RD Dziwna koalicja.doc

(39 KB) Pobierz
DZIWNA KOALICJA

DZIWNA KOALICJA

(Przegląd Wszechpolski, listopad 1902)

 

Jeżeli wrzask przeciwników nie jest ścisłą miarą, powodzenia stronnictwa, to w każdym razie przejście pierwszych na drogę złorzeczeń, obelg osobistych, potwarzy świadczy, iż zasady, na których stronnictwo się opiera, tak niewzruszony grunt zdobyły, że bezpieczniej, jest na nie się nie porywać, a zajmować się lepiej rzucaniem obelg na osoby kierowników ruchu.

Metoda walki tą nikczemną bronią oddawna przy­jęta i stosowana do naszego stronnictwa przez socjali­stów, obecnie została zaakceptowana przez „postępową” prasę warszawską, co świadczy o niebywałej wierze we własne siły, bo kto po socjalistach głos w łajaniu zabiera, ten zaiste chwyta po Bekwarku lutnię. Coprawda, nie lada zachętę muszą tu stawić względy cenzury rosyj­skiej, która tym razem pozwala bronić społeczeństwo polskie przed znieprawieniem politycznem, grożącem mu od ruchu demokratyczno-narodowego oraz aprobata petersburskiego Kraju, który jest dość sprytny, żeby sam od siebie nie lżyć znienawidzonego stronnictwa, ale chętnie przytakuje cudzym obelgom, cytując skwapliwie na swych łamach wszystko, co się w tym względzie da u socjalistycznych i „postępowych” sprzymierzeńców wyłowić. Powiadamy — sprzymierzeńców, bo dla tego, kto czytał ostatnie numery Kraju, komu znana jest „na­sza młodzież” Scriptora, oczywisty jest w tym względzie aljans między petersburską grupą przyjaciół Rosji i war­szawskimi i galicyjskimi „wrogami reakcji”.

Istotnie dziwna napozór utworzyła się koalicja: Naprzód, Krytyka, Przedświt londyński, Prawda, Głos, Kraj petersburski, pp. Feldmany, Breitery, Płochoccy, Kulczyccy, W. M. Kozłowscy, Niemojewscy, Scriptory, Piltze — wszyscy idą w zwartym szeregu, a z nimi czereda młodych, krzykliwych izraelitów, zdobiących kwiatami swego stylu pisma socjalistyczne, lub zasila­jących korespondencjami z Galicji organy warszawskiego „postępu”. Wszyscy oskarżają demokrację narodową o szowinizm, hakatyzm, ideje bismarkowskie, wszyscy, nie wyłączając petersburskiego Kraju, zarzucają jej, że „idzie na prawo”, wszyscy wychodzą z równowagi i obrzucają ją złorzeczeniami.

A jednak ta koalicja, pomimo pozornej swej nie­zwykłości, jest zupełnie naturalna i zrozumiała całkiem jest wściekłość, miotająca jej członkami.

Jest to koalicja — że użyjemy świeżego terminu —półpolaków, niezadowolonych z tego, że w społeczeństwie rodzi się silny duch narodowy, dążący do zaprowadze­nia w nim wewnętrznego ładu moralnego, grożący tym, że będzie kładł tamę wszelkim próbom rozkładowym, że ujmie w karby życie polityczne i zmusi wszystkich do liczenia się z interesem narodowej całości.

Wściekłość sojuszników jest zrozumiała, bo, w swym ograniczeniu lub zmanierowaniu umysłowem, nie przy­puszczali, żeby podobny ruch był możliwy, i znaleźli się wobec przykrej niespodzianki. Brali oni przejściowy stan rozkładu narodowego ducha za stałe znamię stosunków i żyli w błogiem przeświadczeniu, że Polska zawsze bę­dzie otwarłem polem harców dla wszelkich doktrynerów, domorosłych socjologów, nieuspołecznionych barbarzyńców, dla obrońców wszelkich interesów, klasowych, rasowych, osobistych wreszcie — byle nie narodowych. Dziś to pole zaczyna się szybko zacieśniać — i tu źródło wściekłości.

Po zgnieceniu ostatniego powstania społeczeństwo nasze stało się podobnem do organizmu, którego naj­wyższe centry zostały porażone, skutkiem czego rucha­mi jego zaczęły kierować ośrodki niższego rzędu. Wy­nikł stąd brak wszelkiej koordynacji, brak konsekwencji w działaniu, nieuznawanie wreszcie w życiu publicznem interesu narodowej całości.

W każdem społeczeństwie istnieje znaczna liczba jednostek niespolecznych, mających dążność do walki ze społeczeństwem i jego interesem. Trzymane są one na wodzy tylko dzięki fizycznej i moralnej tyranji, wywie­ranej na nie przez zdrową, narodowym duchem ożywio­ną większość. Gdy tego przymusu niema, rozwijają swą działalność.

Przypomnijmy sobie stosunek żywiołów, czynnych na widowni publicznej po powstaniu, do Polski, do jej tradycyj i wierzeń, do jej ideałów narodowych, wreszcie do narodowego interesu. Kto się nad nią nie znęcał? Pozytywiści, socjaliści, radykali w stylu rosyjskim — wszyscy złorzeczyli tej nieszczęsnej Polsce, plwali na nią? w niej widzieli, co jest najnędzniejszego, najbezecniejszego w świecie, nad nią wywyższali Rosję, żydostwo, Rusinów, a kto śmiał jej bronić, tego odsądzali od czci i wiary. Lew leżał bezwładny, więc kopał go byle osioł.

Dopiero, kiedy nieprzyjaciel, który zachęcał do tej roboty (cenzura warszawska pozwalała zawsze na naj­dalej idący radykalizm teoretyczny, byle był antynarodowy), ośmielony jej powodzeniem, zaczął tem silniej uderzać w podstawy narodowego bytu, reformatorzy społeczeństwa zrozumieli, że podrywają korzenie dębu, którego żołędzie ich karmią, zaczęli się więc cofać, ła­godzić ataki na społeczeństwo, wyrzekać się swych „wskazań politycznych”, wreszcie przyjmować zasadę „sprawiedliwości”, która i temu nawet oplwanemu przez nich narodowi żyć, a raczej wegetować pozwala. I uspo­koiwszy swe sumienie, radzi, że niczego od nich więcej nie żądają, zaczęli jednak przeżuwać swe doktryny, do­prowadzając je do absurdu; inni przygotowywać „dyktaturę proletarjatu”, ma się rozumieć, z nimi samymi na czele, inni wreszcie z realniejszemi skłonnościami politycznemi, „wchodzić do środka państwa”, albo wprowadzać obce żywioły do środka społeczeństwa. Nikt z nich nie pytał, w jakim stosunku te zabawy lub roboty stoją do inteteresu narodowego, bo nikt nie zmuszał do stawiania tego pytania.

Było dobrze. Jeden się cieszył, że może żyć w spo­łeczeństwie, nic mu nie dając od siebie; drugi — że nie cierpiąc osobiście, może się uważać za ofiarę i spokoj­nie czekać na przyjście panowania „sprawiedliwości”; ten — że należąc do społeczeństwa biernego politycznie, może z pogardą patrzeć na zbrodnie polityczne innych; ów — że życie, trzymane w zastoju, niema możności zaprzeczenia jego doktrynom i pozwala je swobodnie rozwijać; tamten wreszcie — że można zarazem należeć do społeczeństwa polskiego i rosyjskiego, lub być jedno­cześnie dla Żydów Żydem a dla Polaków Polakiem. I zdawało się, że tak zawsze będzie...

Tymczasem zjawił się na widowni ruch narodowy. Jedni nie ocenili od razu niebezpieczeństwa, które im z tej strony groziło, inni zaś — socjaliści i przyjaciele Rosji z petersburskiego Kraju, rzucili się nań od począt­ku gwałtownie, jakkolwiek ruch nie ujawnił od razu tych stron, które dziś dla nich są najbardziej nienawistne. Bo z początku ten ruch nie uwydatnił jeszcze w należytej mierze swej treści, niosąc na sobie ciężar nalecia­łości tradycyjnych oraz nabytych w obcowaniu z socja­lizmem i liberalizmem „postępowców” warszawskich.

Dopiero, gdy, rozwijając konsekwentnie swe zało­żenia, stał się on śmiałym ruchem narodowym w całem tego słowa znaczeniu, gdy, rozwijając energicznie dzia­łalność praktyczną, zdobył grunt wśród ludu, gdy, wy­kładając swe teoretyczne podstawy, stworzył nową szkołę polityczno-społeczną i opanował umysły młodzie­ży, zaroili się rozmaici „półpolacy” na całej linji i zszeregowali do zajadłej walki, w imię tradycji tak niedawnych a tak dobrych czasów.

Bo też dobre to były czasy. Polska była pokorna, cicha — można ją było szkalować, krzywdzić, lekcewa­żyć, a przy tem wszystkiem mieć jeszcze prawo do jej wdzięczności, że się jej okazuje pewne zainteresowanie. Nikt nie śmiał głośno przemawiać w imię jej praw i in­teresów, żądać czegoś dla niej, narzucać względem niej obowiązków. „Postępową” młodzież najłatwiej można było za serce chwycić, złorzecząc tej Polsce, drwiąc z niej i jej najwyższych aspiracyj. Żyła ona, „wyzbywszy się przesądów”, szerokiemi ideami, daleko przekraczającemi granice kraju ojczystego, w umiarkowańszej swej części kołysała swą duszę marzeniami o podnoszeniu wartości społeczeństwa przez materjalne bogacenie się, w radykalniejszej zaś układała plany nowej budowy spo­łecznej, mającej powstać na gruzach dzisiejszej. To jej zajęcie, trochę niedogodne w okresie studenckim, kiedy się z gorącą wiarą szło do robotników i tam siało ziar­na rewolucji, znakomicie za to przyspasabiało do życia w dzisiejszych warunkach społecznych i w dzisiejszych warunkach państwowych Rosji. Pp. Scriptorowie pa­miętają ten dobroczynny okres, kiedy każdy energiczniejszy młodzieniec nazajutrz po wstąpieniu na uniwersytet, często zaś już na ławie gimnazjalnej zostawał so­cjalistą. Do programu socjalistycznego należało z jednej strony wyodrębniać siebie ze społeczeństwa i zwracać się przeciw niemu, przeciw wszystkiemu, co ono czci i kocha, z drugiej zaś czytać prawie wyłącznie po ro­syjsku, śpiewać pieśni rosyjskie, bratać się z kolegami Moskalami, a nawet u Polaków w Rosji — nosić czer­woną koszulę. Przy tem wszystkiem obowiązujące było barbarzyństwo obyczajowe, a w znacznej mierze i moral­ne. Po skończeniu studjów i wejściu w życie, w zetknię­ciu się z twardemi warunkami ostatniego, radykalizm społeczny ścierał się socjalista znikał, ale pozostawał moskalofil i barbarzyńca, z pociągiem do przeciwstawia­nia się społeczeństwu, do obrażania jego uczuć, do dzia­łania wbrew jego aspiracjom. Czyż można wymyślić lepsze kwalifikacje na członka partji petersburskiego Kraju? Czyż można się wobec tego dziwić, gdy p. Scriptory z westchnieniem stwierdzają, że ruch socjalistyczny osłabł wśród młodzieży?

Między grupką rusofilów petersburskich a prasą „postępową” nie istniał nigdy wyraźny antagonizm. Kraj także z początku miał charakter „postępowego” tygod­nika i później dopiero względy taktyczne nakazały mu zbliżenie się do żywiołów konserwatywnych. Tem łatwiej więc dziś prowadzić wspólną kampanję przeciw wspólnemu wrogowi, jakim jest dla jednych i drugich ruch narodowy.

Zarówno moskalofilom z Kraju, jak „postępowcom” z Prawdy, jak wreszcie socjalistom z Naprzodu, idzie o to, żeby społeczeństwo stawało się coraz „humanitarniejszem”, żeby coraz mniej myślało o swoich narodo­wych, a coraz więcej o „ogólnoludzkich” interesach. Jedni chcą przez to ułatwić w Polsce rozwój interesom niepolskim, bądź żydowskim, bądź rosyjskim, inni mniej praktyczni, a więcej pogrążeni w doktrynach, bronią swe lenistwo umysłowe przed nowym czynnikiem, zmuszają­cym do myślenia, do mierzenia teoryjek z życiem.

Dlatego ta koalicja, utworzona bez obmyślanego z góry planu, instynktownie, a więc na najnaturalniejszej drodze, ma przed sobą przyszłość, przyczem węzły mię­dzy skoalizowanemi żywiołami jeszcze bardziej się za­cieśnią. Radzi jesteśmy z tego, bo mając cele wyraź­ne, lubimy i po przeciwnej nam stronie wyraźne sy­tuacje.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin