Anderson Poul - Zbiór opowiadań.rtf

(1398 KB) Pobierz
Zbior opowiadan

 

Poul Anderson

 

Zbiór opowiadań

 

 


Drogi Miłości

 

 

 

Minęło już dziesięć ich lat od chwili, gdy owa istota po wyjściu z transportera znalazła się na pokładzie naszego statku - i umarła. Dziś oto staliśmy na powierzchni jej planety i oczekując wspominaliśmy.

Statek kosmiczny Lotne Skrzydło podążał ku najjaśniejszej gwieździe konstelacji, od której wziął nazwę. Dotrze tam dopiero po upływie wielu pokoleń, choć znajdował się już w drodze, z szybkością nieco wyższą od połowy prędkości światła, od sześciuset dwunastu obiegów naszej planety, Arvela, wokół słońca Sarnir. Tak bezkresny jest kosmos. Prawdę mówiąc, żaden inny statek nie zapuścił się dotąd tak daleko, toteż Rero - i - ja poczytywaliśmy sobie za zaszczyt, że powołano nas do służby na jego pokładzie.

Nie to, żebyśmy spodziewali się czegoś wyjątkowego; raczej odwrotnie. Dopóki pojazd kosmiczny nie dotrze do celu podróży, niewiele jest do roboty poza cierpliwym wypełnianiem codziennych obowiązków. Wymiana załogi staje się niemal czynnością rytualną. Wchodzisz razem ze swym partnerem do stacji transportera na Irjelanie. Para, którą macie zmienić, teleportuje się ze statku, po czym informuje was o sytuacji na pokładzie. Ta zazwyczaj nie trwa długo i z reguły odbywa się swobodnie w Loży Starszych, nad kotłem dymiących liści. (A jednak widząc, jak Arvel lśni zielenią pośród gwiazd, nad pooraną twarzą swego zewnętrznego księżyca, zaczynacie odczuwać znaczenie tej służby). Wkrótce żegnacie się z dwojgiem tamtych, splatając czułki, i kierujecie się ku właściwemu nadajnikowi. Błysku energii, która prześwietla i dezintegruje wasze ciała, atom po atomie, nie odczuwacie zupełnie; przenika was zbyt szybko, tak samo szybko jak modulowana wiązka tachjonowa, która w jednej chwili przebiega lata świetlne dzielące stację od Lotnego Skrzydła. W odbiorniku wzory, które są wami, zostają odtworzone z nowych atomów i oto jesteście na pokładzie statku kosmicznego na najbliższe dziewięćdziesiąt sześć dni.

Do waszych obowiązków należy utrzymywanie urządzeń w porządku, czasem niewielkie naprawy; zapisujecie wyniki obserwacji naukowych, a być może później programujecie nowe badania; możecie też włączyć silnik w celu dokonania poprawki kursu, choć tak daleko od celu zdarza się to rzadko. Żadne z tych zajęć nie jest zbyt pracochłonne. Wasze właściwe zadanie polega na obecności na statku na wypadek jakichkolwiek zdarzeń nadzwyczajnych. Czasem znajdujący się w ruchu pojazd używany jest jako stacja przesiadkowa przez parę lub grupę, która udaje się na planetę zbyt odległą, by dotrzeć do niej jednym skokiem. Wówczas zatrzymują się u nas na krótko. Lotne Skrzydło miewało takich gości, znajdowało się bowiem już na granicy poznanego przez nas kosmosu, a kierowało się jeszcze dalej, w regiony dotąd nie poznane.

Rero - i - ja nie mieliśmy nic przeciwko samotności. Praca, którą zwykle wykonywaliśmy, dawała nam satysfakcję. Pełniliśmy obowiązki pilota i głównego inżyniera na licznych statkach badawczych w wielu układach planetarnych, a do naszych obowiązków należała pomoc zespołom badawczym po dowiezieniu ich na miejsce. Z konieczności więc zostaliśmy domorosłymi ksenologami. To z kolei związało nas z pracami Instytutu Gwiezdnego na Arvelu, zarówno jeśli chodzi o rozliczne zajęcia towarzyskie, jak i o ocenę danych. Kiedy woleliśmy pozostać w domu, nie mogliśmy nawet wykręcić się zajęciami rodzinnymi, nasze dzieci bowiem osiągnęły już wiek młodzieńczy. Nie chcieliśmy zresztą mieć ich więcej; nowy maluch unieruchomiłby nas na Arvelu. A zbyt wiele przyjemności dawał nam kosmos. Ceną zaś było to, że nie mieliśmy prawie własnego życia.

Toteż bardzo nam odpowiadała samotność, podczas której mogliśmy medytować, czytać, oglądać klasyczne choreodramy, odpowiednio wczuwać się w pewne utwory muzyczne i zapachowe, kochać się swobodnie i bez pośpiechu. I tak było przez dni siedem i trzydzieści.

Potem nagle rozległ się alarmowy gwizdek, zabłysły ostrzegawczo ekrany, a my pospieszyliśmy do komory odbiornika. Kiedy oczekując zawiśliśmy w nieważkości, odczułem bicie obu naszych serc. Ciała Rero i moje starały się ochłonąć z podniecenia; otaczała nas mgiełka i wydzielaliśmy silny zapach, złączyliśmy kończyny żałując, że nie możemy połączyć ciał. Co spowodowało, że ktoś do nas dotarł? Czy to jakiś posłaniec zwiastujący nadejście kataklizmu?

Przybywający zmaterializował się i poznaliśmy, że katastrofa dotknęła jego, nie nas.

Pierwszy szok na jego widok zlał się z bólem, który odrzucił nas, wydających okrzyki zdumienia. Podczas teleportacji do odbiornika przedostała się również niewielka ilość atmosfery z tamtego statku. Rozpoznałem śmiercionośną cierpkość tlenu. Na szczęście było go niewiele, tak że nasze odpowietrzacze natychmiast się z nim uporały. Jednocześnie zaś nowo przybyły zmarł w bólach, próbując oddychać chlorem.

Zbliżyliśmy się, by oddać posługę unoszącemu się w komorze ciału. Cisza sączyła się z niewidocznej ciemności poprzez otaczający nas obnażony metal, tak jakby chciała pogrążyć naszego ducha. Długo patrzyliśmy na martwe ciało; nie wiedzieliśmy jeszcze, że to ciało mężczyzny, ludzkie genitalia bowiem są równie osobliwe jak ludzka psychika. Zapachy ciała były słone i kwaśne, proste i nieliczne. Zastanawialiśmy się, czy to dlatego, że już nie żyje. (Oczywiście nie mieliśmy racji). Kiedy ostrożnie, z uszanowaniem, otworzyliśmy zapięcia jego poplamionego kombinezonu oraz odzieży spodniej, przez chwilę przyglądaliśmy się szukając w nim piękna. Był groteskowo podobny do nas i niepodobny: również dwunogi, większy od Rero, mniejszy ode mnie, z pięcioma palcami u ręki, ani jedną częścią ciała nie przypominający żadnej z naszych. Najdziwaczniejsza była chyba jego skóra. Poza obszarami owłosienia oraz pojedynczymi włosami na pozostałej powierzchni ciała skóra ta była gładka, żółtawobiała, pozbawiona komórek zmieniających ubarwienie oraz zaworów upuszczających pary zapachowe. Zastanawiałem się wówczas, jak takie istoty potrafią wyrazić swe myśli, swe najgłębsze uczucia (do dziś tego nie wiem). Ale najosobliwsze wydały mi się oczy. Miał ich dwoje, tak samo jak my, ale w tym pozbawionym wici, dziwacznie powykręcanym obliczu wydawały się ślepe, ponieważ biel w nich otaczała kolor niebieski... niebieski.

- Obca rasa inteligentna - wyszeptała w końcu Rero. - Pierwsza przez nas spotkana, która również prowadzi badania. Pierwsza. I oto jeden z jej przedstawicieli musiał trafić na nasz statek, bez zabezpieczenia, i umrzeć. Jak to się mogło stać?

Wzrokiem i palcami obiegłem jego ciało, tak łagodnie, jak potrafiłem. Jego aura zanikała szybko. Och, wiem, że to tylko promieniowanie podczerwone; nie jestem inkarnacjonistą. Niemniej jednak to przygasanie jest jak sygnał do ostatniej podróży.

- To jego wycieńczenie może być typowym objawem dla tego gatunku, a ich społeczność nie wytworzyła, być może, nawyku czystości - stwierdziłem najbardziej beznamiętnym tonem, na jaki było mnie stać. - Jednak wątpię w jedno i drugie, podejrzewam zaś, że by} to tragiczny wypadek wynikający z jakiegoś wcześniejszego nieszczęścia. - Jednocześnie w myślach odmówiłem starodawne pożegnanie: Niech Bóg wezmą do siebie twą duszę i niech spoczywa ona w cieple Jego torby, karmiona mlekiem Jej wymienia, aż to, co było tobą, wzrośnie i odejdzie wolno.

Rero przyłączyła się do moich rozważań, które, jak się potem okazało, były poprawne. Ponieważ prawda nigdy się nie doczekała szerszego podania do wiadomości na Arvelu, oto, w skrócie, najważniejsze fakty.

Krzyż Południa był także jednym z najstarszych i najdalej wysłanych statków jego planety. Tak samo zmierzał ku najjaśniejszej gwieździe konstelacji, od której wziął nazwę, a była to ta sama gwiazda, ku której podążaliśmy my: ludzie nazwali ją Alfa Crucis. I podobnie jak my, oni leż używali teleporterów do wymiany załóg podczas lotu. Ich statek przypadkowo przeleciał nie opodal wypalonego czarnego karła, co spowodowało, że zmienili program lotu i weszli na orbitę, by zbadać ten obiekt. Wysłano czterech mężczyzn, by wykonali te prace. Nieprzewidziane okoliczności, a przede wszystkim potężne pole magnetyczne obiektu, spowodowały uszkodzenie zarówno napędu jonowego, jak i teleportera. Dwaj z nich zginęli podczas prób naprawy. Dwaj pozostali zaczęli już głodować, gdy w końcu udało się im zmontować prymitywny teleporter. Nie znając dokładnie jego parametrów, musieli manipulować.strojeniem, aż w końcu otrzymali sygnał stacji odbiorczej. Kiedy to się stało. David Ryerson skoczył, niewiele myśląc, do komory nadajnika.

Przypadkiem jednak był on zestrojony nie z jedną z ludzkich stacji, ale z naszą, na pokładzie Lotnego Skrzydła.

- Musimy odpowiedzieć, i to szybko - zwróciłem wkrótce uwagę Rero - nim ten, kto jest po drugiej stronie, zmieni nastrojenie i stracimy kontakt.

- Tak - zgodziła się. Jej aura płonęła podnieceniem, choć jednocześnie dotykiem oddawała cześć zmarłemu. - Na jutrzenkę, cóż za cudowne zdarzenie! Rasa istot równie wysoko rozwiniętych jak my, ale z pewnością wiedząca to, czego my nie wiemy... cały system teleportacji złączony z naszym... O, nieznany przyjacielu, ciesz się swym losem!

- Włożę ubiór ochronny i przeniosę tam jego ciało - powiedziałem. - To powinno udowodnić naszą dobrą wolę.

Co takiego? - Jej zapach, obłoki pary, poczerniałe komórki ubarwienia, wszystko zdradzało przerażenie. Schwyciła mnie za ramie wpijając się w nie szponami. - Sam? Nie, Voahu, nie! Przyciągnąłem ją do siebie.

- Duszę mą przepełni jakby szary ogień. Rero, życie moje, gdy cię opuszczę nie wiedząc, czy... czy nie skazuję cię tym samym na wdowieństwo. Ale jedno z nas musi tam się udać, drugie zaś pozostać, aby opiekować się statkiem i przekazać wieści do domu. gdyby drugie uczynić tego nie mogło. A sądzę, iż żeńskie umiejętności nie zdadzą się tam na wiele, gdyż ich statek zapewne nie będzie większy od naszego, męska siła może natomiast zaważyć nieco.

Nie opierała się długo, gdyż - prawdę mówiąc - ma więcej nawet zdrowego rozsądku ode mnie. Chodziło tylko o to, bym to ja tak postanowił. Nawet nie poświęciliśmy kilku chwil na akt miłosny, ale nigdy dotąd nie widziałem czystszej czerwieni we wzroku Rero jak wtedy. gdy była w moich objęciach.

I tak, zabezpieczony przed trucizną, wszedłem do komory nadajnika i zjawiłem się na pokładzie Krzyża Południa z ciałem Davida Ryersona w ramionach. Jego towarzysz podróży. Terangi Maciaren. przyjął je ode mnie ze zdumieniem pomieszanym z trwogą. Później Rero - i - ja pomogliśmy mu dostroić teleporter do stacji należącej do jego rasy. po czym Terangi Mclaren przekroczył dzielącą go od niej otchłań, niosąc wieści o tragedii i chwale.

...Minęło dwanaście lat - dziesięć ziemskich - o których wiadomo wszystkim, kiedy to przedstawiciele obu gatunków spotykali się na terenach neutralnych, kiedy wysłannicy jednej i drugiej strony wracali z gościny oszołomieni tym, co widzieli, kiedy tymczasem uczeni obu ras wspólnie wypracowywali dostateczną platformę porozumienia, by w końcu pojąć, jak mało wiedzą o tym, czego dokonała druga strona. Moja żona i ja braliśmy udział w tych pracach, nie tylko dlatego, że to my byliśmy uczestnikami pierwszego kontaktu, ale również dlatego, że nasze poprzednie doświadczenie z istotami rozumnymi stawiały nas wśród najbardziej kompetentnych. To prawda, że dotychczas spotykaliśmy się wyłącznie z rasami prymitywnymi, podczas gdy teraz Arvel miał do czynienia z cywilizacją, która opanowała energię atomową, przebudowywała geny i zakładała kolonie w innych systemach gwiezdnych. Ale i w tym wypadku oboje mieliśmy doświadczenie: Rero potrafiła się dogadać z ich pilotami, ja zaś - z inżynierami.

Toteż kiedy Ziemianie, dla których dziesięć jest liczbą szczególną. postanowili urządzić obchody dziesiątej rocznicy pierwszego kontaktu i zaprosili do udziału wysłanników Arvela, stało się oczywiste, że Rero - i - ja zostaniemy wybrani. Pomijając znaczenie symboliczne, nasza obecność może się okazać przydatna. Jak dotąd, oprócz osiągnięć technicznych obie nasze rasy niewiele razem dokonały. Był już czas najwyższy na pewne uzgodnienia, a przede wszystkim - choć nie wyłącznie - jeśli udałoby się nam złączyć nasze sieci teleportacyjne, każda ze stron miałaby dostęp do dwukrotnie większej przestrzeni. dwukrotnie większych dóbr, dwukrotnie większej liczby planet do kolonizacji...

Nie, to nie tak. Pod tym względem Arvel zyskałby mniej, ponieważ planety Układu Sarniriańskiego mają wyjątkowo rzadko spotykany dobór pierwiastków. Planety, na których fotosynteza uwalnia chlor, są znacznie rzadsze niż te, gdzie uwalnia ona tlen, a jest to tylko jedno z kryteriów. (Mój brat żeglarz, David Ryerson, miał wszak wapń zamiast krzemu w kościach). Wielu naszych okazało tu brak wspaniałomyślności żądając wyrównania tej różnicy. Tymczasem na Ziemi... ale to właśnie jest tematem mojej opowieści, o ile zdołam ją przekazać. Bez wątpienia obie strony nękała jedna myśl: Jak dalece możemy im ufać? Wszak dysponują energią, która potrafi niszczyć cale planety.

Niby to przybyli w celu wzięcia udziału w niegroźnych ceremoniach. Rero - i - ja chcieliśmy jednak przede wszystkim prywatnej rozmowy z liczącymi się ludźmi, by w ten sposób położyć fundamenty konferencji, która zakończy się porozumieniem. Taki był nasz plan, gdy z ochotą godziliśmy się na wizytę.

Tym większe było nasze rozczarowanie, gdy bezowocnie spędziliśmy jakiś czas na Ziemi. I tak oto stało się, że znaleźliśmy się na trasie, czekając na zawiezienie w miejsce tajemnego spotkania.

Ongiś twierdza w groźnych czasach, później przebudowana i powiększona, by pomieścić władców planety; nazywana Cytadelą, wznosiła się majestatycznie pośród gór noszących miano Alp. Z podestu spoglądaliśmy w dół stromych zboczy i skał, które karkołomnie opadały w dolinę. Za nią granie wznosiły się na nowo, wodospad błyszczał jak dobyte ostrze, szczyty otulała biel z rzadka skryta w błękitnym cieniu, zielono połyskiwały wielkie masywy. Jest to chłodna planeta, na której woda często zamarza, a widok jest wówczas przepiękny. Słońce na bladym niebie zbliżało się do południa; jego tarcza wydawała się nieco większa niż Sarnir widziany z Arvela. lecz światło było przyćmione. Nie tylko dostarcza ono mniej ultrafioletu; powietrze pochłania znaczną część całej skali promieniowania. A mimo to Rero - i - ja nauczyliśmy się znajdować piękno w łagodnej, złotawej poświacie, w tysiącu nieśmiałych zabarwień niesamowitych pejzaży.

- Chciałabym... - Wiatr głuchym dudnieniem tłumił głos Rero. Umilkła, ponieważ nie musiała słowami wyrażać myśli. Poprzez przezroczysty skafander widać było. jak jej czułki twarzy i mowa skóry wyrażały żądzę wdychania, wąchania, picia, smakowania, odczuwania, przyjmowania w całości tego, co wokół niej. Niemożliwe, oczywiście, chyba że wpierw zastosujemy inhibitor bólu; potem zaś zostanie jej ledwie przelotny moment orgazmu percepcji absolutnej, nim zabije ją tlen. Biedny David Ryerson; gdyby wiedział, co go czeka, zginąłby przynajmniej doświadczając, a nie w stanie oszołomienia.

Wziąłem ją za rękę, przez dwie rękawice. Moje pożądanie było podobnej mocy jak u niej, ale skierowane w jej kierunku. Dostrzegła to i zalotnie zwróciła swój organ płciowy w mym kierunku... ale reszta jej ciała sugerowała tęsknotę raczej niż rozbawienie. Wyobraźcie sobie to samo w stosunku do waszych partnerów: cały czas spędzany poza kwaterą zaadaptowaną do warunków panujących na Arvelu (czyli praktycznie większość czasu) jesteście od siebie oddzieleni podwójna powłoką!

- Jak sądzisz, czy Tamara Ryerson będzie obecna? - zapytałem bardziej z chęci nawiązania rozmowy niż z ciekawości.

- Kto? Ach, tak, wdowa po Davidzie Ryersonie - odrzekła Rero, Widzieliśmy ją raz tylko, podczas ceremonii powitalnej, w której uczestniczył również Terangi MacLaren. Było to na samym początku naszej wizyty i zresztą nie trafiła się wówczas okazja, by porozmawiać z którymkolwiek z nich. To niewątpliwie jakiś omen, bo czyż od tamtej pory zdarzyło się nam w pełni złączyć z kimś umysły i szczerze się porozumieć? - Nie sądzę - powiedziała moja małżonka i umilkła na chwilę. - Choć właściwie, skoro o tym mowa, możemy spróbować później ją odszukać. Czym jest dla niej wdowieństwo? To może dać nam klucz do psychiki tych istot.

- Wątpię, by jeden przykład wystarczył - odparłem. - Ale właściwie... mmm... jeden przykład to lepiej niż żaden. Może Vincent Indigo nam to załatwi. - W drzwiach pojawiła się niewysoka ludzka postać w jasnych szatach. - O Złym Oku mowa...

Użyłem tego przysłowia wyłącznie jako przenośni: przydzielony nam przez Cytadelę przewodnik, pośrednik, aranżer i, ogólnie rzecz biorąc, źródło informacji, niezmordowanie służył nam pomocą. Co prawda, wkrótce zaczęliśmy odnosić wrażenie, że pospiesznie przerzuca się nas z miejsca na miejsce, od jednego wydarzenia do innego, nie dając ani chwili czasu na bliższe zapoznanie się z ludźmi czy otoczeniem. Ale kiedy poskarżyliśmy mu się na to...

- Witajcie, panie Voahu i pani Rero - powiedział z gestem pozdrowienia. - Przepraszam, że się spóźniłem. Jeśli mamy zabrać was stąd w tajemnicy, nikt nie może zobaczyć, jak odchodzicie. Kręcił się tu jakiś oficer straży i musiałem poczekać, aż sobie pójdzie.

Nasze struny głosowe nie mogły zbyt dobrze imitować dźwięków jego mowy, ale słowa przechodziły przez minikomputer do syntezatora, który to poprawiał. Podziwiałem to urządzenie. Pomimo o wiele częstszych kontaktów z przedstawicielami innych ras rozumnych my, Arvelanie, nigdy nie wynaleźliśmy czegoś równie dobrego do tych celów. Z drugiej strony przedstawiciele ludzi w naszej grupie badawczej wyrażali olbrzymie zainteresowanie naszą techniką budowlaną. Ile mogłyby nasze dwie rasy osiągnąć wspólnie, gdyby się na to odważyły?...

- A więc zgoda, na wyspie Taiwan? - zapytałem. Vincent Indigo skinął głową.

- Tak, MacLarenowie oczekują was. Będzie tam ciemno, a wokół domu rozciągają się rozległe pagórkowate tereny. Możemy was tam zostawić i znów wylądować, a nikt nic nie zauważy. Chodźmy, nie ma co zwlekać. - Gdy szliśmy za nim po bruku, nie mogłem się powstrzymać od rozdrażnienia. Ten świat był tak przepełniony zagadkami, tajemnicami duszy bardziej niż natury.

- Jak długo możemy tam pozostać? Nie miałeś co do tego pewności.

- Nie, ponieważ zależało to od tego, jak mi się uda wszystko załatwić. Chodziło o to, aby ułatwić wam zupełnie swobodną rozmowę, bez oficjeli, natrętów, dziennikarzy. A tajemnicy należy dochować i później, inaczej cała sprawa będzie od początku na nic, prawda? Gdybyście wiedzieli, że później będą was o wszystko wypytywać, cały czas odczuwalibyście ciężar psychiczny, choćby nawet owe pytania byłyby zadawane w jak najlepszych intencjach. Voahu, mój przyjacielu, stanowicie znakomitość pierwszej wielkości i nic się na to nie poradzi.

Aby zrozumieć dręczące nas problemy, wystarczy zastanowić się nad tymi kilkoma zdaniami Indiga. Ledwie potrafię przetłumaczyć kluczowe terminy; zwróćcie uwagę, jakich archaicznych i obcych terminów używam z braku lepszych odpowiedników.

Oficjele: Nie rodzice, nie starsi plemienia, nie Rzecznicy Przymierza lub też wykonawcy ich rozkazów - nie, są to urzędnicy owej ogromnej. bezkrwistej organizacji zwanej rządem, która rości sobie prawo do zabijania wszystkich sprzeciwiających się woli swych zwierzchników. Natręci: Bez uzasadnienia wynikającego z pokrewieństwa, obyczaju czy nagłej potrzeby pewni ludzie namiętnie wtrącają się nie w swoje sprawy. Dziennikarze: Zawodowi zbieracze i szerzyciele informacji, nie znający granic dla swej działalności poza tymi, które narzuca rząd; czyż zresztą to właśnie ograniczenie nie jest samo w sobie dziwaczne? Znakomitość: Jeśli to, co napisałem powyżej, może prezentować Ziemian jako istoty odrażające, chciałbym wszakże zwrócić uwagę, że dysponują oni cudowną zdolnością okazywania podziwu, szacunku, owszem, nawet swego rodzaju miłości do osób, których nigdy nie spotkali i z którymi nie są w żaden sposób spokrewnieni.

Pomijam już fakt, że Indigo zwrócił się tylko do mnie, pomijając Rero Mogło to wynikać ze szczególnych właściwości jego języka, skoro ja zwróciłem się do niego pierwszy.

- Wydaje się, że dwadzieścia cztery godziny to rozsądny okres - powiedział; tyle właśnie trwa okres obrotu jego planety, nieco dłużej niż w przypadku Arvela. - Widzicie, Protektor wygłasza jutro ważne przemówienie i uwaga wszystkich będzie skupiona na nim, a nic na was.

- Rzeczywiście? - spytała Rero. - Czyż więc nie powinniśmy przyłączyć się do słuchających waszego... waszego przywódcy?

- Jeśli chcecie. - Indigo wzruszył ramionami, zupełnie tak samo, jak robią to na Arvelu. - Wiadomo mi jednak, że wystąpienie będzie dotyczyło spraw wewnętrznych: ustabilizowania waluty, niepokojów etnicznych, nastrojów rewolucyjnych na pewnych skolonizowanych planetach oraz tego, jak je powinniśmy uśmierzyć... Myślę, że żadna z tych spraw was osobiście nie dotyczy.

- Sama nie wiem, co ja powinnam myśleć - wyrzuciła z siebie i umilkła. To, co usłyszeliśmy, znajdowało się gdzieś na granicy naszej zdolności pojmowania, ale nie w pełni uchwytne - jakby pieśń usłyszana we śnie. Czy uda się nam na tyle zrozumieć te istoty, aby móc w pełni im zaufać?

Indigo poprowadził nas w dół schodami wykutymi w skale, na niższy poziom, gdzie znajdował się hangar z otwartymi teraz drzwiami. Pomimo niższej grawitacji z zadowoleniem przyjąłem koniec marszu. Ciążył mi aparat do cyrkulacji wody, który miałem na plecach. Ludzie przybywający na Arvela mają pod tym względem nad nami przewagę: potrzeba im mniej urządzeń regulacji biologicznej. Utrzymanie się przy życiu zależy bardziej od zachowania przez nich pewnego zakresu temperatury, a nie od powodowania różnic temperatury, jak u nas.

Weszliśmy do czekającego na nas pojazdu w kształcie grotu włóczni i rozsiedliśmy się na specjalnie dla nas przygotowanych fotelach. Człowiek z obsługi podłączył nasze skafandry do dwóch pełnozakresowych zespołów biostatycznych znajdujących się z tyłu kabiny, tym samym znakomicie powiększając naszą wygodę.

- Odprężcie się, przyjaciele - namawiał Indigo. - To jest odrzutowiec suborbitalny; będziemy na Taiwanie za godzinę.

- Jesteś dla nas bardzo uprzejmy - powiedziała Rero. Chłodna i spokojna, swoją wdzięcznością objęła również i mnie.

Ptasia twarz człowieka skrzywiła się w tym, co on nazywał uśmiechem, stanowiącym jeden z ważniejszych elementów ich prymitywnej mowy ciała.

- Nie, pani - odrzekł. - Płacą mi za to, że wam pomagam.

- Ale czy to nie jest... nielegalne, to chyba właściwe słowo? Czy sam nie narażasz się na kłopoty, gdyby twoi przełożeni mieli cię później obwinić o nierozsądne postępowanie?

Linie włosów rosnących nad jego oczami zbliżyły się do siebie.

- Tylko jeśli coś się nie uda, a oni się dowiedzą. Przyznaję, że coś takiego mogłoby się zdarzyć, choć uważam to za mało prawdopodobne. Jak już próbowałem wam to wytłumaczyć, mamy na Ziemi elementy antyspołeczne: przestępców, fanatyków politycznych czy religijnych, szaleńców. Oni mogliby wziąć was na cel. Dlatego też Cytadela dała wam silną ochronę i wyznaczyła ścisły plan zajęć. Ale ponieważ ta wyprawa odbyła się w tajemnicy, nie powinno nam nic zagrażać; zresztą chciałbym wam dogodzić we wszystkim, co tylko możliwe.

Odrzutowiec potoczył się i łatwo uniósł w powietrze, jak podczas jakiegoś zwykłego lotu. Dopiero w stratosferze ujawnił swą całą potęgę. Ukazały się gwiazdy; iluminatory wypełnił ogrom wielobarwnej planety. Pędziliśmy ponad kontynentem większym niż którykolwiek z lądów Arvela do chwili, gdy poczęliśmy opadać ku oblewającemu go od wschodu oceanowi. W kabinie panowała cisza. Indigo nerwowo palił jedną dymiącą pałeczkę po drugiej, obsługujący oglądali program w telewizji, członkowie załogi znajdowali się w innym pomieszczeniu. Nie miałem powodów do napięcia, ale czułem, jak serca mi łomocą, i spostrzegłem, że Rero czuje się podobnie. W tym minimalnym stopniu, na jaki pozwalają tylko wzrok i dotyk, spędziliśmy większą część podróży kochając się.

Nad wyspą była wczesna noc; pojedynczy księżyc planety, w pełni, dopiero wzniósł się nad horyzont. Dom MacLarenów stał samotnie, tak samo na szczycie góry, pokrytej jednak lasem i ogrodami do samego wierzchołka. Samolot nasz wylądował ślizgiem, prawdopodobnie nie zauważony, jeśli nie liczyć jednego czy dwóch komputerów kontroli ruchu lotniczego. Z braku odpowiedniego lądowiska o wymaganych wymiarach usiedliśmy na prostym odcinku drogi, po której o tej porze nie poruszały się żadne pojazdy. Podziwiałem talent pilota. Jeszcze bardziej podziwiałem Indiga za jego umiejętność zdobywania informacji i załatwiania spraw. Dokonanie tego wszystkiego w sytuacji, gdy wokoło było pełno szpiegów Protektora, wydało mi się graniczące z cudem.

Samolot zatrzymał się przy bocznej drodze, który prowadziła gdzieś do góry. Nasz towarzysz wyjrzał przez okno.

- On już jest i czeka - powiedział. - Wychodźcie szybko, nim ktoś nadejdzie. Musimy stąd zmykać. Wrócę po was jutro o tej samej porze.

Jeszcze zanim skończył, odłączyliśmy się od kabinowych biostatów i uruchomiliśmy urządzenia w skafandrach. Wystarczą nam na cały spędzony tu okres, aczkolwiek na niewiele dłużej. Za żywność posłuży nam suchy prowiant wsuwany przez zawór w hełmie; pić będziemy wodę z rurek, produkty wydalania przejmie aspirator, odpoczynek będzie utrudniony, a obcowanie płciowe - zredukowane do zera. Jednakże jeśli uda się nam zyskać możliwość szczerej rozmowy, będzie to warte wszelkich wyrzeczeń.

Posuwaliśmy się skwapliwie do góry, aż tańczyły nasze emanacje. Samolot natychmiast pokołował naprzód i zniknął za zakrętem. Po chwili usłyszeliśmy grzmot i dostrzegliśmy, jak się unosi nad stokiem góry, niczym wzlatujący meteor.

Terangi MacLaren stał niczym cień w prawie zupełnym mroku, jeśli nie liczyć jego własnej, ciemnej radiacji.

- Witajcie - odezwał się i na krótką chwilę uścisnął nas przez rękawice. - Musimy iść pieszo; ta wasza aparatura nie zmieści się do mojego samochodu. Proszę za mną.

Uznałem, że jest tak lakoniczny, ponieważ on też chce jak najszybciej nas ukryć przed wzrokiem osób niepożądanych. Rosnące po obu stronach drzewa zmieniły podjazd w mroczny przesmyk. Włączyliśmy nasze latarki.

- Nie możecie się bez nich obejść? - zapytał MacLaren. - Takiego białoniebieskiego światła nikt tu nie używa. Rero - i - ja zgasiliśmy lampy.

- Może złączymy ręce i nas poprowadzisz - zaproponowała. Kiedy to uczyniliśmy, zapytała: - Czy istotnie obawiasz się o to, że ktoś nas może dostrzec? Czyżbyś nie miał prawa odmówić poszukiwaczom ciekawostek dostępu do twego... - szukała odpowiedniego słowa. Na Ziemi nie ma, zdaje się, pojęcia własności rodowej. - Twej posiadłości?

- Tak, lecz plotka mogłaby dotrzeć do niewłaściwych uszu - wyjaśnił. - To by spowodowało kłopoty.

- Jakiego rodzaju? Chyba nie postępujesz... bezprawnie?... przyjmując nas?

- Formalnie rzecz biorąc nie. - Wydawało mi się, że na tyle już potrafię rozpoznać odcienie tonu ludzkiej mowy, by zauważyć gorycz w jego słowach. - Ale Cytadela potrafi uprzykrzyć życie. Na. przykład pamiętacie chyba, że jestem astrofizykiem. Obecnie prowadzę szczegółowe badania dostępnych nam gwiazd. Są to bardzo kosztowne badania. Jakiś urzędas, szantażując obcięciem funduszy, mógłby spowodować, że mnie zwolnią. Mam, co prawda, własne środki utrzymania, ale jestem już za stary na playboya.

Odgłos kroków na nawierzchni drogi rozlegał się donośnym echem ponad szumem liści poruszanych morską bryzą. Mozolnie parłem pod górę, uginając się pod ciężarem aparatury, samotny wśród własnych tylko zapachów i nikogo innego. Ziemska noc wciskała mi się do wnętrza skafandra.

- Oczywiście - po chwili podjął MacLaren - może i kręcę bicz na własny grzbiet. To nie tajemnica, że jestem zdecydowanym zwolennikiem bliskich stosunków z Arvelem. Do tej pory nie powodowało to wobec mnie żadnych szykan... choć też i nie ułatwiało życia. Moja prywatna konwersacja z wami nie musi koniecznie zaniepokoić Protektora i jego lojalistów. Może nawet zachęcić te osoby w rządzie, które się ze mną zgadzają. Po prostu nie wiem tego. Dlatego lepiej będzie zachować ostrożność.

- Poza tym - dodał - są jednostki, a nawet całe grupy osób. którym nienawistna jest myśl o przymierzu z wami. Gdyby wiedzieli, że jesteście tu bez ochrony, mogliby poważyć się na coś gwałtownego. To samo sugerował Indigo. Rero - i - ja nie rozumieliśmy.

- Dlaczego? - rzuciłem pytanie w mrok. - Owszem, rozumiem, że wielu będzie wobec nas zachowywać ostrożność, bo stanowimy czynnik nieznany. Podobnie jest na Arvelu. Szczerze mówiąc, panie, oboje przybyliśmy tu, mając nadzieję, że dowiemy się czegoś więcej o waszym rodzaju.

- A wcale nam tego nie ułatwiono - włączyła się Rero. - Doszliśmy do przekonania, że celowo się nas pogania i przytłacza zajęciami, abyśmy powrócili do domu nadal pogrążeni w nieświadomości... lub pełni podejrzeń.

- Terangi MacLarenie - powiedziałem - mówisz tak, jakby w grę wchodziło coś więcej niż przesadna ostrożność. Stwarzasz wrażenie, że pewni ludzie chcą celowo odizolować od nas ludzkie społeczeństwo.

- Właśnie takie wrażenie chciałem stworzyć - odparł. Przez rękawicę odczułem, jak uścisk jego dłoni się wzmocnił. Odpowiedziałem mu tym samym, a Rero w tym współuczestniczyła.

- Nie jestem pewien, czy zdołam wszystko wyjaśnić - zaczął ostrożnie MacLaren. - Wasze instytucje są tak całkowicie odmienne od naszych... wasze przekonania, wasz pogląd na wszechświat i życie w nim, wszystko... No, to tylko część problemu. Weźmy, na przykład, Raport Hiroyamy. Słyszeliście o nim? Hiroyama próbowała ustalić, jakie są wasze główne wyznania religijne. Jej książka wywołała sensację. Jeśli silna, naukowo ukierunkowana kultura potrafi utrzymywać, że Bóg jest miłością...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin