Rygiel Katarzyna - Pod powiekami.pdf

(540 KB) Pobierz
906872980.001.png
Katarzyna Rygiel
Pod powiekami
I
Wysiadł w miejscowości, której nazwa wydała mu
się znajoma. Zupełnie pusty przystanek o zmierzchu
sprawiał wrażenie bardziej przytulnego, niż był
w istocie. Na tablicy brakowało rozkładu jazdy. Ro-
zejrzał się po niewielkim rynku. Mrok rozjaśniały
nieliczne latarnie i okna domów o spadzistych, przy-
krytych śniegiem dachach. Rynku strzegli słup ogło-
szeniowy i jakiś święty na niskim cokole. Przy figurze
zbiegały się i krzyżowały dwie alejki skweru. W miej-
scu, gdzie się przecinały, stała samotna, zdewasto-
wana ławka.
Zrobił kilka kroków w stronę oświetlonej witry-
ny sklepu, który wyglądał na otwarty. Po drodze
minął przylepiony do drzewa plakat. Mechanicznie
przeczytał wypisane czarnym flamastrem godziny
trzech seansów przewidzianych w kinie na ten ty-
dzień. Widział ten film jakieś pół roku temu.
Uśmiechnął się do siebie w ciemności. Miasto,
w którym czas płynął znacznie wolniej, a miesz-
kańcy nie wychodzili z domów po zmroku, budzi-
ło w nim nieokreślone nadzieje. Od niedawna dni
i noce należały wyłącznie do niego. Mógł przenosić
się z miejsca na miejsce zgodnie z własnymi upodo-
baniami. Jego wyborów nikt nie krytykował. Już
nie.
Wybierał się zupełnie gdzie indziej, ale spóźnił się
na autobus. Nic go nie trzymało tam, skąd przyje-
chał, więc zaczął studiować rozkład jazdy, zadziera-
jąc głowę, by odczytać nazwy zaczynające się od
pierwszych liter alfabetu. Stał tak z małym bagażem
w ręce i torbą fotograficzną przewieszoną przez ra-
mię, kiedy lekko znudzony kobiecy głos zapowie-
dział odjazd autobusu ze stanowiska piątego. W na-
zwie miasta był urok, którego nie umiał zdefiniować
ani uchwycić. Zdążył na autobus w ostatniej chwili.
A teraz szedł nieodśnieżoną ulicą w kierunku świa-
tła, tam, gdzie spodziewał się spotkać ludzi i gdzie
mógł poczuć ciepło ich spojrzeń na twarzy. To było
dobre miejsce dla kogoś, kto jak on chciał zebrać
myśli.
W sklepie za ladą siedziała młoda dziewczyna
i czytała książkę. Na dźwięk otwieranych drzwi pod-
niosła głowę i spojrzała na gościa. Wyraz nieza-
dowolenia na jej twarzy powoli ustępował miejsca
zainteresowaniu. Przybysz był przystojny. Nie widy-
wała mężczyzn jemu podobnych, a ci ze szklanego
ekranu nie byli przecież realni i nie mogła brać ich
poważnie pod uwagę.
Co podać? - zapytała, porzucając lekturę.
Zerknął do otwartej książki i z trudem odczytał
kilka słów tekstu, leżącego przed nim do góry noga-
mi. „W końcu nieobecność także jest śmiercią, a je-
dyna poważna różnica wiąże się z nadzieją". Zdzi-
wiony popatrzył na zagapioną na niego dziewczynę,
bo znał i słowa, i ich autora, i nigdy nie przypusz-
czał, że wrócą do niego w pustym sklepie, w zagu-
bionej na mapie mieścinie. Nie doceniam ludzi
i miejsc, pomyślał. Nieobecność czy śmierć - kiedyś
widziałem różnicę. Teraz już nie. Teraz dostrzegam
tylko wynikanie.
- Czym mogę służyć? - powtórzyła dziewczyna,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin