Relacja.doc

(1451 KB) Pobierz

Część pierwsza PRZYGOTOWANIA

 

Jest styczeń 2013 roku, a za oknem jak to o tej porze leży sobie śnieg. Kilka dni temu leciał sobie z nieba śliczny biały puch i trochę go jest. Drogowcy mają zupełnie inne określenie, na to białe coś, ale nie o tym miałem pisać.

Pomysł zakiełkował mi już rok temu. Naczytałem się o zimowych wyprawach motocyklowych i stwierdziłem, że ja też tak chcę. Odpaliłem w styczniu 2012r Jelona i pojechałem w teren. Daleko nie dojechałem, bo okazało się, że chiński Jinlun nie nadaje się do jazdy po białym puchu. Brak jakiejkolwiek przyczepności i sterowności. Tańczyłem po drodze, jednocześnie podpierając się obiema nogami by nie wywalić orła. Pierwsze wzniesienie i wyjechałem tylko do połowy a potem musiałem zejść z motocykla i pchać przy zapiętej jedynce. Na szczycie cały zziajany postanowiłem zakończyć zimową wyprawę i zarządziłem taktyczny odwrót. Zjazd na dół nie przypominał jazdy motocyklem a raczej ślizg w zawodach na byle czym. Na tym zakończyłem moją zimową przygodę .

Niestety w tym roku znowu mnie naszło i stwierdziłem, że co się nie da, jak się przecież da.

Różne pomysły przychodziły do głowy, ale na początek wybrałem ten najtańszy, czyli zwykły sznurek.

Prowizorycznie obwiązałem przednie koło a potem zabrałem się za tylnie.

Na tylne koło poszedł sznurek trochę grubszy. Wyszło to trochę śmiesznie, ale najważniejsze, żeby dało się jechać.

Zapłon, jedynka, puszczam sprzęgło i o dziwo jadę. Tylne koło czasami trochę grzebie, ale śnieżny pojazd jedzie przed siebie. Ze sterownością przedniego koła trochę gorzej, bo chyba za mało sznurków nawiązałem i koło czasami ucieka na boki. Po świeżym puchu jest nieźle, ale po koleinach zrobionych przez samochody jedzie się źle, żeby nie powiedzieć fatalnie. Trzeba się bardzo pilnować by utrzymać jednoślada w pionie. Czasem muszę się podeprzeć nogą, ale spokojnie wyjechałem na to samo wzniesienie co rok temu, kompletnie bez pchania.

Później to już było małe dziecko w piaskownicy. Szaleństwa i wygłupy, na białym puchu.

http://chomikuj.pl/Luca/Zima+2013/Filmiki/01,2413118709.MP4

Mimo zimna człowiek grubo ubrany szybko się poci i trzeba robić przerwy na podziwianie krajobrazu i małą foto-relację.

Jak okiem sięgnąć śnieżna pustynia. Jest pięknie. Zaczynam jednak trochę przemarzać. Szybkę w kasku cały czas mam otwartą, bo paruje i przy zamkniętej nic nie widać. Ubrany jestem bardziej jak na narty niż na motocykl, ale komfortu nie ma. Podczas driftowania leje się pot a podczas jazdy wieje i robi się zimno.

Nagle motocyklem szarpnęło i słyszę jakiś trzask. Zatrzymałem się i zaniepokojony szukam przyczyny.

Urwany sznurek zaplątał się o dźwignię tylnego hamulca i oskę koła. Dobrze, że nie przyszło mi do głowy zakładać łańcuchów śniegowych. Taki urwany łańcuch narobiłby szkód, a sznurek jest raczej niegroźny.

W drodze powrotnej miałem już reakcję łańcuchową. Sznurki odpadały jeden za drugim.

Do domu na tylnym kole dojechało tylko dwa i miałem kłopot z wjazdem do garażu, bo było więcej grzebania niż jazdy.

Uwieczniłem na fotce te dwa nagie sznurki, z czego jeden jak widać zabrał się już za wyrywanie wentyla. Za to na przednim kole wszystkie frędzelki dojechały szczęśliwie.

Wypad był niewielki ale frajdy miałem pod dostatkiem. Został jednak mały niedosyt, więc plany zakroiłem na szeroką skalę.

Kilka dni później wylądowałem w Castoramie, poszukując śrub, wkrętów, czy też wszelkiego innego żelastwa, nadającego się do zakolcowania opon Jelona.

Kupiłem do testowania dwa różne rodzaje wkrętów z czego jeden szybko odpadł w przedbiegach.

Znowu kilka dni później w nocnych godzinach zimowych, w nie ogrzewanym garażu, knułem szalony plan.

Przy pomocy szlifierki kątowej stalowe wkręty nabrały odpowiedniej długości. Najpierw jednak musiałem sobie zrobić z płaskownika prowizoryczny przyrząd, by uzyskać powtarzalność tej nielegalnej małoseryjnej produkcji.

 

  Jak widać na zamieszczonej fotce wkręty na mojej gilotynie zupełnie traciły głowę.

Litościwie przy głowie zostawiałem 5-6 mm długości nagwintowanej powierzchni walcowej.

Teraz w ruch poszła wiertara. Dziwne uczucie wiercić otwory w tylnej oponie z nadzieją, że nie usłyszę zaraz złowieszczego pssss. Oczywiście zastosowałem ogranicznik by nie zrobić w oponie otworu głębszego niż 6mm.

Dalsza część, to mozolne ręczne wkręcanie wkrętów w gumę. Nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Narobiłem sobie tylko solidnych odcisków na prawicy.

Około siedemdziesiąt wkrętów weszło w oponę. Jak widać na fotce, to trochę mało.

Przydałoby się tak ze 150 sztuk, ale już mi się nie chciało dorabiać. Za dużo przy tym roboty.

Będą musiały wystarczyć te co są. Chęci do kołkowania przedniej opony też zupełnie mi przeszły. Na przód dowiązałem tylko kilka dodatkowych sznurków i będzie musiało wystarczyć. Teraz tylko wykonać wiekopomną próbę. Czekam zatem z niecierpliwością na weekend, by się wyrwać w teren.

Weekend w końcu przyszedł a ja nigdzie nie wyjechałem, bo jak na złość śnieg wziął się i stopił. Teraz pozostaje mi tylko siedzieć i cierpliwie czekać na nową dostawę białego puchu.

 

 

Część druga: ZIMOWA ,,WYPRAWA’’ WOKÓŁ KOMINA

 

Jakoś tak zeszło, jest już luty i końcówka karnawału. Śniegu na szczęście dowaliło aż nawet za bardzo.

Plan jest taki: przetestować patent ze śrubami w oponie, rozbić namiot w lesie, przetrwać noc starając się nie zamarznąć i rano szczęśliwie Jelonem wrócić do domu.

Akumulator naładowany, zatem można jechać. Jest dosyć późno, zaraz zacznie się ściemniać a rozbijanie namiotu na śniegu w ciemnościach może być nieco kłopotliwe, zatem nie wybieram się daleko na biegun północy, tylko atakuję najbliższy las. W razie co to w środku nocy ratując się przed zamarznięciem dotrę do domu nawet na piechotę.

Jelonek po świeżym śniegu  idzie niczym ratrak. Sam jestem zdziwiony, że te śruby w oponie tyle dają. W ubitych przez samochody koleinach niestety znacznie gorzej, bo przednie koło łapie uślizgi. Teraz żałuję, że przodu też nie naszpikowałem śrubami. Tylne koło daje radę wgryzając się w śnieg. Z hamowaniem nie jest już tak różowo, bo wystarczy odrobinkę przesadzić i tylne koło łapie uślizg pozostawiając na śniegu regularne rysy po śrubach. Da się jednak wyczuć granicę uślizgu i w przypływie bezgranicznego szaleństwa można nawet zapiąć trójkę.

Wjazd do lasu musiałem sobie sam przetorować na pierwszym biegu. W lesie śniegu trochę za dużo. 5cm nie robi problemu, ale 20cm to sporo i Jelon zgarnia podestami biały puch.

Mała prędkość, duży wysiłek i człowiek grubo ubrany się poci jak bóbr.

Z rozstawieniem namiotu też się śpieszę, by zdążyć przed zupełnymi ciemnościami. W rękawiczkach mi to zupełnie nie wychodzi, więc zabrałem się za robotę gołymi ręcami.

Wszystko idzie co najmniej dwa razy dłużej niż normalnie. Wciskanie tych węglowych kijków w wąskie kanaliki materiałowe jest jak nawlekanie nitki na chińską igłę.

Nie odważyłem się jednak wziąć swojego cienkiego namiotu, więc wziąłem rodzinną trójkę z tropikiem. Rodzinną bo do niedawna mieściła się w nim cała moja rodzina.

Wbijanie śledzi też sprawia mi kłopoty. W śniegu nic nie trzymają i muszę butem dokopywać się do podłoża, by na siłę wcisnąć śledziowego druta w zamarzniętą glebę. Zgubić śledzia w białym puchu też nie problem.

W końcu namiot stoi i reszta jest już łatwiejsza. Gąbkowa karimata na spód, na to dmuchany materac, potem koc i dopiero śpiwór a właściwie to nawet dwa. Podobno najwięcej ciepła traci się od gleby to nie ma co ryzykować i trzeba się zabezpieczyć.

Śpiwory mam z tolerancją do -8 stopni, ale to jest raczej wyssane z palca. Wsadziłem jeden śpiwór w drugi. Powinno być teraz do -16 he he.

Za bardzo się śpieszyłem z rozstawianiem tego namiotu, bo mam mokre plecy od potu. Coś czuję, że odchoruje te moje fanaberie.

Z tego wszystkiego nie zdążyłem nawet porobić fotek przed zapadnięciem zmroku.

Wcisnąłem się do śpiworów w ubraniu. Kurtkę zimową musiałem jednak ściągnąć, bo było za ciasno. Nawet bez kurtki była ciasnota i miałem skrępowane ruchy. Wsadzenie śpiwora do śpiwora mocno ogranicza przestrzeń sypialną. Nie wiem jak mumia daje radę przez tyle tysięcy lat w takiej pozycji.

Zrobiło mi się jednak całkiem ciepło i przyjemnie. Czapka na uszy i można spokojnie przetrwać. Sesemes do Babalucy, że jeszcze nie zamarzłem i mogę iść lulu.

http://chomikuj.pl/Luca/Zima+2013/Filmiki/02,2413112241.MP4

Zainstalowałem sobie nawet termometr z zewnętrznym czujnikiem. Na zewnątrz -5 stopni a w namiocie na początku było zero, ale przez pół godziny nachuchałem nawet do 0,5 na plusie. W nocy najczęściej w namiocie utrzymywało się około 0,4 stopnia na plusie. Nie wiem, czy termometr trochę nie oszukiwał, bo śnieg na butach za nic nie chciał się w namiocie topić, ale to dobrze, bo nie musiałem się martwić potopem. Na zewnątrz najzimniej termometr pokazał -5,7 stopnia.

http://chomikuj.pl/Luca/Zima+2013/Filmiki/03,2412996255.MP4

Zasnąć jakoś tak ciężko było i długo walczyłem ze śpiworami, zanim zająłem dogodną pozycję.

W nocy obudziłem się zziębnięty. W nogi było mi relatywnie ciepło, a reszta trzęsła się z zimna jak galareta. Okazało się, że zewnętrzny śpiwór zsunął mi się do pasa i połowa mnie spała tylko w jednym. Czy już mówiłem, że te -8 stopni na śpiworze to bajka wyssana z palca.

Naciągnąłem drugi śpiwór, ale już nie było tak ciepło jak na początku. Ciało się wyziębiło, metabolizm spowolnił i przez resztę nocy było zaledwie znoście. Mimo, że miałem materac dmuchany to i tak od ziemi czuć było nieprzyjemny chłodek.

Wsunąłem się głęboko do śpiwora, bo mimo, że izolacja jako tako daje radę, to układ oddechowy się mocno wychładza, zasysając ciągle lodowate powietrze.

Tak wciśnięty w tandem śpiworów, przespałem przez resztę nocy. Nocnych gości raczej nie miałem. W świętokrzyskim niedźwiedzi nie ma, a nawet jakby były to i tak smacznie śpią o tej porze roku.

Po szóstej zaczyna już robić się szaro, więc uznaję noc za zakończoną i mogę spokojnie się stąd zbierać.

http://chomikuj.pl/Luca/Zima+2013/Filmiki/05,2412990504.MP4

Wydostałem się z podwójnego śpiworowego kokona, założyłem lodowate buty i ruszyłem w teren z zamiarem cyknięcia kilku fotek. Mój niezawodny aparat fotograficzny wysunął obiektyw i zamarł w bezruchu. Na nic zdało się wduszanie wszystkich guzików. Zdjęć nie będzie. Komórkę trzymałem w śpiworze i nic jej nie jest, ale aparat sobie leżał w namiocie, jak cała reszta i biedaczek zamarzł.

Wyciągnąłem baterie, zagrzałem trochę w dłoniach a potem wcisnąłem do kieszeni spodni. Miałem chwilkę na uporządkowanie legowiska w namiocie. Jedna rzecz mnie trochę zdziwiła. Śpiwory były suche, więc raczej się nie posikałem, ale góra materaca tuż pod kocem była kompletnie mokra. Najwyraźniej między śpiworem, a materacem był punkt rosy i wilgoć się skraplała przy okazji wyciągając ciepło z mojego organizmu. Pewnie stąd to nieprzyjemne uczucie chłodu od podłoża w nocy miałem.

W międzyczasie bateryjki w kieszeni się ogrzały i aparat ożył na kilka zdjęć. Dobre i kilka fotek, więc się śpieszę, zanim znowu zabraknie mi energii.

 

 

 

 

 

Mróz jak tylko dorwie jakąś szybę, to bawi się w graficiarza.

 

Jak widać też jestem zmarznięty.

Trochę mroźnych szczególików.

W takim o to namiocie sobie spałem. Na zimę raczej nie polecam. Jak widać śnieg korzystał ze śliskiego tropiku i sobie zjeżdżał na dół.

 

  Ciekawe, czy przy składaniu się nie połamie?

Na resztkach baterii nawet udało mi się uwiecznić kawałek okolicznej przyrody.

Czujnik temperatury nabiłem na patyk, by lepiej łapał zimne fluidy.

Pora zwijać się stąd. Idę odpalić Jelonka, by się zagrzał , zanim uporam się z tobołami.

http://chomikuj.pl/Luca/Zima+2013/Filmiki/06,2412961234.MP4

Stacyjka, zapłon i i iiiii rozrusznik ledwo kręci. Brak wystarczającej ilości prądu. Akumulator ze dwa dni temu był ładowany, ale szwankuje mi po Ukrainie i mogłem się tego spodziewać po nocy na mrozie. Nawet Jelonka nie przykrywałem plandeką, żeby zimowe fotki wyszły bardziej zimowe.

Druga próba odpalenia i rozrusznik nawet nie ma siły zakręcić wałem. No nic spróbuję na ruski start, czyli na pych, ale najpierw muszę wyciągnąć Jelonka z lasu.

Ciągnę i ciągnę i wyciągnąć nie mogę. Oj przydałby się ktoś na doczepkę. Jeszcze przodem, to może bym go wypchał, ale do tyłu nie daje rady. Wjechałem w leśną nieckę i w głębokim śniegu Jelon waży z tonę.

Z sił trochę osłabłem i czujność też mi spadła, ale za to jest mi strasznie gorąco i znowu pot leje się po plecach. Jelon korzystając z chwili mojego wyczerpania poleciał na prawo. Trzymam go z całych sił za kierownicę, by nie położyć sprzeta w śniegu i próbuję przeważyć ciężar na swoją stronę. Jelon zanurzył już prawy podest w zaspie i mamy impas. Obaj zastygliśmy w bezruchu. Wyglądało to pewnie jak coś w rodzaju baletu na lodzie, gdy para kręci się w koło, trzymając za jedną rękę, z łyżwami w osi. Tyle, że ja się nie kręciłem, tylko z całych sił walczyłem by nie puścić Jelona i samemu nie polecieć razem z nim.

Ciągnę i ciągnę i nic. W takich chwilach często przychodzi olśnienie. Zaparłem się prawą nogą o tylną oponę i z całych sił pociągnąłem za kierownicę i tylny gmol. Jelon wstał do pionu. Adrenaliny mi przybyło, więc nie bacząc na nic wytargałem żelastwo z lasu, ciągnąc na chama po śniegu. Teraz tylko zapalić na pych i po kłopocie. Pcham z całych sił, sprzęgło dwójka iiii, i tylne koło ślizga się po miękkim śniegu jak sanki. Nawet raz nie obróci wałem. Jeszcze jedna próba iiiii to samo.

Ostatnia nadzieja, że przez ten czas akumulator się trochę zregenerował, zatem włączam zapłon i z pewną nieśmiałością naciskam start.

http://chomikuj.pl/Luca/Zima+2013/Filmiki/07,2412953034.MP4

Jelonek odpala, jakby nigdy nic, a ja szczęśliwie wracam do domu. To jest wersja oficjalna, a ta mniej oficjalna to jest taka, że zasuwałem do domu z buta z akumulatorem pod pachą.

Dobrze, że nie było bardzo daleko, bo sił miałem coraz mniej. Nawdychałem się tego mroźnego powietrza, bieliznę mam mokrą od potu i tylko patrzeć paskudnego zapalenia płuc.

Akumulator podładowałem prostownikiem piętnaście minut i szybki spacerek powrotny.

Baterię podpiąłem i Jelonek odpalił od pierwszego i wtedy właśnie nagrałem ten filmik zamieszczony wcześniej, ale o tym sza.

Jeszcze jedna cenna uwaga, jak rozkręcacie coś na śniegu to uważajcie na śrubki bo jak wpadnie w biały puch to co się człowiek potem naszuka to jego.

Jeszcze przed odjazdem mały filmik pobojowiska jakie zrobiłem

http://chomikuj.pl/Luca/Zima+2013/Filmiki/08,2412948449.MP4

Jelon się rozgrzał a ja trochę ochłonąłem z wrażeń. Składanie zmarzniętego namiotu też nie jest łatwe, a tropik za nic nie chce się zmieścić w pokrowcu. W domu muszę go odmrozić i porządnie wysuszyć.

Drogę powrotną wybrałem trochę okrężną, bo skoro Jelonek śmiga jak ta lala, po białym puchu to trzeba odrobinę zwiedzić zimową okolicę.

Drifty zimowe wychodzą mi coraz lepiej, ale mistrzem kierownicy nie jestem i chwila nieuwagi, przednie koło wpada w koleinę i już jestem tyłem do kierunku jazdy.

Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować.

Stoję w rozkroku, Jelon pode mną w sporym przechyle oparty o podest, ale go nie puszczam i walczę do końca. Postawiłem drania do pionu i próbuję ruszyć.

Tylne koło wypadło z pasa drogi w śniegowy nasyp i grzebie w nim bez opamiętania, a moto ani drgnie do przodu. No i tak grzebie i grzebie w tym śniegu aż się dogrzebałem do samego podłoża. Na spodzie był zamarznięty żwir i Jelonek wyskoczył z zaspy jak sarenka.

Mam już pod dostatkiem wrażeń, zatem łapię azymut na domek. Daleko nie ujechałem, gdy tył znowu zaczął mnie wyprzedzać. Lekkie dodanie gazu i tańczę jak na lodowisku.

Zatrzymałem się, zsiadłem z motocykla i idę pooglądać tylną oponę, a tylna opona łysa doszczętnie. Ani jeden śrubowy kołek się nie uchował.

Najprawdopodobniej jak dogrzebałem się do tego zamarzniętego żwiru wszystkie kołki zostały brutalnie ogolone.

Ostatnie dwa kilometry przejechałem na jedynaczce z szeroko rozstawionymi nogami, delikatnie muskając manetkę gazu.

Z wjazdem na podwórko też miałem problem i musiałem Jelonowi trochę pomóc nogami.

Byłem zmęczony, miejscami zmarznięty i przemoczony ale szczęśliwy. Zdążyłem nawet na rodzinne niedzielne śniadanko.

Chciałem sprawdzić na własnej skórze, czy możliwe jest gdzieś sobie pojechać zimą na motocyklowych dwóch kółkach, przespać się w śniegu i rano być jeszcze wśród żywych.

Moje fanaberie niestety musiałem okupić przez następne kilka dni, solidnym bólem gardła. Eksperyment nie trwał nawet doby a nadszarpnęło to trochę moje zdrowie.

BabaLuca podsumowała mój wyczyn krótkim stwierdzeniem, że zdurniałem do reszty.

Chcąc jednak pojechać gdzieś dalej zimową porą musiałbym mieć przede wszystkim sprawny akumulator, solidny namiot z podwójną ścianką, tak by była izolująca przestrzeń powietrza, oraz znacznie grubszy śpiwór i profesjonalne opony zimowe z prawdziwymi kolcami.

Niby jak się bardzo chce to mógłbym to wszystko kupić, ale jednego niestety nie mogę kupić.

Zdrowia nie mogę kupić. Tak realnie patrząc to w moim przypadku dwa, trzy dni takiej zimowej włóczęgi na motocyklu skończyłoby się wysoką gorączką i jakimś zapaleniem płuc.

Pozostaje mi więc tylko bujany fotel, ciepłe kapcie i jakaś książka ze wspaniałymi podróżami motocyklowymi.

 

P.S

Ale i tak fajnie było chociaż spróbować.

 

 

 

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin