Szmagier Krzysztof - 07 zgłoś się cz. 2 Wisior.pdf

(1597 KB) Pobierz
1037215195.001.png
Krzysztof Szmagier
07 zgłoś się
Kolekcja książek
o poruczniku Borewiczu
Wisior
Fiat 125p jechał Marszałkowską brawurowo, znacznie przekraczając dopuszczalną
prędkość. Przed skrzyżowaniem ze Świętokrzyską kierowca włączył syrenę i wjechał na
tory tramwajowe. Dogonił jadący przed sobą tramwaj, zjechał na lewo i zaczął go
wyprzedzać. Z naprzeciwka, od strony ronda Dmowskiego jechała piętnastka.
Motorniczy zaczął dzwonić. Fiat w ostatniej chwili wpasował się w lukę między
tramwajami, unikając czołowego zderzenia. Na rondzie skręcił w lewo, przeleciał między
pojemnikami na zieleń. Z piskiem opon wyhamował i podjechał pod salon Jubilera.
Ominął milicyjną taśmę i zatrzymał się na chodniku przy samym sklepie. Stały tam już
dwa radiowozy i karetka pogotowia. Ekipa kryminalistyczna zabezpieczała miejsce
przestępstwa ogrodzone biało-czerwoną taśmą. Wokół zgromadził się tłum gapiów. Obie
szyby wystawowe były rozbite. Zbielałe resztki szkła sterczały w ramach okien.
Borewicz wyłączył syrenę i wysiadł z samochodu. Ominął milicjanta pochylonego
nad metalowym posążkiem Buddy, który leżał na chodniku wśród kawałków szkła.
Funkcjonariusz pieczołowicie obrysowywał to miejsce kredą. Porucznik skinął głową na
powitanie i wszedł do sklepu.
Borewicz obrzucił wzrokiem wnętrze. Na podłodze leżały kawałki wybitych szyb i
potłuczonych gablot sklepowych. Pod nogami chrzęściło szkło.
Ekipa dochodzeniowa pracowała bardzo sprawnie. Co chwila błyskał flesz aparatu
fotograficznego. Funkcjonariusz w mundurze przesłuchiwał kierownika salonu. Nieco
dalej stała przerażona kasjerka. Blada, sparaliżowana strachem.
-
Kiedy weszli, stałem tuż obok wystawy - relacjonował zdenerwowany kierownik.
- Jeden jakby lekko utykał. Chyba starszy, siwy. Drugi w lustrzanych okularach. Do
sygnału miałem ze dwa metry. Nie pozwolili mi się ruszyć. Niech mnie pan... zrozumie -
mówił nieskładnie. - W pierwszej chwili nikt nie był w stanie zdecydować się na śmierć.
-
A kasjerka? - zapytał Borewicz.
- Ten w lustrzanych okularach powiedział, że jeśli się ruszy, to zastrzeli ją jak
kuropatwę. Tak powiedział - spojrzał na kasjerkę - jak kuropatwę. Pistolet trzymał w
ręku.
Kasjerka, nie ruszając się z miejsca, przytaknęła skinieniem głowy.
-
Obaj mieli broń?
-
Nie - odpowiedział kierownik - jeden. Chciałem zyskać na czasie, więc zacząłem
podawać mniej cenne przedmioty i potem chwyciłem ten posążek Buddy i w szybę.
-
Który strzelił? - zapytał Borewicz. - Celował w pana czy na postrach?
-
Ten niższy, łysy w lustrzanych szkłach. Dwa razy, wtedy padłem na ziemię.
-
Co zabrali?
-
Sporo. - Kierownik potarł czoło. - Ale wartościowy to tak naprawdę był tylko
wisior z brylantem. Pięć karatów, ozdobiony rubinami. Osiemset tysięcy złotych. Stary,
piękny holenderski szlif - dokończył z żalem.
Kierownik wyjął z szuflady pożółkły papier. Borewicz rzucił okiem. Metryka była
napisana po francusku, w rogu widniała data - rok 1886.
- Bez metryki, w zasadzie, nikt uczciwy takiego klejnotu nie kupi - powiedział z
nadzieją w głosie kierownik.
Oleszuk przeskoczył rumowisko na towarowej bocznicy kolejowej. Dobiegł do węgła
baraku i ostrożnie rozejrzał się po rozległym torowisku. Poza jednym składem było
pusto. Dyszał, z trudem łapiąc powietrze. Poprawił opadające na nos lustrzane okulary i
obejrzał się za siebie. Z oddali słychać było narastający dźwięk milicyjnych syren.
Zaniepokojony cofnął się za barak.
-
No? - powiedział zniecierpliwiony do leżącego na torach starszego mężczyzny. -
Wstawaj - warknął.
-
Nie dam rady - jęknął leżący. - Kość aż mi wyszła przez skarpetę.
Widać było, że starszy mężczyzna bardzo cierpi. Drżącą ręką otarł zroszone potem
czoło.
-
Nie zostawiaj mnie - bełkotał, ledwie panując nad bólem. - Nie będę cię krył,
pierdolony gnoju. Zabierz mnie.
-
W życiu trzeba patrzeć pod nogi, niezdaro. Rusz dupę! - krzyknął Oleszuk.
Mężczyzna ostatkiem sił rzucił się do przodu i złapał Oleszuka za nogę. Przez chwilę
się szarpali. Oleszczuk, próbując uwolnić się z uchwytu, parę metrów ciągnął go po
torach. Dwa kopniaki w brzuch nic nie pomogły. Leżący nie popuścił chwytu.
-
Nie zostawiaj mnie - zmienił ton na błagalny. - Nikomu nic nie powiem. Cała
dola twoja... Błagam...
Nagle ciszę wagonowni wypełnił narastający ostry gwizd parowozu. Oleszczuk
obejrzał się za siebie. Zza zakrętu ukazał się parowóz ciągnący długi sznur wagonów
towarowych.
Mężczyzna zwolnił uchwyt i opanowując ból, przetoczył się przez szynę.
Znieruchomiał poza torowiskiem. Pociąg był coraz bliżej. Maszynista, nie przestając
alarmować gwizdem, puścił snop pary, wychylił się przez okno i rozeźlony krzyknął:
-
By was obesrało... pijane mordy!
Wagon z hukiem przetaczał się obok leżącego. Oleszuk błyskawicznie podjął
decyzję. Rzucił na ziemię koło mężczyzny swoje lustrzane okulary. Kiedy zbliżał się
koniec pociągu, wyciągnął pistolet. Zanim zdążył zarepetować, leżący krzyknął
błagalnie:
- Nie!... nic nie powiem nikomu. Przysięgam!
Oleszuk precyzyjnie wycelował i dwa razy pociągnął za spust. Strzały zagłuszył
łoskot pociągu. Nie patrząc na leżącego, rzucił się desperacko w otwarte drzwi ostatniego
wagonu towarowego. Zmęczony, odbił się od progu i padł na podłogę. W tym momencie
zza baraku wyjechały dwa radiowozy. Hamując, wzbiły tuman kurzu.
W trawie obok torów leżał zakrwawiony mężczyzna. Na jego twarzy zastygło
przerażenie. Oczy powoli zachodziły mgłą. Kiedy podbiegli do niego milicjanci, nogi
drgały mu w agonii.
Borewicz dokładnie oglądał miejsce napadu na sklep jubilerski. Zajrzał do otwartej
szafy pancernej. Pochylił się nad rozbitą gablotą. Jeszcze raz obejrzał witrynę i posążek
Buddy. W tym momencie do salonu Jubilera wszedł milicjant w mundurze. Rozejrzał się
i pośpiesznie podszedł do Borewicza. Coś zaczął szeptać mu na ucho. Borewicz skinął
głową i wybiegł. Milicjant podążył za nim, po drodze coś relacjonując.
- Jak dojechali, to jeszcze żył - mówił. - Tyle że żadnych dokumentów. W
kieszeniach trochę biżuterii... Kopnął w kalendarz, jak go brali.
Podeszli do radiowozu. Borewicz włączył nasłuch.
-
Ja 07, odbiór.
-
Ja dwie osiemnastki - zachrobotało w urządzeniu. - Mamy dwie łuski. Chyba
walther siedem, sześćdziesiąt pięć. To na razie wszystko. Przyjedziecie?
Zbliżała się północ. W lokalu było tłoczno. Przy barze stało kilka osób. Dwie lub trzy
osoby siedziały. Barmanka, szczupła brunetka w obcisłym kostiumie, uwijała się za
Zgłoś jeśli naruszono regulamin