§ Jackson Shirley - Życie wśród dzikusów 02 - Poskramianie demonów.pdf

(955 KB) Pobierz
Shirley Jackson Poskramianie demonów
Przełożyła Mira Michałowska
Czytelnik 1980
Rozdział pierwszy
Dzisiaj nie umiałabym już dokładnie zrekonstruować ciągu wypadków, jaki
sprawił, że wyprowadziliśmy się z jednego dużego, białego domu i nabyliśmy inny,
ale większy i także biały. Jest on w tej chwili naszą własnością, do pewnego, że się tak
wyrażę, stopnia. Pamiętam, że przeprowadziliśmy się, i chyba wiem dlaczego, mam
również w pamięci trzy urocze miesiące spędzone w letniej rezydencji naszych przy-
jaciół i wiem prawie na pewno, że udało nam się odzyskać większość mebli. Nie mogę
jednakże zupełnie pojąć, jak właściwie do tego doszło i od czego się w gruncie rzeczy
zaczęło. Pewnego dnia zabrałam się do porządkowania szafy w przedpokoju, a kiedy
się ocknęłam, okazało się, że zastanawiamy się z mężem nad tym, czy kazać połączyć
nasze cztery aparaty telefoniczne wspólnym numerem, czy też pozostawić im indywi-
dualne numery i tak zgłosić je do książki telefonicznej. Decyzja, jaką powzięliśmy,
była niesłuszna. Telefony do Laurie'ego zaczynały się o ósmej rano, do Jannie około
południa, do Sally wczesnym popołudniem, a od czasu do czasu odzywał się w słu-
chawce cienki, zażenowany głosik, jąkał się niemiłosiernie, by nagle zamilknąć - był
to któryś z kolegów Barry'ego. Należało oczywiście pozostawić telefonom indywidu-
alne numery, to nie ulegało kwestii. Trzeba było trzy przydzielić dzieciom, a czwarty
zachować dla nas, zastrzec jego numer i podać go tylko kilku najbardziej zaufanym
osobom i to takim, które nie mają własnych dzieci bądź zachowały tyle optymizmu,
żeby jeszcze próbować dodzwonić się do nas.
Duży biały dom odnajmowaliśmy przez dziewięć lat. Przez ten czas urodziła się
nam najpierw Sally, potem Barry, a w ogóle to był najwyższy czas na odmalowanie
kuchni. Schody, ściany, położenie kontaktów i gniazdek elektrycznych, wszystko to
stało się swojskie i znajome, podobnie jak pęknięta szyba we frontowych drzwiach.
Laurie znał na pamięć drogę z domu do każdego punktu miasteczka, Jannie wystar-
czyło przejść na drugą stronę ulicy, żeby odwiedzić najlepszą przyjaciółkę Sally, a na
frontowej werandzie, gdzie Jannie niegdyś odbywała codzienną drzemkę w wózeczku,
sypiał teraz Barry. Cień kolumienek przesuwał się z wolna po jego kołderce. Znałam
to wszystko na pamięć. Miliony najrozmaitszych przedmiotów będących własnością
naszej rodziny znajdowały się w tym domu. Ale nadeszła taka straszna chwila, kiedy
okazało się, że nie mamy już miejsca na nic.
Pewnego wiosennego poranka zeszłam na dół, pod schody, żeby zrobić porządek
w płytkiej szafie ściennej, która, jak wszystkie takie szafy, wydała nam się zrazu sza-
lenie przydatnym pomieszczeniem na takie przedmioty jak parasolki czy mokre kalo-
sze i zamieniła się z czasem na schowek na łyżwy, kijki do hokeja, rakiety tenisowe, a
nieco później oczywiście także i rękawice baseballowe, hełmy footballowe, buty do
konnej jazdy i kurtki pozostawione przez dzieci odwiedzaj ące nasze dzieci. Do zdoby-
tego w sklepie spożywczym dużego tekturowego pudła wrzuciłam więc owe rękawice
baseballowe, hełmy footballowe, rakiety tenisowe i piłkę do koszykówki. Ustawiłam
pudło u wylotu kuchennych schodów po to, żeby wpadło mi w oko, kiedy będę wraca-
ła na górę. Następnie wyłożyłam dno szafy świeżymi gazetami, pozbierałam całe na-
sze mokre obuwie z kuchni, z korytarzyka frontowego i z samochodu, ustawi łam je na
gazecie i ku mojej wielkiej radości udało mi się zamknąć - po raz pierwszy od wielu
miesięcy - drzwi szafy tak, żeby się od razu nie otworzyły.
Nieco później, kiedy szłam na górę, zabrałam tekturowe pudło. W sypialni moich
dwóch córek nie było na nie miejsca. W pokoju starszego syna również nie, a maleńki
pokoik, w którym rezydowała moja najmłodsza pociecha, w ogóle nie wchodził w ra-
chubę. Na strychu, gdzie przechowywaliśmy saneczki i narzędzia ogrodowe, także
było już bardzo ciasno. Na drugim strychu, gdzie trzymaliśmy z kolei kufry i walizki
pełne najrozmaitszych rzeczy - także nie było miejsca. Wiedziałam z całą pewnością,
że o garażu nie ma nawet co marzyć, bo kilka dni wcześniej usiłowałam tam umieścić
opony zimowe, w związku z czym nie było również ani odrobiny miejsca w piwnicy,
gdyż tylko z wielkim trudem udało mi się tam wsunąć wyżej wymienione opony. Nie
zamierzałam przechowywać pudła z hełmami footballowymi i rakietami tenisowymi
w sypialni mojej i męża, zwłaszcza że znajdowało się tam już szesnaście pudeł z
książkami, a o hallu frontowym też mowy być nie mogło z tej prostej przyczyny, że
stało tam dziewięć pudeł z książkami zajmując całą lewą ścianę. Poza tym wiedziałam
przecież, że jeżeli ustawię we frontowym hallu pudło zawierające hełmy footballowe i
rakiety tenisowe - nie mówiąc już o piłce do koszykówki - to za dzień albo dwa będę
musiała to wszystko znowu pozbierać z bawialni i kuchni i prawdopodobnie skończy-
łoby się na zniesieniu pudła do szafy pod schodami oraz na całkowitej niemożności
zamknięcia drzwi od takowej.
Lekko zdumiona własną decyzją, ale jednocześnie zrezygnowana, zaniosłam
więc pudło na dół, wpakowałam jego zawartość do szafy, no i o zamknięciu jej drzwi
nie było już mowy. Ponieważ w całym domu nie znalazłam miejsca na puste pudło,
zabrałam je do śmietnika.
W kilka dni później postanowiłam zabezpieczyć przed molami naszą odzież zi-
mową, ale przeznaczona na to szafa była zajęta przez rzeczy mojego najmłodszego
dziecka oraz najrozmaitsze prezenty przesłane mu przez rodzinę i przyjaciół, a to dla-
tego, że w jego pokoju w ogóle nie ma szafy. Przyszło mi na myśl, że mogłabym może
wpakować to wszystko do kufra znajdującego się na strychu, ale kiedy udało mi się po
dłuższych wysiłkach otworzyć drzwi prowadzące na strych, przekonałam się, że i ku-
fer był już wypełniony po brzegi. Okazało się, że mój mąż postanowił przetrzebić
swoje papiery, korespondencję i wycinki z gazet i zmagazynował w kufrze wszystko
to, czego nie chciał wyrzucić, ale czego nie musiał mieć pod ręką, jak na przykład od-
pis naszego świadectwa ślubu czy też pamiątkową księgę naszej starej uczelni. Włożył
te wszystkie szpargały do kosza od bielizny, zaniósł go na strych i wsunął do kufra.
Wpadło mi na myśl, że mogłabym może kupić szafkę z płyt spilśnionych, ale nie bar-
dzo wiedziałam, gdzie ją postawić, bo obydwa strychy były zastawione, chyba że
ustawiłabym ją w pokoju małego. W związku z tym musiałabym wyjąć jego rzeczy z
szafy, w której zamierzałam od początku zabezpieczyć przed molami naszą zimową
odzież, ale wówczas trzeba by było wyprowadzić z pokoju małego, ponieważ pokoik
jego był tak ciasny, że mieściło się w nim wyłącznie jego łóżeczko, toteż kiedy go
chciałam ubrać, musiałam się z nim przenosić do pokoju dziewczynek.
Mieliśmy jeszcze trzy strychy, ale w jednym zmagazynowane były cegły i deski,
pozostałe po licznych przeróbkach, jakim poddawany był nasz dom w różnych okre-
sach czasu, w drugim zagnieździły się nietoperze, a do ostatniego można się było do-
stać tylko przez klapę w suficie przedostatniego strychu i nawet gdybym potrafi ła
ominąć zwały cegieł, sterty desek i zwisające z belek nietoperze, to nie podjęłabym się
wnoszenia i wynoszenia małego dziecka przez tę klapę.
Tegoż wieczoru, w czasie kolacji, mój mąż zauważył, że marzy o tym, żeby móc
usiąść za stołem bez przeciskania się pomiędzy bufetem a ścianą. Albo utyłem,
stwierdził, albo przesunęłaś stół. Odparłam na to, że wysokie krzesełko małego trzeba
było umieścić w jadalni, ponieważ nie ma na nie miejsca w kuchni, i że o odsunięciu
stołu od bufetu nie może być mowy, ponieważ wówczas zmniejszyłaby się odległość
pomiędzy nim a drzwiami kuchennymi, co uniemożliwiłoby mi wchodzenie i wycho-
dzenie z jadalni i w rezultacie nikt nie dostałby kolacji. Mąż zasugerował, że może by
dzieci mogły jadać w kuchni, co zmniejszyłoby ogólne zamieszanie panujące w jadal-
ni w czasie kolacji, nie wspominając już o hałasie, więc wytłumaczyłam mu, że gdy-
bym ustawiła krzesła dla dzieci dokoła stołu kuchennego, to zatkałoby to kuchnię do
tego stopnia, że po to, żeby przesunąć się od zlewu do kuchenki, musiałabym prze-
chodzić przez jego gabinet pracy, a Laurie dodał z oburzeniem, że nie zamierza by-
najmniej jadać z dziewczynkami w kuchni, podczas gdy najmłodszy braciszek kar-
miony jest w jadalni.
Po kolacji przyszedł jeden z przyjaciół Laurie'ego na telewizję, więc usunęliśmy
się z mężem do gabinetu. Po chwili przyłączyła się do nas Jannie, bo chłopcy kazali
jej zniknąć, żeby móc sobie spokojnie obejrzeć western. Sally spała na górze, więc
Jannie nie mogła zapalić światła w ich wspólnym pokoju, a światło w jadalni było
zbyt słabe do czytania. Ponieważ było nas teraz troje w gabinecie, jedno musiało sie-
dzieć na twardym krześle, wobec czego postanowiłam zabrać się do cerowania i ustą-
pić Jannie miękki fotel, przy którym stała lampa do czytania. Poszłam więc po koszyk
z szyciem i okazało się, że dzieci wypełniły go włoskimi orzechami. Nie znalazłszy
widać na nie miejsca, wsypały je do koszyka' z szyciem, który i tak był już niemal po
brzegi wypełniony dziurawymi skarpetkami. Później, kiedy szłam na górę, żeby zaj-
rzeć do małego, zobaczyłam nagle, jak gdyby po raz pierwszy, że po obydwu stronach
schodów leżą najrozmaitsze przedmioty - książki, swetry, lalki, pudełka z kolorowymi
ołówkami - które pozostawione tam na chwilę już tam zostały, a to z tej prostej przy-
czyny, że innego miejsca na nie nigdzie nie było. Zawróciłam, stanęłam przed mężem
i stałam, dopóki nie odłożył książki i nie spojrzał na mnie.
- Mamy za dużo rzeczy - oświadczyłam wówczas. - Za dużo lalek, kijków do ho-
keja, zimowych ciuchów i włoskich orzechów.
- Ostatnio trochę się tego rzeczywiście zebrało - zgodził się.
- W tym domu nie ma już miejsca na nic - dodałam. - Nie będziemy już nigdy
mogli nic nowego kupić.
Jannie podniosła głowę.
- Ninka znowu będzie miała małe.
- Nie tutaj - oświadczyłam. - Tu nie ma ani centymetra...
- Ostatnim razem rodziła na zielonym fotelu w salonie.
- Przed chwilą zauważyłam, że na tym fotelu leżą trzy albo cztery kurtki i cała
góra książek z biblioteki.
- Zacznijcie pytać ludzi, czy wzięliby małego kotka -zasugerował mąż i zabrał się
na powrót do czytania. - Odnieście książki do biblioteki - dodał z miną mężczyzny,
który właśnie rozstrzygnął ważny problem rodzinny.
- Musimy się koniecznie przeprowadzić do większego domu - powiedziałam.
- Nie bądź niemądra - odparł mój mąż. - Większe domy nie istnieją.
- Do większego domu? - ucieszyła się Jannie. - Czy będę mogła mieć własny po-
kój?
Kiedy nazajutrz rano znalazłam się w naszym sklepie spożywczym, właściciel
powiedział mi, że słyszał, iż mamy zamiar przeprowadzić się. Państwo już kawał cza-
su mieszkają w domu Fieldingów, dodał, może byście tak pomyśleli o własnym dachu
nad głową? Słyszał, i to całkiem przypadkowo, że pani Wilbur z Main Street zamierza
sprzedać ten swój wielki dom. To byłby dla was doskonały punkt, ponieważ dzieciaki
mogłyby stamtąd chodzić piechotą do szkoły, poza tym Main Street znajduje się bli-
sko przedszkola. W sam raz dla Sally. Skoro przyjechała pani samochodem, dodał
jeszcze, mogłaby się pani przejechać i obejrzeć sobie dom chociażby od zewnątrz.
- Pozna go pani po bramie - zakończył.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin