Kellerman Jonathan - Klub spiskowców.pdf

(1578 KB) Pobierz
Jonathan Kellerman
Klub spiskowców
(The conspiracy club)
Przełożył Przemysław Bieliński
889910930.001.png
Pamięci mojego ojca Davida Kellermana
1918-2003
Rozdział 1
Burza emocji, martwa tkanka.
Skrajne przeciwieństwa – Jeremy Carrier zawsze tak to widział.
W szpitalnej rzeczywistości nie było dwóch dyscyplin, które miałyby ze sobą mniej
wspólnego niż psychologia i patologia. Jako praktykujący psycholog, Jeremy chlubił się
otwartym umysłem; dobry psychoterapeuta musiał bardzo pilnować, by unikać stereotypów.
Ale przez wszystkie lata swojej nauki i pracy klinicznej w Centralnym Szpitalu Miejskim
Jeremy spotkał zaledwie kilku patologów, którzy nie pasowali do utrwalonego obrazu:
zamkniętych w sobie, mrukliwych, czujących się lepiej wśród pecyn martwej tkanki, w
abstrakcyjnym ekspresjonizmie rozmazów i ciszy chłodni w piwnicznej kostnicy niż wśród
żywych, oddychających pacjentów.
A jego koledzy po fachu, psycholodzy, psychiatrzy i wszyscy inni żołnierze armii zdrowia
psychicznego, najczęściej byli wrażliwcami, których poruszał sam widok krwi.
Jeremy nie znał osobiście żadnego patologa, choć od dziesięciu lat mijał ich na szpitalnych
korytarzach. Towarzyskie układy w szpitalu ustaliły się na poziomie liceum: my-oni jako religia,
niepohamowany rozrost kast, klik i spisków, niekończący się wyścig o władzę i wpływy. Plus
odwrócenie zależności środków i celu, którego ofiarą pada każda biurokracja: szpital zmienił się
z placówki leczniczej potrzebującej funduszy na leczenie pacjentów w wielkiego państwowego
pracodawcę, któremu należności ściągane z pacjentów potrzebne są na wypłaty pensji dla
personelu.
Wszystko to zniechęcało do spoufalania się.
Konfederacja samotników.
W Centralnym Szpitalu Miejskim każdy ciągnął do podobnych sobie i tylko w ostateczności
wymuszonej potrzebami leczenia dochodziło do porozumienia: interniści w końcu przyznawali
się do porażki i odwoływali się do chirurgów, lekarze rodzinni nabierali tchu przed skokiem na
głęboką wodę konsultacji.
Jaki powód miałby patolog, żeby kontaktować się z psychologiem?
Przez to wszystko – a także dlatego, że bezlitosny kaprys losu zmienił Jeremy’ego Camera w
cierpiącego, rozkojarzonego młodego człowieka – gest Arthura Chessa zupełnie wytrącił go z
równowagi.
Może właśnie to rozkojarzenie było przyczyną wszystkiego, co się stało potem.
Przez blisko rok Jeremy widywał Arthura raz w tygodniu, ale nie zamienili ani słowa. I oto
teraz Arthur usiadł naprzeciw Jeremy’ego w lekarskiej stołówce i spytał, czy Jeremy nie ma
ochoty na towarzystwo.
Dochodziła piętnasta, pora lunchu minęła i stołówka była prawie pusta.
889910930.002.png
– Pewnie – powiedział Jeremy i od razu uświadomił sobie, że wcale nie.
Arthur kiwnął głową i wcisnął swoje ciało w wąskie krzesło. Na tacy miał dwie porcje
smażonego kurczaka, stos ziemniaków polanych sosem, idealny kwadrat chleba kukurydzianego,
małą miseczkę succotash i zimną puszkę coli.
Południowiec? – pomyślał Jeremy, patrząc na jedzenie. Próbował sobie przypomnieć, czy w
głosie Arthura słychać było południowy akcent. Nie, chyba nie. Jeśli już, baryton starszego
mężczyzny trącił Nową Anglią.
Arthur Chess nie wykazywał zainteresowania rozmową. Rozłożył serwetkę na kolanach i
zaczął kroić kawałek kurczaka. Ciął szybko i zręcznie; miał długie palce z szerokimi, krótko
obciętymi paznokciami. Jego długi, laboratoryjny fartuch był śnieżnobiały, tylko na prawym
rękawie miał niepokojące różowawe kropki. Pod fartuchem widać było błękitną koszulę z
miękkim kołnierzem. Muszka w kolorze magenty była przekrzywiona – najwyraźniej celowo.
Patolog miał sześćdziesiąt pięć lat, może więcej, ale różowa cera promieniowała zdrowiem.
Podłużną twarz okalała równo przycięta, biała broda bez wąsów – tak pewnie wyglądałby
Lincoln, gdyby pozwolono mu się zestarzeć. Łysa głowa Arthura w ostrym szpitalnym
oświetleniu wydawała się olbrzymia i lśniła jak księżyc.
Jeremy znał reputację Arthura, tak jak niekiedy znamy czyjąś biografię, choć samej osoby
nie. Główny patolog, profesor Chess zrezygnował z obowiązków administracyjnych kilka lat
temu, żeby skupić się na pracach badawczych. Zajmował się mięsakami tkanek miękkich, jakimiś
niuansami przepuszczalności ścian komórkowych czy czymś takim.
Miał też opinię podróżnika i kolekcjonera motyli. Jego rozprawę o australijskich motylach
padlinożernych można było kupić w szpitalnym sklepiku z pamiątkami, obok czytadeł w
miękkich okładkach. Jeremy zauważył samotny stosik wyschniętych, burych tomików, bo
kontrastowały ponuro z pstrokatymi okładkami popularnych bestsellerów. Bury stosik nigdy nie
malał; po co chory człowiek miałby czytać o robakach, które żywią się trupami?
Arthur zjadł trzy kawałki kurczaka i odłożył widelec.
– Mam szczerą nadzieję, że się panu nie narzucam, doktorze Carrier.
– Ależ skąd, doktorze Chess. Czy mogę w czymś pomóc?
– Pomóc? – Arthur wydawał się rozbawiony. – Nie, szukam tylko okazji do towarzyskiej
rozmowy. Zauważyłem, że jada pan samotnie.
– To przez mój rozkład dnia – skłamał Jeremy. – Nieprzewidywalny. Odkąd jego życie
osobiste trafił szlag, unikał towarzyskich pogawędek ze wszystkimi oprócz pacjentów. Nauczył
się udawać uprzejmość. Ale czasami, w najczarniejsze dni, każdy kontakt z drugim człowiekiem
sprawiał mu ból. Kaprys losu...
– Oczywiście – powiedział Chess. – Biorąc pod uwagę charakter pana pracy, tego właśnie
można by się spodziewać.
– Słucham? – Nieprzewidywalność ludzkich emocji.
– To prawda.
889910930.003.png
Arthur pokiwał głową z powagą, jakby obaj doszli do tego samego wniosku.
– Jeremy – powiedział chwilę potem. – Mogę mówić panu po imieniu? Jeremy, zauważyłem,
że nie było pana w tym tygodniu na naszym małym wtorkowym zebraniu.
– Coś mi wypadło. – Jeremy czuł się jak dziecko przyłapane na wagarach. Zmusił się do
uśmiechu. – To te nieprzewidywalne emocje.
– Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończyło?
Jeremy pokiwał głową.
– Coś nowego w KN?
– Dwie nowe diagnozy, mięsak adenosarcoma i przewlekła białaczka szpikowa. Typowe
prezentacje, jak zwykle ożywiona dyskusja. Prawdę powiedziawszy, nic nie straciłeś.
Naszym mały wtorkowym zebraniem była Komisja Nowotworowa. Cotygodniowy rytuał, od
ósmej do dziewiątej, w większej sali konferencyjnej. Arthur Chess przewodniczył dyskusjom
onkologów, radiologów, chirurgów i fizyków medycznych. Wykorzystywał projektor, laserowy
wskaźniki swoją przepastną pamięć.
Przez blisko rok Jeremy był na owych zebraniach przedstawicielem armii zdrowia
psychicznego. Przez cały ten czas tylko raz zabrał głos.
Na pierwsze posiedzenie Komisji Nowotworowej poszedł po raz pierwszy wiele lat temu,
jako stażysta, i doświadczył tam uczucia groteskowej ironii: na olbrzymim ekranie wyświetlano
kolejne slajdy zniszczonych nowotworami komórek, a obrazy ginęły w kłębach nikotynowego
dymu.
Co najmniej jedna trzecia zajmujących się rakiem lekarzy i pielęgniarek paliła.
Ówczesny zwierzchnik Jeremy’ego, niesłychanie napuszony psychoanalityk, miał zwyczaj
palić fajkę freudowskich rozmiarów i dmuchać Jeremy’emu w twarz dymem z tytoniu latakia.
Przewodniczącym komisji był wtedy również Arthur, uświadomił sobie Jeremy, i wyglądał
prawie tak samo jak teraz. Główny patolog nie palił, ale nie zabraniał tego innym. Kilka miesięcy
później bogata ofiarodawczyni i dobrodziejka szpitala zajrzała do sali konferencyjnej i aż ją
zatkało. Niedługo potem wprowadzono zakaz palenia w całym budynku, a atmosfera kolejnych
posiedzeń komisji zrobiła się nieprzyjemna.
Arthur odłamał mały kwadracik chleba kukurydzianego i, zamyślony, zaczął go przeżuwać.
– Nic nie straciłeś, Jeremy, ale uważam, że twoja obecność jest potrzebna.
– Doprawdy?
– Nawet jeśli niewiele mówisz, sam fakt, że tam jesteś, zmusza nas wszystkich do
zachowania czujności. Wrażliwość nie jest bez znaczenia.
– Cóż – powiedział Jeremy, zastanawiając się, dlaczego Chess tak bezwstydnie wciska mu
kit. – Wrażliwość jest najważniejsza.
– Wtedy, kiedy zabrałeś głos – powiedział Arthur – udzieliłeś ważnej lekcji nam wszystkim.
Jeremy poczuł, że się czerwieni.
889910930.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin