z głębin wodnych ryby.

O brzegi kontynentów uderzyły fale o wysokości od ośmiu do ponad piętnastu kilometrów i wdarły się na lądy. Woda zalała przymorskie niziny na kilkaset kilometrów w głąb, niszcząc wszystko i zaściełając ziemię niewyobrażalną masą osadu z dna oceanów. Dopiero, kiedy potężny przypływ uderzył w podnóża gór, jego czoło podwinęło się pod masę wody i zaczęło zawracać. Nic już nie było takie jak przedtem zmienione zostały biegi rzek, w zagłębieniach terenu powstały nowe jeziora, a dotychczasowe przeistoczyły się w pustynie.

Wydawało się, że reakcja łańcuchowa nigdy się nie skończy.

W dół górskich zboczy - początkowo z cichym dudnieniem, które wkrótce zamieniło się w nieustający ryk grzmotu - zaczęły schodzić lawiny. Wielkie góry kołysały się jak trącane lekką bryzą palmy. Kiedy sztorm zawył ponownie i kolejny raz uderzył w kontynenty, pustynie i szerokie trawiaste sawanny zostały pofalowane. Uderzenie komety spowodowało nagłe i potężne przesunięcia w cienkiej skorupie ziemskiej. Trzydziestokilometrowa powłoka zaczęła wraz z płaszczem Ziemi, okrywającym jądro z płynnego metalu, wypiętrzać się i skręcać. Przesuwała się tak, jakby oddzielono skórkę od grejpfruta bez jej rozcinania. Wewnętrzna kula mogła rotować wewnątrz zewnętrznej.

Kontynenty uległy przemieszczeniu. Wzgórza wypiętrzyły się, tworząc łańcuchy górskie. Liczne wyspy na Pacyfiku zniknęły, w innych miejscach pojawiły się nowe. Antarktyda, leżąca na zachód od dzisiejszego Chile, przesunęła się ponad trzy tysiące kilometrów na południe, gdzie szybko pokryła ją warstwa coraz grubszego lodu. Olbrzymia płaszczyzna lodowa, pływająca na Atlantyku na zachód od Australii, trafiła do strefy umiarkowanej i zaczęła gwałtownie topnieć. To samo stało się z lodem, który pokrywał biegun północny - teraz rozproszył się na północy dzisiejszej Kanady. Wkrótce powstał nowy biegun i zaczął tworzyć grubą warstwę lodu w miejscu, gdzie niedawno był ocean.

Zniszczenia postępowały bezlitośnie. Wstrząsy i zagłada trwały, jakby nigdy nie miały się skończyć. Ruch cienkiej skorupy Ziemi powodował kataklizm po kataklizmie. Nagłe topnienie pływających po oceanach pól lodowych oraz przesunięcie lodowców, pokrywających spore części kontynentów, w pobliże stref tropikalnych spowodowały podniesienie się poziomu wód o sto kilkadziesiąt metrów i zalanie lądów dopiero co zniszczonych przez wyzwolone uderzeniem komety fale. W ciągu jednego dnia połączona z kontynentem Brytania stała się wyspą, a pustynię w miejscu znanym dziś jako Zatoka Perska zalała woda. Nil, wpływający do wielkiej, żyznej doliny i skręcający do wielkiego oceanu na zachodzie, teraz kończył się w miejscu, w którym niespodziewanie powstało Morze Śródziemne.

Z perspektywy geologii ostatnia wielka epoka lodowcowa zakończyła się w mgnieniu oka.

Dramatyczne zmiany granic oceanów oraz ich prądów spowodowały także przesunięcia biegunów, co drastycznie zakłóciło równowagę rotacyjną planety. Kiedy bieguny przesuwały się na nowe miejsca, oś obrotu Ziemi została chwilowo wychylona o dwa stopnie, co zmieniło panującą na powierzchni siłę odśrodkową. Morza i oceany dostosowały się do zmiany, zanim Ziemia zdążyła wykonać trzy obroty, jednak lądy ze względu na swą konsystencję nie mogły zareagować tak szybko. Miesiącami trwały trzęsienia ziemi.

Wokół planety gnały wściekłe burze niesione gwałtownymi wichrami, przez kolejne osiemnaście lat rwące na strzępy i rozbijające wszystko, co stało im na drodze. Uspokoiły się dopiero, gdy bieguny planety przestały się przesuwać i zatrzymały, tworząc nową oś obrotu Ziemi. Przez ten czas morza i oceany ustabilizowały się, pozwalając na powstanie nowych linii brzegowych w panujących przedziwnych warunkach klimatycznych. Zmiany trwały nieprzerwanie. Wraz ze zmniejszeniem się o połowę liczby dni w roku zmienił się podział doby na dzień i noc. Magnetyczny biegun Ziemi przesunął się na północny wschód o kilkaset kilometrów.

Bardzo szybko wyginęły setki, może nawet tysiące gatunków zwierząt. Z obu Ameryk zniknęły: wielbłąd jednogarbny, mamut, koń lodowcowy oraz leniwiec olbrzymi. Przestały także istnieć tygrys szablozęby, gigantyczne ptaki ze skrzydłami o rozpiętości ponad ośmiu metrów i wiele innych zwierząt o wadze powyżej pięćdziesięciu kilogramów - ginęły, dusząc siew powietrzu wypełnionym dymem oraz gazami wulkanicznymi.

Apokalipsa zniszczyła także florę. Rośliny, których nie spaliły na popiół pożary, ginęły z braku światła słonecznego. Ten los podzieliły algi morskie. Z powodu powodzi, ognia, burzy, lawin i unoszących się w powietrzu trujących oparów zginęło ponad osiemdziesiąt pięć procent żywych organizmów na Ziemi.

W ciągu jednej przerażającej doby zniknęły liczne społeczności ludzkie - zarówno wysoko rozwinięte, jak i te dopiero rozkwitające, stojące u progu złotej ery. W okrutny sposób zginęły miliony mężczyzn, kobiet i dzieci. Zniszczone zostały wszelkie ślady tworzących się cywilizacji, a nieliczni szczęśliwcy, którzy przeżyli, zachowali jedynie mgliste wspomnienia przeszłości. Bezpowrotnie zamknięty został do tej pory najdłuższy, nieprzerwany rozdział historii ludzkości - trwająca dziesięć tysięcy lat podróż od prostego Człowieka z Cro-Magnon do pokolenia królów, architektów, rzeźbiarzy, malarzy i wojowników. Wytwory ich talentu oraz ich ziemskie resztki legły głęboko pod dnem nowych mórz. Pozostały nieliczne obiekty - a raczej ich fragmenty - świadczące o istnieniu rozwiniętych kultur. Można by wręcz twierdzić, że wiele narodów i miast istniało jedynie chwilę, po czym uległo kompletnemu zniszczeniu. Zaginęły prawie wszystkie ślady jakichkolwiek cywilizacji.

Z zaskakująco niewielkiej liczby ludzi, którzy przeżyli, większość zamieszkiwała wyższe regiony górskie, mogła więc znaleźć w jaskiniach schronienie przed furią żywiołów. W odróżnieniu od bardziej cywilizowanych ludzi epoki brązu, którzy budowali osiedla na nizinach, w pobliżu rzek i mórz, mieszkańcami gór byli nomadowie reprezentujący kulturę epoki kamiennej. Zagłada dotknęła więc samą śmietankę ludzkości - Leonardów da Vinci, Picassów i Einsteinów - a dominację nad światem przejęli prymitywni wędrujący myśliwi. Okres ten można porównać do momentu, w którym odrzucono wspaniałe osiągnięcia starożytnego Rzymu i Grecji, a świat na wieki popadł w ignorancję i kulturową stagnację. Epoka neolitycznej ciemnoty przykryła całunem grób wysoko rozwiniętych cywilizacji, a mrok miał trwać prawie dwa tysiące lat. Po tym czasie ludzkość zaczęła powoli, bardzo powoli, wychodzić z ciemności i znów tworzyć oraz budować miasta i cywilizacje -w Mezopotamii i Egipcie.

Tylko niewielka liczba utalentowanych budowniczych i twórczych myślicieli pochodzących ze zniszczonych kultur przeżyła, docierając do wyżej położonych obszarów Ziemi. Kiedy spostrzegli, że ich cywilizacji nic nigdy nie odtworzy, zaczęli trwające wieki działania, które polegały na ustawianiu wielkich, wbitych pionowo w ziemię tajemniczych megalitów i dolmenów, znajdowanych w Europie, Azji, na wyspach Pacyfiku oraz w obu Amerykach. Jeszcze długo po tym, jak pamięć wspaniałego dziedzictwa przygasła i stała się wyłącznie mitem, monumenty straszliwego zniszczenia oraz zagłady niezliczonych rzesz ludzkich w dalszym ciągu ostrzegały przyszłe pokolenia przed następnym kataklizmem. W ciągu tysiąclecia potomkowie mędrców powoli tracili dawną wiedzę i wtapiali się w plemiona nomadów, aż w końcu przestali reprezentować rasę wysoko rozwiniętą.

Przez setki lat po katastrofie ludzie obawiali się zejść z gór, by ponownie zamieszkać na nizinach i wybrzeżach. Potomkowie narodów, które odbywały podróże morskie i miały kiedyś techniczną przewagę nad innymi, zachowali jedynie mgliste wspomnienia przeszłości. Zapomniano o metodach konstruowania statków oraz technikach żeglarskich i wszystko musiało zostać wynalezione na nowo. Pokolenia, które tego dokonały, czciły swych znakomitych przodków, uważając ich za bogów.

Lawinę śmierci i zniszczenia wywołała gruda brudnego lodu nie większa niż dzisiejsze farmerskie miasteczko w stanie Iowa. Kometa spowodowała tragiczne zniszczenia bezlitośnie i gwałtownie. Ziemia nie była atakowana z taką gwałtownością od czasu, kiedy sześćdziesiąt pięć milionów lat temu trafił w nią meteoryt, który przyniósł zagładę dinozaurom.

Tysiące lat po katastrofie komety uważano wciąż za zwiastuny wielkich nieszczęść i zbliżających się tragedii. Przypisywano im wszelkie zło - od wojen przez zarazy po katastrofy naturalne i zwykłą śmierć. Jeszcze do niedawna uważano je za cuda natury, jak tęcza czy zabarwione złotym światłem zachodzącego słońca chmury.

Opowieść o biblijnym potopie i legendy o innych katastrofach wynikają z pamięci tej właśnie tragedii. Starożytne cywilizacje Olmeków, Majów i Azteków miały wiele tradycji związanych z prastarą zagładą. Indiańskie plemiona w całych Stanach Zjednoczonych przekazują sobie opowieści o zalewających ich kraj wodach. Chińczycy, Polinezyjczycy i mieszkańcy Afryki opowiadają sobie legendy o kataklizmie, który zdziesiątkował ich przodków.

Najbardziej tajemniczą i intrygującą z powstałych przed wiekami i kwitnących przez stulecia opowieści jest legenda o zaginionym kontynencie i cywilizacji Atlantydy.


Statek widmo

30 września 1858, Zatoka Stefanssona, Antarktyda

Roxanna Mender wiedziała, że jeśli się zatrzyma, umrze. Była wyczerpana i poruszała się tylko dzięki sile woli. Temperatura spadła grubo poniżej zera, ale prawdziwy problem polegał na czym innym - w ciało wbijały się, niczym zęby, lodowate szpile gnanego wichrem powietrza. Ogarniająca ją łagodnie śmiertelna senność powoli zwyciężała wolę życia. Roxanna posuwała się do przodu, stawiała nogę za nogą, raz za razem potykała się o wyłomy w lodowej płaszczyźnie. Oddychała szybko, chrapli...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin