§ Hartov Steven - Nylonowa ręka Boga.pdf

(1652 KB) Pobierz
1019008703.003.png 1019008703.004.png
Steven Hartov
TŁUMACZYł DARIUSZ BAKALARZ
Nylonowa ręka boga
Tytuł oryginału The nylon hand of God
1019008703.005.png
Dla Ala Zuckermana, mojego agenta za linią frontu
Zlitujcie się, przyjaciele, zlitujcie, gdyż Bóg mnie dotknął swą ręką.
Hiob 19:21
1019008703.006.png
Podziękowania
Oto osoby, którym należą się podziękowania: podpułkownik w stanie spoczynku Szaul
Dori, Ori Slonim, specjalny doradca premiera Izraela, brygadier Yigal Presler, doradca
premiera do spraw zwalczania terroryzmu, pułkownik w stanie spoczynku Renan Gissin,
starszy sierżant Didi Lehman, Yaakov „K", Fred Pierce, dr Donald Drouin, detektyw Tim
Connelly z NYPD, Erster Polizeihauptkommissar Bernd Pokojew-ski, Eric Sabbe, dr David
Th. Schiller, starszy sierżant Jerry Ginder, major Robert Oles, Mustaffa, Clarie Wachtel i,
oczywiście, prawdziwa Ruth.
Powieść została ocenzurowana przez cenzurę Izraelskich Sił Zbrojnych.
1019008703.001.png
Prolog
Nowy Jork, listopad 1992 roku
Mosziko Ben-Czecho wiedział o zbliżającej się śmierci, lecz nie zamierzał poddać się
wstydliwemu uczuciu strachu.
Właściwie nie istniało żadne zagrożenie, nie było powodu do niepokoju, a rosnący lęk
zamierzał zamknąć na klucz w kąciku umysłu zarezerwowanym dla fantazji, przesądów i
słabości. Zatrzasnął drzwi do swojej podświadomości przed tą jadowitą żmiją, aby nie było jej
widać, czuć, ani słychać jej natrętnego syczenia. Ignorował obawy tak, jakby w ogóle się nie
pojawiły.
A jednak strach istniał. Jak mdlący zapach naelektryzowanego powietrza, kiedy zbliża się
burza. Jak trzepot ptasich skrzydeł w mroku, rozlegający się nawet wtedy, gdy ostrożnie
stawiane kroki wielkiego drapieżnika nie łamią ani jednej gałązki z podszycia.
Mosziko rozumiał - został odpowiednio przeszkolony - że ta kwintesencja strachu stanowi
fizjologiczną reakcję na pewien rodzaj bodźca z otoczenia. Umysł, rezygnując z własnej
logiki, ostrzegał ciało przed możliwością zagłady.
Nadnercza już dodawały sił mięśniom, wstrzykując w nie adrenalinę. Rosnący puls serca
powiększył napływ tlenu do maksimum. Rozszerzyły się źrenice, aby wpuszczać więcej
światła. Kanały słuchowe nastawiły się na wyłowienie delikatnych dźwięków, a receptory
zapachu wyczuliły się na najdrobniejsze cząsteczki trafiające z oddechu napastnika do
atmosfery, l nawet krew odpłynęła mu z kończyn, a naczynia krwionośne zwężyły się, by
cięcie ostrzem lub przebicie kulą nie spowodowały gwałtownego krwotoku.
Ciało potrzebowało na przygotowanie zaledwie paru milisekund, a teraz przyszedł czas na
następną fazę. Na fazę decyzji.
Walczyć albo uciekać.
Mosziko Ben-Czecho był oficerem bezpieczeństwa w izraelskim konsulacie, nie posiadał
więc luksusu wyboru. Nie mógł uciekać. A ponieważ ogarniający go jak febra strach nie
wynikał z jakiegoś dostrzegalnego niebezpieczeństwa, Mosziko postanowił powściągnąć
swoją intuicję.
Uznał, że dzisiaj absolutnie nie znajduje powodów do strachu. Dzień jak co dzień
- późnojesienny poranek stanowiący lustrzane odbicie setek innych. Nie uległ zmianie
żaden z rutynowych zwyczajów konsulatu, na korytarzach ani razu nie włączył się alarm,
żaden kryzys dyplomatyczny nie pojawił się przez cały, długi, pracowity tydzień zmierzający
ku szabasowi. Owszem, Mosziko z uwagi na swój zawód stanowił potencjalny cel dla
zamachowców. Lecz, niczym pilot-oblatywacz, od dawna żył l tą obawą, nauczył się więc ją
ignorować.
Konsulat oraz Stała Misja przy ONZ zajmowały pięć pięter typowego dla Manhattanu
drapacza chmur przy Drugiej Alei. Było to zwyczajne, izraelskie biuro rządowe przeniesione
w zachodnie warunki. Ściany działowe zbudowano z otynkowanego betonu, na podłogach
płytki PCV, które wyglądały jak kupione na wyprzedaży
w hurtowni. Na ciężkich, podniszczonych, drewnianych biurkach stały kubki po herbacie,
poniewierały się niedopałki i trudno byłoby znaleźć dwa jednakowe krzesła.
Na poplamionych palcami ścianach jedyną ozdobę stanowiło kilka zestarzałych,
wyglądających jak listy gończe z amerykańskich posterunków policji, czarno-białych zdjęć
przedstawiających wiekowych mężów stanu i pracowników kibucu.
Zgodnie z politycznymi trendami konsulat był obiektem niezwykle strzeżonym i
przypominał przyczółek pogrążonego w wojnie kraju, wtopiony w architekturę potężnego
sprzymierzeńca. Pełno tu było tajnych przejść i dróg ewakuacyjnych, a także obserwujących
każdy zakątek kamer wideo oraz urządzeń prześwietlających promieniami rentgena odbierane
przesyłki pocztowe. W szufladach biurek znajdowało się więcej pistoletów niż w rezydencji
1019008703.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin