Odcinek 207.DOC

(65 KB) Pobierz

 

Odcinek 207

 

Krok za krokiem prowadził ją ku ołtarzowi. Szła u boku własnego ojca, Gregorio osobiście chciał towarzyszyć Andrei w drodze do ołtarza. Powolutku, dystyngowanie, mimo niewielkiej liczby gości, kierowała się w stronę zarówno Felipe, jak i tego, co ją czekało za kilka minut.

 

Tak samo postępowała Monica, tylko, że ona miała obok siebie dużo więcej gości i nie miała mieć ślubu kościelnego. Wszyscy byli ciekawi, jak to ostatnio nieco zubożały Carlos Santa Maria weźmie ślub z byłą żoną tajemniczego mieszkańca rezydencji, Eduardo Abreu. Ironią było to, że państwo młodzi mieszkali razem w domu też Abreu.

 

Na pierwszej uroczystości - poza przygodnymi osobami - obecni byli tylko narzeczeni. Na drugiej zaś pojawili się prawie wszyscy - oczywiście Sonya, jako, że był to ślub jej przybranego ojca, Abreu z nieodgadnioną miną, u jego boku Pedro, osobiście zaproszony przez własnego szefa, poza tym Allisson, a obok niej Gabriel. Abarca nie czuł się zbyt dobrze, bo prawie nikogo tutaj nie znał, ale prosił go o to Daniel, jak tylko się dowiedział, że przyjaciel jest zaproszony przez córkę Monici.

 

Obaj panowie młodzi czekali już na swoje przyszłe żony, czując, jak mocno wali im serce - każdemu z innego powodu. Trzeba jednak przyznać, że żaden z nich nie miał pewności, czy czyni dobrze. Carlos w głębi duszy marzył, aby Andrea była na miejscu Monici, Felipe zaś wolałby widzieć Vivianę, której przecież nie wyrwał z serca. Nie miał też od niej żadnego kontaktu i zaczynał się martwić, choć sam się do tego przed sobą nie chciał przyznać.

 

Dźwięki kościelnych instrumentów rozległy się w tej samej chwili, kiedy w innym pomieszczeniu Monica zbliżała się do miejsca, gdzie miała podpisać dokumenty. Czyniła to również przy muzyce, uparła się bowiem, że skoro jako rozwódka nie może mieć uroczystości kościelnej, to niech ma chociaż jej namiastkę. Santa Maria spełnił tą zachciankę i teraz miała się odbyć jedna z najdziwniejszych ceremonii w tym roku.

 

Być może dlatego zadumana i zasłuchana Sonya początkowo nie zwróciła uwagi na dziwny ruch i poruszenie po drugiej stronie, tej od zewnątrz. Stała co prawda blisko drzwi, ale nie na tyle, by słyszeć wymianę zdań między jakąś kobietą, a kimś przy wejściu. Gdyby wiedziała, o co chodzi, na pewno nie byłaby taka spokojna. Pewna kobieta tłumaczyła właśnie opornemu człowiekowi pilnującemu porządku, kim jest i dlaczego ma prawo być na uroczystości i to wraz z osobą, która przybyła u jej boku. Kiedy strażnik zorientował się, kogo ma przed sobą, przeprosił uniżenie i wpuścił zarówno kobietę, jak i jej towarzysza, do środka.

 

Weszli cicho, niezauważeni przez nikogo, cała uwaga skupiała się na tych przy urzędniku. Za moment miały paść słowa formułki, potem przysięga, obrączki i te sprawy. Ceremonia przebiegała bez zakłóceń, kiedy córka Gregorio poczuła, że ktoś położył jej rękę na ramieniu. Obróciła się zdenerwowana, nie zamierzała przecież - niezależnie od tego, co sądziła o Monice - stracić najważniejszego momentu w życiu Carlosa Santa Marii.

 

- Witaj! - powiedział intruz miękkim głosem, w którym pobrzmiewało coś, co dziewczynie trudno było określić. Jakby ciepło połączone z...chłodem, tak właśnie, dwa przeciwstawne ze sobą uczucia.

 

Przyjrzała się bliżej obcemu, mierząc wzrokiem idealnie skrojony biały garnitur, krawat, równie dobrze dobrane spodnie i wracając potem ku jego twarzy. Nie mogła się mylić, chociaż mózg nie potrafił uwierzyć w to, co widzi. Przybysz obdarzył ją uśmiechem, jakby chcąc podkreślić, iż cieszy się, że ją spotkał.

 

- Ślicznie wyglądasz - dodał tym samym tonem, co przed chwilą.

 

- Ty też...- wydukała w końcu. Całkowicie ją zaskoczył - samą swoją obecnością, a tym bardziej wyglądem!

 

- Dziękuję, ale mam wrażenie, że nie podoba ci się fakt, że tu jestem - odszepnął. Cały czas mówili przyciszonymi głosami, starając się nie zwracać niczyjej uwagi.

 

- Po prostu nie wiem, co mam o tym myśleć, nie widziałam cię przez kilka miesięcy, a teraz...

 

- W niczym nie przypominam zwierzęcia wyjadającego psią karmę z miski, prawda? - uzupełnił Ricardo.

 

- Czy musisz być złośliwy?

 

- Nie muszę - odparł. - Ale chcę - spoważniał w jednej sekundzie. - Tak samo, jak ty mówiłaś poważnie wtedy, kiedy krzyczałaś, że masz mnie dosyć. Nie martw się, nie zamierzam wkraczać zbytnio w twoje bujne życie. Jednego tylko bądź pewna - nie odbierzesz mi dziecka.

 

Ani słowem nie dał po sobie poznać, że odetchnął z ulgą na widok coraz wyraźniejszej ciąży Sonyi - tak bardzo się przecież bał, że dziecka już nie ma!

 

- Myślisz, że pozwolę ci je dotknąć po tym, co mi zrobiłeś? Próbowałeś mnie zabić kawałkiem rozbitej szklanki! Mam pozwolić, żebyś któregoś dnia usiłował pozbawić życia i to maleństwo?!

 

- Próbowałem...co? - na moment stracił mowę. Powoli docierała do niego prawda o pewnych faktach. Wiedział, że było z nim źle, ale tego się przecież nie spodziewał.

 

- Ach tak, jasne, przecież wtedy nie byłeś sobą! Ale to niczego nie zmienia, Rodriguez! Po prostu przyłożyłeś mi szkło do gardła, nacisnąłeś i opamiętałeś się w ostatniej chwili. Mało brakowało, a zginęłabym z twojej ręki. Potem oczywiście nic nie pamiętałeś, a ja cierpliwie ci tłumaczyłam, że nic się nie stało, nie chcąc cię dobić. Trwałam przy tobie wiele razy, ale po tym już po prostu nie mogłam!

 

- I to wtedy wykrzyczałaś tamte słowa do Pedro, tak? - głos mu nadal drżał.

 

Boże, jak bardzo ten dzień wbił mu się w pamięć! Myślał o nim nawet w szpitalu.

 

- Owszem! A jak ty byś zareagował na coś takiego? A teraz bądź łaskaw się zamknąć, mój ojciec bierze ślub!

 

- Ale...Musimy porozmawiać! - nalegał Ricardo, szczerze przerażony tym, co usłyszał. Valeria Guardiola ze smutkiem patrzyła na rozgrywającą się scenę i już miała się wtrącić, kiedy nadeszło przeznaczenie.

 

Wcale nie tak daleko od tego miejsca Andrea Monteverde dotarła już do czekającego przyszłego męża i ceremonia mogła się rozpocząć. Ksiądz wygłosił pierwszą formułkę i niedługo zaślubiny tej dwójki staną się faktem. Gregorio wycofał się we właściwe miejsce, jako jedyny będąc przygotowany na to, co nastąpi potem. Ale i on nie był pewien, co może wywołać zdarzenie, na które tak czekał.

 

W międzyczasie Gabriel tylko częściowo wysłuchiwał słów urzędnika, był tu przecież w zupełnie innym celu. Praktycznie cały czas mierzył wzrokiem Sonyę, którą wcześniej wskazała mu Allisson. Ocenił córkę Santa Marii jako owszem, piękną, ale pewnie pozbawioną duszy dziewczynę.

 

- Kim jest facet, z którym rozmawia twoja przyjaciółka? I ta kobieta obok niego? - spytał szeptem córkę Monici.

 

- Hm? - nie zrozumiała Alli, ale za sekundę spojrzała w tym samym kierunku i zaparło jej dech. - Mój Boże, nie mam pojęcia. Ale wygląda oszałamiająco.

 

- Jest od niej starszy. Myślisz, że może to być ojciec jej dziecka?

 

- Bardzo możliwe. Patrzy na nią tak jakoś...dziwnie.

 

- Chyba się w czymś nie zgadzają, pewnie dyskutują o jej ciąży. Czymś go zaszokowała. Musisz się dowiedzieć, kto to jest!

 

- Nie wiem, po co tobie ta informacja, ale wierz mi, spytam ją po uroczystości. Sama jestem bardzo ciekawa. A kobieta obok - nie mam żadnych podejrzeń. Z tego, co wiem, nawet, jeśli to on, nie miał żadnej rodziny poza ojcem i siostrą. A ta kobieta na pewno nie należy do jego rodzeństwa.

 

Manolo Fernandez przekazał właśnie infomację o rozpoczęciu ceremonii. Zaznajomił się już dokładnie z komórką i obiecał sobie, że jak tylko skończy się jego zadanie, zacznie polowanie na kobiety. Wcześniej jednak musi skontaktować się z Vargasem, bo zaczęło go niepokoić to długie milczenie.

 

- Weszli już do kościoła, tak? Doskonale, doskonale - powtórzył Raul. - W takim razie daj mi znać, jak tylko ksiądz ogłosi ich mężem i żoną. Wtedy natychmiast do mnie zadzwoń!

 

- Jak pan każe, szefie! - rzucił rozochocony Manolo, na moment zapominając, że zwraca się do własnego brata.

 

Sergio Gera umawiał się cicho z Rodrigo. "Mnich" pozwolił mu zwracać się do siebie po imieniu, ale nadal występował w kapturze. Chłopak o nic nie pytał, miał własne zainteresowania, liczyło się tylko to, że mężczyzna mu pomaga. Obaj stali niedaleko budynku, gdzie odbywała się uroczystość Carlosa i Monici, ale w ukryciu. Ich rozmowa toczyła się chwilę przed wejściem do środka Ricardo i jego ciotki.

 

- Jesteś gotowy, Rodrigo? - wyszeptał pytanie Gera.

 

- Oczywiście. Wszystko jest w tym worku. Pośpiesz się, nie mamy zbyt wiele czasu.

 

- Otworzyłem już samochód, jest gotów. Oby tylko właściciel nie zdążył wrócić.

 

Cofnęli się w ostatniej sekundzie, by nie zauważyli ich dodatkowi goście, którzy właśnie przestąpili próg.

 

- Kto to był? Wyglądali dość bogato! Oby tylko niczego nie zepsuli! - zdenerwował się "Mnich".

 

- Nie wiem, ale nie zmieniamy planu. Ubieraj maskę, idziemy po Sonyę! I nie zapomnij wziąć ze sobą broni!

 

- Jest nabita? - zdążył spytać Rodrigo.

 

- A jak myślisz? - odpowiedział Sergio i ruszył do przodu.

 

Graciela i Dolores nie kryły podekscytowania. Oto już niedługo zostanie otwarty testament Antonio de La Vegi. Zostaną milionerkami do końca życia!

 

- Chciałabym, żeby to było jak najszybciej! - westchnęła młodsza. - Wtedy mogłabym spokojnie zapolować na Eduardo, a na razie myślę tylko o tym, ile zapisał nam mój nieodżałowany mężulek.

 

- W ogóle nie wiem, po co się nim interesujesz, skoro będziemy mieć cały majątek Antonio.

 

- Chociażby po to, żeby mieć większy! - zaśmiała się córka.

 

W tej samej chwili zadzwonił telefon. Matka zerwała się i odebrała połączenie, po czym z uśmiechem zwróciła się do Gracieli:

 

- Twoje życzenie się spełniło. Adwokat przyspieszył otwarcie i wszystkiego dowiemy się tuż po pogrzebie.

 

- Zamierzasz powiadomić Luisa? - przypomniało się nagle córce.

 

- Nie wiem. Ale pewnie i tak zajmą się tym prawnicy. W końcu to rodzina de La Vegi, mimo faktu, że nie łączą ich więzy krwi. Jestem pewna, że całość dostanie się nam - bo poza nami Antonio nie miał nikogo...prawda?

 

- I poza Luisem. Ale on jest niepełnoletni, więc nawet, jakby dostał cokolwiek, to i tak ktoś musi opiekować się jego pieniędzmi. A tym kimś będziemy my.

 

- Chłopak kiedyś dorośnie - zauważyła celnie Dolores.

 

- Na pewno? - odpowiedziała pytaniem Graciela. - Wiesz, mamo...Dzieci też ulegają wypadkom...

 

Maribel Moreni miała własny plan. Nic nie wiedziała o poczynaniach Sergio i jego nowego przyjaciela, tym bardziej, że jej celem była Monica. Zasłoniła więc twarz odpowiednio wcześniej przygotowaną maską, podobną do tej, której kiedyś nosiła Veronica i jeszcze raz przyjrzała się malutkiej broni w swej dłoni.

 

- Zginiesz, dziwko - powiedziała do siebie i skierowała się wolno do budynku ślubów.

 

Eduardo był tak samo zdumiony, jak Sonya. To, co zobaczył na końcu pomieszczenia, odebrało mu mowę. Spojrzał tam akurat w momencie, gdy Rodriguez dowiadywał się o tym, co prawie zrobił swojej dawnej przyjaciółce. Valeria Guardiola wyglądała olśniewająco, ale to przecież było normalne. Jej pozycja, stanowisko, pieniądze, pozwalały spełnić wszystkie zachcianki kobiety. Ale jej protegowany...Człowiek, którego Abreu nie widział od tak dawna, a ostatnio jako nieświadomą niczego, chorą umysłowo istotę - stał oto ogolony, ubrany w jeden z najelegantszych strojów Meksyku, dumny i spokojny, zupełnie, jakby pochodził z wyższej sfery! Pedro obrócił się równocześnie ze swoim szefem, zainteresowany, co też się dzieje i wykrztusił:

 

- O, cholera.

 

Gregorio Monteverde spojrzał na zegarek. Jeszcze kilkanaście minut i jego życie drastycznie się zmieni - a także jego córki i kilku innych osób. Niech tylko duchowny powie upragnione słowa, a syn wkroczy do akcji. Andrea dostanie za swoje - tu i teraz.

 

- I ogłaszam was mężem i żoną! - padło stwierdzenie kapłana. - Możesz pocałować pannę młodą.

 

Felipe nachylił się, by to zrobić, po czym po krótkim pocałunku, przy dźwiękach organów, wyszli długim dywanem z kościoła. Goście podążyli za nimi, głównie po to, by napić się i zjeść na koszt nowożeńców. Dotarli do miejsca, gdzie czekały na nich dwa puchary napełnione szampanem, miały posłużyć do wzniesienia toastu. Odebrali gratulacje od powoli rozchodzących się uczestników ceremonii, w tym od ojca Andrei, który zamierzał zostać do końca. Do sobie znanego końca, trzeba dodać.

 

Wypili po kilka łyków, sami przed sobą udając szczęście, a przecież zdawali sobie sprawę, że bardziej brał w tym udział interes i chęć odzyskania poprzedniej pozycji, a nie miłość. Owszem, byli kochankami i to namiętnymi, ale daleko im było do płomiennych wyznań. Obdarzyli się nawzajem promiennymi uśmiechami, jakby chcąc sobie dodać otuchy, że plan się powiedzie i Gregorio pomoże im w tym, co zamierzyli. Rzucili potem puste kryształy na ziemię, a te stłukły się na znak pomyślności. A potem pochylili się ku sobie, by znów się pocałować - raz dla pozoru, dwa dla uspokojenia adrenaliny kwitnącej im w żyłach.

 

Kiedy ich usta były już bardzo blisko, rozległ się kolejny huk, jakby ktoś jeszcze dodatkowo coś świętował i właśnie rozbijał swój puchar. Drgnęli, by obrócić się potem w stronę, skąd dobiegł odgłos. I oboje zobaczyli to jednocześnie. To, a raczej jego - bowiem na wyciągnięcie ręki stał Raul, mając u stóp resztki cennego szkła. Możnaby sądzić, że wypadło mu z ręki, ale nie. Sam zresztą zaraz powiedział:

 

- Pozwólcie, że i ja dołączę się do waszej radości. Oto ja również wypiłem toast i pozbyłem się naczynia - by życzyć wam wspólnego szczęścia na nowej drodze życia.

 

Andrea odruchowo przytuliła się do Felipe, który jakimś cudem odzyskał głos:

 

- Dziś jest doprawdy dzień cudów - najpierw mój ślub, a teraz upiory wstają z grobu.

 

- Nie jestem upiorem - zaprotestował  młodszy Monteverde, podchodząc tuż do nich. - Możesz mnie dotknąć, jeśli chcesz. Ewentualnie mogę cię uszczypnąć, żebyś nie myślał, że śnisz. Po prostu poczułem się urażony faktem, że nie zaprosiliście mnie na ceremonię.

 

- Byliśmy pewni, że nie żyjesz! - wyrwało się Andrei.

 

- Bo tak mieliście myśleć, droga żoneczko! - odparł niewzruszenie Raul, potem wysunął rękę i podniósł jej brodę tak, by spojrzała mu prosto w oczy. - Czekałem, tak długo czekałem na ten moment, aż wreszcie nadszedł. Dzień twojego upokorzenia, dzień błagania o łaskę. Panie i panowie! - krzyknął nagle do gości, którzy wrócili się kilka minut temu i słuchali go z uwagą, żądni sensacji. - Oto kobieta, która niszczy, która porzuca - wpierw wyszła za mnie za mąż, kochając innego, a potem popełnia przestępstwo, biorąc ślub kościelny jako mężatka.

 

- To nie jest przestępstwo! - przekrzyczała go, płonąc ze wstydu. Nie zauważyła, że z tyłu stoi Gregorio i uśmiecha się z satysfakcją, dumny z syna. - Przecież nie wiedziałam, że nie jestem wdową! To ty powinieneś iść do więzienia za sfingowanie własnej śmierci! Nie jesteś więcej wart od Francisco!

 

- Masz na myśli Velasqueza, twojego sprzymierzeńca, tego samego, który poćwiartował nieszczęsnego Alejandro Villara? Wspaniałych masz znajomych, muszę przyznać. Ale o mnie się nie martw, straciłem pamięć i uciekłem ze szpitala, dopiero teraz się odnalazłem, więc jak widzisz, mnie nie grozi policja.

 

- Nędzne kłamstwo! - wrzeszczała Andrea. - Przyszedłeś się nade mną znęcać!

 

- Nie, znęcać nie! Ale opowiedzieć, kim jesteś. Jak już mówiłem, drodzy zebrani, podczas, gdy ja umierałem w szpitalu, mamrocząc tylko jej imię, kiedy myślałem, że konam, brocząc we własnej krwi lejącej mi się z ust, ona szlochała za swoim ukochanym Carlosem Santa Maria. To dziwka! Nigdy mnie nie kochała, akceptowałem fakt, że biorąc ze mną ślub marzyła o innym, bo jak głupi liczyłem, że to się zmieni, ale na darmo! Pragnęła tylko pieniędzy i pozycji, nie wystarczało jej to, że Gregorio, mój ukochany ojciec, przyjął ją i zaopiekował się nią!

 

- Przyjął? Zaopiekował? Szczególnie teraz, kiedy mieszkam w norze razem z Felipe!

 

- Czyżbym był taką złą partią? - wtrącił starszy Santa Maria, tyle zszokowany sytuacją, co urażony tekstem Andrei.

 

- Boże, debil - mruknął Raul, po czym kontynuował swój głośny wywód: - Na dodatek tuż po mojej śmierci skrupulatnie pozbyła się dziecka, jedynej po mnie pamiątki!

 

- Niczego się nie pozbyłam! Maribel zadzwoniła do mnie i mi groziła, poroniłam!

 

Przez twarz Monteverde przemknęło przez ułamek sekundy jakby współczucie, ale zaraz się opanował i krzyknął:

 

- Bzdura! Maribel nikomu nie może grozić, jest zbyt słodka i miła! A ty jesteś morderczynią niewiniątek!

 

Gdybyż wiedział, że jego słodka i miła Maribel właśnie zdąża z bronią w ręku po to, by zabić Monicę, pewnie by się zdziwił. Nie miał jednak o tym żadnego pojęcia.

 

"O, cholera" było idealnym określeniem tego, co zaraz miało nastąpić. Co prawda Pedro chciał w ten sposób wyrazić swoje uczucia na widok Ricardo przystrojonego jak na własny ślub, ale świetnie odnosiło się też do najbliższych zdarzeń. Ponieważ drzwi otworzyły się po raz kolejny, tym razem jednak nie wpuściły spóźnionych gości, a dwie zamaskowane i uzbrojone osoby.

 

- Ręce do góry, wszyscy! - wrzasnął ten wyższy, budzący grozę nie tylko posturą, ale kapturem narzuconym na maskę, która dodatkowo skrywała oblicze napastnika.

 

Zebrani posłusznie wykonali jego polecenie. Monica zamarła z długopisem w ręku, miała zamiar podpisać dokument ślubny, ale nie zdążyła. Jedyne, co jej się udało, to razem z Carlosem obrócić w kierunku wejścia i rozszerzonymi oczami wpatrywać się w bandytów.

 

- Kim pan jest? - krzyknęła, by dodać sobie odwagi.

 

- Zamknij się! Nie przyszedłem po ciebie! Przychodzimy po Sonyę Santa Maria!

 

- Po mnie? - wyrwało się Sonyi, która nie do końca kontrolowała swoje odruchy. Pożałowała tych słów milisekundę później, ale stało się faktem - agresorzy wiedzieli już, kim jest.

 

- Pójdziesz z nami! - wrzasnął kapturnik, celując w nią bronią. Niższy pilnował, by nikt się nie poruszył.

 

- Ona nigdzie się nie wybiera! - dało się słyszeć męski głos tuż za nią. Córka Carlosa rozpoznała w nim Ricardo.

 

- To ja o tym zdecyduję! A ty się zamknij, albo zginiesz! - odparł natychmiastowo Rodrigo.

 

- Jeśli uczynisz jej choćby najmniejszą krzywdę, obiecuję, że...- Rodriguez wysunął się przed Sonyę kocim ruchem, przy czym zupełnie odruchowo chwycił dłoń dziewczyny, jakby serce chciało dodać jej otuchy.

 

- Albo się odsuniesz, albo zostanie z ciebie miazga! - wściekł się "Mnich", po czym przymierzył dokładniej w serce przeciwnika. - Sonya, wychodź do nas natychmiast, albo zabijemy tego twojego obrońcę - lalusia!

 

Prawdopodobnie postąpiłby zupełnie inaczej, gdyby wiedział, że tak potrzebnych mu informacji może dostarczyć mu bardziej tenże "laluś", niż Sonya!

 

- Jak dla mnie, możecie do niego strzelać nawet po sto razy, nic mnie to nie obchodzi! - odkrzyknęła, po czym wyrwała rękę z dłoni Rodrigueza. Ten, niemile zaskoczony, przez moment zamarł, ciszę przerwał dopiero zdecydowany głos mniejszego z bandytów:

 

- Ale ojczulka chyba nie chcesz stracić, prawda? A właśnie w niego mierzę!

 

Była to prawda - druga z broni celowała dokładnie w Carlosa. Odległość była dosyć spora, ale dziewczyna wolała nie ryzykować i wręcz odepchnęła narażającego dla niej życie byłego przyjaciela.

 

- Jesteś idiotą! - szepnęła mu po drodze. -  Myślałeś, że zacznę drżeć o ciebie i zaryzykuję śmiercią dziecka? Ty nie jesteś tego wart! Za to mój ojciec - owszem!

 

Za moment stała już twarzą w maskę z napastnikami.

 

- Czego chcecie? - spytała hardo.

 

- Wychodź, tylko spokojnie! Na zewnątrz czeka samochód, my mamy kluczyki - komenderował wyższy. - Zaczekasz w nim, aż nie wsiądziemy i pogadamy w innym, spokojniejszym miejscu!

 

Mario. Mario Messi i wszystko, co z nim związane, scena, kiedy siłą odprowadzał Sonyę sprzed więzienia - to wszystko przypomniało się Ricardo i nie zamierzał pozwolić, by się powtórzyło. Skoczył ku znikającym za drzwiami agresorom z zamiarem uratowania matki własnego dziecka, ale "Mnich" był szybszy. Obrócił się i wystrzelił, prosto w Rodrigueza. Sonya krzyknęła, domyślając się, co się stało, ale nie miała czasu zobaczyć, gdzie dokładnie trafił "oprych" - jak go określiła - bo niższy wyprowadził ją już poza wejście. Za moment dotarł do nich Rodrigo, zamykając za sobą drzwi. Jedyne, co usłyszała, to poruszenie w sali, zapewne spowodowane otwarciem ognia i...tego nie była pewna. Śmiercią? Poważną raną? Samym strachem?

 

Jeżeli już, to raczej to ostatnie. Owszem, Eduardo, Pedro i oczywiście Valeria dopadli do rannego, ale Ricardo ścisnął tylko mocniej ramię, nieco krwawiące, ale głównie z powodu lekkiego draśnięcia i rzucił do Abreu:

 

- Nic mi nie jest! Daj mi kluczyki od wozu!

 

- Jadę z tobą! - zaoferowali się równocześnie Pedro i Eduardo.

 

- Mowy nie ma! Pedro, ty masz być ojcem chrzestnym, masz się zająć moim dzieckiem, kiedy się już urodzi! Panie Abreu, pan ma się troszczyć o Sonyę! Kluczyki, szybko!

 

Ojciec Allisson zaufał mu od razu, wyjmując polecony przedmiot i podając go Ricardo do ręki. Kilka chwil później Rodriguez pędził już do samochodu. W głowie zadudniły mu słowa Sonyi "Możecie do niego strzelać po sto razy, nic mnie to nie obchodzi!", ale wymazał to wspomnienie z mózgu i praktycznie wpadł do środka pojazdu, ruszając, jeszcze zanim zamknął dobrze drzwiczki.

 

Raul Monteverde w pewnej chwili złapał mocno głowę byłej żony i wycisnął na jej ustach pocałunek. Daleko mu było do miłości, raczej chciał ją w ten sposób upokorzyć. Szarpała się, ale na próżno, dopiero Felipe wkroczył do akcji i odsunął przyssanego wręcz człowieka.

 

- Odczep się od niej! - zareagował wreszcie.

 

- Bo co? - odparł Raul. - Bo mnie pobijesz? Nie ma sprawy, możesz zaczynać, nie z takimi wygrywałem.

 

Santa Maria nie czekał zbyt długo, zamachnął się i uderzył Monteverde prosto w szczękę. Tenże otarł tylko strumyk krwi z wargi i kilkakrotnie mocniej przywalił Felipe w brzuch. Tamten zwinął się na ziemii pośród krzyków gości, bacznie obserwujących, co się dzieje. Będzie o czym opowiadać znajomym!

 

Za moment było jeszcze więcej, bo Raul zdobył wyraźną przewagę i po prostu okładał ledwo broniącego się mężczyznę.

 

- Złodziej cudzych żon! - wrzasnął wściekły syn Gregorio, nie widząc, że z tyłu Andrea szuka wzrokiem pomocy u ojca, ale ten tylko kręci głową.

 

- Wiedziałeś? - spytała go szeptem.

 

- Oczywiście. Cały czas od powrotu ze Stanów mieszkał u mnie w domu i razem szykowaliśmy tą pułapkę.

 

- Zdradziłeś mnie. Własny ojciec...

 

- Jesteś tylko błędem spłodzonym z Nory. To Raul jest moim dzieckiem - on i tylko on!

 

Oczywiście o kontynuacji któregokolwiek ze ślubów nie mogło być mowy. Carlos Santa Maria był zbyt przerażony losem córki, żeby myśleć o czymkolwiek innym. Monica miała tyle rozumu, żeby nie nalegać - przyjdzie czas i na ponowną uroczystość.

 

Allisson również przeżywała swoje, chodziło przecież o jej przyjaciółkę! Gabriel próbował ją uspokoić, przy okazji dowiedziawszy się, kim jest ten, który popędził do wozu. Gwizdnął cicho z podziwu - Daniel nie mylił się co do tamtego człowieka. Abarca był jednak zaskoczony, jak wielkim uczuciem musi być darzona Sonya, skoro ryzykuje się dla niej w ten sposób.

 

- Powinienem pojechać za nimi! - upierał się Carlos.

 

- I co byś zrobił? Powąchał ich spaliny? - mitygowała go niedoszła żona. - Stałeś sporo dalej, nie zdążyłbyś nawet wsiąść do samochodu, a oni pewnie już dawno byliby daleko.

 

- Ale tu chodzi o moją córkę!

 

- Ona da sobie radę. Z takim rycerzem u boku!

 

- Ma pani rację! - do rozmowy wtrąciła się Valeria, podchodząc do nich niespotrzeżenie. - Z pewnością dziewczynie nic nie grozi, skoro ratować ją pojechał sam Rodriguez.

 

- Kim pani jest? - zainteresował się Santa Maria.

 

- Kimś, kto dobrze wie, co mówi! Nadszedł czas wyrównania pewnych zaległych rachunków, a i pan ma ich nieco na sumieniu.

 

- Ja? Jakich rachunków? Nie zrobiłem nikomu nic złego!

 

- Chociażby uwierzył pan w brednie opowiadane przez zgraję adwokatów na temat morderstwa Genaro Arochy. A co gorsza, prawie spowodował pan śmierć z żalu niewinnego człowieka, okłamując własną córkę, iż człowiek ten przesiaduje w izolatce.

 

- To było wieki temu! A poza tym skąd pani o tym wie? I dlaczego tak usilnie broni Ricardo?

 

- Mam powody, panie Santa Maria, mam powody. Zaręczam, że wszyscy, którzy od dziś staną mu na drodze, ucierpią. I niech pan tak na mnie nie patrzy, to nie ja kazałam porwać pańską córkę. Napad nie był udawany, nie zniżyłabym się do czegoś takiego. W końcu nie należę do rodziny Santa Maria!

 

Maribel Moreni widziała całą sytuację z zewnątrz, dotarła bowiem do budynku w tej samej chwili, kiedy oba wozy - ten z porwaną Sonyą  i ten drugi, z jej obrońcą, wypadły z piskiem opon z uliczki. Cofnęła się, by nie zostać zauważona i przeanalizowała sprawę, po czym uznała, że im większe zamieszanie, tym lepsze. Wtargnęła do środka i przerwała krzykiem dyskusję pomiędzy Guardiolą, a Santa Marią.

 

- Ręce do góry, ty szmato! - wrzasnęła w kierunku Monici.

 

- Kim...- miała zamiar zapytać była żona Abreu, lecz nie zdążyła - Moreni raz po raz naciskała spust, mierząc prosto w kobietę.

 

W tym samym czasie Sonya Santa Maria całkowicie nie panowała nad swoim zachowaniem.

 

- Ty morderco! Ty potworze, ty bandyto, ty...! - krzyczała w kierunku Rodrigo. Sergio siedział z przodu, prowadził.

 

- Zamknij się! - odparował natychmiastowo "Mnich", po czym zasłonił jej usta rękawiczką. Nie przewidział jednego - miał je może dość grube, żeby dokładnie ochroniły go przed zostawieniem odcisków palców na broni, ale nie zdołały osłonić przed zębami dziewczyny. Wrzasnął z bólu, a córka Carlosa mogła kontynuować:

 

- Jeśli coś mu się stało, zapłacicie mi za to!

 

- Przestań się szarpać, ty idiotko! - odwrzasnął zirytowany całą sytuacją kuzyn Alejandro. - Poza tym ty sama przecież darłaś się, że możemy do niego strzelać, to strzeliłem!

 

- Ale nie musiałeś tego robić, kiedy już szłam z wami! Jeżeli zabiłeś mojego Ricardo, umrzesz w mękach!

 

- Ricardo?! - wtrącił się zszokowany Gera. - Chcesz powiedzieć, że człowiek, do którego wystrzelił mój wspólnik, to ten sam, którego próbował skrzywdzić Francisco Velasquez?!

 

- Oczywiście!

 

- O cholera...Po jakie licho w ogóle użyłeś broni?! - wydarł się teraz "Odmieniec" na Rodrigo.

 

- Chciałem go tylko wystraszyć! Celowałem gdzieś z boku!

 

- A prawdopod...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin