Panie z Lantern Street 1 - Krysztalowe Ogrody - Quick, Amanda.rtf

(1339 KB) Pobierz
Quick Amanda - Kryszta?owe Ogrody

 

Amanda Quick

 

Kryształowe Ogrody

 

Cykl  Panie z Lantern Street  tom 1

 

 

 

Mojemu mężowi Frankowi, z miłością

 


Rozdział  1

Stłumiony trzask wyłamywanego zamka zabrzmiał jak grom w głuchej ciszy zalegającej wnętrze domku. Evangeline Ames natychmiast zrozumiała, co oznacza ten dźwięk. Nie jest już sama.

Najpierw zamarła w bezruchu pod kołdrą. Może się jej tylko zdawało? Domek był stary. Podłoga i sufit często w nocy trzeszczały i skrzypiały. Mimo że rozsądek podsuwał jej całkiem sensowne wyjaśnienia, wiedziała, co to takiego. Była druga w nocy i ktoś się tutaj włamał, z pewnością nie po kosztowności. Było ich zbyt mało, żeby skusić złodzieja.

Przez cały wieczór nękało ją napięcie i nawiedzały złe przeczucia bez wyraźnego powodu. Kiedy wyszła do miasta, co chwila oglądała się za siebie. Wzdrygała się na dźwięk najsłabszego choćby szelestu w gęstym lesie po obu stronach wąskiej ścieżki. Podczas zakupów na zatłoczonej głównej ulicy Little Dixby czuła, że ktoś ją wciąż obserwuje, aż przechodziły ją ciarki.

Usiłowała sobie wmówić, że nie otrząsnęła się jeszcze ze skutków strasznego ataku sprzed dwóch tygodni. Omal jej wtedy nie zamordowano. Nic dziwnego, że reaguje tak gwałtownie.

W dodatku źle jej idzie pisanie, a przecież zbliża się nieuchronnie termin, którego bardzo chce dotrzymać. Ma wszelkie powody, by się denerwować. Teraz jednak była już pewna. Parapsychiczna intuicja już od wielu godzin usiłowała ją ostrzec. Właśnie dlatego nie mogła tej nocy zasnąć.

Od strony kuchni i holu powiało zimnem i rozległy się ciężkie kroki. Intruz, pewny sukcesu, nie starał się nawet skradać. Musi wstawać, i to zaraz! Odrzuciła kołdrę, usiadła bezszelestnie na łóżku i usiłowała wstać. Podłoga była lodowata. Wsunęła stopy w skórzane kapcie i zdjęła z kołka szal.

Atak sprzed dwóch tygodni sprawił, że stała się czujna. Gdy wynajmowała ten domek, rozważyła wszelkie sposoby ucieczki. W sypialni najlepiej nadawało się do tego niskie okno. Wychodziło na mały ogródek ze zbitą z desek furtką. Zaraz za nią ciągnęła się wąska, poryta koleinami dróżka; biegła przez gęsty las ku dawnej wiejskiej posiadłości z dworem, znanej jako Kryształowe Ogrody.

Pod ciężkimi buciorami zaskrzypiała podłoga w holu. Intruz zmierzał wprost do sypialni. Wszystko jasne. Nie przyszedł tu po kosztowności, tylko po nią. Nie warto było poruszać się bezszelestnie. Uchyliła okno, nie zwracając uwagi na skrzypiącą framugę, i wygramoliła się na zewnątrz. Może szczęście będzie jej sprzyjać i napastnik nie zmieści się w ciasnym otworze?

- Gdzie leziesz, głupia suko?! - huknął od drzwi ochrypły męski głos z wyraźnym akcentem londyńskich nizin społecznych. - Nikt nie umknie nożowi Sharpy’ego Hobsona!

Nie miała czasu zastanawiać się, skąd się wziął w Little Dixby londyński rzezimieszek i dlaczego napadł akurat na nią. Uznała, że będzie się nad tym głowić później, jeśli przeżyje tę noc.

Zeskoczyła na ziemię i wpadła w gąszcz ogromnych, bujnych paproci w ogródku, wyższych od niej samej. I pomyśleć, że wyjechała na wieś, żeby odpocząć i ochłonąć po tym, co przeżyła!

- Wracaj, do diabła! - ryknął za nią Hobson z okna sypialni. - Ośmielasz się utrudniać mi robotę? Już ja ci pokażę, kiedy cię dopadnę, zobaczysz! Zdechniesz, a konać będziesz długo; masz to u mnie jak w banku, ty przeklęta dziwko!

Stek dzikich przekleństw świadczył, że Hobson nie może się przecisnąć przez okno. Zaświtała jej słaba nadzieja, gdy nie usłyszała za sobą ciężkiego tupotu. Hobson będzie musiał wyjść przez któreś z dwojga drzwi. Oznaczało to, że ona może trochę odsapnąć, nim zdoła dotrzeć do jedynego schronienia.

Nie mogła uciekać lasem wzdłuż dróżki. Wprawdzie księżyc był niemal w pełni, ale gęste listowie przesłaniało jego blask, który mógłby rozświetlić nieco gąszcz. Nie przedarłaby się zresztą tędy nawet z latarnią.

Wiedziała, jak splątaną gęstwinę tworzą rośliny w pobliżu starego opactwa, bo próbowała się już w niej zagłębić za dnia. Drzewa i leśne poszycie wokół ruin rozrastały się, jak głosiły miejscowe plotki, nienaturalnie bujnie. Odnalazła wysypaną żwirem ścieżkę w ogródku i popędziła nią z szalem dziko łopoczącym za plecami. Zatrzymała się tylko na moment, żeby otworzyć furtkę, a potem wypadła na oświetloną poświatą księżyca dróżkę i zaczęła biec co tchu przed siebie. Wiedziała, że Hobson dostrzeże ją, gdy tylko uda mu się wydostać z domku.

Ciężkie kroki zadudniły za nią.

- Zaraz cię dopadnę, ty głupia dziewko, a wtedy zrozumiesz, co to nóż Sharpy’ego!

Obejrzała się błyskawicznie przez ramię i dostrzegła ciemną postać. Chciała krzyczeć, ale żal jej było marnować oddechu. Zaczęła biec jeszcze prędzej, serce biło jej jak młotem.

W świetle księżyca kamienny mur wokół rozległych terenów Kryształowych Ogrodów wydawał się nie do przebycia. Wiedziała, bo przekonała się o tym już wcześniej, że potężna żelazna brama jest zamknięta na głucho.

Nie miała czasu, by biec wzdłuż muru aż ku wejściu do rozległego dworu. Hobson już ją niemal dopadał, słyszała jego tupot coraz bliżej. I chyba chrapliwy oddech. A może to tylko ona tak ciężko dyszy? Dotarła do muru na tyłach opactwa i popędziła do kępy bujnego listowia, zasłaniającą wyrwę w kamiennym ogrodzeniu. Odkryła ją kilka dni temu i uznała wówczas, że dzięki niej dyskretnie pomyszkuje wewnątrz, nim nowy właściciel wprowadzi się do rezydencji. Nie potrafiła się temu oprzeć.

Ciekawość łączyła się u niej z niezwykłymi zdolnościami, a tajemnica Kryształowych Ogrodów fascynowała ją od zawsze. Właśnie z tego powodu postanowiła wynająć mały domek, Fern Gate Cottage, a nie żadną inną siedzibę w pobliżu Little Dixby. Zresztą, co nie bez znaczenia, jego wynajęcie kosztowało stosunkowo tanio. Szybko jednak odkryła, czemu to zawdzięcza. Miejscowi bali się opactwa i lasów wokół niego.

Zatrzymała się gwałtownie przed kępą roślin i odgarnęła kaskadę zieleni. Otwór w murze znajdował się jakieś sześćdziesiąt centymetrów nad ziemią. Był na tyle szeroki, że mógł się przez niego przecisnąć nawet mężczyzna o posturze Hobsona, ale i wtedy miałaby szansę.

Obejrzała się po raz ostatni. Hobson nie wyłonił się jeszcze zza rogu, ale mógł to zrobić w każdej chwili. Słyszała już tupot jego stóp i ciężki oddech, ale go jeszcze nie widziała. Miała kilka sekund przewagi. Postawiła na kamiennym wyłomie jedną stopę, potem drugą i znalazła się na terenie Kryształowych Ogrodów.

Dech jej zaparło - cóż za niesamowita sceneria. Za dnia dość długo przyglądała się już tym ogrodom, by zrozumieć, że coś dziwnego kryje się w energii ich murów i niezwykłej wegetacji roślin. W nocy jednak ów nadnaturalny element był szczególnie widoczny.

Liście roślin na tym rozległym obszarze jarzyły się niesamowitą poświatą. W samym zaś środku ogrodów, gdzie - jak mówiono - znajdowały się ruiny dawnego rzymskiego kąpieliska, owa nieziemska światłość była tak intensywna i przerażająca, jak gwałtowny sztorm na morzu.

Evangeline wiedziała, z przewodników kupionych u panny Witton, właścicielki księgarni w Little Dixby, że Kryształowe Ogrody składają się z dwóch części. Zewnętrzną, gdzie teraz stała, zwano na mapach Ogrodem Dziennym. Otaczała ona kręty labirynt, który zawierał część wewnętrzną, znaną jako Ogród Nocny.

Podczas blisko dwóch tygodni pobytu w Fern Gate Cottage nigdy jeszcze nie zapuściła się tak daleko, jak teraz. Widziała jednak dość wiele, by wiedzieć, że szczególna atmosfera za murami Kryształowych Ogrodów daje jej największą szansę ucieczki przed nożem Sharpy’ego Hobsona.

Nagle, klnąc jak szewc, Hobson zaczął przedzierać się przez plątaninę gałęzi.

- Żadna dziwka mnie nie przechytrzy! Już ja cię nauczę respektu!

Evangeline rozejrzała się wokoło, usiłując rozeznać się w rozplanowaniu Kryształowych Ogrodów. Najłatwiej byłoby się ukryć, rzecz jasna, w labiryncie. Dzięki swym zdolnościom nie zabłądziłaby w nim.

Przekonała się jednak podczas swojej poprzedniej wyprawy, że wejście do niego uniemożliwiała zamknięta furta. Popędziła więc ku altanie. Kopułowaty daszek i kolumienki świeciły słabym błękitnawym światłem; zdawało się emanować z kamienia, z którego je wzniesiono. Evangeline biegła, ale nie pędziła. Chciała, żeby Hobson ją widział.

Zdołał się wreszcie przecisnąć przez wyrwę w murze, klnąc cicho pod nosem. Evangeline zatrzymała się i obejrzała za siebie. Ciekawe, jak wiele nadnaturalnej poświaty mógł dostrzec. Potem zaskoczony Hobson zdał sobie sprawę, gdzie się znalazł.

- A cóż to takiego, u diabła? - warknął i przetarł oczy. Kiedy jednak ją ujrzał, szybko zapomniał o dziwnym, świetlistym pejzażu wokół. Wyszarpnął nóż ze skórzanej pochwy na biodrze i rzucił się na Evangeline.

- Myślałaś, że mi uciekniesz, co? - ryknął chrapliwie.

Evangeline popędziła ku altanie w stronę połyskliwej sadzawki przed nią. Może Hobson nie zauważy wody. Instynkt podpowiadał jej, że jeśli on runie w tę czarną, połyskliwą głębię, natychmiast zaprzestanie pościgu. W sadzawce kryło się coś upiornego.

Tak bardzo skupiła się na zwabieniu Hobsona do sadzawki, że nie dostrzegła mężczyzny w długim czarnym płaszczu, póki nie wynurzył się z mroku i nie stanął w świetle księżyca tuż przed nią, zastępując jej drogę.

- Czy goście mają tu zwyczaj przychodzić z wizytą o tak niezwykłej porze? - spytał.

Głos miał równie mroczny jak powierzchnia sadzawki i równie jak ona chłodny. Przejął ją do szpiku kości. W osobliwym, przesyconym poświatą księżyca i tajemniczej energii półmroku trudno było rozróżnić rysy tego mężczyzny, ale nie musiała tego robić. Rozpoznała go natychmiast. Zresztą poznałaby go wszędzie. Był to Lucas Sebastian, tajemniczy nowy właściciel Kryształowych Ogrodów.

Zatrzymała się natychmiast i znalazła, niby w pułapce, między Lucasem Sebastianem a Sharpym Hobsonem.

- Pan Sebastian? - spytała zdyszana. Serce waliło jej jak szalone. Usiłowała dać mężczyźnie do zrozumienia, kim ona jest, bo bała się, że nie rozpozna jej ubranej tylko w nocną koszulę i szal, z włosami w nieładzie. Przecież spotkali się tylko raz. - Przepraszam za moje nagłe wtargnięcie.

Jestem Evangeline Ames, pańska lokatorka z Fern Gate Cottage.

- Wiem, kim pani jest, panno Ames.

- Powiedział pan, żebym do niego przyszła, gdybym miała jakieś kłopoty. No i właśnie mam.

- Widzę - odparł Lucas.

Hobson niemal wpadł na nich, wymachując nożem.

- Zejdź mi z drogi, to ci nic się nie stanie. Chcę tylko dołożyć tej dziwce!

Lucas spojrzał na niego w sposób, który można by określić jako umiarkowane zaciekawienie.

- Wtargnął pan do Kryształowych Ogrodów, a to bardzo niebezpieczne.

- Co, do licha? - Hobson rozejrzał się z niepokojem.

- Nie słyszał pan, co ludzie mówią? - spytał Lucas. - Każdy w okolicy wie, że tu straszy.

- Ja się nie boję żadnych duchów! - warknął Hobson. - No i nie będę się tu pętał tak długo, żeby mi jakiś wlazł w paradę! Chcę tylko dopaść tej dziwki!

- Cóż pan ma przeciwko pannie Ames?

Evangeline zbił z tropu jego chłodny ton. Całkiem jakby

Lucasowi było niemal obojętne to, co mówił Hobson.

- Nie twój zakichany interes! - sarknął rzezimieszek. - Tyle ci tylko powiem, że zasłużyła sobie na marny koniec, a mnie nikt nie będzie stawał na drodze!

- Pan nie rozumie. Ta dama jest moją lokatorką, więc znajduje się pod moją opieką - oświadczył Lucas.

- Wyświadczę ci przysługę, jak ją capnę! - parsknął Hobson. - Z tego, co słyszałem, to wredna dziwka i łże jak pies!

- Czy ktoś pana wynajął, żeby ją zabić? - spytał Lucas. Hobson zaczął tracić pewność siebie. Najwyraźniej nie szło mu teraz tak łatwo, jak do tego przywykł.

- Ani myślę gadać z tobą dłużej po próżnicy! - wrzasnął i zamierzył się nożem na Lucasa. - Już po tobie!

- Niezupełnie - zaprotestował Lucas.

Atmosferę przepełniła przerażająca, mroczna energia. Evangeline zdołała tylko zdać sobie sprawę, że Lucas w jakiś dziwny sposób ją wytworzył, kiedy Hobson wrzasnął, spanikowany.

- Puszczaj mnie! - ryknął. Zgubił nóż i zaczął walczyć z czymś, co było widoczne tylko dla niego. - Puszczaj!

A potem odwrócił się i popędził na oślep prosto w głąb ogrodów.

- Niech to diabli! - sapnął Lucas. - Hej, Stone!

Druga postać wyłoniła się z mroku.

- Tu jestem, sir.

Głos ten brzmiał tak, jakby wydobywał się z jakiejś głębokiej, podziemnej pieczary i - podobnie jak głos Hobsona - miał akcent londyńskich nizin.

W osobliwym świetle emanującym z połyskliwego listowia Evangeline mogła dostrzec, że Stone nosił odpowiednie dla siebie nazwisko. Wyglądał niczym granitowy monolit i wydawał się równie jak on niewzruszony. Światło księżyca lśniło na jego wygolonej czaszce. Mrok i niesamowita poświata utrudniały dokładne określenie jego wieku, ale miał chyba jakieś dwadzieścia kilka lat.

- Spróbuj go złapać, nim się zgubi w labiryncie - polecił mu Lucas - ale nie rób tego, gdyby zapędził się tam, gdzie nie trzeba.

- Tak, sir.

Stone ruszył szybko przed siebie zadziwiająco bezszelestnie jak na potężnego mężczyznę.

- Czy dobrze się pani czuje, panno Ames? - zwrócił się do niej Lucas.

- Chyba tak. - Evangeline usiłowała opanować wzburzenie i się uspokoić. - Nie wiem, jak panu dzięko...

Skądś, z głębi ogrodów, dobiegł ostry, przeszywający wrzask; sprawił, że krew zastygła jej w żyłach. Zabrakło jej tchu i zamilkła. Krzyk urwał się nagle, tak gwałtownie, że Evangeline zadrżała i przerażona ledwie zdołała utrzymać się na nogach.

- To Sharpy Hobson... - wyszeptała.

- Najwidoczniej Stone’owi nie udało się przeszkodzić mu wtargnąć do labiryntu - stwierdził Lucas.

- Czy on... - Evangeline z trudem przełknęła ślinę, nim dokończyła - ... nie żyje?

- Hobson? Pewnie tak, albo umrze wkrótce. Fatalnie się złożyło.

- Fatalnie? - wykrztusiła. - Tylko tyle ma pan do powiedzenia o czyjejś śmierci?

- Chętnie bym mu zadał parę pytań. Skoro to jednak niemożliwe, musimy porozmawiać my oboje.

Usiłowała się opanować.

- Ależ ja nie wiem, co powiedzieć.

- Nasza rozmowa nie będzie trudna, panno Ames. Proszę wejść ze mną do środka. Naleję pani kieliszek brandy na uspokojenie, a pani mi wyjaśni, co robiła o tej porze w moich ogrodach i dlaczego ten nożownik próbował panią zamordować.

- Ależ to właśnie próbuję panu wyjaśnić. Nie mam pojęcia, dlaczego Hobson na mnie napadł.

- W takim razie musimy się nad tym zastanowić we dwoje.

Zdjął płaszcz i okrył ją, nim zdążyła zaprotestować. Kiedy palcami musnął jej kark, coś w niej gwałtownie zadrgało. Ciężkie wełniane okrycie zachowało w sobie ciepło jego ciała. Uchwyciła też ślad męskiego zapachu - czegoś takiego nigdy przedtem nie doświadczyła.

Wrócił Stone.

- Niestety, sir - oświadczył - on zobaczył otwartą furtkę i wbiegł prosto w labirynt. Pewnie pomyślał, że to wyjście z ogrodów.

- Później zajmę się jego ciałem. Najpierw chcę pomówić z panną Ames, a potem odprowadzę ją do domu - oświadczył Lucas.

- Tak, sir. Czy pan mnie jeszcze potrzebuje?

- Na razie nie.

- Tak, sir.

Stone zniknął w mroku. Evangeline popatrzyła za nim. Zaczęła się zastanawiać, czy śni. Czyżby miała halucynacje? To po prostu niemożliwe! Pracodawcy i przyjaciele byli wprawdzie przekonani, że ma nerwy mocno nadwerężone atakiem sprzed dwóch tygodni. Mieli rację? Lucas otoczył ją ramieniem. Ten kontakt fizyczny podziałał tak silnie, że się zachwiała. Parapsychiczne zdolności dały jej wyraźnie znać o sobie pod wpływem dotyku. Mogła teraz dokładnie wyczuć aurę Lucasa. Potężne pasma gwałtownej energii sprawiły, że zabrakło jej tchu.

- Proszę się uspokoić, panno Ames - powiedział. - Nie zrobię pani krzywdy.

Nic w jego aurze nie wskazywało, by kłamał. Uznała, że jest względnie bezpieczna - w każdym razie chwilowo. Opanowała się i przestała korzystać ze swoich zdolności.

- Nie tędy, panno Ames. - Pokierował nią tak, by ominąć wielki krzew. - Proszę uważać. Tu w ziemi kryją się niebezpieczeństwa, choćby te róże.

Moc, którą wyczuła przez moment w jego aurze, ostrzegła ją, że był on zapewne dużo bardziej niebezpieczny niż cokolwiek innego w tych dziwnych ogrodach. Sharpy Hobson już wprawdzie nie krzyczał, ale ona wiedziała, że długo jeszcze w nocnych koszmarach będzie słyszeć jego ostatni wrzask przerażenia.

 

Rozdział  2

Evangeline usiadła w napięciu na jednym z mocno podniszczonych foteli w bibliotece; kurczowo ściskała wyłogi płaszcza Lucasa pod brodą i patrzyła, jak nalewa brandy do dwóch kieliszków.

Lampy gazowe wydobywały z mroku masywne, mahoniowe biurko, dwa duże fotele i dwa stoły. Umeblowanie, a także wytarty i wypłowiały dywan oraz ciężkie zasłony okienne wyszły z mody przed laty. Na półkach stały rzędy oprawnych w skórę tomów. Pokój był pełen również rozmaitych przyrządów naukowych, znajdowały się tu i mikroskop, i luneta dla przykładu.

Lucas Sebastian był zagadką nie tylko dla niej, ale i dla mieszkańców Little Dixby. Przyjechał przed trzema dniami, żeby objąć w posiadanie rezydencję w Ogrodach Kryształowych, i od razu stał się tematem przypuszczeń i plotek.

Po raz pierwszy zetknęła się z nim poprzedniego dnia w Chadwick Books, jedynej księgarni w mieście. Lucas wszedł tam właśnie wtedy, gdy ona z niej wychodziła. Przedstawił się wówczas i jej, i właścicielce księgarni, Irene Witton.

Irene nie miała doświadczenia w tej profesji. Kilka miesięcy wcześniej odkupiła księgarnię od wdowy po poprzednim właścicielu. Była jednak ambitna i wyraźnie z radością witała Lucasa jako klienta. Nic bardziej przecież nie sprzyja interesowi niż pogłoska, gdzie właściciel największej wiejskiej posiadłości w całym dystrykcie kupuje książki.

Evangeline nie potrafiła jednak jasno nazwać swoich reakcji. Poczuła krótkotrwałe zmysłowe podniecenie, kiedy wszedł do sklepu - instynktowny, intuicyjny odzew. Choć jej nie dotknął, wyczuła to dzięki swemu parapsychicznemu talentowi. Nie mogła też zignorować subtelnego wzrostu poziomu energii w atmosferze. Wyczuła po zjeżeniu się włosków na karku dziwną mieszaninę podniecenia i czujności.

- Jak się okazuje, jestem pańską lokatorką - powiedziała.

- Istotnie, panno Ames. - Uśmiechnął się. - Zarządca mojego stryja powiadomił mnie, że wynajęła pani na miesiąc Fern Gate Cottage. Bardzo go to ucieszyło, bo najwyraźniej przez ostatnie dwa lata nie zdołał nikogo do tego nakłonić. Mam nadzieję, że podoba się pani w Little Dixby?

Już chciała mu powiedzieć, że oprócz pojedynczego, a nieodzownego zapuszczenia się na teren dawnego opactwa nigdy się jeszcze tak nie nudziła. Natychmiast jednak zrozumiała, że to już nieprawda. Nie mogła wszakże zdradzić, że jej postrzeganie atrakcji wiejskiego życia uległo diametralnej zmianie, gdy on przekroczył próg Chadwick Books.

- Uważam, że wieś działa na mnie... orzeźwiająco - stwierdziła w zamian.

Uniósł lekko ciemne brwi, a coś jak rozbawienie błysnęło w zielonych oczach.

- Znakomicie. Niech pani da znać, gdyby należało coś zreperować w domku.

- Dziękuję, ale z pewnością nie będzie to konieczne.

- Nigdy nie wiadomo - oznajmił.

Wybrał kilka starych map i przewodnik po lokalnych ruinach, zapłacił, a potem się pożegnał. Evangeline i Irene patrzyły, jak wychodzi na ulicę i znika w tłumie przyjezdnych, którzy każdego lata oblegali miasteczko. Little Dixby leżało bowiem ledwie o trzy godziny jazdy pociągiem od Londynu i od dawna stanowiło atrakcję turystyczną dzięki zaskakująco dobrze zachowanym zabytkom rzymskim w okolicy.

Irene skrzyżowała ręce na szklanym kontuarze i zamyśliła się. Niezamężna, dobiegała czterdziestki. Evangeline stwierdziła, że brak szans matrymonialnych nie ma nic wspólnego z jej wyglądem. Irene była atrakcyjną, wykształconą, zgrabną kobietą o ciemnych włosach i błękitnych oczach. Wytworne srebrne etui do okularów, które nosiła u pasa, zdobiły delikatnie wygrawerowane motyle i piękne turkusy - świadectwo wyrafinowanego stylu.

Irene była, zdaniem Evangeline, całkiem atrakcyjną kandydatką na żonę w najodpowiedniejszym do małżeństwa wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat. Jednakże dobra aparycja i inteligencja nie zawsze wystarczą, jeśli chodzi o taki interes jak małżeństwo, a to przecież czysto interesowna transakcja, o czym każdy wiedział. Status społeczny i pieniądze liczyły się tu dużo bardziej niż miłość czy psychiczna więź między kochankami, którą autorzy sensacyjnych powieści sławili w swoich tekstach.

- A więc to jest nowy właściciel Ogrodów - odezwała się Irene. - Wcale nie taki, jakiego by się wszyscy spodziewali. Przynajmniej nie wygląda na wariata, jak jego stryj.

Evangeline aż zamrugała ze zdziwienia.

- O czym pani mówi?

- Jest pani tutaj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin