Michael Judith - Dziedzictwo t.1 (brak stron -226-227).pdf

(1639 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
865333748.001.png
Michael Judith
Dziedzictwo t.1
Salony bostońskich wyższych sfer stoją otworem tylko przed wybranymi.
Laura Fairchild dostaje się tam dzięki opiece, jaką otoczył ją ekscentryczny
patriarcha, Owen Salinger. Cudowne, pełne blasku i marzeń życie nie trwa
jednak długo - kończy się wraz ze śmiercią Owena. Odtrącona przez rodzinę
Salingera Laura, wspaniała, utalentowana dziewczyna, podejmuje
niezłomne postanowienie: odzyska wszystko, co jej bez skrupułów
odebrano...
CZESC 1
Rozdział pierwszy
Laura i Paul ze śmiechem ścigali się, czyja strona łóżka będzie pościelona szybciej.
— Nigdy się nie nauczę — westchnął Paul z rezygnacją, kiedy przegrał. — To kobiety
zostały stworzone, by słać łóżka; mężczyźni urodzili się po to, żeby w tych łóżkach leżeć.
— Raczej urodzili się po to, żeby kłamać w „sprawach łóżkowych" — odparła Laura. — Kiedy się pobierzemy,
będziesz zdziwiony, jak szybko nauczysz się najrozmaitszych rzeczy.
— Jestem szybki, jeżeli chodzi o ważne sprawy — odpowiedział: — Na przykład, zakochanie się w tobie.
Roześmiała się, zadowolona z jego spojrzenia i uśmiechu oraz głębokiego tonu głosu, który tylko ona słyszała.
Cieszyła się wspomnieniem jego ręki na swej piersi, gdy obudziła się tego ranka, a ich ciepłe, przytulone w półśnie
ciała poruszyły się i zbliżały, zbliżały do siebie, aż wreszcie Paul znalazł się w niej i zaczęli kolejny dzień kochając
się; miała nadzieję, że ich planowane małżeństwo będzie równie udane jak ten poranek.
Nagle jej oczy posmutniały.
— Jak możemy być tak szczęśliwi? To nie w porządku, że śmiejemy się i robimy wszystko tak jak zawsze, podczas
gdy Owena
już nie ma. Nie zobaczy nas jako małżonków, a tak bardzo tego pragnął.
Paul zawiązał krawat i włożył marynarkę, zerkając w lustro, by poprawić swe niesforne czarne włosy.
— Wiedział, że zamierzamy się pobrać. To było dla niego ważne. — Objął Laurę i przytulił. — Wiesz, że on nie
znosił przyjęć i uroczystych ceremonii.
— Nasz ślub to co innego — zaprotestowała Laura. — Och, Paul, nie mogę pogodzić się z jego śmiercią!
— Wiem. — Paul oparł policzek na jej włosach, przypominając sobie dumną twarz i przenikliwe oczy Owena
Salingera: swego opiekuna i dobrego przyjaciela. — Masz rację, zupełnie co innego, ponieważ cię kochał i uważał, iż
najmądrzejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłem jest to, że też cię pokochałem. — Odsunął Laurę od siebie,
szukając w jej oczach odzwierciedlenia tego, co czuła.
Jej szczupła twarz z wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi i szerokimi pełnymi ustami była smutna. Zastygła,
jakby uwieczniona przez malarza, który uchwycił jej uderzające piękno, lecz nie potrafił oddać gry uczuć
sprawiającej, że Laura wydawała się nieuchwytna. Czasem nawet Paul zastanawiał się, czy uda mu się zatrzymać ją
przy sobie. Ludzie o wiele dłużej pamiętali wrażliwą naturę Laury niż orzechowy odcień jej włosów błyszczących
rudawo w blasku słońca czy też cudowny ciemnoniebieski kolor jej ogromnych świetlistych oczu.
— Jesteś taka blada, kochanie. Zdenerwowana? A może to strój tak cię przygnębia? Czy musisz być ubrana na
czarno? Przecież to nie pogrzeb. Idziemy tylko do domu Owena, wysłuchać, jak Parkinson odczytuje testament.
— Otwarcie testamentu to jak ponowny pogrzeb — odparła Laura. — Zamykamy z trzaskiem wrota życia Owena. —
Wyślizgnęła się z jego ramion. — Czy nie powinniśmy już iść?
— Tak. — Przekręcił klucz w drzwiach swego mieszkania. Uderzył w nich żar bostońskiego sierpnia sprawiający, że
drzewa
i ogrody falowały jak odbite w stawie. Dzieci bawiące się w rozpalonym do białości słońcu wyglądały dziwnie
nierealnie, a żaglówki w przystani Charlesa przypominały białe ptaki kołyszące się na srebrzystych falach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin