Rolle Antoni - NOWE OPOWIADANIA HISTORYCZNE.doc

(1211 KB) Pobierz
Rolle Antoni

Rolle Antoni

Nowe opowiadania historyczne

             

 

I.

Pogrom turecki  r. zagarnął spory Polski obszar. Ziemianie, mieszczaństwo i lud opuszczali ze łzami podbitą prowincyę. Ludek biedny rozbiegł się na wsze strony — ku wschodowi i zachodowi — podczas gdy szlachta i "sławetni" całym taborem w stronę Lwowa podążyli. Gorętsi bliżej nowych osiadali kresów, nadzieją się krzepiąc, źe dziś, jutro, zwycięzcy opuszczą zdobyte placówki i oni znowu pospieszą na Podole, do rozwalonych ognisk, kędy groby ich ojców zostały... A olbrzymią linię graniczną zakreślił zabór pogański! Ciągnęła się ona od południa w górę Dniepru prawie pod Kijów, potem wzdłuż Polesia wołyńskiego na Czarny szlak, biegła ztąd przez pola należące do Mołoczek, Ostropola, Czarnego Ostrowia i Felsztyna, pod Satanów; tutaj szła korytem Zbrucza, kątem tylko ostrym wkraczając w głąb Czerwonogrodzkiego powiatu, i spływała do Dniestru pod Chocim. Weź miły czytelniku mapę, rozpatrz się w niej, a snadno się przekonasz, jaki piękny nabytek kupili Ottomani odrobiną krwi pod Kamieńcem przelanej.

Tryumf ten barbarzyńców w pamięci pokonanych i ich następców zostawił niezatarte wspomnienie, stanowił epokę w dziejach ziem ukrainnych. Odtąd poprzedzający ją okres historyczny, nazywano ante hosticum, przed niewolą, jak znowu post hosticum, po niewoli, ten, który po niej nastąpił.

Podolska więc ziemia, a wyrażając się stylem administracyjnym, województwo podolskie, faktycznie nie istniało, mały bowiem tylko kawałek pozostał przy Polsce; urzędowo jednak żyło nie bacząc na panujący półksiężyc, miało bowiem swoich przedstawicieli we wszystkich warstwach społeczeństwa...

Ludzie ówcześni nie wyrzekali się tak łatwo przeszłości. Szlachta w ciągu całych  lat reprezentowała na sejmach Podole; sejmiki jej odbywały się w Haliczu w tydzień po miejscowych. Na akcie obioru Jana Sobieskiego spotykamy szesnastu delegatów prowincyi już od dwóch lat będącej w posiadaniu muzułmanów. Było to wprawdzie świeżo po zaborze (), ale z pociechą dodamy, że tradycya przechowywała się staie, bo i później przy składaniu "suffragiów" na rzecz Augusta a więc we dwadzieścia kilka at później, występuje ich więcej, bo ; a że z dawnych uczestników jeden tylko Stanisław Makowiecki, ów rzewny autor opowieści wierszowanej, mającej za treść wyprawę pod Kamieniec, pozostał, z tego więc wniosek, że tradycya przechodziła z pokolenia w pokolenie, bo między ostatnimi delegatami spotykamy stare rody miejscowe: Zabłockich, Siekierzyńskich, Błockich, Silnickich i Myśliszewskich.

I w senacie krzesła podolskie nie wakowały. Niewola turecka nie przerywa szeregu biskupów, wojewodów, kasztelanów ...

Stany chcąc przyjść w pomoc wywłaszczonej szlachcie podolskiej, przeznaczyły . zł. na roczne jej utrzymanie, z warunkiem, aby korzystali z datku ci tylko, którzy "żadnych pro tunc nie mają osiadłości." Mały to wprawdzie zasiłek, ale nie należy zapominać, że Rzeczpospolita w onej epoce była bardzo ubogą!

Podole więc jak widzicie żyło; reprezentanci jego w wędrownych namiotach, pośród braci szlachty innych województw, jakby w gościnie, stali pod sztandarem protestacyjnym, upominającym królów i współziemian o rychłe odzyskanie utraconych prowiucyj. Piękny to był objaw zaiste! Ci dygnitarze wygnańcy, ci tułacze — to wyobraziciele

             

               

 

 

  

 

             

 

 

żałoby, po bliskim w jasyr zabranym przyjacielu, po uwiedzionym, a nie po zmarłym...

Zgon zupełnie inaczej oddziaływa na człowieka. W pierwszej chwili przeraża on, rozpaczą i boleścią wielką napawa, potem następuje uspokojenie, smutny wspominek, rozpamiętywanie przyzwyczajeń i drobnych czynności, z których się życie zmarłego składało  dalej czas swoje robi... I nie raz, po latach wielu, wywołujesz pamięć drogiej ci osoby — i dziwisz się, że nie boli cię jak dawniej jej strata, wyrzucasz sobie obojętność, starasz się uwidocznić przeszłość, aliści nie pochwycona, wymyka ci się z rąk prawie, i nie jesteś w stanie jej ucieleśnić... Umarła na zawsze.

Inne uczucie rodzi się w piersi na wspomnienie o bracie zaprzężonym w jarzmo niewoli; ten twój bliski żyje, tęskni, cierpi; chęć uwolnienia, odszukania zaginionego sen spędza z powiek, pośród długich nocy staje przed tobą widmo jego udręczeń, odczuwasz każdy ból skazańca, każda łza przez niego przelana jak rdza serce twoje przejada...

To tez urzędy podolskie, nadawane ludziom w kraju zasłużonym, właśnie w czasie, kiedy ta ziemia podolska spętana była w łyka pogańskie, miały głębokie polityczne znaczenie — protestacyi na zewnątrz, ukojenia gorętszych zagrzewania opieszałych wewnątrz kraju.

Wprawdzie ludzie obojętni, a na takich nie zbywało i wówczas, wyrzekali się rodzinnego kąta, skoro ten przestawał zapewniać im utrzymanie i nie dawał już chleba, ale zacniejsi zapomnieć o nim nie mogli. Z początku czekali cierpiliwie; mijały jednak dnie, miesiące, lata; skromny zapas wyniesiony z pogromu wyczerpywał się nareszcie; więc imali się pracy, przyjmowali urzęda w innych województwach, ale zawsze niepożyci, zawsze manifestanci, na pierwszy okrzyk stawią się do apelu, pod swoją drogą, w złote słońce strojną chorągiew; w mundury wojewódzkie przybrani, na polu elekcyjnem zajmują przynależne sobie stanowisko, piszą się szlachtą podolską, z Litwy, Żmudzi, Wielkopolski, z Prus spływają do kółka podolskiego, często już sobie nieznani, tradycya tylko połączeni.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Raz jeszcze powtarzamy — urzęda one nadawane jakby in partibus, miały wysokie znaczenie, albowiem nicią nierozerwaną łączyły przeszłość z przyszłością...

Duchowieństwo naśladowało obyczaj przez ziemian przyjęty, i to nie tylko łacińskie, ale i zjednoczone i ritus graeci. Biskupi nasi mianowali kanoników i prałatów kamienieckich; władyka Szumlański ani na chwilę nie przestawał się nazywać episkopem kamienieckim, a ks. Krakówka, protojerej, choć całych  lat przesiedział we Lwowie zawsze występował w charakterze namiestnika podolskiego. Dało to nawet pochop jednemu z pisarzy należących do przeciwnego obozu, mówić szeroko o tolerancyi religijnej na. Podolu za tureckiego panowania, większej niźli za rządów Rzeczypospolitej, sfanatyzowanej i nawskróś jezuickiej... Ale nie dziwimy się temu — nie znał polskiej przeszłości.

Duchowieństwo zakonne także poszło w ślady świeckiego. Z ognia wynosiło przywileje i nadania; przez cały czas niewoli tuliło się w klasztorach małopolskich, przekazując następcom prawa nieulegające przedawnieniu. Już to klasztory i dawniej ante hosticum rządziły się, że się tak wyrazimy, instynktem zachowawczym; opuszczając bowiem dane stanowisko, wskutek przyczyn nie od nich zależnych, zawsze na nie przy okolicznościach sprzyjających wracały.

Ciekawy pod tym względem nastręczają przykład dzieje klasztoru Dominikanów w Smotryczku. Założony i uposażony przez Aleksandra Korjatowicza w  r., zgorzał w  lat później, a zakonnicy go opuścili. "W" r.  Mikołaj Potocki, regimentarz królewski, starosta Smotrycki, wzniósł ten kościółek i oddał go w zarząd ks. Ginterowi, kanonikowi Kamienieckiemu — aliści natychmiast stawią się ojcowie ze swoim przywilejem i osiadają przy świątyni... Zabór turecki znowu ich ruguje; po jego usunięciu lat przeszło czterdzieści Smotrycz nie posiadał kościoła, a kiedy jeden z Potockich budować go począł, Dominikanie w tejże chwili stawili się na placówce do nich należącej, z tymże samym przywilejem, i przetrwali aż do r. . Przezdziecki podał nam wierną kopię dokumentu — i słusznie, bo skromny ten

             

               

 

 

  

 

             

 

 

kawał pargaminu, liczący już przeszło pięć stuleci, jest najstarszym zabytkiem piśmiennym na podolskich kresach.

Za duchowieństwem szli mieszczanie. Drobiazg utonął w masie ludności województwa ruskiego, ale Kamieńczanie, szczególnie wychodźcy armeńscy, nie wyrzekli się przeszłości i tęsknoty do miasta, co im takie świetne, godne zazdrości stanowisko zapewniało. Wykolejeni nie mogli utworzyć odrębnej gminy w osadach, kędy na czasowy przystanęli odpoczynek, ale się bractwem w jedno wiązali kółko. Cudowny wizerunek, ozdoba ich kościoła, wyniesiony z niewoli, był widomym punktem, około, którego ześrodkowały się ich tradycye i ubiegłych czasów wspomnienia...

Już to dzieje "cudownych obrazów" na kresach naszych, są cennem źródłem dla dziejopisarza. Dużo tu barw i drobnych szczegółów wybornie cechujących daną epokę zaczerpnąć można. Wizerunki Bogarodzicy przeważnie tutaj jak i w całej Polsce szczególną czcią otaczano. Trzy z nich zasłynęły szeroko po kraju, a każdy osobno w jednej warstwie ludności większe niźli w innych znajdował uznanie. Do Latyczowskiej zbiegało się duchowieństwo, przed Tyneńską biło czołem rycerstwo, u stóp ormiańskiej Kamienieckiej grupował się stan mieszczański. Każdy z tych obrazków ma swoją historyę.

Wizerunek Matki Boskiej Latyczowskiej przynieśli ojcowie kaznodziejskiego zakonu. Był on wierną kopią owej Sancta Maria majoris Domini, Dominikanom na Ruś przez papieża z błogosławieństwem danej. Starosta Latyczowski, Jan Potocki, jako nowator, zabronił mnichom wstępu do murów zameczka, więc po za jego ścianami w dwóch skromnych przytulili się chatach. Miało to miejsce na początku XVII w.; daty, na których zbywa opowieściom o cudach obrazu, łatwo się odnaleść dadzą. Potocki umarł pod Smoleńskiem w  r., żona jego Elżbieta z Kamienieckich, gorliwa katoliczka, sprzyjała mnichom, miała ich w swojej opiece, a dopomagał jej w tem Rewera Potocki, synowiec i spadkobierca po bezdzietnym nieboszczyku, ,który wyrzekł! się sam wirtembergskich błędów i w Paniowcach, miejsce,

             

               

 

 

  

 

             

 

 

kędy niegdyś akademia heretycka była, w stajnię zamienił", jak woła zachwycony Kiesiecki.

Może niechęć ku Jezuitom, którzy „nowatorom" dokuczali, rozbudziła w sercu Pilawitów tę szczególniejszą dla białych mnichów sympatyę; może uznanie ich zasług cywilizacyi na najbardziej ku dziczy wysuniętych posterunkach: dość jednak, że od tej chwili nawrócenia Rewery, Potoccy biorą w opiekę Dominikanów, i tak ich krzewią na Rusi, taką szczodrobliwością wszystkie ich konwenty osypują, że w końcu owe wzajemne stosunki dają początek legendzie, której główną sentencyę ojcowie zakonu przekazali potomności, zdobiąc nią frontony swych kościołów. Nad klasztorną furtą kamienieckiej mnichów siedziby, olbrzymia tablica ciosowa, obok innych pochwał Pilawitów, zawierała następującą wróżbę wyrzeźbioną jeszcze w  r.: "Dom Potockich tyle trwać będzie, jak długo istnieją zgromadzenia OO. Dominikanów" (Familia domus Potociana quam diu familia Dominicana quando).

Kosztem ich i staraniem stanął kościół i klasztor Latyczowski, a w nim znalazł schronienie wizerunek Matki Boskiej, już wówczas słynny łaskami, jakie zlewał na wiernych... Niebawem jednak powstała zawierucha kozacka, "kupy swawolne" zalały kraj cały, pod ich toporem najwięcej padło zakonników, a nienawiść do białych mnichów pośród "hultajstwa" tak była ogromna, że jednym niemal podmuchem wszystkie ich klasztory ukrainne zrabowane i zniszczone zostały. Wizerunek święty uratowany i przeniesiony w r.  do Lwowa, gdzie umieścili go rozbitkowie w kościele Bożego Ciała, a ztąd ledwie w  lat poźniej wrócił na kresy: "W roku  na wizytę do Latyczowa przybył ks. Jacek Snopkowski prowincyał Dominikanów z Kamieńca. Na usilne prośby pobożnych Podolan, zlecił obraz ze Lwowa przenieść i na to dzień  lipca — uroczystość Nawiedzenia Maryi Panny — naznaczył. Prezydentem tego aktu przeora kamienieckiego mianował. Posłano do Lwowa po obraz prywatnie, złożono go w bliskiej wsi dzie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

dzicznej hetmana Sieniawskiego — Kopaczówce. Hetman dodał mu konwój honorowy".

Wizerunek Bogarodzicy Tyneńskiej sięga połowy XVI wieku a zasłynął razem z osadą. Początek obydwu okryty tajemnicą, tradycya ubrała go w nimbus świętości, cudowne szaty zarzuciła na barki Matki Syna Bożego, wprzódy nim kościół je usankcyonował. Miliony ludu chrześciańskiego poklękało przed skromnym obrazkiem, niosąc mu swoje skargi, prośby i ofiary; łacinnicy, dyzunici, wyznawcy wschodniego obrządku, Ormianie katolicy, Ormianie gregoryanie, Polacy, Rusini, Rossyanie, Multańczycy, Serbowie, francuscy emigranci — wszystko to w ciągu trzywiekowej wędrówki przesuwało się przed stopniami ołtarza, na którym obrazek święty spoczywał; „heretycy, nowatorowie, szyzmatycy, poturmacy, frankmasoni*, jak mówią kroniki klasztorne, wyrzekali się wobec niego błędów, a duchowieństwo miejscowe skrzętnie spisywało te dzieje, prowadząc ścisły sumaryusz nawróceń i spowiedzi publicznych.

Ale nad tym tłumem płynącym dla oddania części "cudownej orędowniczce" górował stan rycerski, owi zapaśnicy kresowi, zabiegali także często tutaj na chwilę modlitwy! Wszystkie znane w kraju nazwiska spotkałeś u ołtarza tyneńskiego. Tarnowscy, Zamojscy, Potoccy, Żółkiewski, Czarnecki, Kalinowski, Sobieski, Sieniawski, Czartoryscy... A i cudzoziemscy wodzowie, tak powszedni u nas goście w zeszłym stuleciu, może powodowani ciekawością zwiedzaU świątynię, jak Münich, ks. Daszków, Golicyn, Rumianców, ks. Repnin w czasie swego poselstwa do Turek itd...

Ale "inkursya" kozacka nie oszczędziła i tego kąta. Tatarzy plądrujący wraz z gromadami chłopstwa ukrainnego, zrabowali świątynię, "od których obraz Maryi Panny, jak pisze ówczesny kronikarz, pałaszem nad lewem okiem cięty, ołtarze potłuczone, odarte i sprofanowane." Działo się to w  r., a w kilka miesięcy potem ( stycznia ), wizerunek cudowny przeniesiono do Kamieńca, jak świadczy o tem dokument „od prześwietnej kapituły kamienieckiej na przechowanie obrazu Najśw. Panny Maryi Tyneńskiej

             

               

 

 

  

 

             

 

 

przed inkursyą, z zapewnieniem powrotu onego z mobiliami JW. Krystynie z Potoka Humieckiej z pierwszego małżeństwa, a z powtórnego Zamiechowskiej."

Turcy po okupacyi Kamieńca, wyrzucili wszystkie obrazy na ulicę, po których tryumfatorowie mieli wkroczyć do miasta. Izabela Humiecka, żona chorążego podolskiego, syna wyżej wspomnianej Krystyny, poległego w czasie szturmu warowni, uratowała cudowny wizerunek z niewoli. Unosi się Kochowski nad tym jej czynem — "chciała, mówi on, obraz ów złożyć na wóz, niż tam pomieścić dzieci swoje, one drogie węzły miłości małżeńskiej." Ks. Andrzej z mianem proboszcza Tyneńskiego. został stróżem jego we Lwowie, a złożone przy nim "mobilia i kosztowności kościelne", wciągnięto do akt grodzkich w Przemyślu,

Dopiero po uspokojeniu buntów Palejowych w roku , powrócił wizerunek "opiekunki kresowej" na Podole, pod osłoną rycerstwa polskiego, na którego czele stał Stefan Humiecki, wojewoda podolski, a ówczesny Tynny posiadacz... I stało się snać zadość wewnętrznej, duchownej ówczesnego społeczeństwa potrzebie, bo ludność gromadnie zaczęła cudowne miejsce odwiedzać; były lata, w których w dzień uroczystości, w dzień festynu dorocznego ( lipca) po . osób do komunii przystępowało; po czterech nawet i sześciu kapłanów pełniło tu nieustanną służbę. Zbiegowiska podobne w jakiejś miejscowości przyczyniają się zwykle do jej rozrostu, podniesienia handlu i t. d. Tutaj było inaczej; osada się nie powiększyła, jarmarki dopiero na początku dzisiejszego wieku ustanowione, upadły; widocznie ludzi gromadziła tylko gorąca wiara, tylko nabożeństwo.

Wizerunek Matki Boskiej Ormiańskiej w Kamieńcu dziwnym losom ulegał, a wędrówki jego szczegółowo opowiedziane, sporąby księgę zapełniły. Słynął on już w Krymie w X stuleciu, na Podole przynieśli go pierwsi koloniści w XIlI wieku, jeszcze za rządów tatarskich. Pierwotnie umieszczony w kościółku pod wezwaniem Maryi, do dziś jako cerkiew egzystującym, a starszym od polskiego Kamieńca.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Bogaty kupiec miejscowy, przybysz z pięknej Armenii, Sinan, zbudował nową wspaniałą świątynię dla „cudownej panienki"; wolę zaś swoją uwiecznił w dokumencie mającym wszelkie cechy wschodniej krasy i prostoty zarazem: „Ja Sinan, syn Chotlubeja, potwierdzam to pismo. Świadczę się przed Bogiem, przed sw. Grzegorzem Illuminatorem i przed rządcą tej oto dyecezyi, która ma być utworzoną, dziś zaś wobec księdza Jana, arcybiskupa wszystkiej Rusi i ziemi Wołoskiej, ten bowiem w obecnym czasie jest duchownym naczelnikiem naszym i wyżej wzmiankowanej ziemi. Dałem obietnicę zbudowania świątyni pod wezwaniem św. Mikołaja cudotwórcy, dzisiaj przy boskiej pomocy ukończyłem ją zupełnie, i ofiaruję ją Bogu, św. Grzegorzowi Eczmiadzińskiemu Illuminatorowi i rządcy dyec. tej prowincyi. Czynię ją niezależną od władzy świeckiej: nikt nie ma prawa władać tym przybytkiem Pańskim — ani ja, ani dom mój, ani synowie moi, ani pokrewni moi, jak bliscy, tak i dalecy. Jeżeli się kto odważy zagarnąć świątynię, ma być poczytywany za kłamcę i gwałciciela prawa, we wszystkich sądach poddany będzie karze, jak przez świeckich, tak i duchownych sędziów wymierzonej, ściągnie na siebie klątwę Boga, św. apostołów i patryarchów. Wyjątek tylko jeden: jeżeli który z synów moich, albo krewnych moich, zostanie kapłanem i będzie wyznawać naukę św. Grzegorza Illuminatora i uznawać nad sobą władzę patryarchy Eczmiadzińskiego, temu tylko niech kościół część pewną z swoich dochodów udziela, żadnych innych wpływów mieć on nie powinien. Świadkiem tego cora wyżej powiedział, jest Bóg i ludzie przy tem pisaniu obecni. Dokument ten ułożony  r. ery armeńskiej (), marca  dnia, spisany ręką dyakona Filipa, w obecności samego arcybiskupa." Wspaniały ofiarodawca złożył nadto w nowo wzniesionym kościele mazał kosztownie pisany, w Krymie w mieście Sorchat (Sudak) w r. , do dziś przechowywany w archiwum świątyni...

Otóż drobni owi, a cisi prostaczkowie ewanieliczni, bili czołem przed "cudowną panienką" w ciemne a skromne szaty przybraną; znosili jej cząstkę zysków i plonów zdo

             

               

 

 

  

 

             

 

 

bytych. Prócz zwykłych ofiar ze srebra, złota i kosztownych kamieni, znaków wdzięczności za zdobytą miłość, odzyskane zdrowie, chowanie się potomstwa, wota w formie serc płomieniem gorejących, rąk, nóg, kolebek, niemowląt wykutych ze srebra, (podczas gdy w Tynnej na wskroś szlacheckiej wota te wyobrażały konie, kopie, miecze, tarcze i t. d.) prócz ofiar i exvotów tych liczonych na dziesiątki pudów, skarbiec ormiański posiadał jeszcze bogate dywany, materye złociste a jaskrawe, pasy lite, kosztowne naczynia brązowe, perły uryańskie, łańcuchy misterne, wyroby z bursztynu i koralu, szaty bogate, portrety osób świadczących kościołowi w ciężkie ze srebra ramy wprawione... słowem tysiące drobnostek, służących do ozdoby ludzi i ich mieszkań.

Skarbiec ów był poniekąd arką wychodźców, więc oprócz ksiąg regestrowych i handlowych, rachunków funduszu bractw najrozmaitszych, testamentów i zapisów, zawierał najdroższe dla nich klejnoty — bo nadania i przywileje królewskie, listy hetmanów i senatorów miejscowych, świadczące o wierności wychodźców i t. d. W taki to sposób wytłumaczyć tylko można uratowanie z rozbicia owych pargaminów, które dość poważną dziś jeszcze reprezentują cyfrę. Wiedzieć bowiem należy, że Turcy łakomi byli na wszelkie papiery i stawili je na pierwszem po kosztownościach miejscu.

Halil basza, po otrzymaniu emiru na gubernatorstwo podolskie, poprzedziwszy wjazd sułtana do Kamieńca, żądał przedewszystkiem złożenia na ręce nowej władzy skarbów, tak kościelnych jak publicznych i prywatnych, okrom tego wszystkich dokumentów, aktów, nadań, przywilejów, słowem "fermanów" upadłego rządu. Wizyty biskupie, księgi kapitulne, akta grodzkie ściągnął Basza natychmiast i do Carogrodu wysłał; ziemskie zaś, których przewóz za morze zbyt wielkiego wymagał kosztu, opieczętował i wartę przy nich postawił. Następcy Halila baszy pilnowali ich, jak oka własnego. Podczas szturmu miasta () przez królewicza Jakóba Sobieskiego, dachy, pod któremi złożone były "papiery polskie" ciągle polewano; a po ewakuacyi Kamieńca jedno

             

               

 

 

  

 

             

 

 

co zastali komisarze królewscy w należytym porządku to archiwum z aktami ziemskiemi.

Jakiż to przykład dla ludów cywilizowanych! Warto żeby pamiętały, że i od barbarzyńców czegoś nauczyć się można...

             

               

 

 

  

 

             

 

 

II.

Ottomani wkraczający do nas jako zwycięzcy reprezentowali wyłącznie stan rycerski — kohorty militarne nie nadające się do kolonizacyi. Trudno było władzom tureckim namówić wyznawców koranu, aby się z rodzinami z nad Bosforu przenosili na nowe kresy i zaludniali podbite prowincye. Rozpieszczeni, w rolnictwie niezamiłowani wcale, z musu tylko i to bardzo nielicznie osiedli w paszałykacie podolskim. Inne plemiona słowiańskie na półwyspie Bałkańskim zamieszkałe, znały dobrze muzułmańskich władców, w komplanacye więc żadne wchodzić z nimi nie chciały. A że nowym zdobywcom szło o utrzymanie bądź co bądź statu quo w prowincyach zagarnionych, że wiele im na tem zależało, by pustką nie stały, rozglądać się przeto zaczęli w około, szukając ochotników, coby za pewne zostawione im swobody zgodzili się na przyjęcie poddaństwa Jego Sułtańskiej Mości.

Z ludnością polską nie było co o tem traktować, wszystka, jak jeden mąż podniosła się do wędrówki w głąb Rzeczypospolitej. Rusini stanowili gmin, nie mieli reprezentantów wydatniejszych na Podolu, sympatye ich ciężyły ku Ukrainie, ku Doroszeńce, zanadto marzyli o swobodzie, aby się mogli poddać bezwarunkowo absolutnym rządom przybyszów. Nie protestując więc, nie opuszczając kraju, usuwali się z przed oczu wielkorządców, w step na równiny albo

             

               

 

 

  

 

             

 

 

do lasów otaczających brzegi jarów podolskich. Tam już ani krzyż, ani półksiężyc nie znajdował miru; władza spoczywała w ręku silniejszego, społeczność pchnięta została na ostatni szczebel zwierzęcej, przedhistorycznej walki o byt! Zdobycze pługa polskiego runęły, skoro pług ten przestał żyzne pola w gęste bruzdy krajać; zapanowała na nich pustka, a nieliczni mieszkańcy nie krępowani prawem, bydlęcym instynktom puścili wodze.

Ztąd to, z tych lesistych jarów, wychyla się nowa kasta ludzi, raczej "bestyi dzikich"; jak ich słusznie nazywali nasi poprzednicy, a reprezentantami kasty owej byli Poturmak i Lipek. Z nimi, nawet taki nieprzebierający w środkach rząd, jak ottomański, nie mógł wchodzić w żadne umowy. Zostawały więc tylko miasta Kamieniec, Mohylew, Bar, Międzyboż, Jagielnica, Raszków, Szarogród. Ludność ich, stanowiąca warstwę pośrednią, składała się przeważnie z wychodźców armeńskich... Znowu więc zetknąć się przychodziło biednym kolonistom z Ottomanami, od których prześladowani, dawniej już musieli uciekać, tradycyonalne o nich przechowując wspomnienie, choć się ono zatarło z czasem pod wpływem stosunków handlowych, tak częstych i tak korzystnych; teraz po upadku warowni kresowej oko w oko stawali wobec nieprzyjaznego wroga. Nie małe było zdziwienie wychodźców, kiedy ich Halil basza zawezwał przed swoje oblicze i zapowiedział, że Najjaśniejszy Cesarz turecki zapewnia ludziom dobrej woli opiekę i bezpieczeństwo, pozwala trudnić się handlem po dawnemu, we wszystkiem się do władz świeżo utworzonych odwoływać, i nadanych przez upadły rząd przywilejów nie cofa. Turcy, dodał gubernator, walczą tylko z Polską, wójtostwo więc polskie zwinięte, ale magistraty ormiański i ruski funkcyonować mają wedle z dawna przyjętego obyczaju.

Zdumienie, powtarzamy, było ogromne. Szło jeszcze o pozwolenie nabożeństwa, i na to zgoda nastąpiła, z warunkiem uprzątnienia dzwonów. Prawowierni wyznawcy Allacha dźwięku dzwonów nie znoszą, rozpędza on bowiem

             

               

 

 

  

 

             

 

 

duchy zmarłych Muzułmanów, unoszących się w powietrzu nad pozostałymi braćmi na tym płaczu padole...

Zdjęcie dzwonów dało do myślenia. Czy tylko na tem poprzestaną zaborcy? Koloniści podzielili się na dwa stronnictwa; liczniejsi, szczerzy łacinnicy, fanatycy jak wszyscy nowo nawróceni, nie zapominajmy bowiem, że unia ormiańska dopiero przed sześciu laty i to w Kamieńcu, przez arcybiskupa lwowskiego ks. Torosiewicza, doprowadzona została do skutku — na żadne nie przystali ustępstwa, a nie chcąc sobie narażać potężnego nieprzyjaciela, powoli wynieśli się do Stanisławowa.

Zostali tylko Ormianie do kultu gregoryańskiego należący, ci dzwonów się wyrzekli, kupując tem sobie prawo obywatelstwa. Ztąd ich chwilowa przewaga, zawsze na korzyść Polski zużytkowana; trzeba bowiem oddać sprawiedliwość kolonistom, że wiernymi pozostali sprawie na kresach zwalczonej — i to aż do zaparcia się, aż do ofiary!

System szpiegostwa wcale nie wchodził w rachuby rządów polskich. "Dostać języka", znaczyło w czasie pochodu wyszukać człowieka, z siłami przeciwnika obeznanego a tak dalece to dostawanie uważano za niechrześcijańskie, że obowiązek łapania podobnie potrzebnych ludzi ciężył na lekkich chorągwiach tatarskich, które już dla tego wchodziły nawet w skład zaciągów prywatnych. Ani tynfa nie wydawał skarb Rzeczypospolitej na utrzymanie osób, mających donosić dygnitarzom pogranicznym o ruchach wojsk nieprzyjacielskich Zasada była słuszna; szpieg kupny, jako przedajny, łatwo się mógł przerzucić na stronę przeciwnika, składać fałszywe raporta — a ztąd zdrada i często nieobliczone straty. Szpiegiem uczciwym mógł być człowiek bezinteresowny, szczerze przywiązany do sprawy, której służył...

Dla tego to Sobieski Krzysztofowicza przebywającego w Kamieńcu dla pewnej subtelnej "missyi", zawsze nazywał prawdziwym Rzeczypospolitej synem, a swoim szczerym niezmiennym przyjacielem. Dla tego w opowiadaniu niniejszem podnosimy zasługi na tem polu kolonistów armeńskich, podejmowali się oni bowiem posłannictwa z dobrej i nie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

przymuszonej woli, własnym groszem, własną spokojnością, własnem życiem szafując... Polska była ich przybraną ojczyzną, to też dla niej wszystka ofiarność, służba na najbardziej zagrożonem stanowisku była obowiązkiem.

Że nie przesadzamy — na to pełno w ówczesnych zapiskach dowodów. „Ormianie, wzmiankuje pewien obywatel Zwaniecki, lubo nie wszyscy, przecież są życzliwi chrześcianom i Turków wyrozumiawszy, naszych przestrzegają". To znowu aż z Białogrodu pisze przyjaciel Polski: "Szpiegów do Kamieńca wysyłać nie potrzeba, bo jednego w Jagielnicy dostano, a drugiego w Kamieńcu pojmano i obydwóch odesłano do Porty... Raczej zkąd inąd woleliśmy zasięgnąć wiadomości". Pokazało się, że wysłańcy owi byli Ormianie; starszy z nich uduszony, młodszy "Szenderowski wydrwił się, bo się pobisurmanił i poszedł do wezyra, gdzie mu wielką kupę Turcy nasypali pieniędzy".

Wprawdzie raporta te częstokroć nosiły cechę przesądu i ciemnoty, ale jeżeli zawierały dobrą dla Rzeczypospolitej przepowiednię, wówczas i ludzie rozumni nie cofali się przed ich powtarzaniem. Tak np. kasztelan czernichowski, ów mężny Gabryel Silnicki, w liście z maja  r. powtarza między innemi nowinami, otrzymaną od swojego korespondenta z Kamieńca: "Krym konsternowany, i cały Wschód, że sam Pan Bóg chrześcianom dobre znaki i omina pokazuje; bo przez ośm dni dzwon w cerkwi św. Zofiej w Konstantynopolu, od Juliana cesarza niegdy greckiego sumptuose wystawionej, od Porty zaś na meczet obróconej, był słyszany. Czem Turcy, widząc to miraculum i dzwonienie, strwożeni z cerkwi pouciekali; przeto teraz ta cerkiew zamkniona jest i żaden do niej nie chodzi, a pogaństwo ruinam sui Imperii ominatur.

Ciekawe też są ostrożności, jakie zachowywali ci skromni a użyteczni ludzie. W jednym z listów "do pewnej osoby z Kamieńca, przepełnionym wieściami najrozmaitszemi i zagrzewającemi do walki z wrogami chrześciaństwa, na końcu taki dopisek spotykamy: "Proszę WMPana, abyście przezornie postępowali z mojemi listami; bo wielka nie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

ostrożność pana Czerniechowskiego mało mnie nie zgubiła. Gorliwość moja chciała, by wszystko WMPanom na karcie donieść, ale nie mam komu zaufać. Pachota o mało mnie nie zjadł; wziął dziewięć złotych i listy przez kilka dni zatrzymał do pana Silnickiego, które z wielkim moim frasunkiem rekuperowałem, a pieniądze w amnestyą puściłem ad feliciora tempora. Jednak jeśli WM. chcecie mieć odemnie wiadomości, wyślijcie obrotnego chłopa, o czem aby i on nie wiedział, że tam jest listek do mnie, mówiąc mu, że nie mam ani masła, ani kurcząt, ani jajek, które u nas nie drogie; a ja bych też WMPana obesłał owocem tureckim; a ja też pariter respondebo".

Drobnostki to, powiecie, i nie przeczymy temu; ale ile to odwagi potrzeba było, by z placówki nieprzyjacielskiej takie słać wieści do kraju! Nie daremnie ówcześni Kamieńczanie mawiali o swoich: "na włosku jego żywot był", bo też istotnie co chwila pod groźbą szubienicy zostawał...

Zbieramy te szczegóły, pyłki dziejowe, by uwydatnić chwilę daną, by przekonać, że i pod półksiężycem wysoko a jawnie, jako godło zwycięztwa wzniesionym, znajdowała się gromadka ludzi, w ramionach krzyża ukryta, pragnąca zabiegami swemi zapewnić mu zwycięztwo... I kto wie, gdyby tych prostaczków słuchano, gdyby się żółwim krokiem nie zbierano do odwetu, możeby i Kamieniec i Podole i Ukraina nie zaznała tak długiej niewoli!

Już ubodzy owi "denuncyatorowie" szlachetni, rozumieli to niczem nieusprawiedliwione ociąganie się Rzeczypospolitej, skarżą się bowiem na to nieustannie. Oto jeden z wielu dowodów: "Dla Boga! iterum atque iterum przestrzegam, bo tam WMościom nikt nie da znać, ani oczy patrząc, ani pióro moje nie osycha, na wielką ospałość korony polskiej... Nie o co pana Boga proszą Turcy, jeno żeby za miesiąc do kupy Polacy się nie zeszli; co sufficit im... Mówią, że trzeba chleba czekać. Azaż to nie chleb był w Wołoszech, który już do Kamieńca wjechał? Było kilkakroć stotysięcy osmaczek, i to był chleb żołnierza polskiego... Cesarz kazał się Multanom i Wołochom gotować, aby na

             

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin