Smith Wilbur - Triumf Slonca.pdf

(1832 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
WILBUR SMITH
TRIUMF SŁOŃCA
Z angielskiego przełoŜyli MARIA I CEZARY FRĄC
WARSZAWA 2006
 
Tytuł oryginału: THE TRIUMPH OF THE SUN
Redakcja: Barbara Nowak
Ilustracje na obwolucie: Jacek Kopalski
Projekt graficzny obwoluty: Andrzej Kurylowicz
Wydanie 1
Skład: Laguna
Druk: Łódzkie Zakłady Graficzne, Łódź
 
KsiąŜkę tę poświęcam
mojej pomocnicy, towarzyszce zabaw, bratniej duszy, Ŝonie
i najlepszemu przyjacielowi Mokhiniso Rakhimova Smith
 
Rebecca wspierała łokcie na parapecie szerokiego okna bez szyb, a gorąco pustyni biło w twarz
niczym Ŝar z pieca hutniczego. Wydawało się, Ŝe nawet rzeka w dole paruje jak kocioł. Tutaj miała
prawie milę szerokości, nastała bowiem pora Wysokiego Nilu. Silny nurt tworzył lśniące wiry na
powierzchni. Nil Biały był zielony i cuchnął bagnami, przez które niedawno przepłynął i które
zajmowały obszar wielkości Belgii. Arabowie nazywali to rozległe trzęsawisko Bahr el Ghazal, a
Brytyjczycy Sudem.
W chłodnych miesiącach ubiegłego roku Rebecca wyprawiła się z ojcem w górę rzeki do miejsca,
gdzie Nil Biały wypływa z bagien. Dalej na południe rozciągały się nienaniesione na mapę bezdroŜa.
Tam kanały i laguny Sudu pokrywał gęsty koŜuch pływających wodorostów, które wciąŜ się
przesuwały, skrywając drogi wodne przed wszystkimi prócz najsprawniejszych, najbardziej
doświadczonych nawigatorów. Ten wodny, malaryczny świat był królestwem krokodyli i hipopotamów,
niezliczonych gatunków ptaków, pięknych i groteskowych, a takŜe dziwnych, ziemnowodnych antylop
sitatunga o spiralnych rogach, kudłatej sierści i wydłuŜonych racicach, przystosowanych do Ŝycia na
rozlewiskach. Rebecca odwróciła głowę i pukiel jasnych, gęstych włosów przysłonił jej oko. Odgarnęła
go na bok i popatrzyła w dół nurtu, gdzie spotykały się dwie wielkie rzeki. Widok nie przestawał jej
intrygować, choć oglądała go codziennie od dwóch długich lat. Środkiem koryta Ŝeglowała wielka
tratwa wodorostów. Prąd porwał ją z bagien i niósł na północ, gdzie miała rozpaść się na kataraktach,
które przerywają gładki nurt rzeki. Rebecca śledziła ją wzrokiem aŜ do zbiegu dwóch Nilów.
Drugi Nil płynął ze wschodu, świeŜy i słodki jak górski strumień, który był jego źródłem. W porze
Wysokiego Nilu woda miała szaroniebieski kolor, od pyłu wymytego z gór Abisynii. Od tej barwy
rzeka wzięła swoją nazwę. Nil Błękitny, choć nieco węŜszy od swojego bliźniaka, i tak stanowił
ogromną drogę wodną. Rzeki schodziły się u szczytu trójkąta, na którym leŜało Miasto Trąby
Słoniowej, Chartum. Dwa Nile nie mieszały się od razu. Jak okiem sięgnąć, płynęły obok siebie w
jednym korycie. Zachowywały odrębne kolory i własny charakter aŜ do leŜących dwadzieścia mil dalej
skał przełomu Szabluka, gdzie w końcu łączyły się w burzliwym związku.
- Nie słuchasz, kochanie — powiedział ostro jej ojciec.
Rebecca odwróciła się z uśmiechem.
— Wybacz, tato, zamyśliłam się.
— Wiem, wiem. Nastały trudne czasy — przyznał. — Ale musisz stawić im czoło. JuŜ nie jesteś
dzieckiem, Becky.
— Nie jestem — zgodziła się z Ŝarem w głosie. Nie miała zamiaru się skarŜyć, nigdy się nie
skarŜyła. — W zeszłym tygodniu skończyłam siedemnaście lat. Mama wyszła za mąŜ w tym samym
wieku.
— A teraz ty zajmujesz jej miejsce jako pani tego domu. — Na jego twarzy odmalowała się
rozpacz, gdy wspomniał ukochaną Ŝonę i jej straszną śmierć.
— Drogi tato, właśnie uŜyłeś obosiecznego argumentu — zaśmiała się. -- Skoro jest tak, jak
mówisz, czy moŜesz Ŝądać, Ŝebym cię zostawiła?
David Benbrook przez chwilę był zakłopotany, ale zaraz potem odpędził smutki i roześmiał się
razem z nią. Była taka bystra i śliczna, Ŝe nieczęsto potrafił się jej oprzeć.
— Jesteś tak podobna do matki. — Stwierdzenie to zwykle pełniło funkcję białej flagi, ale w tym
wypadku zapoczątkowało wyliczanie argumentów. Rebecca odwróciła się w stronę okna; nie
ignorowała ojca, ale słuchała półuchem. Teraz, gdy przypomniał o groŜącym im powaŜnym
niebezpieczeństwie, zimne szpony strachu ścisnęły jej serce na widok drugiego brzegu Nilu.
Dochodzące do samej rzeki zabudowania tubylczego miasta Omdurmanu, mające barwę
otaczającej je pustyni, wydawały się maleńkie niczym domki dla lalek i falowały w gorącym powietrzu.
Pomimo odległości groźba biła z nich równie mocno jak Ŝar ze słońca. Bębny dudniły bez chwili
przerwy, we dnie i w nocy, bezustannie przypominając o śmiertelnym niebezpieczeństwie, które
zawisło nad mieszkańcami Chartumu. Łoskot niósł się ponad wodą niczym bicie serca samego potwora.
Rebecca potrafiła sobie wyobrazić, jak potwór siedzi pośrodku swojej sieci, patrząc na nich
poŜądliwym wzrokiem, fanatyk z nieugaszonym pragnieniem ludzkiej krwi. Niebawem on i jego
wyznawcy przyjdą po nich. ZadrŜała i skupiła uwagę na głosie ojca.
— Oczywiście przyznaję, Ŝe odziedziczyłaś po matce odwagę i upór, Becky, ale pomyśl o
bliźniaczkach. Pomyśl o dziewczynkach. To teraz twoje dzieci.
— Dobrze wiem, Ŝe jestem za nie odpowiedzialna — wybuchła, po czym równie szybko zdusiła
złość. Znowu się uśmiechnęła, a jej uśmiech zawsze zmiękczał serce ojca. — Ale myślę równieŜ o
tobie. — Stanęła przy jego krześle i połoŜyła mu rękę na ramieniu. — Jedź z nami, tato.
— Nie mogę, Becky. Jestem konsulem generalnym Jej Królewskiej Mości. Muszę zostać. To mój
święty obowiązek. Moje miejsce jest tutaj, w Chartumie.
— W takim razie moje teŜ — odparła krótko i pogłaskała go po głowie. Czuprynę wciąŜ miał gęstą
i spręŜystą, niegdyś czarną, dziś przetykaną siwizną. Był przystojnym męŜczyzną, a ona często
szczotkowała mu włosy, a takŜe przycinała i podwijała wąsy z taką dumą, z jaką kiedyś robiła to jej
 
matka.
David westchnął i juŜ miał zaprotestować, gdy przez otwarte okno wpadły przeraźliwe dziecięce
piski. Oboje zamarli. Znajome głosy przeszyły im serca. Rebecca pospieszyła do drzwi, a David zerwał
się z krzesła za biurkiem. Po chwili odpręŜyli się, bo krzyki rozbrzmiały na nowo i usłyszeli w nich
podniecenie, nie strach.
— Są na wieŜy obserwacyjnej.
— Nie wolno im tam wchodzić! — zawołał David.
— Jest wiele miejsc, do których nie wolno im zaglądać — zgodziła się Rebecca — i właśnie tam
najczęściej moŜna je znaleźć. — Wyszła z pokoju na wyłoŜony kamiennymi płytami korytarz. Kręcone
schody na drugim końcu prowadziły na wieŜyczkę. Rebecca podkasała spódnicę, zwinnie i szybko
pokonując kolejne stopnie. Ojciec podąŜył za nią bardziej statecznym krokiem. Wyszła w palące słońce
na górny balkon wieŜyczki.
Bliźniaczki tańczyły niebezpiecznie blisko niskiej balustrady. Rebecca chwyciła je za ręce i
pociągnęła do tyłu. Rozejrzała się z wyŜyn pałacu konsularnego. W dole leŜały minarety i dachy
Chartumu. Wstęgi Nilu Białego i Błękitnego ciągnęły się po horyzont.
Saffron spróbowała wyszarpnąć rękę.
— Ibis! — krzyknęła. — Patrz, płynie Ibis. — Była wyŜsza, ciemniejsza od siostry bliźniaczki,
nieokiełznana i krnąbrna jak chłopak.
— Nieustraszony Ibis — pisnęła filigranowa, jasnowłosa Amber. Jej głos miał melodyjne
brzmienie, nawet gdy była podekscytowana. — To Ryder na Nieustraszonym Ibisie.
— Dla ciebie pan Ryder Courtney — poprawiła Rebecca. — Nie wolno ci nazywać dorosłych po
imieniu. I Ŝebym nie musiała wam tego powtarzać. — Ale siostry nie wzięły reprymendy do serca.
Spoglądały z niecierpliwością w górę Nilu Białego, skąd płynął ładny biały parowiec.
— Wygląda jak zrobiony z lukru — powiedziała Amber, rodzinna ślicznotka o anielskich rysach,
zadartym nosku i duŜych niebieskich oczach.
— Mówisz to za kaŜdym razem — zauwaŜyła Saffron bez cienia urazy. Była przeciwieństwem
Amber: miała oczy koloru ciemnego miodu, drobne piegi na policzkach i szerokie, skore do śmiechu
usta. Popatrzyła na Rebeccę z szelmowskim błyskiem w tych miodowych oczach. — Ryder jest twoim
amantem, prawda? — „Amant" był najnowszym dodatkiem do jej słownika, stosowanym wyłącznie w
odniesieniu do Rydera Courtneya.
Rebecca uwaŜała to określenie za pretensjonalne i dziwnie irytujące.
— Wcale nie! — zaprzeczyła wyniośle, Ŝeby ukryć rozdraŜnienie. — I nie bądź zuchwała,
smarkulo.
— Wiezie tony jedzenia! — Saffron wskazała na sznur czterech płaskodennych barek holowanych
przez Ibisa.
Rebecca puściła ręce bliźniaczek i ocieniła oczy przed blaskiem. Saffron miała rację. Przynajmniej
na dwóch barkach piętrzyły się worki sorgo zwanego durrą, będącego podstawową rośliną zboŜową w
Sudanie. Dwie pozostałe wiozły róŜnorodny ładunek. Ryder zaliczał się do najzamoŜniejszych
przedsiębiorców prowadzących handel na obu rzekach. Miał wiele faktorii, rozproszonych na
przestrzeni stu mil wzdłuŜ Nilu, od dopływu Atbara na północy po Gondokoro i daleką Equatorię na
południu, a takŜe na wschodzie nad Nilem Błękitnym, od Chartumu po wyŜyny Abisynii. David wszedł
na balkon.
— Dzięki Bogu, Ŝe przybył — rzekł cicho. — To wasza ostatnia szansa ucieczki. Courtney
zabierze was wraz z setkami uchodźców w dół rzeki, poza zasięg szponów Mahdiego.
W tej chwili zza rzeki napłynął huk armatniego wystrzału. Odwrócili się szybko i zobaczyli obłok
dymu nad jednym z dział derwiszów po drugiej stronie Nilu Białego. Chwilę później fontanna wody
wystrzeliła sto jardów przed dziobem parowca. Piana była zabarwiona na Ŝółto przez kwas pikrynowy z
wybuchającego pocisku.
Rebecca poderwała rękę do ust, Ŝeby zdusić krzyk trwogi, a David powiedział szyderczo: —
Módlmy się, Ŝeby celowali nie lepiej niŜ zwykle.
Działa baterii derwiszów kolejno podjęły ostrzał i woda wokół niewielkiego statku zagotowała się
od eksplodujących pocisków. Odłamki smagały rzekę jak tropikalny deszcz.
Potem zagrzmiały wyzywająco wszystkie wielkie bębny armii Mahdiego i ryknęły trąby ombeja.
Spomiędzy zabudowań wypadli jeźdźcy na koniach i wielbłądach. Galopowali brzegiem rzeki,
równolegle do Ibisa.
Rebecca pobiegła na drugi koniec balkonu do trójnogu z długą mosięŜną lunetą wycelowaną w
cytadelę wroga. Stanęła na palcach, Ŝeby dosięgnąć do okularu, i szybko nastawiła ostrość. Zobaczyła
liczną jazdę derwiszów, na wpół przesłoniętą przez chmury czerwonego pyłu, który wzbijały kopyta
galopujących wierzchowców. Widziała zaciekłe, smagłe twarze jeźdźców, widziała usta miotające
przekleństwa i pogróŜki, i słyszała ich straszny okrzyk wojenny: — Allah akbarl Nie ma bóstwa innego
niŜ Bóg, a Mahomet jest jego Prorokiem!
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin