granca.docx

(136 KB) Pobierz

 

 

 

I. 

Zenon Ziembiewicz był postacią powszechnie znaną w mieście. Każdy chyba kojarzył jego pochyloną sylwetkę i twarz z garbatym nosem, który jednym wydawał się przyjemnym i rasowym, a dla innych był jezuickim i nienawistnym. Wszyscy również kojarzyli postaćmężczyzny z krótką, lecz piękną karierą, a jego samego postrzegano jako człowieka, który wiódł życie spokojne i dobrze zorganizowane. Dlatego też jego śmierć i związane z tym nieszczęście, które spadło na dom Ziembiewiczów, wydawało się być nieoczekiwane i trudne do wyjaśnienia. 

Za życia Zenon oceniany był przede wszystkim na podstawie swojego charakteru, zasad i postępowania, które na pewno miało swoją motywację. Po śmierci ludzie zaczęli go oceniać i postrzegać bardziej zewnętrznie, oceniając jednoznacznie jego romans z protegowaną żony jako pospolity skandal. Dziewczyna, z którą Zenon się związał - Justyna Bogutówna - po całym zajściu przebywała we więzieniu. W mieście mówiono o jej histerycznym zachowaniu podczas ostatniej wizyty w biurze Ziembiewicza. Po aresztowaniu przyznała się do winy. 

Również lokalne gazety podawały krótkie wiadomości, dotyczące śmierci Zenona i aresztowanej dziewczyny. Przedstawiano czyn Justyny jako niepoczytalny, a inna gazeta donosiła, że oskarżona udaje obłęd i ma zostać przewieziona do szpitala na obserwację. 

O samej Bogutównie wiedziano, że była dzieckiem wdowy, która służyła w okolicznych dworach jako kucharka. Po śmierci matki, Justyna opiekowała się ciężko chorą osobą i w tym mniej więcej czasie zainteresowała się nią żona Ziembiewicza. Dzięki jej wstawiennictwu, Justyna dostała posadę sprzedawczyni, zaś po kilku miesiącach zaczęła pracować w cukierni. Po jakimś czasie sama zrezygnowała z tej pracy. Miała opinię osoby inteligentnej, grzecznej dla klientów i pracowitej. 

Zenon natomiast był synem Waleriana Ziembiewicza i Joanny z Niemerów. Mieszkali w Boleborzy, należącej do rozległych włości rodziny Tczewskich, gdzie Walerian Ziembiewicz po stracie majątku swojego i żony, objął stanowisko rządcy na kilka lat przed wojną. Walerian rządził gospodarstwem uczciwie, choć nieumiejętnie, a ponadto znany był z licznych romansów, których nie ukrywał przed żoną. Do końca życia szczycił się klejnotem szlacheckim, o którym chętnie opowiadał. Wojna nie wpłynęła znacząco na życie Ziembiewiczów. Pan Walerian, choć często mówił o tym, że czekał na wolną ojczyznę, ostatecznie twierdził, że z owej wolności „jedynie Żydzi coś tak naprawdę mają”. 

 



Dla Zenona Boleborza stawała się coraz bardziej obca, kiedy wracał do domu ze szkoły. Był uczniem pilnym i wzorowym, przywoził doskonałe świadectwa. Z czasem zaczął inaczej patrzeć na dom i rodziców, dostrzegając coraz więcej powodów do wstydu. Widział niedokształcenie matki, zaczynały go denerwować historie opowiadane przez ojca. W końcu zauważył również, że ojciec tak naprawdę nie robił nic, że zajmował się wyłącznie chodzeniem po łąkach i pilnowaniem chłopów. 

W tym czasie, a były to ostatnie wakacje Zenona, znał on już dom pani Kolichowskiej przy ulicy Staszica. To w tej kamienicy mieszkała Elżbieta Biecka, z którą Zenon spacerował w pobliskim sadzie i dzięki której poznał, czym jest szczęście, mające posmak cierpienia. 

II.

Właścicielką kamienicy była Cecylia Kolichowska, wdowa po rejencie, który po śmierci zostawił jej dom, nieprzynoszący sporych zysków. Pani Cecylia była zamężna dwukrotnie i obydwa małżeństwa wpłynęły na jej postrzeganie świata. Pierwszy mąż, Konstanty Wąbrowski, był socjalistą, który w niejasnych okolicznościach popełnił samobójstwo na krótko przed wybuchem wojny. Była to wielka miłość Cecylii. Drugie małżeństwo zawarła raczej z rozsądku, ze starszym od siebie o piętnaście lat, Aleksandrem Kolichowskim. Kolichowski okazał się mężczyzną zaborczym. Kontrolował każdy krok pani Cecylii. Kobieta liczyła, że ma zapewnioną spokojną starość, ale po śmierci męża okazało się, że Aleksander nie był tak bogaty, jak sądziła. Zmartwienia i gorycz małżeństwa z Kolichowskim oraz znalezione po jego śmierci kwity, świadczące o jego niewierności, sprawiły, że Cecylia postarzała się i uważała się za sponiewieraną przez życie.

 

Jej światem była głównie kamienica, którą starała się prowadzić i która dostarczała jej zmartwień, związanych z lokatorami. Otaczające ją życie postrzegała poprzez podział kamienicy na piętra. Część piwnic i strychu zamieniła na mieszkania, gdy znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Jednak ludzie, którym wynajmowała pokoje, zawsze tłumaczyli jej, że znajdują się w trudnej sytuacji i nie płacili czynszu. 

Cecylia Kolichowska zajmowała zmniejszone o połowę po śmierci męża mieszkanie na parterze, z wyjściem na ogród, z którego jedynie ona mogła korzystać. Szczególnym miejscem był salon, w którym kobietastarała się pomieścić wszystkie meble, przeniesione z innych pokoi. Pomieszczenie sprawiało wrażenie zagraconego, pełnego pamiątek z ostatnich lat XIX wieku. Dla Zenona Ziembiewicza salon ten był najpiękniejszą rzeczą na świecie. Dostrzegał przede wszystkim różnicę między tym miejscem a skromnym i ubogim salonem w swoim domu rodzinnym w Boleborzy. Na ścianach salonu wisiały różne portrety, między innymi pierwszej żony Aleksandra Kolichowskiego. Od Elżbiety Zenon dowiedział się, że zwariowała i zmarła młodo. Przyczyną jej choroby było to, że nie mogła mieć dzieci. 

W salonie tym Zenon spędzał czas z Elżbietą. Był wtedy uczniem klasy ósmej i zjawiał się w domu Kolichowskiej prawie codziennie, by pomagać w nauce niezbyt zdolnej dziewczynie. Elżbieta domyślała się, że chłopak jest w niej zakochany, lecz tak naprawdę Zenon wzbudzał w niej złość i jak najgorsze uczucia. Często chciał odchodzić, kiedy traktowała źle go, lecz wtedy dziewczyna zatrzymywała go i nakazywała przyjść kolejnego dnia. Elżbieta widziała w nim wyłącznie chłopaka ubranego w spodnie, z których już dawno wyrósł. Jedynie w niedzielę, kiedy zjawiał się w innym ubraniu, uczesany i wymyty, musiała przyznawać, że jest w nim coś ładnego. Jednak i to wywoływało w niej tylko wstręt.

W tamtym okresie Elżbieta zakochana była miłością, którą sama postrzegała jako tragiczną i prawdziwą. Uczuciem obdarzyła człowieka dużo starszego od siebie, żonatego, który był rotmistrzem i rzadko zjawiał się w mieście, kiedy wracał z frontu. Dziewczyna poznała Awaczewicza u nauczycielki francuskiego, panny Julii Wagner i tylko u niej mogła go widywać. Elżbieta była świadoma tego, że Awaczewicz może w każdej chwili zginąć i dlatego właśnie nazywała swoją miłość tragiczną. Poprzez miłość postrzegała świat, a wszystko, co było poza tym uczuciem, stanowiło jedynie uzupełnienie jej wielkich uczuć. Nie marzyła nawet, by zostały odwzajemnione.

 



III. 

Cecylia Kolichowska prowadziła bardzo samotne życie, które wypełnione było głównie obowiązkami, związanymi z prowadzeniem kamienicy. Bardzo rzadko i niechętnie przyjmowała gości, choć zdarzały się sytuacje, że nie mogła uniknąć czyjejś wizyty. Najczęściej odwiedzała ją stara przyjaciółka, Posztraska, która zresztą zajmowała jedno z mieszkań w kamienicy pani Cecylii i najczęściej zjawiała się, gdy potrzebowała pomocy. 

Jednak kilka razy do roku pani Kolichowska zmuszona była przyjmować gości. Najlepszą okazją były imieniny Cecylii, przypadające 22 listopada. Zbierały się tego dnia dawne znajome Kolichowskiej, mniej lub bardziej w tych czasach ubogie, ubrane w suknie z minionych epok, lecz mimo wszystko dystyngowane. Jubilatka patrzyła na nie z trudnym do wyjaśnienia strachem. Nie mogła uwierzyć, że również się zestarzała. Przez pryzmat skupionych w jej salonie kobiet widziała upływ czasu, którego nie potrafiła uniknąć. Pamiętała swoje znajome z czasów młodości i trudno jej było uwierzyć, że wojna, utrata bliskich i trudna sytuacja finansowa mogła je tak bardzo zmienić. 

Elżbieta, która również siedziała razem ze znajomymi pani Cecylii Kolichowskiej, czuła, że te kobiety nie potrafią pogodzić się ze swoją starością. Uważała, że starość jest tylko dalszym ciągiem młodości. Była przeświadczona o tym, że bardzo wyróżnia się z tego grona właśnie dzięki swojej młodości i miłości do Awaczewicza. Przysłuchiwała się rozmowom o pogrzebach i wspomnieniach o mężu Kolichowskiej. Sama jednak nie brała udziału w wymianie zdań, której w milczeniu przysłuchiwała się również pani Cecylia.

 

W tym roku, kiedy Elżbieta była zakochana w Awaczewiczu, na imieninowym przyjęciu Cecylii zaczęto rozmawiać o służących. Kolichowska powiedziała, że to tacy sami ludzie jak inni, co potwierdziły jej znajome. Elżbieta wiedziała, że kłamią, że dla nich służąca to osoba, która je sama w kuchni, ma osobne wejście do domu i z której można się śmiać. Po chwili jedna kobietadodała, że jej służąca stroi się co niedzielę i że jej zdaniem nie ma to sensu, druga stwierdza, że nie pozwoliłaby swojej służącej ubierać się lepiej od niej i spotykać z żołnierzami. Inna z kolei, Warkoniowa, opowiada o głupocie swojej pracownicy, która po śmierci jej męża nie chciała wpuścić klientki i dopiero po paru minutach powiedziała, że „pan mecenas pani nie przyjmie, bo właśnie umarł”. Warkoniowa dalej mówi o swojej służącej Bogutowej, która była wdową i w wieku czterdziestu lat zaszła w ciążę, za co Warkoniowa ją zwolniła. Później Bogutową przyjęła na służbę hrabina Tczewska, a dziecko służącej, Justynka, bawiło się z dziećmi państwa.

Rozmowa zostaje skierowana na dzieci oraz kochanki mężczyzn, które kobiety postrzegały jako wrogie sobie i niepokonane. Dla zebranych w salonie znajomych pani Cecylii, kochanki były tymi, które otrzymywały pieniądze, dobrze wychodziły za mąż i w wieku pięćdziesięciu lat zachowywały swoją urodę. Żonom z kolei pozostawały marne emerytury oraz wspomnienia o mężach, którzy z biegiem lat stawali się coraz bardziej obcy. 

Elżbieta przysłuchiwała się temu z pogardą, ponieważ miała świadomość, że jej miłość daje jej poczucie bezpieczeństwa, że nigdy nie wyjdzie za mąż, nie ulegnie mężczyźnie, a każdego, kto ją pokocha, będzie krzywdziła. Ta miłość skrywana głęboko w sercu dawała jej siłę, by żyć w ohydnej kamienicy, z ciotką, która nie potrafiła jej kochać. 

IV. 

Nastała wiosna, a dozorca Ignacy odbijał deski, zabezpieczające wejście do ogrodu, do którego dostęp miała wyłącznie pani Cecylia. Choć było wiadomo powszechnie, że nikt poza Kolichowską, nie ma prawa wchodzić poza parkan, oddzielający podwórze dla lokatorów od prywatnej własności Cecylii, to bardzo często dochodziło do kradzieży kwiatów i owoców, które Kolichowska sprzedawała na targu. Po każdej nocnej wyprawie do ogrodu, pani Cecylia urządzała awanturę i podejrzewała dzieci lokatorów, ponieważ pies Fitek nie szczekał w nocy. Chąśbina biła swoich synów, których najczęściej oskarżano o rabunek. Pani Cecylia krzyczała na kucharkę, że ją zwolni, jeśli jeszcze raz nakarmi wieczorem psa, który najedzony nie pilnował podwórka. Sprawa była zapominana, ponieważ nie było konkretnych dowodów, kto kradł. Jedynie pani Kolichowska przez cały tydzień po takim incydencie narzekała na swoje życie. 

 



Okno pokoju Elżbiety wychodziło na podwórko, które było brudne, a jednocześnie stanowiło dla dziewczyny ciekawe miejsce do obserwacji. Najczęściej widywała tam uwiązanego na łańcuchu Fitka, którego życie od wielu lat było nudne i monotonne. Jedynymi szczęśliwymi chwilami były te, w których pojawiała się kucharka Michalina, niosąca miskę dla psa.

Elżbieta widywała również mieszkańców sutereny, którzy każdego dnia, niezależnie od pory roku czy pogody, szli przez całe podwórze do wychodka, ukrytego za szopą. W niedzielę ludzie zbierali się na podwórku, rozmawiając ze sobą. Dla Elżbiety byli oni odmienną rasą, różniącą się od ludzi, mieszkających nad sutereną. Szybciej niż znajome Kolichowskiej starzeli się, szybciej też umierali. Posiadali również dużą ilość dzieci, które bawiły się na podwórku i hałasowały. Elżbieta widywała młodziutką Gołąbską, która siadywała na stercie ściętych czereśni ze swoim chorowitym synkiem, Stefankiem. Marian, najstarszy syn Chąśbów, czytywał zazwyczaj podartą książkę. Czasami pojawiał się też dozorca Ignacy, który nosił wodę do podlewania kwiatów.

Dla dziewczyny świat za oknem był czymś odległym i obojętnym, podobnie jak zdjęcie matki, która od kilku miesięcy się do niej nie odzywała. Wszystko odmieniło się pewnego czerwcowego dnia. Elżbieta została wezwana przeznauczycielkę francuskiego do domu na lekcję. Była świadoma, że zastanie u panny Julii ukochanego. Starała się jak najdłużej odwlec chwilę spotkania. Tym razem nikt nie otworzył szybko drzwi, ponieważ zjawiła się za wcześnie. Dopiero po paru minutach otworzył jej Awaczewicz. Mężczyzna zaczął z nią rozmawiać, a Elżbieta zastanawiała się, dlaczego jej nauczycielka jeszcze do niej nie wyszła. Bliskość Awaczewicza jednocześnie cieszyła ją i onieśmielała

 

Rozpoczęła się lekcja. Elżbieta obserwowała przez otwarte drzwi Awaczewicza, co rozpraszało jej uwagę. Przez cały czas rozmyślała o tych paru chwilach, kiedy byli sami w przedpokoju i nie potrafiła skupić się na zadaniach. Po skończonej lekcji, Awaczewicz zaproponował dziewczynie, że może ją odprowadzić kawałek, skoro idą w tę samą stronę. Jego propozycja zaskoczyła nauczycielkę. Kobieta nie chciała go puścić. Elżbieta uciekła stamtąd, słysząc kłótnię pary i płacz Julii oraz krzyk Awaczewicza, że ma już dość scen. 

Dopiero teraz dziewczyna domyśliła się, na czym opierała się znajomość panny Julii Wagner i Awaczewicza, którego nauczycielka nazywała dalekim krewnym. Przypomniała sobie sytuację, w której ciotka Cecylia znalazła jakieś dokumenty i przedmioty w kasie męża i później nie chciała iść na jego pogrzeb. Zrozumiała też, dlaczegomatka odeszła od ojca. 

Kiedy biegła przez ulicę, została zatrzymana przez Zenona Ziembiewicza. Szli razem, Zenon coś jej opowiadał, a ona po raz pierwszy nie poczuła do niego wstrętu, choć chłopak nie wiedział, co tak naprawdę się z nią działo. Była nawet zadowolona, że nie musi jeść sama z ciotką. Po posiłku pożegnała się z Zenonem, mówiąc mu, że dziś nie będzie odrabiała zadań. Ziembiewicz wyszedł obrażony, ale dziewczyna wiedziała, że i tak wróci kolejnego dnia.

Gdy znalazła się w swoim pokoju, zapatrzyła się na podwórko. Zobaczyła Gołąbską, o której mówiono, że znów jest w ciąży, co wiązało się z dużym niebezpieczeństwem, ponieważ chorowała na nerki. Później spojrzała na zdjęcie matki z czasów, kiedy jeszcze nie znała ojca Elżbiety. W ciągu paru chwil świat stał się dla dziewczyny jak najbardziej rzeczywisty, nabierał realnych kształtów. Zrozumiała, że ta młoda kobieta na fotografii, obca jej fizycznie i mieszkająca w miejscach, których ona nie potrafiła sobie wyobrazić, jest najbliższą jej osobą. 

W tej samej chwili Fitek zaczął wyć. Elżbieta poszła poprosić ciotkę, żeby mogła spuścić psa z łańcucha. Ciotka nie chciała się na to zgodzić i twierdziła, że nie może litować się nad psem, bo musi litować się nad sobą i że nikt nie widzi, że ona jest do kamienicy przywiązana niczym pies. Elżbieta próbowała przekonać Cecylię, mówiąc, że Fitek zwariuje, jeśli będzie przywiązany przez całe życie. Miała ochotę powiedzieć, że nie może już wytrzymać w domu, że ma ochotę zabić siebie i psa, by dłużej się nie męczył. Kolichowska odesłała ją do pokoju.

 



W pokoju Elżbieta płakała, myśląc o Fitku, który już nie wył, uspokojony przez kucharkę. Nie wspomniała nawet o Awaczewiczu. Dla niej w tym momencie największą tragedią byłlos psa, który przesłonił jej wszystkie zmartwienia. 

V. 
Zenon po raz pierwszy zobaczył Justynę Bogutównę w ogrodzie w Boleborzy. Dziewczyna miała wówczas dziewiętnaście lat. Od matki dowiedział się, że Justyna jest córką nowej kucharki, Karoliny Bogutowej. 

Bogutowa, po tym, jak została zwolniona z pracy u Warkoniowej, urodziła córeczkę i miała problem ze znalezieniem stałego zajęcia. Dzięki temu, że znała ogrodnika z pałacu Tczewskich, została zatrudniona przez hrabinę. Bogutowa tak naprawdę nigdy nie usłyszała, że jej potrawy bardzo smakują państwu, nigdy też nie miała z nimi bezpośredniego kontaktu. Jej świat ograniczał się wyłącznie do kuchni. Justynka, pozostawiana najczęściej bez opieki, spodobała się pewnego dnia małej hrabiance i z braku towarzystwa do zabaw, mała Bogutówna została towarzyszką Róży. 

Po kilku latach wyjazd Tczewskich za granicę osłabił zażyłość dziewczynek, a Justynka ze wspólnych zabaw wyniosła słabą znajomość francuszczyzny i powierzchowne wychowanie. Kiedy Karolina Bogutowa skończyła pięćdziesiąt lat, zaczęła poważnie chorować. Przez kolejne cztery lata starała się jeszcze jakoś godzić obowiązki w kuchni ze swoim stanem zdrowia, lecz po tym czasie stała się zupełnie nieprzydatna. Przez jakiś czas mieszkała z córką u znajomego ogrodnika. Dowiedziała się również, że straciła wszystkie oszczędności, ulokowane w pożyczce. Zmuszona do dalszej pracy, zostawiła Justynę, a sama zatrudniła się u plenipotenta Czechlińskiego. Po trzech latach z powodu choroby musiała zrezygnować i wtedy żona Czechlińskiego dała jej rekomendację do Ziembiewiczów.

 

Dla Karoliny Bogutowej praca w Boleborzy stała się symbolem jej upadku. Już wcześniej dostrzegała różnicę między pałacem Tczewskich a folwarkiem Czechlińskich. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin