Dick Philip - Krótki szczęśliwy żywot Brązowego Oxforda.pdf

(1843 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Philip K. Dick
Krótki szczęśliwy żywot
Brązowego Oxforda
(Beyond Lies The Wub)
Przełożyły: Magdalena Gawlik i Anna Kejna
1
Tysiące czytelników uważa Philipa K. Dicka za
największego twórcę science fiction na wszystkich planetach.
Od jego przedwczesnej śmierci w 1982 wzrasta
zainteresowanie twórczością autora, dodatkowo podsycane
ogromną liczbą publikacji na jej temat.
Niniejszy zbiór opowiadań zawiera najwcześniejsze krótkie
utwory Dicka (w tym uprzednio nie publikowane), pochodzące
z lat 1952 – 1955.
„Bardziej niż którykolwiek z innych pisarzy gatunku, Dick
rzeczywiście udziela nam dostępu w głąb ludzkiego umysłu”.
„Wall Street Journal”
2
Wstęp
Kiedy poproszono mnie o napisanie tego wstępu,
odmówiłem. Nie miało to nic wspólnego z moim stosunkiem
do twórczości Phila Dicka; po prostu wydawało mi się, że
powiedziałem już na ten temat wszystko, co miałem do
powiedzenia. Natychmiast jednak zwrócono mi uwagę, iż
mówiłem to przy wielu różnych okazjach, więc nawet jeśli
istotnie nie mam nic do dodania, zebranie tych przemyśleń
może przydać się czytelnikom, którzy najprawdopodobniej nie
mieli sposobności się z nimi zetknąć.
Przeanalizowałem więc powtórnie sprawę oraz przejrzałem
to, co napisałem wcześniej na ten temat. Co warto powtórzyć,
co dodać? Widziałem się z Philem zaledwie kilka razy, w
Kalifornii i we Francji, i właściwie tylko za sprawą
przypadku napisaliśmy wspólnie książkę. Kiedy nad nią
pracowaliśmy, często do siebie pisywaliśmy i rozmawialiśmy
przez telefon. Lubiłem go, podziwiałem jego twórczość oraz
poczucie humoru, które najczęściej demonstrował właśnie
podczas rozmów telefonicznych. Pamiętam, jak kiedyś
wspomniał o wykazie honorariów, który właśnie otrzymał.
„Zarobiłem tyle-a-tyle we Francji, tyle-a-tyle w Niemczech,
tyle-a-tyle w Hiszpanii... Rety, to brzmi jak «Aria rejestrowa»
z Don Giovanniego!” W swoich książkach ironizował na skalę
kosmiczną, w życiu preferował humor słowny.
Pisałem wcześniej o jego poczuciu humoru, wspomniałem
również o jego igraszkach powszechnie akceptowaną
rzeczywistością, próbowałem nawet formułować ogólne opinie
dotyczące jego bohaterów. Po co jednak ubierać te uwagi w
nowe słowa, skoro wreszcie, po tylu latach, znalazłem pretekst,
żeby zacytować samego siebie.
„Jego bohaterami są często ofiary, więźniowie, ludzie
manipulowani. Należy poważnie wątpić, czy pozostawią świat
3
lepszy, niż go zastali, ale nigdy nic nie wiadomo. Starają się.
Niekiedy są dosłownie o krok od celu, jak piłkarz, który
wymanewrował wszystkich obrońców i bramkarza i biegnie z
piłką w kierunku pustej bramki... lecz zanim zdąży oddać
strzał, sędzia przerywa mecz z powodu oberwania chmury.
Czym jednak w tym wypadku jest oberwanie chmury? Albo
boisko?
Światy, w których funkcjonują bohaterowie Phila Dicka,
mogą w każdej chwili zostać zlikwidowane albo odmienione.
Rzeczywistość jest warta tyle samo co obietnice polityków.
Niezależnie od tego, co albo kto odpowiada za zaskakujące
zmiany reguł gry (może to być narkotyk, pętla czasowa,
maszyna lub obcy), rezultat jest zawsze taki sam:
Rzeczywistość (z gatunku pisanych przez duże R) staje się
czymś równie względnym jak stopień wytrawności pijanych
przez nas martini. Mimo to walka trwa nadal. Przeciwko
czemu? Ostatecznościom, Siłom, Zasadom, Tronom,
Dominajcom, częstokroć ukrytym w osobach również
będących ofiarami, więźniami, ludźmi manipulowanymi.
Sytuacja wygląda na ponurą i poważną. Błąd. Wykreślcie
«ponurą», zamiast kropki postawcie przecinek i dopiszcie, co
następuje: ale jednym z wyróżników mistrzostwa Phila Dicka
jest nastrój pisanych przez niego utworów. Nie potrafię jednym
słowem określić jego poczucia humoru. Zgryźliwe, groteskowe,
burleskowe, satyryczne, ironiczne... Żadna z tych cech nie jest
wystarczająco pojemna, każdą natomiast można odnaleźć bez
większego wysiłku. Jego bohaterowie w najważniejszych
chwilach dostają w twarz tortami z kremem; najzabawniejsze
sceny podszyte są gorzką ironią. Trzeba nie lada artysty, żeby
sprawnie kierować takim spektaklem”.
Napisałem te słowa w Philip K. Dick: elektryczny pasterz
(całość, opracowana przez Bruce’a Gillespiego, ukazała się w
roku 1975 nakładem Nostrilla Press) i ciągle się z nimi
4
zgadzam.
Miło jest widzieć, że Phil wreszcie doczekał się prawie
takiego zainteresowania, na jakie zasługiwał, i to zarówno ze
strony krytyków, jak i czytelników. Szkoda tylko, że nastąpiło
to tak późno. Kiedy go znałem, często bywał bez centa przy
duszy i choć przekroczył już wiek, w którym autorzy twardo
walczą o przeżycie, nadal walczył, żeby przeżyć. Cieszyłem
się, że u schyłku życia zaznał finansowej stabilności, a nawet
czegoś w rodzaju dostatku. Kiedy widziałem go po raz ostatni,
był naprawdę szczęśliwy i odprężony. Kręcono wtedy
Bladerunnera, podczas kolacji, a następnie do późnego
wieczoru rozmawialiśmy, żartowaliśmy i wspominaliśmy.
Wiele zamieszania czyniono wokół jego mistycyzmu. Nie
dysponuję wiedzą z pierwszej ręki o wszystkim, w co wierzył,
głównie dlatego, że często się to zmieniało, a poza tym trudno
było stwierdzić, kiedy mówi serio, a kiedy żartuje. Po naszych
rozmowach odniosłem jednak wrażenie, że uwielbiał zadawać
klasyczne pytanie autorów SF: „Co by było gdyby...?” w
odniesieniu do problemów natury filozoficznej i religijnej. W
tym kierunku zmierzała także jego twórczość, ja zaś
zastanawiałem się często, gdzie znajdzie się za dziesięć lat. Już
nigdy się tego nie dowiemy.
Pamiętam, że podobnie jak Jamesa Blisha, Phila także
fascynowało zagadnienie zła oraz kontrast, jaki owo zło
tworzyło z okazjonalną urodą życia. Jestem pewien, że nie
miałby nic przeciwko temu, abym zacytował fragment
ostatniego listu, jaki od niego otrzymałem, datowanego 10
kwietnia 1981:
„W ciągu kwadransa podsunięto mi dwie rzeczy: książkę O
czym szumią wierzby, której nigdy nie czytałem, oraz
zajmującą dwie kolumny fotografię w najnowszym numerze
«Time’a», wykonaną podczas nieudanego zamachu na
prezydenta. Ranni, agent ochrony z uzi w rękach,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin