Polityka_polska_i_odbudowanie_panstwa-Cz_2-roz_5 - Kopia.doc

(145 KB) Pobierz
W dziewięćsetną rocznicę

Roman Dmowski

 

Polityka polska i odbudowanie państwa

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

Od wojny rosyjsko-japońskiej do wojny światowej (1904-1914)

Rozwój polityki polskiej i walka o jej samoistność

 

V. POD ZNAKIEM NADCHODZĄCEJ WOJNY

 

W tym samym roku 1908, w którym przedstawiciele wszystkich na­rodów słowiańskich zjechali się w Pradze, by zapoczątkować w stosun­kach wzajemnych nową erę — polityka bałkańska Austro-Węgier za­częła wykazywać niezwykłą inicjatywę i energię.

Rosja, która zaledwie była rozpoczęła dzieło reorganizacji swej armii, była jeszcze militarnie bezwładna i na jakąś mocniejszą politykę pozwolić sobie nie mogła. Niemniej przeto ówczesny minister spraw zagranicznych, Izwolski, powziął ambitny zamiar osiągnięcia na drodze dyplomatycznej wielkiej zdobyczy — otwarcia dla Rosji Dardaneli. Liczył w tym na poparcie sojusznika francuskiego, miał nadzieję, że Anglia, związana po­rozumieniem z Rosją, tym razem nie będzie stawiała przeszkód, i wszedł w rozmowy z kierownikiem polityki Austro-Węgier, baronem Aehren-thalem1; w celu pozyskania dla swych planów monarchii habsburskiej, państwa głównie obok Rosji zainteresowanego na Bałkanach. Nieostroż­nie dał on zapewnienie2 Aehrenthalowi, że Rosja, w zamian za życzliwe stanowisko Austro-Węgier w sprawie Cieśnin, nic nie będzie miała prze­ciw definitywnej aneksji Bośni i Hercegowiny.

Wkrótce potem, jesienią 1908 roku, całkiem niespodzianie dla wszyst­kich gabinetów, Ferdynand bułgarski, formalny do owego czasu lennik sułtana, ogłosił się niezależnym monarchą, z tytułem króla3, a następnego dnia Franciszek Józef4 proklamował wcielenie do monarchii habsburskiej okupowanych na mocy traktatu berlińskiego prowincji tureckich — Bośni i Hercegowiny.

Rosja zaskoczona tymi faktami, nie mogła na nic reagować. Krępowa­ło ją zobowiązanie dane przez Izwolskiego, który zrozumiał, że go oszu­kano; jeszcze więcej wszakże gniew jej hamowała własna niemoc. Izwol­ski próbował potem osiągnąć zgodę mocarstw na otwarcie cieśnin, to mu się wszakże nie udało, ile że napotkał przede wszystkim na opór Anglii. Dowiedział się również, jeżeli tego nie wiedział przedtem, że w razie jakichkolwiek kroków wrogich względem Austrii, Rosja miałaby do czy­nienia również i z Niemcami5. Trzeba było, mówiąc językiem pospolitym, schować obrazę do kieszeni.

Powszechnie uważano to posunięcie Austrii, dokonane na spółkę z Fer­dynandem Koburskim, za jej krok zrobiony na jej wyłączną odpowie­dzialność, bez porozumienia z sojusznikiem niemieckim. W Berlinie na­wet jakby okazywano pewne niezadowolenie ze zbytniej ruchliwości i sa­modzielności polityki austriackiej. Nie trzeba wszakże zapominać, że dla Niemiec uprawiających przyjaźń z Turcją6, umacniających tą drogą swój wpływ w Konstantynopolu i robiących szybkie postępy w Azji Mniejszej, jawne łączenie się z polityką austriacką na Bałkanach było niedogodne. Narzucał się więc podział ról między dwoma państwami, które były związane węzłami ściślejszymi niż zwykłe przymierze: jedno było gorą­cym przyjacielem Turcji, starającym się stopniowo zamieniać przyjaźń na protektorat, drugie zaś ograbiało ją otwarcie niby bez porozumienia z tamtym. Gdyby wszakże ktoś to drugie chciał pohamować w zabor­czości, przypominano by mu, że sojusz istnieje i że będzie miał z obu sojusznikami do czynienia.

Aneksja Bośni i Hercegowiny sprawiła duże zamieszanie w polityce międzynarodowej. Pośrednio, wprowadziwszy na porządek dzienny spra­wę cieśnin, wywołała ona czasowe ochłodzenie stosunków między Rosją a Anglią. Uprzytomniła ona Rosji jej słabość, a co za tym idzie, zależ­ność od Niemiec i dała broń w ręce żywiołom germanofilskim w pań­stwie carów, które zaczęły wywierać silny nacisk w kierunku zbliżenia się z Niemcami, a oddalenia od państw zachodnich. Zdawało się nawet przez pewien czas, że Rosja nawróci do ścisłego związku z Niemcami7, płacąc za to swą mocarstwową rolą. Wytworzyła też ona pewne rozdźwięki w świecie słowiańskim: podrażniła Serbię, wzmacniając tam nastrój antyaustriacki, podczas gdy Słowianie w Austrii radzi byli z niej, widząc w niej wzmocnienie żywiołu słowiańskiego w monarchii habsburskiej — Chorwaci żywili nadzieję stworzenia pod berłem Habsburgów wielkiego państwa chorwackiego, gdy tacy politycy jak Kramarz obiecywali sobie przerobienie Austrii na państwo rządzone przez Słowian.

Przyglądając się polityce mocarstw europejskich w latach, które potem nastąpiły, można było mieć wrażenie, że odbywa się jakieś wielkie ich przegrupowanie, że istniejące przymierza i porozumienia rozluźniają się i nadchodzi utworzenie nowych. Logika wszakże wypadków jest o wiele silniejsza od logiki dyplomatów. I nas, organizatorów polityki polskiej, ocaliło od dezorientacji to, żeśmy daleko stali od właściwej dyplomacji państw europejskich, a za to bacznie śledzili rozwój wypadków i starali się przewidzieć ich nieuniknione konsekwencje. Wszystko nam wskazy­wało na zbliżanie się wielkiej wojny europejskiej, w której trój porozu­mienie zmierzy się z sojuszem dwóch mocarstw Europy środkowej8. Niezawodne źródło konfliktu leżało na Bałkanach.

Aneks ja Bośni i Hercegowiny stała się bodźcem dla państewek bał­kańskich, pobudzającym ich energię i zmuszającym je do szukania no­wych dróg ku zabezpieczeniu swej niezawisłości i urzeczywistnieniu swych aspiracji. Na miejsce dawnej grawitacji jednych ku Rosji, drugich ku Austrii zjawia się dążność do zbliżenia się, do porozumienia między sobą. Świeżo mianowany ambasador rosyjski w Konstantynopolu, Czarykow9, człowiek z reputacją wroga Niemiec, właściwie zaś tylko zacię­ty wróg Austrii, sympatyzujący z nowym ruchem słowiańskim, zaczyna pracować nad wytworzeniem związku państw bałkańskich, do którego miałaby wejść i Turcja. System ten miał zniszczyć wpływy austriacko-niemieckie na Bałkanach, i położyć tamę ekspansji państw central­nych — nie potęgą rosyjską, ale przez połączenie samoistnych sił na miejscu.

Polityka angielska na Bliskim Wschodzie zaczyna powracać do dawnej swej aktywności.

Jednocześnie w trzecim państwie trójprzymierza, we Włoszech, rozwi­ja się silny ruch umysłów w postaci prądu nacjonalistycznego, którego głównym twórcą i organizatorem jest Enrico Corradini.10 Kierunek ten, nie odgrywający roli w parlamencie, zdobywa sobie wielką siłę w kraju, i nie tyle ilością, co jakością swych ludzi, ich zapałem i energią zaczyna wywierać nacisk na politykę państwa. Pobudza on Włochy do energii w działaniu na zewnątrz, wiąże się z włoską irredentą w Austrii, szuka dróg ekspansji narodowej, wreszcie zmusza państwo do wojny libijskiej, wojny z Turcją o Trypolis.11

Mocarstwa europejskie, w swym dążeniu do utrzymania pokoju za wszelką cenę, starają się umiejscowić tę wojnę w Afryce, jednakże Wło­chy zajmują niektóre wyspy egejskie: teren wojny zbliża się ku Bałka­nom, co sprowadza wybuch powstania albańskiego.12

Nagle, niespodzianie całkiem dla gabinetów dyplomatycznych, zjawia się na widowni związek państw bałkańskich nie z Turcją ale przeciw Turcji:13 Bułgaria, Serbia, Czarnogóra i Grecja, związane pomiędzy sobą konwencją wojskową, pod jesień roku 1912 wypowiadają wojnę Turcji i w ciągu miesiąca oczyszczają z wojsk tureckich prawie cały Półwysep Bałkański aż po Czataldżę, zagradzającą wejście do Konstantynopola.14

Zaskoczone tymi nagłymi a wielkimi wypadkami, gabinety europejskie zapewniają zrazu, że nie pozwolą zmienić status quo na Bałkanach, ale okazuje się w krótkim czasie, że to czcze zapewnienia. Po takich wyni­kach wojny nikt nie mógł marzyć o przywróceniu dawnych granic.

Ta wojna wykazała większą o wiele, niż powszechnie przypuszczano, siłę państewek bałkańskich, a dodać trzeba, że nieco skompromitowała i Niemcy, boć armia turecka była organizowana i ćwiczona przez instruk­torów niemieckich, którzy nawet brali w niej udział i kierowali ogniem z dział, dostarczonych przez Niemcy.

Dała ta wojna poważną lekcję dyplomacji wielkich mocarstw, wyka­zując jej, że nie jest ona całkowitą panią położenia międzynarodowego, że małe państwa zdolne są bez jej udziału gruntownie to położenie zmie­nić.

Nade wszystko zaś uczyniła ona wojnę europejską nieuniknioną w bar­dzo bliskim czasie.

Jednocześnie z niekorzystną dla Austrii zmianą sytuacji na Bałkanach, ze zjawieniem się związku państw bałkańskich — w Wiedniu słusznie uznano to za przechylenie się szali na stronę Rosji — zjawia się w Galicji silna agitacja polityczna pod hasłem „walki o niepodległość". Odbywają się liczne zebrania, wychodzą broszury, odezwy, prowadzone są ćwicze­nia wojskowe młodzieży w Związku Strzeleckim.15

Władze austriackie ruch ten nie tylko tolerują, ale mu sprzyjają, sztab udziela pomocy w ćwiczeniach wojskowych. Austria widocznie gotuje się do wojny z Rosją i postanawia w tej wojnie wygrać kwestię polską.

Ludziom, którzy nie wierzyli w samodzielność Austrii, którzy zdawali sobie sprawę z jej uzależnienia od Niemiec, musiało się nasuwać przede wszystkim pytanie: jak na tę sprawę zapatruje się Berlin?

Z trzech państw rozbiorczych najsilniej zainteresowane w kwestii polskiej, jak już mówiłem, były Prusy. Cała ich kariera dziejowa była z losami kwestii polskiej najsilniej związana. Czyż można przypuścić, ażeby Austria, ich na pół sprzymierzeniec, na pół klient, mogła wysu­wać na porządek dzienny tę tak systematycznie tłumioną od dawna, tak żywotną dla Prus kwestię polską bez porozumienia się z nimi, bez otrzy­mania na to ich zgody? Przypuszczenie takie byłoby przeciwne wszel­kiej logice politycznej. Nie ma wątpliwości, że gdyby Austria chciała podnieść sprawę polską wbrew intencjom Prus, istnienie całego przy­mierza między dwoma państwami stanęłoby pod znakiem zapytania.

Jeżeli zaś to było zrobione za zgodą Berlina, to — znając surową kon­sekwencję polityki pruskiej, która w żadnej dziedzinie tak się nie uwy­datniała, jak w kwestii polskiej — możemy być pewni, że ta zgoda nie była dana lekkomyślnie, bez należytego zważenia wszystkich możliwych skutków robionego przez Austrię kroku. Bez względu na to, co myślano, jakie plany sobie kreślono w Wiedniu, Berlin tę sprawę na pewno rozwa­żył ze swego punktu widzenia i musiał uznać, że poruszenie na nowo kwestii polskiej w danych warunkach jest w zgodzie z linią jego polityki.

Jeżeli mówimy o uzależnieniu Austrii od Niemiec, to nie chcemy przez to powiedzieć, żeby w Wiedniu jedynie wykonywano rozkazy idące z Berlina. Austria miała swoje ambicje i swoje plany. Cele jej polityki bałkańskiej rodziły się w Wiedniu i tam były kreślone jej drogi. W szcze­gółach ta polityka robiła czasami posunięcia, które wprawiały Berlin w kłopotliwe położenie, ale w ogólnych liniach odpowiadała ona nie­mieckim planom ekspansji na Bliskim Wschodzie, dla której Austro-Węgry były pomostem. W miarę jak zaczynał odgrywać w polityce austriackiej rolę następca tronu, arcyksiążę Franciszek Ferdynand16, polityka ta nabierała nawet niemałej samodzielności i zjawiały się w niej szersze plany. Jednak plany te nie szły w poprzek zasadniczym założe­niom polityki niemieckiej. Odgrywały też niemałą rolę ambicje sfer wojskowych austriackich, które raz nareszcie chciały światu pokazać, że Austria umie przeprowadzić zwycięską wojnę. Ambicje te były na rękę sojusznikowi niemieckiemu, bo pociągały za sobą ogromne w owym czasie kredyty na armię austriacko-węgierską i wzmożoną, pracę nad jej udoskonaleniem, co podnosiło potęgę i znaczenie przymierza. Pociągały one wprawdzie za sobą także możliwość niewczesnej, niepożądanej dla Niemiec wojny, dyplomacja wszakże berlińska, przy swoim wpływie na Austrię, miała możność to niebezpieczeństwo uchylać.

Dużą zaś dogodność przedstawiał podział ról między dwoma sojuszni­kami, przy którym Austria się awanturowała, wytwarzała zamieszanie. Niemcy zaś, w swej roli rozważnej i powściągliwej, starały się wyciągnąć z położenia korzyści odpowiadające ich planom, nie zawsze przez polity­ków austriackich rozumianym.

W polityce bałkańskiej państwu habsburskiemu się nie wiodło. Okaza­ło się, że aneks ja Bośni i Hercegowiny, uskuteczniona przy wyprowa­dzeniu w pole Izwolskiego przez Aehrenthala, czyn, z którego dyplomacja austriacka była tak dumna, nie była wcale posunięciem najszczęśliwszym. Dała ona bodziec do urzeczywistnienia tego, o czym od dawna marzono i co od dawna uważano za chimerę — do stworzenia związku państw bałkańskich, którego nieoczekiwane zwycięstwo nad Turcją przecinało Austrii drogę do Salonik, zamykało jej pole ekspansji na południe. Zwłaszcza potem, w roku 1913, kiedy Ferdynand bułgarski — były dane, że z poduszczenia Austrii — rzucił się na Serbię i wywołał drugą wojnę bałkańską, w której przeciw Bułgarii wystąpiła Rumunia; kiedy Bułga­ria została pokonana, a znaczenie Serbii urosło, polityka austriacka mu­siała się przyznać przed sobą do całkowitej klęski. Że zaś przy wzmocnie­niu Serbii jednocześnie się wzmocniła pozycja Rosji w Belgradzie; że Serbia, czując w Rosji oparcie, coraz śmielszą przybierała postawę — polityka austriacka niepowodzenie swe przypisywała przede wszystkim Rosji i w niej główną widziała przeszkodę.

Jednocześnie z wystąpieniem na widownię związku bałkańskiego, Austria drugi raz już w krótkim czasie — pierwszy raz po aneksji Bośni i Hercegowiny — zaczęła robić głośne przygotowania do wojny z Rosją. Najgłośniej pobrzękuje szablą ten, kto nie ma zamiaru dobywać jej z pochwy. Ta hałaśliwość właśnie przygotowań austriackich budziła po­dejrzenia, że Austria wcale się nie zabiera do wojny z Rosją. Może wojskowi mieli na nią ochotę, wiedząc o nieprzygotowaniu Rosji, poli­tykom wszakże najwidoczniej chodziło o zastraszenie współzawodnika w polityce bałkańskiej. Jeżeli tak istotnie było, to ta gra nie była bardzo potrzebna, bo Rosja w owym czasie wcale nie była nastrojona wojowni­czo i nie zabierała się do wyjścia poza dyplomatyczne środki działania. Byliśmy wówczas prawie pewni, że wojny nie będzie, że jeszcze na nią chwila nie przyszła. Rosja wojny nie chciała, wiedziała zaś, że zaczepiwszy Austrię, będzie miała do czynienia i z Niemcami. Sojuszniczka Rosji, Francja, także starała się za wszelką cenę zachować pokój i do wojny zaczepnej nie zachęcała. Austria zaś, gdyby nawet miała zamiar napaść Rosję, mogła to zrobić tylko za zgodą Niemiec — inaczej byłaby pozostawiona samej sobie, zmuszona do walki na dwóch frontach, rosyj­skim i bałkańskim. Niemcy wówczas były przeciwne wszczynaniu wojny.

Widziały one głównego swego wroga w Anglii i do rozprawy z nią się przygotowywały. Słusznie pragnęły uniknąć jednoczesnej wojny z Anglią i Rosją, a co za tym idzie, i z Francją. Dla tych, co jako tako rozumieli tradycyjną linię polityki pruskiej, musiało być jasne, że Niemcy na wojnę z Rosją nie pójdą, dopóki nie wyczerpią wszystkich środków pokojowego jej ujarzmienia i zaprzężenia do rydwanu swojej polityki.

Wojna między Rosją a Niemcami była w naszym przekonaniu w nie­dalekiej przyszłości nieunikniona, ale tylko dlatego, żeśmy znali Rosję i byli pewni, iż weźmie w niej górę świadomość, że związek z Niemcami oznacza zależność od nich i zrzeczenie się mocarstwowej roli. Sądziliśmy, że jej wahania w stosunku do Anglii wkrótce znikną i że trójporozumienie stanie się związkiem mocnym, którego żadna dyplomacja nie rozbije; wtedy zaś, kiedy Rosja zdecyduje się stanąć bez wahań w obo­zie przeciwniemieckim, kiedy Niemcy stracą wszelką nadzieję na opano­wanie jej drogą pokojową, wybije godzina wojny.

Tak rozumiejąc politykę niemiecką, można było w roku 1912 mieć prawie pewność, że wojny nie będzie, a nadto można było zdać sobie sprawę z tego, jak się Berlin zapatruje na postępowanie Austrii, jakie z niego dla swej polityki stara się wyciągnąć korzyści.

Otóż, kto śledził wówczas bacznie politykę międzynarodową, ten wi­dział, jak — jednocześnie z austriackimi pobrzękiwaniami szablą — z Berlina szła wytężona akcja z celem odciągnięcia Rosji od Anglii, a związania jej z Niemcami. W samej Rosji rozwinięto w tym kierunku ogromną robotę, która szła tak daleko, iż starano się przekonać Rosję, że powinna się wyrzec całkiem polityki europejskiej, a zwrócić wyłącznie ku Azji; stąd wniosek, że przymierze z Francją i porozumienie z Anglią nie ma żadnej wartości, że trzeba związać się z Niemcami i Austrią, wrócić do tradycji Świętego Przymierzaa. Próby w tym kierunku były ponawiane aż do roku 1914.

Politycy berlińscy i germanofile rosyjscy uważali, że głośne przygoto­wania Austrii do wojny z Rosją, strasząc Rosję potrzebującą pokoju, wytwarzają nastrój ułatwiający przekonanie jej, że powinna się zbliżyć do Niemiec, które jedynie mogą jej pokój zagwarantować.

I tu nie ma chyba potrzeby długo tłumaczyć, jakie znaczenie miał dla polityki niemieckiej „ruch niepodległościowy" w Galicji. Stara metoda pruska: gdy inne środki nie pomagały, trzeba zastosować ten, który zawsze był skuteczny, zawsze wiązał Rosję z Prusami; na widok powstającego znów niebezpieczeństwa polskiego Rosja musi się rzucić w obję­cia Niemiec.

Tak pod hasłem „niepodległości Polski" pracowano w Galicji nad przygotowaniem gruntu do odnowienia Świętego Przymierza.

W ponurym obrazie rewolucji bolszewickiej w Rosji najbardziej chyba przygnębiający jest widok skazańca, który przed rozstrzelaniem sam sobie grób kopie.

Rolę takiego skazańca przeznaczyła naszemu narodowi polityka pruska. Jako Polak, niczym się nie czułem tak zgnębiony, tak upokorzony, jak tym, że znajdowała ona u nas ręce chwytające za łopatę i kopiące dół, w którym Polska miała spocząć. Równie smutnych momentów nie ma w całej naszej tragedii porozbiorowej.

Spróbujmy tylko na chwilę przedstawić sobie, jakie byłyby losy Polski, gdyby Niemcom przed kilkunastu laty udało się było rozbić potrójne porozumienie, związać Rosję z sobą i z Austrią i odbudować Święte Przymierze.17 Niezawodnie, ta kombinacja nie trwałaby wiecznie, ale mogłaby istnieć dość długo, ażeby to wystarczyło do ostatecznego złama­nia polskości w zaborze pruskim — w owym właśnie czasie wchodziła w życie ustawa o wywłaszczeniu — do podzielenia Galicji na polską i ukraińską, do poczynienia dalszych spustoszeń w Krajach Zabranych, łącznie już z gubernią chełmską, wreszcie do takiej dezorganizacji na­szego życia, naszych sił i naszej myśli narodowej w pozostałych częściach Polski, że nie tylko bylibyśmy sprowadzeni raz na zawsze na stanowisko jednego z małych narodów, ale i w tej nawet roli smutnie byśmy się przedstawiali.

Do tego szły Niemcy w chwili, kiedy rozwój sytuacji międzynarodowej otwierał dla naszej sprawy widoki zwycięstwa. Używały Niemcy wszelkich środków, ażeby Rosję zmusić do poddania się ich polityce. Jednym z najbardziej obiecujących było ponowne rzucenie haseł polskiej walki zbrojnej przeciw Rosji, haseł rozbrzmiewających głośno pod opiekuńczy­mi skrzydłami monarchii habsburskiej.

Jak przed półwiekiem manifestacje warszawskie, poprzedzające wy­buch powstania 1863 roku, zastraszyły Rosję, wykopały przepaść między nią a Francją i związały ją z Prusami — co Polsce przyniosło okres najstraszniejszego ucisku i niszczenia cywilizacji narodowej w zaborze pruskim i rosyjskim, a Niemcom dało wolną rękę do zwycięstwa nad Austrią i Francją — tak w roku 1912 „ruch niepodległościowy"18 w Gali­cji miał znów zastraszyć Rosję niebezpieczeństwem polskim, oderwać ją od państw zachodnich, związać z Niemcami i Austrią, w rezultacie zaś przynieść Polsce okres olbrzymich, niepowetowanych strat narodowych,, odbierających jej raz na zawsze widoki zostania wielkim narodem, Austrii dać wolną rękę na Bałkanach, Niemcom zaś umożliwić rozprawę z Anglią, a niezawodnie i z Francją.

Gdyby się to było udało, „ruch niepodległościowy" w Galicji mógłby był się pochwalić, że odegrał jeszcze większą rolę w losach świata, niż powstanie 1863 roku. Za tę zaś rolę zapłaciłaby przede wszystkim Polska całą swoją przyszłością. A udałoby się niezawodnie, gdyby hasła galicyjskie wywołały dostatecznie silne echo w zaborze rosyjskim. Urzędowa Rosja, wroga Polsce i — poza sferami kierowniczymi polityki zagra­nicznej — przeważnie germanofilska, tylko na to czekała.

Byli ludzie, którzy na widok tego, co się działo wówczas w Galicji, popadali w beznadziejność. Naród, mówili, który do tego stopnia jest pozbawiony mózgu politycznego, tak zdolny do samobójczej roboty, któ­ry tak łatwo daje się używać za narzędzie wrogom, dążącym do zniszcze­nia jego bytu, nie ma przyszłości. Był to pesymizm nieuzasadniony, wy­nikający z niezrozumienia warunków, które wytworzyły psychologię owych „niepodległościowców". To nie była psychologia narodowa polska. Była to psychologia emigracyjna z rozmaitymi, o wiele gorszymi do­datkami. Przodującą rolę w ruchu odgrywali emigranci socjalistyczni z zaboru rosyjskiego, którzy przebywali do owego czasu za granicami Polski, albo też, jeżeli siedzieli w Galicji, nie umieli wejść w miejscowe społeczeństwo, żyli jak wśród obcych. Rekrutowali sobie zwolenników wśród młodzieży, też głównie z zaboru rosyjskiego, która wyrzucona przez strajk szkolny, oderwała się od swego środowiska i rozwinęła w so­bie psychologię emigracyjną.

Z własnych spostrzeżeń moich z lat studenckich wiem, jak łatwo mło­dzież nasza, kształcąca się za granicą, a nawet tylko za kordonem, uczyła się myśleć po emigrancku, traciła poczucie rzeczywistości.

Ludzie, którzy nie znali bliżej społeczeństwa miejscowego w Galicji, zwłaszcza zachodniej, nie zdawali sobie sprawy z tego, że i ono, o ile nie myślało kategoriami austriackimi, o ile zwracało się myślą ku Polsce jako całości, ku sprawie niepodległości ojczyzny, także było nauczone przeważnie traktowania sprawy w sposób oderwany od rzeczywistości, raczej literacki, emigracyjny. Tę dziwną psychologię wyjaśniają za­mieszczone w owym czasie w „Przeglądzie Narodowym" (w artykule Ferment przedwojenny, listopad 1912) głębokie uwagi mego zmarłego przyjaciela, Zygmunta Bal...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin