wstęp.pdf

(232 KB) Pobierz
990646242.002.png 990646242.003.png
Są historie, których nie zarasta chwast czasu, opowieści, które będą powtarzane z wiatrem, przenoszone z
ust do ust. Z czasem ich forma się zmieni a ich przesłanie przestanie być jasne, ale to nie sprawi, że znikną,
one ewoluują…
Nie taki wilk straszny
Wstęp
„Była sobie kiedyś mała, prześliczna dziewczynka. Jej buzia była tak słodka i radosna, że każdy, kto tylko
raz na nią spojrzał, od razu musiał ją pokochać. Dziewczynka wraz z rodzicami mieszkała nieopodal lasu.
Często odwiedzała babcię, która gotowa była jej przychylić nieba. Babcia mieszkała w niewielkim domku
otoczonym przez zielony las. Pewnego dnia jej wnuczka otrzymała od niej prezent - czerwony aksamitny
kapturek, który dziewczynka polubiła tak bardzo, że za nic nie chciała się z nim rozstawać i wszędzie
nosiła go na swojej cudnej główce! Przez to zaczęto ją nazywać Czerwonym Kapturkiem”.
Wyjaśnijmy coś sobie. Nie tak znowu nie opodal – tylko w samym środku, nie
kapturek – a raczej pelerynę, Czerwonym Kapturkiem nazywają nie mnie, a
moją młodszą siostrę. A, babcia nie żyje od pół roku.
Bajka którą ludzie opowiadają jest urocza i zapewne ma wspaniały, głęboko
edukujący morał. Tyle, że życie nigdy nie jest takie piękne. Jestem Lena. Tak
po prostu. Za trzy miesiące kończę 19 lat, od przeszło 4 rodzice
bezskutecznie próbują wydać mnie za mąż. To nie tak, że nie ma
kandydatów, po prostu skutecznie ich odstraszam.
Miałam pecha urodzić się kobietą. Ludzie wymagają bym siedziała
w domu, tkała, prała, gotowała i nie posiadała własnego zdania. Zwłaszcza
moja matka ubolewa nad moim brakiem manier, ale sama jest sobie winna.
Moja prawdziwa mama zmarła zaraz po tym jak się urodziłam, ojciec mówi,
że jestem do niej podobna, tak samo uparta… Odziedziczyłam po niej też
włosy czarne jak sadza i bladą skórę.
Ojciec nie radził sobie z mały dzieckiem, dlatego pomagała mu babcia, to ona
mnie wychowała. Ojciec szybko otrząsnął się z żałoby i już rok później
znalazł sobie nową żonę. Zupełnie inną niż mama. Liliana bo tak miała na
imię była wysoką blondynką, o zielonych oczach i wydatnych kościach
990646242.004.png
policzkowych. Jej ubrania zawsze były schludne i czyste, a maniery
nienaganne. Nigdy nie widziałam, by choćby się uśmiechnęła. Jako dziecko
starałam się zyskać jej miłość, ale było to jak proszenie kamień o łzy. Liliana
nigdy mnie nie akceptowała, zawsze byłam gorsza. Gdy urodziła syna
mojemu ojcu, zupełnie przestałam się liczyć. Lata płynęły, moja macocha
doczekała się drugiego dziecka, a ja przestałam się łudzić, że kiedykolwiek
będzie żywić do mnie coś poza obrzydzeniem i pogardą.
- Trzymaj – powiedziałam podając garść jagód Rosie. Mały łasuch całe
policzki usmarowane miał ich sokiem.
- Mama nie będzie zła? – zapytała podejrzliwie, patrząc na prawie pusty
koszyczek.
Zbieranie jagód zawsze kończyło się tak samo. Wracałyśmy usmarowane
sokiem i zmęczone. Na szczęście jagód było dużo i zawsze udawało nam się
przynieść pełen koszyk.
- Nie jeśli wypełnimy koszyczek – odpowiedziałam i wskazałam kępę jagód
rosnący nieopodal.
Patrzyłam jak mała podbiega i zaczyna zbiory. Jedna garść do koszyka, jedna
do buzi. Dołączyłam do niej i po chwili kszyki były pełne.
Las dawał nam wszystko czego potrzebowaliśmy. Grzyby i jagody, miód
dzikich pszczół, zwierzęta, drewno na opał. Patrzyłam jak pulchna
sześciolatka, podskakuje przede mną. Jej podskakujące blond loki błyszczały
w słońcu, a śmiech przeplatał się ze śpiewem ptaków. Był środek lata, mimo
to obie miałyśmy na sobie czerwone peleryny. To była jedyna rzecz, która
nas do siebie upodabniała, to i ciemnobrązowe oczy odziedziczone po ojcu.
Gdy wróciłyśmy do domu, w uroczy spokój lasu, wdarł się wściekły glos
Liliany.
- Gdzie wyście tak długo były? Miałyście iść tylko po jagody! Spójrzcie na
siebie, jak wy wyglądacie?! Natychmiast się umyjcie – i tak dalej i tak dalej.
Darła się nawet gdy obie z Rosie próbowałyśmy zmyć z siebie jagodowy sok,
rozchlapując dookoła zimną wodę.
Gdy byłyśmy na tyle czyste na ile się dało usłyszałam głos ojca. Od rana
pracował razem z moim bratem w lesie przy wycince drewna a teraz jak
co dzień wrócili na obiad. Nathan podbiegł do Rosie i posadził ją sobie na
ramionach. Byli naprawdę podobni, nie sposób było nie zauważyć ich
pokrewieństwa. A potem w te radość znowu wdarł się głos Liliany, na
prawdę nie rozumiałam jak ojciec to wytrzymywał. – spójrz na tę dziewczynę
990646242.005.png
Ian, nosi spodnie jak mężczyzna, całymi dniami włóczy się Bóg wie gdzie, nie
wydamy jej za mąż nawet gdybyśmy komuś dopłacili!
No proszę, moja macocha zawsze miała o mnie dobre zdanie, ale żeby aż tak?
– pomyślałam sarkastycznie. Zanim ktokolwiek się zorientował weszłam do
stodoły, upewniłam się, że nikt mnie nie zauważył i z dobrze ukrytej skrzyni,
o której istnieniu nikt poza mną nie wiedział zabrałam koszulę, którą
uszyłam własnoręcznie, kilka dni temu. Nikt nie zauważył, jak wymknęłam
się do lasu. Miałam w tym sporo wprawy, w końcu nie pierwszy raz
uciekałam do lasu, by zadbać o własne interesy.
990646242.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin