Gonczarow Iwan - Obłomow.doc

(2393 KB) Pobierz
Iwan Gonczarow

Iwan Gonczarow - Obłomow

PIW

Warszawa 1978

 

Przełożyła  Nadzieja Drucka

 

Od redakcji

 

Iwan Gonczarow, w przeciwieństwie do większości

współczesnych mu pisarzy, pochodził nie ze szlachty; urodził się w

r. 1812 w boga tej rodzinie kupieckiej, zamieszkałej w Symbirsku

nad Wołgą.

Otrzymał bardzo staranne wychowanie i wykształcenie. Ukończył

uniwersytet w Moskwie, po czym wstąpił na służbę państwową jako

tłumacz w departamencie handlu zagranicznego w Petersburgu.

Równocześnie udzielał lekcji literatury synom malarza Majkowa - A

pollonowi, przyszłemu poecie, i Walerianowi, przyszłemu krytykowi.

Tą drogą Gonczarow wszedł w sferę ówczesnych kół artystycznych i

literackich i rozpoczął działalność pisarską, drukując w

czasopismach mniejsze utwory. Ukazanie się w druku powieści Zwykła

historia (1847) ugruntowało jego pozycję pisarza.

Lata 1852-54 Gonczarow spędził w podróży dookoła świata na

fregacie wojskowej jako sekretarz admirała Putiatina, któremu

zlecono misję bliższego poznania Japonii. Owocem podróży była

seria interesujących szkiców (zapoczątkowały one tak popularną

później formę reportażu - oczerk), wydanych następnie w dwutomowej

książce Fregata Pallada.

Obłomowa pisał Gonczarow początkowo w bardzo wolnym tempie. Pomysł

powieści powstał już w r.1847. W dwa lata później pisarz

opublikował fragment Sen Obłomowa. W ciągu następnych ośmiu lat

Gonczarow przemyślał swą powieść w najdrobniejszych szczegółach,

napisał ją zaś prawie w całości w r. 1857 w Marienbadzie, gdzie

przebywał na kuracji. Pisał ogromnie szybko; w ciągu siedmiu

tygodni powstały trzy ostatnie części Obłomowa z wyjątkiem kilku

rozdziałów. "Napracowałem się tak, zrobiłem tyle przez te dwa

miesiące, że ktoś inny nie napisałby tego mając do dyspozycji dwa

życia" - pisał Gonczarow później. Powieść została zakończona w r.

1858, a opublikowana w roku następnym.

Obłomow niewątpliwie stanowi szczytowy punkt twórczości Gonczarowa

i rozsławił imię pisarza daleko poza granice jego kraju. Powieść

trafiając w nastroje społeczeństwa okresu sprzed reform Aleksandra

II wywarła wielkie wrażenie i zyskała powszechne uznanie,

pogłębione przez analizę Dobrolubowa w jego pracy krytycznej Co to

jest obłomowszczyzna?

"Trzeba było żyć w tym czasie - pisał krytyk literacki

Skabiczewski - żeby zrozumieć, jaką sensację wzbudziła ta powieść

i jaki wstrząs wywołała w społeczeństwie. Spadła jak bomba na

środowisko inteligencji w okresie wielkiego podniecenia, trzy lata

przed uwolnieniem chłopów od pańszczyzny, gdy w całej literaturze

ogłoszono pochód krzyżowy przeciw bezwładowi, zastojowi i

gnuśności."

Następna i ostatnia powieść Gonczarowa Urwisko (1869) wyszła już

po opuszczeniu przez autora służby państwowej i przejściu na

emeryturę.

Ostatnie lata życia - do śmierci w r. 1891 - Gonczarow spędził

samotnie w małym, zacisznym mieszkaniu w Petersburgu. Pisał już

niewiele. Liczne polemiki na temat swej twórczości zamknął

krytycznym komentarzem do swych powieści pt. Lepiej późno niż

wcale (1879). Analizuje w nim swą drogę twórczą, odpiera ataki,

szczególnie w związku z postacią Wołochowa (Urwisko), którego

charakterystykę uznano za paszkwil na młodzież postępową.

Pisarz nazywa to głębokim nieporozumieniem i wypowiada przy tym

gorącą pochwałę współczesnej mu młodzieży, która z takim zapałem

podjęła trud rozproszenia mroku zacofania w Rosji.

 

 

Część pierwsza

 

I

 

Na ulicy Grochowej, w jednym z wielkich domów, którego mieszkańców

starczyłoby na całe powiatowe miasto, leżał rankiem w łóżku, w

swym mieszkaniu, Ilia Iljicz Obłomow.

Był to człowiek lat trzydziestu dwóch-trzech, średniego wzrostu, o

przyjemnej powierzchowności i ciemnoszarych oczach. Twarz jego nie

zdradzała jednak żadnej określonej myśli, rysom brakowało

skupienia. Myśl niby wolny ptak igrała na twarzy, migotała w

oczach, spoczywała na półotwartych wargach, kryła się w

zmarszczkach czoła, potem znikała zupełnie, a wówczas całą twarz

oświetlał spokojny płomyk beztroski, z twarzy przenosiła się ta

beztroska na całą postać, a nawet na fałdy szlafroka.

Niekiedy spojrzenie leżącego przygasało i nabierało wyrazu jakby

zmęczenia czy też nudy; ale ani zmęczenie, ani nuda nie mogły

nawet na chwilę spędzić z jego oblicza łagodności, przeważającego

i podstawowego wyrazu nie tylko twarzy, ale i duszy; dusza zaś tak

szczerze, tak przejrzyście jaśniała w oczach, w uśmiechu, w każdym

ruchu głowy, ręki... Powierzchowny obserwator, człowiek oziębły,

rzuciwszy na Obłomowa przelotne spojrzenie rzekłby: "Musi to być

poczciwiec, natura nieskomplikowana!" Człowiek zaś bardziej

głęboki, bardziej wrażliwy, wpatrując się długo w jego twarz,

odszedłby w przyjemnej zadumie, z uśmiechem.

Cera Ilii Iljicza nie była ani rumiana, ani śniada, ani

zdecydowanie blada, lecz barwy nieokreślonej, a może wydawała się

taką, ponieważ Obłomow zgnuśniał jakoś przedwcześnie czy to z

braku ruchu, czy powietrza, a może z obu tych przyczyn. W ogóle

zaś ciało jego wskutek matowego, zbyt białego koloru szyi,

drobnych pulchnych rąk, wiotkich ramion zdawało się zniewieściałe.

Ruchy jego, nawet wówczas gdy był czymś zaniepokojony, hamowała

łagodność i nie pozbawione wdzięku lenistwo. Gdy z głębi duszy

wypływała na twarz chmura troski, wzrok stawał się zamglony, na

czole ukazywały się poprzeczne zmarszczki, zaczynała się gra

wątpliwości, smutku, lęku; niepokój ten jednak rzadko przybierał

kształt jakiejś określonej myśli, a jeszcze rzadziej przeradzał

się w zamiar. Cały niepokój wyładowywał się w westchnieniu,

zamierał w apatii lub senności.

Jakże pasował domowy ubiór Obłomowa do spokojnych rysów jego

twarzy, do jego wydelikaconego ciała! Miał na sobie szlafrok z

perskiej tkaniny, prawdziwy chałat wschodni, niczym nie

przypominający europejskiego, bez chwastów, bez aksamitu, bez

wcięcia w talii, tak obszerny, że Obłomow mógł się nim owinąć

dwukrotnie. Rękawy, według niezmiennej mody azjatyckiej,

rozszerzały się coraz bardziej od palców ku ramionom. I chociaż

chałat ten stracił swą pierwotną świeżość, a jego dawny, naturalny

połysk miejscami został zastąpiony przez inny, nabyty, zachował

jednak jaskrawość wschodnich barw i trwałość tkaniny.

Szlafrok ten w oczach Obłomowa miał mnóstwo nieocenionych zalet;

był miękki, dobrze się układał, ciało nie czuło go na sobie,

poddawał się najmniejszemu ruchowi jak posłuszny niewolnik.

W domu Obłomow chodził zawsze bez krawata i kamizelki, gdyż lubił

być nieskrępowany i swobodny. Nosił pantofle długie, miękkie i

szerokie; gdy spuszczał nogi z posłania na podłogę, nie patrząc

trafiał w nie od razu i niezawodnie.

Leżenie nie było dla Ilii Iljicza koniecznością jak dla chorego

lub człowieka, który chce spać. Nie było też czymś przypadkowym

jak dla kogoś, kto się zmęczył, ani rozkoszą jak dla próżniaka.

Był to jego stan normalny. Kiedy był w domu - a w domu przebywał

niemal stale - leżał ciągle, i zawsze w tym samym pokoju, gdzie go

zastaliśmy, pokoju, który służył mu jednocześnie za sypialnię,

gabinet i bawialnię. Obłomow miał jeszcze trzy inne pokoje, lecz

zaglądał tam rzadko, nie codziennie, i to tylko z rana, gdy

służący zamiatał gabinet, czego nie robiło się dzień w dzień. W

pokojach tych meble stały w pokrowcach, story były spuszczone.

Pokój, w którym leżał Ilia Iljicz, na pierwszy rzut oka wydawał

się wspaniale umeblowany. Stał tam kantorek mahoniowy, dwie kanapy

obite jedwabiem, piękne parawany haftowane w ptaki i owoce, jakie

nigdy nie istniały w rzeczywistości. Były tam jedwabne kotary,

dywany, kilka obrazów, brązy, porcelana i mnóstwo pięknych

drobiazgów.

Lecz doświadczone oko człowieka o dobrym smaku, ogarniając jednym

przelotnym spojrzeniem wszystko, co tu było, odgadłoby z łatwością

chęć zachowania tylko decorum niezbędnej przyzwoitości - tak, aby

zbyć. To było jedną troską Obłomowa, gdy meblował swój gabinet.

Ciężkie, niezgrabne krzesła mahoniowe, chwiejne etażerki nie

zadowoliłyby przecież wytwornego smaku. Oparcie jednej z kanap

osunęło się ku dołowi, fornir miejscami odstawał.

Tak samo wyglądały obrazy, wazony i drobiazgi.

Jednakże sam gospodarz patrzył na umeblowanie swego gabinetu

wzrokiem tak obojętnym i roztargnionym, jakby zapytywał: "Kto tu

pościągał i poustawiał to wszystko?" Skutkiem tak obojętnego

stosunku Obłomowa do swej własności, a może i z powodu bardziej

jeszcze obojętnego do tych spraw stosunku służącego Zachara, widok

gabinetu, gdy się obejrzało w nim wszystko uważnie, po prostu

zdumiewał zaniedbaniem i niechlujstwem.

Na ścianach, koło obrazów, zwisała w kształcie festonów nasycona

kurzem pajęczyna. Zwierciadła nie odbijały przedmiotów, lecz ze

względu na kurz, którym były pokryte, mogły raczej służyć jako

tablice do zapisywania notatek. Na dywanach pełno było plam. Na

kanapie leżał zapomniany ręcznik; na stole prawie zawsze stał z

rana nie sprzątnięty po wczorajszej kolacji talerz z obgryzioną

kostką i solniczka, a dookoła poniewierały się okruchy chleba.

Gdyby nie ten talerz, nie fajka, wypalona przed chwilą i oparta o

posłanie lub leżący na nim sam gospodarz, można by pomyśleć, że

nikt tu nie mieszka - tak wszystko było zakurzone, wypełzłe i w

ogóle pozbawione żywych śladów obecności człowieka. Co prawda, na

etażerkach leżały dwie czy trzy otwarte książki i porzucona

gazeta, na biurku stał kałamarz i leżały pióra; lecz stronice, na

których otwarte były książki, pokryły się kurzem i pożółkły;

widocznie dawno je tak rzucono; gazeta była z ubiegłego roku, a

gdyby ktoś umaczał pióro w kałamarzu, wyleciałaby chyba tylko z

niego brzęcząca, przerażona mucha.

Ilia Iljicz obudził się wbrew przyzwyczajeniu bardzo wcześnie,

około godziny ósmej. Był czymś mocno zatroskany. Na twarzy jego

występowały kolejno ni to lęk, ni to zmartwienie i żal. Widać

było, że gnębiła go walka wewnętrzna, umysł zaś jeszcze nie

przyszedł z pomocą.

Chodziło o to, że poprzedniego dnia Obłomow otrzymał ze wsi od

swego rządcy list o przykrej treści. Wiadomo, o jakich

przykrościach może pisać rządca: nieurodzaj, zmniejszenie dochodu,

chłopi zalegają z czynszem itp. Chociaż rządca pisał do swego pana

takie same listy i w roku zeszłym, i w zaprzeszłym, jednak ten

ostatni list podziałał silnie jak każda niemiła niespodzianka.

Bo czy to łatwa sprawa? Trzeba było pomyśleć o sposobach

przedsięwzięcia jakichś kroków. Zresztą, należy oddać

sprawiedliwość dbałości Ilii Iljicza o własne sprawy. Już po

pierwszym nieprzyjemnym liście, otrzymanym od rządcy przed kilku

laty, zaczął tworzyć w myśli plan rozmaitych zmian i ulepszeń w

systemie zarządzania majątkiem.

Plan ten przewidywał wprowadzenie pewnych nowych środków natury

gospodarczej, policyjnej i innych. Jednak nie był jeszcze

bynajmniej obmyślony do końca, przykre zaś listy rządcy powtarzały

się rokrocznie, pobudzały Obłomowa do działalności, a co za tym

idzie, zakłócały mu spokój. Obłomow zdawał sobie sprawę z

konieczności powzięcia jakiejś stanowczej decyzji, zanim plan

będzie gotów.

Gdy tylko się obudził, zamierzał natychmiast wstać, umyć się i po

wypiciu herbaty pomyśleć poważnie, to i owo rozważyć, zapisać i w

ogóle zająć się całą sprawą należycie.

Leżał jednak jeszcze z pół godziny, dręcząc się tym zamiarem, w

końcu doszedł do wniosku, że równie dobrze zdąży to zrobić po

herbacie, herbatę zaś można pić, jak zwykle, w łóżku, tym bardziej

że nic nie przeszkadza myśleć i na leżąco.

Tak też uczynił. Po herbacie uniósł się już ze swego łoża i o mało

co nie wstał; spoglądając na pantofle zaczął nawet opuszczać z

łóżka jedną nogę, lecz od razu ją cofnął.

Zegar wybił wpół do dziesiątej. Ilia Iljicz drgnął.

- Cóż to ja, doprawdy? - rzekł na głos, niezadowolony. - Wstyd po

prostu: czas do roboty. Tylko sobie trochę pofolgować, to zaraz...

- Zachar! - krzyknął.

W pokoju, oddzielonym od gabinetu Ilii Iljicza tylko niewielkim

korytarzem, dało się słyszeć najprzód jakby warczenie psa

podwórzowego, potem stukot zeskakujących z czegoś nóg. To Zachar

zeskoczył z przypiecka, na którym zwykle spędzał czas siedząc

pogrążony w drzemce.

Do pokoju wszedł starszy mężczyzna w szarym surducie z dziurą pod

pachą, skąd wystawał kawałek koszuli, w szarej kamizelce z

miedzianymi guzikami, o łysej jak kolano głowie i o niezwykle

szerokich i gęstych, siwiejących rudawych faworytach, z których

każdy wystarczyłby na trzy brody.

Zachar nie starał się zmienić nie tylko wyglądu, jakim obdarzył go

Pan Bóg, ale i ubioru, w którym chodził na wsi. Ubranie robiono mu

na wzór tego, które przywiózł ze wsi. Szary surdut i kamizelkę

lubił także dlatego, że to na pół mundurowe ubranie przypominało

nieco liberię, którą nosił ongiś, towarzysząc swym nieżyjącym dziś

państwu do cerkwi lub z wizytą; w jego wspomnieniu jedynie liberia

reprezentowała dostojeństwo domu Obłomowów.

Nic więcej nie przypominało starego szerokiego i spokojnego,

pańskiego sposobu życia w wiejskiej głuszy. Starzy państwo

pomarli, portrety rodzinne zostały w domu i poniewierają się

pewnie gdzieś na strychu, legendy o dawnym życiu i chwale rodu

zanikają i żyją tylko w pamięci nielicznych pozostałych we wsi

starców. Dlatego właśnie szary surdut drogi był Zacharowi; widział

w nim cień wspomnień dawno minionej wielkości, jak widział go

również w niektórych rysach twarzy i w sposobie bycia pana,

przypominającym jeszcze rodziców, w jego kaprysach, na które

gderał głośno i po cichu, które szanował jednak w głębi duszy jako

przejaw pańskiej woli i pańskiego prawa.

Bez tych kaprysów nie czułby jakoś pana nad sobą; gdyby nie one,

nic nie wskrzeszałoby jego młodości, wsi, którą obaj porzucili tak

dawno, i legend pochylonego wiekiem dworu - jedynej jego kroniki

prowadzonej przez starych służących, niańki, mamki i przekazywanej

z pokolenia w pokolenie.

Dom Obłomowów był niegdyś bogaty i znakomity w okolicy, potem

jednak, Bóg wie dlaczego, wciąż ubożał, podupadał i w końcu, nie

wiadomo jak i kiedy, zagubił się wśród niestarych domów

szlacheckich. Tylko posiwiali słudzy przechowywali troskliwie i

przekazywali sobie kolejno wierną pamięć przeszłości, czcząc ją

jak świętość.

Oto dlaczego Zachar tak lubił swój szary surdut.

Być może dlatego też cenił swe bokobrody, że widział w

dzieciństwie wielu starych służących noszących tę dawną

arystokratyczną ozdobę.

Ilia Iljicz, pogrążony w zadumie, długo nie dostrzegał obecności

Zachara. Zachar stał przed nim milcząc. W końcu kaszlnął.

- Czego chcesz? - spytał Ilia Iljicz.

- Przecie pan wołał?

- Wołałem? Po cóż to ja cię wołałem, nie pamiętam! - odpowiedział

przeciągając się. - Idź no tymczasem do siebie, a ja sobie

przypomnę.

Zachar wyszedł, a Ilia Iljicz wciąż leżał i myślał o przeklętym

liście.

Minął chyba kwadrans.

- No, dosyć tego leżenia! - powiedział. - Trzeba wstać... A zresztą,

niech tam, przeczytam jeszcze raz uważnie list rządcy, a potem

zaraz wstanę. Zachar!

Znów ten sam skok i tym razem głośniejszy pomruk. Zachar wszedł,

Obłomow zaś znowu pogrążył się w zadumie. Zachar postał ze dwie

minuty, patrząc na pana nieprzychylnym okiem, nieco z ukosa, i w

końcu poszedł ku drzwiom.

- Dokądże idziesz? - spytał nagle Obłomow.

- Pan nic nie mówi, po cóż więc stać tu po próżnicy? - wychrypiał

Zachar, jako że inaczej nie umiał, gdyż, jak twierdził, utracił

głos na polowaniu z psami, kiedy jeździł ze starszym panem i kiedy

to jakoby silny powiew wiatru wleciał mu do gardła.

Stał w półobrocie pośrodku pokoju i wciąż patrzył z ukosa na

Obłomowa.

- A cóż to, nogi ci uschły, że nie możesz postać trochę? Widzisz

przecie, że mam kłopoty, więc poczekaj! Jeszcześ się tam mało

wyleżał? Odszukaj list, który wczoraj otrzymałem od rządcy. Gdzieś

go podział?

- Jaki list? Nie widziałem żadnego listu - powiedział Zachar.

- Tyś go przecież odebrał od pocztyliona: brudny taki.

- Skądże mogę wiedzieć, gdzie pan go położył - mówił Zachar

poklepując dłonią po papierach i po różnych rzeczach leżących na

stole.

- Ty nigdy nic nie wiesz. Tam w koszu popatrz! Może wpadł za

kanapę? A oparcie kanapy dotychczas nie naprawione; tylko zawołać

stolarza i naprawić. Przecież to ty złamałeś. O niczym nie

pomyślisz!

- Ja nie złamałem - odpowiedział Zachar. - Samo się złamało, nie

może przecie być wiecznie; musi się kiedyś złamać.

Ilia Iljicz nie uważał za stosowne dowodzić czegoś przeciwnego.

- Znalazłeś czy nie? - spytał tylko.

- Tu są jakieś listy.

- To nie te.

- No, to nie ma więcej - mówił Zachar.

- No, dobrze, idź już! - rzekł zniecierpliwiony Ilia Iljicz. -

Wstanę, to sam znajdę.

Zachar poszedł do siebie, ledwie jednak wsparł się oburącz o

przypiecek, by wskoczyć na swe legowisko, znowu dało się słyszeć

śpieszne wołanie:

- Zachar! Zachar!

- Ach, mój Boże! - gderał Zachar idąc znów do gabinetu. - Cóż to

za mordęga! Żeby już śmierć przyszła prędzej!

- Czego pan chce? - rzekł trzymając się jedną ręką drzwi gabinetu

i na znak niełaski patrząc na Obłomowa do tego stopnia z ukosa, że

mógł widzieć swego pana tylko połową oka, pan zaś widział zaledwie

jeden ogromny faworyt, z którego tylko patrzeć, a wyfruną dwa lub

trzy ptaki.

- Chustkę do nosa, prędzej! Sam byś się mógł domyślić: nie

widzisz? - zauważył surowo Ilia Iljicz.

Zachar nie okazał żadnego szczególniejszego niezadowolenia ani

zdziwienia słysząc ten rozkaz i wyrzut pana. Uważał zapewne, że i

jedno, i drugie było zupełnie naturalne.

- A któż ją wie, gdzie ta chustka? - gderał obchodząc pokój i

obmacując każde krzesło, choć i tak można było widzieć, że nic nie

leży na krzesłach.

- Wszystko pan gubi! - zauważył otwierając drzwi do bawialni, by

popatrzeć, czy tam jej nie ma.

- Dokąd? Tu szukaj! Już od trzech dni tam nie byłem. I prędzej

trochę! - mówił Ilia Iljicz.

- Gdzie chustka? Nie ma chustki! - mówił Zachar rozkładając ręce i

rozglądając się po wszystkich kątach. - Tam jest przecie -

zachrypiał nagle ze złością - pod panem! O, tu koniec wystaje. Sam

pan leży na niej, a woła o chustkę!

I Zachar, nie czekając odpowiedzi, zabierał się do wyjścia.

Obłomow poczuł się trochę zażenowany skutkiem własnego gapiostwa.

Szybko jednak znalazł inny powód, żeby Zachara uczynić winowajcą.

- Czysto tu u ciebie wszędzie, nie ma co; ile kurzu, brudu, Boże

drogi! Popatrz no, tam, po kątach - nic nie robisz!

- Jeśli już ja nic nie robię... - przemówił Zachar obrażonym

głosem. - Staram się, życia nie szczędzę! I kurze wycieram, i

zamiatam prawie co dzień...

Wskazał na środek podłogi i na stół, przy którym Obłomow jadał

obiad.

- Tu przecie - mówił - wszędzie zamiecione, sprzątnięte jak na

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin