Kto pierwszy był fakirem.doc

(37 KB) Pobierz
Kto pierwszy był fakirem, kto pierwszy astrologiem

Kto pierwszy był fakirem, kto pierwszy astrologiem

Kraj

Charakterystyczną cechą systemu rządzonego z ukrycia przez mafię jest uporczywe zachowywanie pozorów i uporczywa tych pozorów obrona. Oto w krajach zwanych socjalistycznymi najważniejszy zestaw pozorów dotyczył ludu i jego władzy. W każdej większej wsi powstawały różne świetlice i domy ludowe, gdzie lud miał się wieczorami, po robocie zbierać i omawiać swoje ważne sprawy. Miał tam również śpiewać swoje piękne ludowe pieśni i zawierać znajomości kończące się małżeństwami lub po prostu prokreacją bez małżeństwa, na czym władzy mafijnej zwanej dla niepoznaki ludową zależało bardziej niż na legalnych ślubach.
Oczywiste było i jest nadal, że żaden lud dobrowolnie nie pójdzie do pomieszczenia zwanego domem ludowym. Nie ma takiej mocy, poza darmową wódką oczywiście, która by ten lud tam przyciągnęła. Wódki jednak władza serwować w świetlicy nie mogła. To by uderzyło w sam środek owych, jakże ważnych pozorów, które musiałby być zachowane. Lud śpiewał od zawsze pieśni przy płocie, gdzie mieszkańcy wsi zbierali się wracając z pola lub stawali wieczorami, w najdłuższe dni, by popatrzeć jak zachodzi słońce. Radzili sobie bez świetlic i domów ludowych. Znajomości kończące się ślubem lub prokreacją nawiązywali na weselach i chrzcinach, albo po prostu przy pracy. Jak wiemy bowiem do zawarcia znajomości kończącej się prokreacją nie są potrzebne żadne szczególne okoliczności, wystarczy pole pełne snopków lub wręcz ściernisko. Niektórzy mogą mieć co do tego złudzenia i ja to rozumiem. Inne zdanie może mieć na ten temat taki Sowiniec, na przykład, który wierzy w istnienie sponsoringu na wyższych uczelniach, ale ludzie dojrzali emocjonalnie i poważni wiedzą jak jest naprawdę.
Czasy się zmieniają i jak to mówią karciarze – co innego staje się trąfem. Obecna mafia ma w nosie lud i jego pieśni, obecna mafia interesuje się sprawami i rzeczami całkiem odmiennymi. Na przykład mediami. Zbudowano cały zestaw fikcji i pozorów dotyczących mediów i teraz właśnie na naszych oczach odbywa się walka o ten tekturowy zamek z fałszywym smokiem ukrytym pod skałą. Wśród owych fikcji najważniejsze to: misja, uczciwość dziennikarska, kultura mediów, wolność słowa i prawda. To są wszystko wartości za które byt fikcyjny zwany uczciwym dziennikarzem winien oddać życie. W istocie nie może on za te wartości niczego oddać z przyczyn, że tak to ujmę, ontologicznych – nie istnieje on albowiem w świecie poznawalnym zmysłami i rozumem.
Miast niego mamy całe gromady pozorantów, którzy wznoszą okrzyki rozpaczy kiedy ktoś skróci ich występ na wizji lub zmanipuluje ich wypowiedź. Dzielą się oni na „naszych” i „onych”, a wszystko po to, by zachować pozór tak zwanego pluralizmu, co ma być gwarancją – jedną z najważniejszych – że lud przyjdzie do świetlicy i będzie śpiewał pieśni nie napiwszy się uprzednio bimbru. Takie to są złudzenia.
My już od dawna widzimy, że to nie działa, ale sami poddani jesteśmy innemu złudzeniu. System bowiem – jak mawia Toyah – nie odpuszcza. Mamy więc swoje blogi i przez długi czas łudziliśmy się, że są one oazą wolności. Nie są. Mamy bowiem na blogach cenzurę, która nazywana jest dla niepoznaki inaczej – troską o kulturę słowa, czy jakoś podobnie. Ludzie którzy cenzurę wprowadzili i ją utrzymują mają ostatnio kłopot z pozbieraniem się, bo na nich z kolei ktoś narzucił ograniczenia. Nie tak zaś miało być, jak mówią słowa piosenki. Miało być tak, że dziennikarze mówią, a lud w świetlicy słucha. Ponieważ okazało się – tak jak dawniej – że znacznie lepiej wychodzi nam śpiewanie przy płocie o wieczornej porze niż w jakiejś syfiastej świetlicy – dziennikarze i ich mądrości znacznie stracili na znaczeniu. To zasługa nas – blogerów. Moja także. Okazuje się, że autentyczny autor i autentyczna treść, podobnie jak autentyczny śpiewak i prawdziwa pieśń drwi sobie ze świetlicowych, z ich zaklęć i czarów. Okazuje się do tego także, że system mafijny, który usiłuje zachować pozory, ma prócz tych wymienionych wyżej, jeszcze jeden ważny pozór do zachowania – musi pokazywać co jakiś czas, że jest silny i rządzi. Robi to dyskretnie, ale bez tego ludziom, którzy myślą szybciej niż Sowiniec, mogłoby się zdawać, że demokracja i wolność istnieją naprawdę. Co jakiś czas trzeba więc dać sygnał, jak jest naprawdę. Tak się jednak składa, że stojącym przy płocie i ciągnącym swą pieśń wieśniakom trudno jest przerwać, bo trzeba by zajechać z obydwu stron wsi na motorach, z karabinami ustawionymi na koszach. Inaczej się nie da. Nie można do nich przysłać faceta w garniaku, z przekrzywionym krawatem, takiego choćby jak Igor Janke, który łamiącym się głosem powie – towarzysze, może ciszej nieco... lub.... towarzysze, zapraszam do świetlicy. Tego się zrobić nie da, po przywita takiego śmiech albo też może dostać on po mordzie. Bez motorów i karabinów nie da się uciszyć ludu śpiewającego przy płocie szarą godziną. Jakoś jednak tę władzę zaznaczyć trzeba. No i „się” zaznacza. Czyni to mafia w ten sposób, że dyscyplinuje tego faceta w garniaku, który przychodzi pod płot wieczorem uciszać śpiewaków. Pozory mają bowiem to do siebie, że potrafią pączkować. Jeśli mamy fikcyjną wolność słowa, strzeżoną przez fikcyjnych dziennikarzy to może także zdarzyć się fikcyjne ograniczenie fikcyjnej wolności wyrażone poprzez zdyscyplinowanie fikcyjnego dziennikarza. I wszystko jest w porządku, pozory są uratowane. Mafia zwana demokracją rulez! W świetlicy rozpoczyna się od razu dyskusja o tym czym to było sprawiedliwe czy nie, czy temat biednej, zmarłej Madzi jest tematem zastępczym czy nie, czy wolno ograniczać występy na wizji „niezależnym” publicystom reprezentującym „autentyczny pluralizm” i inne takie świetlicowe dyrdymały. W dyskusji biorą udział ludzie powołani do rzekomego strzeżenia wolności słowa tacy jak Janina Jankowska, a rzecz cała toczy się w miejscu, gdzie szaleje cenzura. Machina pozorów zaczyna pracować pełną parą. I tak to się toczy. My zaś, drodzy, wolni ludzie, idźmy pod nasz płot i zaśpiewajmy jakąś wesołą lub tęskną piosenkę. O Kasi co wyganiała wołki, albo o ułanach, zależy co komu tam w sercu gra. I nie bójmy się, bo nas to wszystko nie dotyczy. Nas nikt nie może zdyscyplinować, o ile nie ma motocykla i karabinu na koszu. Pamiętajmy o tym.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin