Coonts Stephen - Szkarlatny jezdziec.pdf

(2146 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Stephen Coonts
SZKARŁATNY JEŹDZIEC
Tytuł oryginału - Red Horseman
(tłum. Anita Brzeska)
2000
Autor pragnie przekazać wyrazy podziękowania za pomoc przy powstaniu niniejszej
powieści następującym osobom: Williamowi C. Cohenowi, Olegowi Kaługinowi z KGB,
Fredowi Kleinbergowi i George’owi C. Wilsonowi. Specjalne ukłony należą się panu
Barnaby’emu Williamsowi, który jako twórca pomysłu o dwuskładnikowej truciźnie zezwolił
łaskawie autorowi na dopasowanie tego motywu do pokrętnych celów powieści.
I wyszedł inny koń barwy ognia,
a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój,
by się wzajemnie ludzie zabijali - i dano mu wielki miecz.
Apokalipsa 6,4.
Po raz pierwszy Toad Tarkington spostrzegł ją w czasie przerwy po pierwszym akcie
sztuki. Rita Moravia, żona Toada, wyszła właśnie do toalety, a on sam, rozprostowując nogi,
rozglądał się od niechcenia po widowni, kiedy nagle ją zobaczył: siedziała trzy rzędy dalej, na
czwartym miejscu, licząc od drugiego przejścia między fotelami.
Zajęta rozmową z towarzyszącym jej mężczyzną, gestykulowała lekko i słuchała tego,
co mówi jej znajomy. W pewnej chwili zerknęła w program, po czym znów podniosła wzrok i
rzuciła od niechcenia parę słów.
Toad Tarkington wpatrywał się w nią wytrzeszczonymi oczami. Po kilku sekundach
opanował się i odwrócił wzrok.
Ile to już lat? Cztery? Nie, pięć. Ale nie, przecież to niemożliwe, nie tutaj, nie w
Waszyngtonie. A może?
Nieznacznie obrócił się na krześle i, niby od niechcenia, znów pobiegł wzrokiem w jej
kierunku.
Czesała się teraz inaczej, ale gotów był przysiąc, że to ona. Wspaniała figura, szeroko
rozstawione oczy nad wystającymi kośćmi policzkowymi, a przy tym ten głos i dotyk, który
zdołałby poruszyć nawet mumię. Żaden mężczyzna nie zapomni takiej kobiety.
Siedział ze wzrokiem utkwionym w trzymany w ręku program, nawet na niego nie
patrząc. Ostatni raz widział ją przed pięciu laty w Tel Awiwie. A teraz zjawiła się tutaj.
Judith Farrell. Nie, to było tylko jej przybrane nazwisko, naprawdę nazywała się
Hannah jakoś tam... Mermelstein, Hannah Mermelstein. Hannah w Waszyngtonie!
Dobry Boże!
Nagle poczuł, że robi mu się gorąco. Poluzował węzeł krawata i rozpiął guzik u
kołnierzyka.
- Co ci jest? Łapie cię grypa? - Rita wśliznęła się na swoje miejsce i obdarzyła go
jednym z tych spojrzeń, jakie żony posyłają mężom, których ogłada towarzyska zaczyna
wykazywać oznaki rozprzężenia. Zanim zdążył coś odpowiedzieć, światła na sali przygasły,
kurtyna poszła w górę i rozpoczął się drugi akt.
Kiedy blask reflektorów oświetlił postacie na scenie, nie mógł się powstrzymać i
pobiegł wzrokiem w lewo, daremnie próbując dojrzeć ją w przyćmionym świetle; zbyt wiele
osób zasłaniało mu widok. Hannah Mermelstein... Obiecał jednak, że nikomu nie zdradzi jej
prawdziwego nazwiska. I dotrzymał słowa.
- Coś ci dolega? - dobiegł go szept Rity.
- Nie, nic.
- To czemu masujesz sobie nogę?
- A, trochę mnie rozbolała.
W nodze tkwiły dwa stalowe bolce i właśnie teraz miał wrażenie, że oba dają o sobie
znać. Izraelscy lekarze umieścili je tam na dzień czy dwa przed jego ostatnim spotkaniem z
Judith alias Hannah, kiedy przyszła odwiedzić go w szpitalu.
Toad Tarkington nie chciał przywoływać tamtych wspomnień. Złożył dłonie na
brzuchu i starał się skupić uwagę na grze aktorów na scenie. Na próżno: wspomnienia wróciły
z całą ostrością i mocą, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj. Wspólnie spędzona noc, hol
hotelu w Neapolu, i towarzyszący jej mężczyzna, który strzelał do człowieka w windzie, atak
na USS „United States”, swąd spalenizny z płonącego w ciemności okrętu... Lot z Jake’em
Graftonem w kabinie F-14. Spostrzegł, że pod wpływem powracających emocji zaciska
dłonie na oparciach fotela.
Co ona może tu robić?
Kogo przyjechała zabić?
- Chodźmy - szepnął do Rity. - Chcę wracać do domu.
- Teraz? - spytała z niedowierzaniem.
- Tak, teraz. - Podniósł się z krzesła.
Rita wzięła torebkę, wstała z miejsca i ruszyła przodem w stronę przejścia między
krzesłami, przeciskając się obok kolan i stóp, mrucząc przy tym słowa przeprosin. Kiedy
dotarli do przejścia, ujął ją pod łokieć i udali się w kierunku holu. Spojrzał w stronę miejsca,
które zajmowała Judith Farrell, ale nie mógł jej dojrzeć.
- Dobrze się czujesz? - dopytywała się Rita.
- Później ci wyjaśnię.
Przeszli opustoszałym foyer i dotarli do szatni. Wyłowił z kieszeni koszuli numerek i
podał go szatniarce. Kiedy dziewczyna poszła poszukać parasola, wyjął z portfela dwa dolary,
które następnie wrzucił do pojemnika na napiwki. Otarł ręką pot z czoła. Szatniarka wróciła z
parasolem i podała mu go ponad kontuarem wieńczącym dwupoziomowe drzwiczki.
- Dziękuję - odparł.
Gdy się odwrócił, stanął twarzą w twarz z Judith Farrell.
- Witaj, Robercie - pozdrowiła go.
Szukał słów, żeby coś powiedzieć. Stała przyglądając mu się, z głową lekko
przechyloną w bok. Jej towarzysz obserwował ich, stojąc pod przeciwległą ścianą.
- Pani pozwoli, Rito - odezwała się. - Nazywam się Elizabeth Thorn. Czy mogę
porozmawiać kilka minut z pani mężem?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin