Szmagier Krzysztof - 07 zgłoś się - 16. Ślad rękawiczki.pdf

(1635 KB) Pobierz
1041583689.001.png
07 zgłoś się
cykl książek o
poruczniku Borewiczu
Krzysztof Szmagier
Ślad rękawiczki
Na obrzeżach miasta stała duża willa. Nad drzwiami mimo środka dnia świecił
neonowy napis: „Pensjonat Pod Glicynią. Kolacje. Noclegi". Parking przed budynkiem
był pusty. Ogród pełen kwiatów i starannie przystrzyżonej zieleni sprawiał wrażenie
zadbanego. Brama wjazdowa była otwarta.
Na pierwszym piętrze szczupły wysoki mężczyzna wyjrzał na taras i zamknął drzwi.
W pokoju inny, drobny i dużo młodszy, w pośpiechu pakował walizki. Wtem na
korytarzu rozległy się kroki. Ktoś wchodził po schodach na górę. Jeden z mężczyzn oparł
się o drzwi i przytrzymał ręką klamkę. Nie zareagował na pukanie.
-
Pani kierowniczko - rozległ się damski głos - dzwonił pan inżynier. Będzie po
dziewiątej.
Po chwili usłyszeli, jak kobieta schodzi po schodach. Młodszy z mężczyzn domknął
walizkę, robił to w pośpiechu, wyraźnie podenerwowany. Niespokojnie rozejrzał się po
pokoju.
Starszy kiwnął głową w stronę drzwi. Jego towarzysz postawił walizki w pobliżu.
-
Spokojnie - szepnął i zaczął wycierać chustką sprzęty.
Kiedy skończył, podszedł do adapteru. Delikatnie uruchomił aparat i ustawił ramię w
przypadkowym miejscu na płycie. Po chwili rozległo się Tango Milonga. Mężczyzna
obrzucił pokój uważnym spojrzeniem. Obok stołu, na podłodze, leżała kobieta. Wokół
głowy rozlała się połyskliwa plama krwi.
Stojący przy drzwiach chłopak nie potrafił zapanować nad ogarniającym go dygotem.
Był bliski histerii. Mężczyzna pogroził mu palcem i wskazując na walizki, pokazał drzwi.
-
Spokój, kurwa, Mały, bo zostaniesz tu razem z nią - rozkazał szeptem. - Bierz
walizki i cicho, wolno... do garażu - wyskandował.
Podszedł do leżącej i kopnięciem wsunął jej nogi pod stojącą w pobliżu kanapę.
Zabrali walizki, delikatnie zamknęli drzwi i starając się nie hałasować, ruszyli w stronę
schodów.
Kiedy mijali pokój znajdujący się przy schodach, dotarły do nich spazmatyczne jęki
dziewczyny. Mały zatrzymał się na chwilę zaintrygowany. Jęki stawały się coraz
głośniejsze.
-
Jeszcze, jeszcze... Nie ruszaj... O tak - westchnęła głośno dziewczyna.
-
Na dół - warknął towarzysz Małego.
Szybko zeszli po schodach.
W pokoju, z którego wyszli, dobiegały ostatnie akordy tanga. Po chwili muzyka
ucichła. Słychać było tylko jednostajny szum obracającej się płyty. Leżąca na podłodze
kobieta sprawiała wrażenie martwej. W ostatnim skurczu agonii drgnęły jej nogi,
chrapliwie westchnęła i znieruchomiała. Pokój wypełniał jedynie chrobot membrany na
obracającej się płycie.
Nastał wieczór. Deszcz padał równomiernie. Wycieraczki miarowo zgarniały wodę z
szyby. Z radia płynęła muzyka. Mężczyzna prowadzący samochód zmienił falę. Przez
moment szukał innej radiostacji. Zabrzmiał koncert fortepianowy Chopina.
- Raf, zgaś, do cholery, to rzępolenie - mruknął Mały.
Mężczyzna spojrzał na niego i wyłączył radio. W tym spojrzeniu było
zniecierpliwienie.
-
Daleko jeszcze? - spytał podenerwowanym głosem Mały.
-
Do kurwy nędzy, uspokój się wreszcie! - warknął kierowca. - Już niedaleko.
Wszystko w porządku.
W świetle reflektorów w ścianie drzew mignęła przecinka. Raf zatrzymał wóz, cofnął
i skręcił w prowadzącą przez las wyboistą, pełną głębokich kałuży, wąską drogę.
Samochód z trudem pokonywał trasę. Po chwili stanął. Zgasły reflektory. W świetle
maleńkiej żarówki palącej się przy przedniej szybie Raf szukał ręcznej latarki. Rozejrzał
się, nasłuchując. Otworzył kufer. Wyjął dwie walizki. Jedną podał chłopakowi. Mały, też
rozglądając się i nasłuchując, zrobił parę kroków, potknął się o korzeń i upuścił walizkę.
- Do cholery, weź się wreszcie w garść - syknął z wściekłością Raf.
Przyświecając sobie latarką, ruszyli z powrotem w stronę szosy. Na szybie
samochodu z impetem rozbijały się krople deszczu.
Po chwili zgasili latarki. Przed sobą mieli szosę. Deszcz padał coraz mocniej. Daleko
w dole widać było światła miasteczka. Podnieśli kołnierze i szybko ruszyli w tamtą
stronę. Przy szosie stał drogowskaz „Kosów 6 km".
W świetle reflektorów w ścianie drzew mignęła przecinka. Raf zatrzymał wóz, cofnął
i skręcił w prowadzącą przez las wyboistą, pełną głębokich kałuży, wąską drogę.
Samochód z trudem pokonywał trasę. Po chwili stanął. Zgasły reflektory. W świetle
maleńkiej żarówki palącej się przy przedniej szybie Raf szukał ręcznej latarki. Rozejrzał
się, nasłuchując. Otworzył kufer. Wyjął dwie walizki. Jedną podał chłopakowi. Mały, też
rozglądając się i nasłuchując, zrobił parę kroków, potknął się o korzeń i upuścił walizkę.
- Do cholery, weź się wreszcie w garść - syknął z wściekłością Raf.
Przyświecając sobie latarką, ruszyli z powrotem w stronę szosy. Na szybie
samochodu z impetem rozbijały się krople deszczu.
Po chwili zgasili latarki. Przed sobą mieli szosę. Deszcz padał coraz mocniej. Daleko
w dole widać było światła miasteczka. Podnieśli kołnierze i szybko ruszyli w tamtą
stronę. Przy szosie stał drogowskaz „Kosów 6 km".
Kiedy podeszli bliżej, z mroku zaczęły się wyłaniać zabudowania i magazyny
kolejowe. W oknach budynku stacji paliły się światła. Wokół panowała cisza. Zatrzymali
się w cieniu drzew okalających budynek dworca.
- Poczekaj tu i nie ruszaj się. I papierosów też nie pal - rozkazał Raf.
Postawił pod drzewem walizkę i ruszył w kierunku stacji.
W źle oświetlonej poczekalni siedziało kilka osób. Raf podszedł do kasy.
-
Dwa do Krakowa. Pierwsza klasa. - Podał banknot przez małe zakratowane
okienko.
Kasjerka nie mogła widzieć jego twarzy.
-
Zero dwadzieścia - powiedziała dziewczyna, wydając resztę. - Ma niewielkie
spóźnienie.
Mały nerwowo przechadzał się na zewnątrz, w końcu wyciągnął papierosa i zapalił. Z
ulgą się zaciągnął. Słysząc łomot drzwi prowadzących do poczekalni, rzucił niedopałek
na ziemię i przydeptał.
-
Teraz ty. - Raf stanął w cieniu drzewa. Chłopak nie ruszał się przez chwilę.
-
Czy to konieczne? - zapytał płaczliwie. - Żebym ja też?
Raf bez słowa pchnął go w stronę stacji.
Mały wszedł niepewnie do poczekalni. Rzucił okiem dookoła i podszedł do kasy.
Słysząc głośny płacz dziecka, niespokojnie obejrzał się za siebie. Siedząca pod ścianą
kobieta uspokajała niemowlę. Wreszcie odwróciła się do ściany, rozpinając bluzkę. Płacz
dziecka ścichł.
Chłopak podał kasjerce banknot.
-
Dwa do Wrocławia. Pierwsza klasa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin